Читать книгу Skradzione życie - Аллен Эскенс - Страница 10
Rozdział 3
ОглавлениеKiedy Dogget wyszedł, Alexander wszczął śledztwo w sprawie kradzieży tożsamości mężczyzny nazwiskiem James Erkel Putnam. Najpierw zadzwonił do drogówki i zażądał kopii akt dotyczących wypadku. Gliniarz, z którym rozmawiał, zaproponował, że prześle mu kopie wszystkich dokumentów, a Alexander skwapliwie przyjął tę ofertę. Przed południem miał już na biurku teczkę Doggeta i materiały odnoszące się do wypadku. Poszukał prawa jazdy zmarłego, aby zobaczyć jego zdjęcie. Facet posługujący się nazwiskiem Putnam miał trzydzieści kilka lat, był dość przystojny, a kiedy się uśmiechał, w jego oczach było widać blask.
Odłożył zdjęcie i wyjął z teczki raport z rekonstrukcji wypadku. Oba auta były wyposażone w czujniki rejestrujące szybkość, kierunek jazdy i czas reakcji pomiędzy hamowaniem, zderzeniem i uruchomieniem poduszek powietrznych. Raport z wypadku wyglądał jak podręcznik techniczny, pełen cyfr, wyliczeń i formuł, ale brakowało mu głębi, wrażenia, że ma się do czynienia z czującą, oddychającą istotą, która straciła życie. Aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym człowieku, Alexander skoncentrował się na raportach funkcjonariuszy, którzy jako pierwsi pojawili się na miejscu wypadku.
Kevin Tiegs i Sandra Percell dotarli tam w minutę, jedno po drugim. Tiegs natychmiast podbiegł do lexusa, w którym zobaczył mężczyznę i kobietę, oboje po trzydziestce. Mężczyzna był zwrócony twarzą do przodu, jakby to on kierował, a kobieta częściowo siedziała mu na kolanach, choć górna część jej torsu osunęła się na deskę rozdzielczą. Mężczyzna miał spodnie i bieliznę owinięte wokół ud, a czerwona sukienka kobiety była zadarta powyżej bioder. Mężczyzna był przytomny, choć bełkotał coś bez ładu i składu. Kobieta była nieprzytomna.
Funkcjonariuszka Percell w swoim raporcie zajęła się mężczyzną w porsche, który został zidentyfikowany na podstawie prawa jazdy jako urodzony 22 lutego 1980 roku James Erkel Putnam. Siła uderzenia sprawiła, że silnik przebił osłonę i zatrzymał się w okolicy jego nóg. Kolumna kierownicy wbiła mu się w klatkę piersiową, tuż poniżej obojczyka, wyłamując prawe ramię ze stawu. Strzaskana i wgnieciona do wnętrza auta przednia szyba, umazana krwią i pozlepianymi włosami, praktycznie owinęła się wokół jego głowy. Mimo tak ciężkich obrażeń Putnam wciąż żył i na przemian to tracił, to odzyskiwał przytomność.
Percell uznała, że bez specjalistycznego sprzętu do cięcia blach, zwanego szczękami życia, wydostanie mężczyzny z pojazdu jest niemożliwe, ale wątpiła w to, że w ogóle przeżyje. W raporcie napisała, że jej zdaniem poszkodowany był już umierający, ale mimo to postąpiła zgodnie z procedurą i odchyliła rannemu głowę, aby udrożnić drogi oddechowe.
Bulgoczącym szeptem mężczyzna zapytał ją, czy umrze. Percell nie odpowiedziała, ale kontynuowała udzielanie pierwszej pomocy. Poszkodowany próbował jeszcze coś mówić, ale jego słowa brzmiały bełkotliwie i niezrozumiale, gdy tak rozpaczliwie walczył o życie. Policjantka zanotowała wszystko, co zdołała zrozumieć. Wśród wielu zniekształconych, pozbawionych sensu słów, zapisała również to: „Znajdźcie to… zanim… oni ją znajdą”. Wypowiedział te słowa krótko przed tym, jak doznał wstrząsu. Zaledwie kilka minut później stracił przytomność, a potem umarł.
Alexander pozwolił, by ostatnie słowa mężczyzny jeszcze przez chwilę rozbrzmiewały w jego głowie, a potem zaczął się zastanawiać, czy to była ostatnia wiadomość od umierającej ofiary wypadku, czy też raczej bełkotliwe rojenia człowieka, który doznał poważnego uszkodzenia czaszki. Odegnał od siebie te myśli i kontynuował śledztwo, wracając do bazy danych Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego. Dowiedział się z niej, że Putnam wystąpił o prawo jazdy w Minnesocie w listopadzie 2001 roku, kiedy miał dwadzieścia jeden lat. Nie natknął się na żaden dokument świadczący o tym, że dysponował prawem jazdy wystawionym w Minnesocie czy jakimkolwiek innym stanie wcześniej. Zdjęcie z pierwszego dokumentu przedstawiało tego samego mężczyznę, którego Alexander widział na zdjęciach z miejsca wypadku i kostnicy. Putnam nie miał na koncie żadnych wykroczeń drogowych, a w bazach danych nie było żadnych wiadomości o tym, że kiedykolwiek był oskarżony lub skazany w związku z innymi przestępstwami.
Później Alexander wpisał nazwisko brata ofiary – Williama Bartoka Putnama – i natychmiast wyświetliła się informacja o zatrzymaniu, procesie i osadzeniu skazanego w zakładzie karnym w stanie Nowy Jork. Zapisał tę informację na świstku papieru, wraz z telefonem kontaktowym do obecnego miejsca pobytu Williama, zakładu karnego Clinton w Dannemorze w stanie Nowy Jork.
Gdy wrzucił nazwisko Jamesa Erkela Putnama w wyszukiwarkę Google, dostał garść wyników dotyczących oszusta oraz jego spokojnego życia w Minnesocie, ale także jedno trafienie, które pochodziło sprzed listopada 2001 roku: starą stronę z MySpace. Zdjęcie przedstawiało innego mężczyznę niż ten, którego zdjęcie widniało na prawie jazdy Putnama. Choć rysy były podobne, nie ulegało wątpliwości, że to dwie różne osoby.
Alexander rozsiadł się wygodniej w fotelu, przeczesał palcami włosy w kolorze piasku, po czym splótł dłonie za głową. Spojrzał na zdjęcie oszusta z prawa jazdy i wyszeptał: „Kim jesteś… i co zrobiłeś z prawdziwym Jamesem Putnamem?”. Potem przejrzał komentarze ze strony MySpace i zauważył, że ostatni wpis, autorstwa samego Putnama, pochodził z 30 sierpnia 2001 roku, trzy miesiące przed tym, jak nowy James Erkel Putnam wyskoczył niczym diabeł z pudełka gdzieś w samym środku pylistej Minnesoty. Wpis był krótki: „Życie potrafi być takie dziwne… więcej informacji niebawem”. Potem nie było już nic.
Pospiesznie sprawdził nekrologi z Nowego Jorku i podążał dalej tym tropem, podczas gdy wąski strumyczek zgonów 11 września tego samego roku rozlał się w ogromną falę. Poczuł, że jego dłonie na klawiaturze zaczynają się rozgrzewać, gdy tak sprawdzał i zestawiał informacje ze wszystkich baz danych, do których miał dostęp, przekonany, że w którejś z nich znajdzie to, czego szuka. Ale nie natknął się na Jamesa Erkela Putnama na żadnej liście, czy to oficjalnej, czy też nie. Żaden James Putnam nie został uznany za zmarłego ani zaginionego w tygodniach poprzedzających zamach na World Trade Centre ani po nich. Ślepa uliczka.
Po jedenastej Alexander zadzwonił do więzienia w Dannemorze, by porozmawiać najpierw z wychowawczynią, a potem, po trwającym w nieskończoność oczekiwaniu – bo tyle trwało sprowadzenie Williama do gabinetu – z osadzonym Putnamem.
– Williamie, z tej strony detektyw Alexander Rupert z policji w Minnesocie. Dzwonię w związku z zagadkową sprawą dotyczącą śmierci mężczyzny posługującego się nazwiskiem James Erkel Putnam. Czy ma pan brata o tym imieniu?
– Mam, a raczej miałem. Facet z nekrologu to nie jest mój brat. Co się stało z moim bratem?
– To właśnie staramy się ustalić. Może to tylko jakiś dziwny zbieg okoliczności… Dwóch mężczyzn noszących nazwisko James Putnam.
– Ilu Jamesów Putnamów ma na drugie Erkel? – zapytał William. – Nasza matka była Węgierką, a do tego muzykiem, więc drugie imię wybrała każdemu z nas na cześć sławnych węgierskich kompozytorów. Ja mam Bartok na cześć Béli Bartóka, James miał Erkel, po Ferencu Erkelu.
– Kiedy ostatni raz widział pan brata?
– Tego dnia, kiedy trafiłem do pudła. Nigdy mnie nie odwiedził, ale sam tak postanowiłem. Nie chciałem, aby mnie tam oglądał, więc powiedziałem mu, żeby nie przyjeżdżał na widzenia.
Alexander powiedział Williamowi, żeby poprosił, by jego wychowawczyni weszła na stronę MySpace Jamesa Putnama. Kiedy ta pojawiła się na ekranie, William powiedział:
– To James. To mój brat. Widzi pan? To nie ten gość, co zginął w Minnesocie.
– Mówiono mi, że do pana pisał.
– Owszem, mniej więcej raz w miesiącu. A potem…
– A potem co?
– Dostałem list, że wyjeżdża z miasta. Twierdził, że ten atak terrorystyczny to dla niego zbyt wiele, że to nie na jego nerwy, i zamierzał sobie znaleźć jakieś spokojniejsze miejsce, w którym mógłby osiąść. Pisał, że chce zacząć wszystko od nowa i nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
– Nie wydawało się panu dziwne, że zareagował akurat w taki sposób? Że postanowił zerwać z panem kontakt? Że chciał wyjechać z miasta?
– Owszem. Był na ostatnim roku studiów, miał je wkrótce skończyć… Ciężko pracował, żeby odnieść sukces. To bez sensu, nie mógłby ot tak, z dnia na dzień tego wszystkiego rzucić. I owszem, trudno mi było się pogodzić z faktem, że nie życzy sobie kontaktów ze mną.
– Jaką datę nosi ten ostatni list?
– Jest z 12 października 2001 roku – odparł bez wahania William, jakby znał go na pamięć.
– I od tej pory już się więcej nie odezwał?
Na drugim końcu łącza zapanowała cisza. Alexander zaczął podejrzewać, że w głowie Williama zaczęła kiełkować niepokojąca myśl.
– Już nie. Ten… pożegnalny list był ostatnim, jaki od niego dostałem.
– Mógłby mi pan przesłać faksem wszystkie listy od niego?
– Detektywie, kim był ten facet z nekrologu?
Alexander zamilkł na chwilę. William miał prawo wiedzieć przynajmniej tyle.
– Wszystko wskazuje na to, że ten mężczyzna posługiwał się tożsamością pańskiego brata. Od listopada 2001 roku był Jamesem Putnamem.
– Jak to możliwe? Jak dwóch ludzi może…
Alexander niemal usłyszał, jak trybiki pod czaszką Williama obracają się w szalonym pędzie, gdy po swojemu dochodził do niepokojącego i nieuchronnego na swój sposób wniosku. Kiedy znów się odezwał, jego głos brzmiał prawie jak szept.
– Detektywie Rupert, czy mój brat nie żyje?
Alexander uważał, że zna odpowiedź na to pytanie, ale tym razem skłamał i powiedział po prostu:
– Nie wiem.