Читать книгу Skradzione życie - Аллен Эскенс - Страница 11
Rozdział 4
ОглавлениеMax Rupert zmrużył oczy, by lepiej widzieć cienką żyłkę, którą przywiązywał do stalowego przyponu przyłączonego do wabika dardevle. Zamrugał, by usunąć z oczu zmęczenie i wyraźniej zobaczyć swojego brata Alexandra, który na dziobie łodzi przywiązywał sztuczną przynętę.
– Używasz przynęty? – zapytał Max, chociaż znał odpowiedź.
– Zamierzam zjeść dziś wieczorem rybkę – odparł Alexander.
– Będziemy trollingować, na biegu wstecznym. – Max spojrzał na spokojne jezioro. – Dzień jest pogodny, bez jednej chmurki, tafla gładka jak stół. Nie uda ci się złowić sandacza.
Max zarzucił wędkę jakieś sześć i pół metra od łódki i przełączył silnik o mocy pięćdziesięciu koni mechanicznych na bieg wsteczny.
– Taka jest różnica między tobą a mną, Maximilianie. Zadowolę się palią, ale ostrzę sobie zęby na sandacza.
Max uśmiechnął się, usłyszawszy ten przytyk. Maximilian. Nigdy nie lubił swojego imienia w pełnym brzmieniu i zawsze bał się pierwszego dnia w szkole, kiedy nauczyciel uroczyście odczytywał: Maximilian Rupert. W jego odczuciu to imię należało do kogoś noszącego znacznie wygodniejsze buty niż te, w które jemu kiedykolwiek uda się wcisnąć.
Alexander natomiast zdawał się nosić swoje imię jak Józef wielobarwny płaszcz. Wpisanie go w świadectwo urodzenia syna było jedną z ostatnich rzeczy, jakie zrobiła ich matka, zanim straciła przytomność. Zmarła tego samego dnia w wyniku krwotoku wewnętrznego.
Według Maxa brat aż się prosił o ksywkę, dlatego kiedy miał dwanaście lat, a Alexander dziesięć, zaczął go nazywać Festusem, zapożyczywszy to imię od jednej z postaci z serialu Gunsmoke, którego powtórki namiętnie oglądał.
– Festusie – rzekł teraz z uśmiechem. – Możesz sobie ostrzyć zęby na grizzly, ale jeśli będziesz próbował go ustrzelić, używając śrutu na ptaki, wrócisz do domu z pustymi rękami.
W pierwszych latach imię Festus padało podczas każdej kłótni między braćmi, czy to jako powód do bójki, czy jako drażniące wyzwanie już po jej zakończeniu. Ale kiedy byli nieco starsi, coś się między nim zmieniło, a imię stało się sekretnym hasłem łączącym starszego brata z młodszym. Max nazwał brata Festusem, gdy przyłapał Alexandra na kradzieży „Playboya”, i w dniu, kiedy ten wymiotował, skosztowawszy po raz pierwszy whisky. Teraz, kiedy byli dorosłymi facetami, Max nazywał go tak tylko wtedy, gdy we dwóch wybierali się na piwo.
– Cygaro? – zapytał Max.
– Jedno z tych paskudnych, tanich, ze stacji benzynowej?
– W żadnym razie.
– Doskonale.
– Wymienię się z tobą na piwko – ciągnął Max, sięgając do foliowej reklamówki i wyjmując dwa cygara, które wyglądały jak gałązki cedru.
Otworzyli piwo, zapalili cygara i zaczęli wydmuchiwać kłęby białego dymu podbarwionego błękitem w stronę wody i październikowego nieba.
Ich łódź sunęła powoli przez Torch Lake – jezioro, nad którym prócz nich nie było żywego ducha. Jeden z ich przodków, drwal, zbudował w okolicy chatkę, a było to w czasach, kiedy tę część Minnesoty nazywano jeszcze Terytorium Wisconsin. W 1902 roku Minnesota przejęła tereny wokół jeziora z zamiarem założenia tam rezerwatu i nałożyła moratorium na dalszy rozwój tych ziem. Rupertom przyznano prawo do zachowania chatki, o ile będą uiszczać niewielką kwotę za użytkowanie gruntów, na których stała.
Max siedział na rufie niewielkiej łódki, trzymając lewą dłoń na sterze, a prawą poruszając rytmicznie żyłką. Alexander, zwrócony plecami do Maxa, przerzucił wędkę przez uda i oparł stopy o dziób łodzi. Braci dzieliła odległość zaledwie trzech metrów, ale tę przestrzeń zdawało się wypełniać brzemię trzech miesięcy milczenia, trzech miesięcy unikania jakiejkolwiek wzmianki o zespole zadaniowym, sądzie czy niełasce, w jaką popadł Alexander. Ich ostatnie rozmowy ślizgały się jak kamienie po powierzchni ich życia, nigdy nie zapuszczając się choćby odrobinę głębiej i nie dotykając problemów młodszego Ruperta. To dlatego Max zaproponował weekend nad jeziorem.
Ramiona Alexandra nieco obwisły, gdy rozluźnił się, wydmuchując kółka dymu i puszczając je z wiatrem. Max zaczął zastanawiać się czy w ogóle powinien zacząć tę rozmowę, wiedział jednak, że lepszej okazji nie będzie.
– Słyszałem, że dostałeś wezwanie do sądu – powiedział.
Alexander zesztywniał, jakby ewidentny chłód tych słów zmroził mu kark.
– Dobre wieści szybko się rozchodzą – mruknął i zaczął skubać korkową rączkę wędki.
– Taa, a gówniane wieści rozchodzą się z prędkością światła – dodał Max. – Ale czy naprawdę muszę się o tym dowiadywać od kogoś innego?
– Zeznawałem już przed sądem, Max. To nic takiego.
– Kiedy to ty jesteś celem, sprawa jest poważna.
– Może kiedy skończę, już nie będę celem. Może sąd to najlepsze rozwiązanie. Chcę oczyścić nazwisko i uwolnić się od tego całego szajsu.
– Może – powiedział Max, starając się, by w jego głosie dało się wyczuć pewność siebie i przekonanie. – Ale tak na wszelki wypadek… myślałeś może… aby spotkać się z prawnikiem?
Alexander, który siedział plecami do Maxa, odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć na brata.
– Wynająć prawnika? Żartujesz sobie?
– Nie, ja…
– Max, jaka była twoja pierwsza myśl, za każdym razem, kiedy ten czy inny palant, którego zapuszkowałeś, domagał się prawnika?
– Wiem, ale…
– Odpowiedz. Co sobie wtedy myślałeś?
Max wywrócił oczami i westchnął:
– Że facet ma coś do ukrycia.
– Właśnie. Nie zamierzam rozmawiać z prawnikiem, Max. Już i tak słyszę, jak ludzie gadają. Traktują mnie jak trędowatego. Uważają, że ukradłem tę forsę z narkotyków, jak reszta tych popaprańców. Mają mnie za brudnego glinę. Mnie… Nie dam im powodu, aby jeszcze więcej gadali. Nie wezmę prawnika.
– Nie chodzi o nich Alexandrze. Pieprzyć ich. Ale przed sądem mogą cię załatwić. Widywałem już takie przypadki. Poprzekręcasz fakty, a oni oskarżą cię o krzywoprzysięstwo, o to, że skłamałeś, zeznając pod przysięgą.
– Myślisz, że miałbym skłamać, zeznając przed sądem?
Głos Alexandra stał się szorstki i ochrypły.
– Tego nie powiedziałem.
– Myślisz, że jestem winny? – Kłykcie Alexandra aż zbielały od zbyt mocnego ściskania wędki. – Uważasz, że podebrałem tę forsę?
– Tego nie powiedziałem.
– Nie powiedziałeś?
– Do cholery, wiesz że tego nie powiedziałem!
– To zabawne, bo właśnie to przed chwilą usłyszałem.
– Ja tylko staram się pomóc. I…
– Nie potrzebuję twojej pomocy. Nie jestem dzieckiem, Max. Odpuść sobie.
Max wciągnął do płuc jesienne powietrze przesycone aromatem sosnowych igieł, ziemi i dymu z cygar. Zastanawiał się, czy nie odpuścić sobie tej rozmowy, ale przepełniało go niepokojące uczucie, że przez ostatnie trzy miesiące patrzył, jak jego brat idzie na dno. Miał wrażenie, że gdyby spojrzał w toń, to zobaczyłby Alexandra tuż pod powierzchnią, zaplątanego w wodorosty. Pragnął wyciągnąć rękę i go uratować, lecz on nie chciał jej złapać. Alexander wolał ponieść niemal wszystkie konsekwencje, niż przyznać się do błędu. Im bardziej Max próbował pomóc, tym bardziej się wycofywał. I tym głębiej się zanurzał.
Trollingowali jeszcze przez jakiś czas, a Max pozwolił, aby Alexander trochę się wyciszył. Żaden z nich się nie odzywał, gdy pierwszy raz przepłynęli jezioro bez jednego brania. Kiedy Alexander otworzył drugie piwo, Max delikatnie wrócił do tematu.
– Jak Desi znosi to wszystko?
– A jak myślisz?
– Miałem nadzieję, że żona cię wspiera.
– Tak jak ty? Przynajmniej nie oskarża mnie, że jestem złodziejem.
– Nigdy nie nazwałem cię złodziejem. Nie wmawiaj mi czegoś, czego nie powiedziałem.
Alexander wlepił wzrok w wodę, gdzie jego żyłka rozcinała kilwater pozostawiony przez łódź. Max czekał.
– To dla niej trudne, widzieć nazwisko męża w gazetach w kontekście wielkiego skandalu i korupcji. Takie rzeczy nigdy nie pozostają bez echa, ale poza tym wszystko z nią w porządku.
– Desiree jest twarda, to fakt – powiedział Max, starając się, by jego głos zabrzmiał przekonująco.
Znał Desiree Rupert dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że Alexander kłamał. W sprzyjających okolicznościach Desi potrafiła lśnić jak najczystszy kryształ. Osobom postronnym mogła się wydawać idealną partią – piękną, dobrze sytuowaną kobietą, wywodzącą się z zamożnej rodziny. Ale Max znał ją z innych sytuacji. Widział, jak pod naciskiem stawała się krucha i delikatna. Przypomniał sobie, jak błyszczała podczas ceremonii, na której Alexander dostał medal za odwagę, oczarowując wszystkich ważniaków na sali. Ale zaraz potem pokazała prawdziwe oblicze, zmuszając Alexandra, aby w strugach deszczu pokuśtykał przez pół ulicy do samochodu i podjechał po nią pod same drzwi – nie chciała zepsuć sobie fryzury. Max często się zastanawiał, czy Desi nie była jeszcze jedną pomyłką, do której brat nie potrafił się przyznać.
– Jasne – rzekł Alexander. – Za parę tygodni sprawy przycichną i wszystko wróci do normy.
– Oczywiście, ale wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? Masz świadomość, że gdy ktoś zadziera z jednym Rupertem, zadziera z obydwoma, prawda, Festusie?
Alexander obejrzał się przez ramię i skinął trzymanym w dłoni piwem.
Max nie powiedział nic więcej. Dopił piwo i pozwolił, by napięcie rozpłynęło się w wodzie. Zrobił to, co miał w planie: dał Alexandrowi jasno do zrozumienia, że gdyby sprawy przybrały niepomyślny obrót, zawsze może na niego liczyć. Przecież byli Rupertami. Otworzył nowe piwo i pozwolił, by temat powoli odpłynął. Przez resztę weekendu ich myśli nie będzie zaprzątać nic bardziej dramatycznego niż to, któremu udało się złowić większą rybę.