Читать книгу Skradzione życie - Аллен Эскенс - Страница 8
Rozdział 1
ОглавлениеDetektyw Alexander Rupert zszedł po marmurowych schodach na dolną kondygnację ratusza, przystając na najniższym stopniu, by niewidzialna pięść ściskająca jego żołądek choć trochę się rozluźniła. Wziął głęboki oddech, napełniając płuca piwnicznym powietrzem, a kiedy je wypuścił, wraz z oddechem wyrzucił z siebie resztki frustracji. Z każdym nowym dniem i każdym kolejnym zejściem po tych schodach trudniej mu było przekonać samego siebie, że nie zasłużył na tę nową rutynę, na przeniesienie do wydziału zajmującego się oszustwami i fałszerstwami. Nosił ten nowy przydział jak przyciasny garnitur, ubiór, do którego nigdy nie będzie w stanie przywyknąć. To był tylko drobny wybój na jego ścieżce kariery, nic więcej. A jednak w miarę jak tygodnie przechodziły w miesiące, a historie, które doprowadziły do jego wydalenia z Wydziału Narkotykowego zaczęły obrastać coraz mroczniejszą legendą, powoli zaczął powątpiewać, czy kiedykolwiek znajdzie wyjście z tych podziemi.
Skręcając za róg, wziął kolejny oczyszczający oddech, a potem wszedł do długiego i dusznego korytarza prowadzącego do Wydziału Fałszerstw i Oszustw policji w Minneapolis, miejsca, w którym wylądował zaraz po tym, jak popadł w niełaskę. Korytarz ze ścianami koloru zielonego mchu, z posadzką wyłożoną białymi płytkami, przywodził mu na myśl męską toaletę w starym Metrodome. Kilka pisuarów ze stali nierdzewnej i parę umywalek, a czułby się prawie jak na meczu Wikingów.
Jego przeniesienie z narkotyków do fałszerstw miało być chwilowe, do czasu, aż sprawy przycichną. Ale Alexander wiedział swoje. Miał świadomość, że jego przełożeni postanowili go tam zostawić, dopóki w wyniku śledztwa federalnego nie zostanie uwolniony od wszystkich zarzutów. Albo nie trafi do więzienia. Wiedział również, że kiedy sąd stanowiący o oddaniu sprawy do decyzji przysięgłych nic na niego nie znajdzie – a tego akurat był pewien – nawet oczyszczenie od zarzutów nie do końca wydobędzie go z dołka, w którym się znalazł.
Usiadł za biurkiem – szarym, z metalu, wstawionym do kantorka identycznego jak ten, do którego trafił osiem lat temu, kiedy zdobywał pierwsze szlify jako policjant w randze detektywa. Awans zapewnił mu pracę w obyczajówce, co miało dobre i złe strony. Z jednostki do zwalczania prostytucji wyleciał w hukiem zaraz po tym, jak wrzucił do internetu zdjęcia przyłapanych na gorącym uczynku klientów panienek do towarzystwa. Ale naprawdę mocno nim wstrząsnęły sprawy związane z molestowaniem dzieci. Pewnego dnia, podczas przesłuchania mężczyzny, który nagrał na taśmie wideo, jak molestuje upośledzoną umysłowo dziewczynkę, Alexander nachylił się i wyszeptał mu do ucha:
– Módl się, abyś trafił do więzienia, bo jeśli nie pójdziesz siedzieć, znajdę cię i sam cię zabiję.
Ten incydent zakończył jego karierę w obyczajówce. Nie został zdegradowany ani nie przeniesiono go stamtąd za karę; prawdę mówiąc, jego przełożona nigdy się nie dowiedziała o tym komentarzu i w jej odczuciu Alexander spisał się na medal, zgarniając z ulicy kolejnego dewianta. Jednak opowiedział tę historię bratu, Maxowi, również detektywowi, ale z Wydziału Zabójstw. To on go namówił, by poprosił o przeniesienie. I tak oto, po trzech latach w obyczajówce, trafił do Wydziału Narkotyków, a stamtąd do antynarkotykowego zespołu zadaniowego.
A potem zespół został rozwiązany w atmosferze skandalu.
Alexander usiadł w kantorku w Wydziale Fałszerstw i Oszustw i wlepił wzrok w stos raportów, którymi powinien się zająć. Miał wrażenie, że został posadzony przy stole dla dzieci, z dala od dorosłych i ich rozmów. Czuł na sobie lodowate spojrzenia innych detektywów – mężczyzn i kobiet, którzy pierzchali przed nim niczym ławica małych rybek przed rekinem. Żerowali na plotkach i nie mieli pojęcia, jakie piekło przeżywał w Wydziale Narkotykowym. Nic nie wiedzieli o strefach cienia, w jakich musiał się poruszać agent pracujący pod przykrywką. Nie zdawali sobie sprawy z tego, co musiał zrobić, by się zbliżyć do właściwej grupy złych facetów. Znali jedynie mroczne szepty, które pojawiały się gdzieś za nim, w tle, kiedy przechodził obok.
Kiedy pracował w zespole zadaniowym, stawał ramię w ramię z ludźmi, którzy pewnego dnia będą próbowali go zabić. Ustawił jedną z największych operacji kontrolowanych w historii stanu, podczas której odniósł pierwszą – i jak dotąd jedyną – ranę na służbie: postrzał w biodro ze strzaskaniem kości. Ale dokonane podczas akcji aresztowanie zaowocowało także orderem za odwagę i całą masą gratulacji ze strony różnych osób, od funkcjonariuszy mundurowych po senatorów.
Tyle że to wszystko działo się przed upadkiem zespołu, przed artykułami prasowymi, przed śledztwem federalnym i zeznaniem, jakie miał złożyć. To wszystko miało miejsce zanim wylądował w Wydziale Fałszerstw i Oszustw w podziemiach ratusza. Przez głupotę innych stał się pariasem, człowiekiem wzbudzającym taką odrazę, że żaden z kolegów po fachu nie zaproponował mu choćby kubka kawy.
Teraz co rano Alexander Rupert wchodził do mikroskopijnego biura, gdzie siadał, gryząc wędzidło i tłumiąc oburzenie. Przeklinał kolegów detektywów, którzy już go osądzili, nie dając mu nawet szansy na obronę. Po trzech miesiącach wciąż trudno mu było się przebić przez gęste opary złych myśli kłębiących się w jego głowie.
W gruncie rzeczy wolał jednak to ożywienie wywołane wzburzeniem niż kryjący się pod nim spokój. W tych rzadkich chwilach, kiedy nie czuł rozgoryczenia, doświadczał głębokiego osamotnienia, jakby nosił piętno wyrzutka. Ostracyzm, jakiemu został poddany, osaczał go z siłą i zawziętością mroźnego wiatru. Nigdy dotąd nie doświadczył czegoś tak przejmującego.