Читать книгу Skradzione życie - Аллен Эскенс - Страница 12
Rozdział 5
ОглавлениеOstatnio Desiree Rupert zaczęła brać w pracy nadgodziny, więc już jej nie było, kiedy Alexander obudził się w poniedziałkowy poranek. Z kubkiem kawy w jednej ręce i batonikiem w drugiej skierował się w stronę drzwi. Gdy wychodził przez garaż, zmierzając w stronę auta, jego wzrok przykuł jakiś błysk. Zobaczył leżącą na betonowej posadzce srebrną spinkę do krawata, bez zastanowienia ją podniósł, a potem włożył do kieszeni.
W drodze do pracy w myślach przeskakiwał z tematu na temat: rozmyślał o swoich śledztwach, weekendzie nad jeziorem, ponurym półmroku, który znów powita go w gmachu ratusza, a w końcu zaczął się także zastanawiać nad znalezioną spinką do krawata. Jakim cudem znalazła się na podłodze w garażu? Dostał tę spinkę – srebrną, z grawerowanymi inicjałami – od Desi na rocznicę wiele lat temu. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ją założył.
Znalazł ją niedaleko miejsca pasażera samochodu żony. Czy sam ją tam zostawił i w którymś momencie wypadła? Nie. Ostatnio widział ją w szufladzie ze skarpetkami, był tego pewien. Nigdy nie nosił jej do pracy, bo wolał ją zachować na szczególne okazje. Gdy zaparkował przy ratuszu, spinka zdawała się parzyć go w udo przez materiał. Wysiadł z samochodu i wyjął ją z kieszeni. Na srebrnym pasku nie było żadnego grawerunku, był za to mały brylancik. To nie była jego spinka.
Zanim dotarł do biura, rozważył tuzin różnych scenariuszy, z których żaden nie wyjaśniał, w jaki sposób spinka mogła się znaleźć na podłodze garażu. Cały weekend spędził z bratem nad jeziorem. Jego żona była w domu sama – albo powinna być. Nie wspomniała, że miała towarzystwo, jednak w cichych dniach wypełniających ich życie od czasu rozwiązania zespołu zadaniowego odwiedziny krewnych mogły zostać przez nią uznane za coś tak nieistotnego, że niewartego wzmianki. Jej ojciec czasem przychodził po kościele. Był człowiekiem, który mógł nosić spinkę do krawata. Czy to on wpadł w odwiedziny? A może któryś z kolegów albo szef Desi? Tylko co mieliby robić w garażu, i to pod nieobecność Alexandra?
Przez cały ranek wlepiał wzrok w spinkę, próbując znaleźć wyjaśnienie, które nie zaprowadziłoby go do tych najmroczniejszych zaułków, okazało się to jednak prawie niemożliwe. Wrócił myślami do rozmowy, jaką odbył z Maxem w weekend. Zastanawiał się szczególnie nad starannie sformułowanym pytaniem brata: jak Desi znosi to wszystko?
Gdyby Alexander był szczery, opowiedziałby mu o cichych dniach i kruchym rozejmie, za sprawą którego żadne z nich nie podejmowało tematu tego całego zamieszania. Powiedziałby o tym, że Desi coraz częściej sypiała teraz w gościnnym, twierdząc, że materac na tamtym łóżku bardziej jej odpowiada. Gdyby był szczery, wspomniałby, że minęło wiele tygodni, a może nawet miesięcy, odkąd Desi dotykała go z niewymuszoną czułością. Zupełnie jakby się zaszyli w dwóch bastionach, pozwalając, by dzielący ich dystans pochłaniał wszystko, co nie zostało wypowiedziane.
Alexander musiał tego ranka sięgnąć ze dwadzieścia razy po telefon, zamierzając zadzwonić do Desi i zapytać ją o spinkę, ale za każdym razem, kiedy już miał wybrać jej numer, coś go przed tym powstrzymywało. Bał się tego, co mógłby usłyszeć: tego kojarzącego się z kłamstwem wahania w głosie, wymówki, historyjki, która wydałaby mu się przekonująca tylko dlatego, że sam chciał w nią uwierzyć. Nie zadzwonił, bo obawiał się, że to, co usłyszy, rozbije go do reszty.
Desi pracowała w firmie zajmującej się marketingiem i badaniem rynku w IDS Center. Jej siedziba, dostojny wieżowiec, odznaczał się na tle nieba nad Minneapolis sześć przecznic od ich domu. Tuż po ślubie korzystali z górnych promenad, korytarzy i przejść ponad ulicami centrum i prawie codziennie spotykali się na lunch w połowie drogi w zacisznej restauracyjce w śródmieściu. Choć upłynęło już trochę czasu, wciąż dzieliło ich zaledwie sześć przecznic.
Gdy zbliżało się południe, detektywi z Wydziału Fałszerstw i Oszustw zaczęli się wymykać małymi grupkami na lunch. Poszarzałe niebo od samego rana groziło ulewą i Alexander dostrzegł pierwsze krople deszczu zraszające szybę. Nie zadzwoni do żony, to akurat wiedział. Pójdzie ze srebrną spinką do jej biura i położy ją na jej biurku. Będzie obserwował reakcję i zaczeka na wyjaśnienie. Dowie się prawdy, przyglądając się jej twarzy.
Zanim zdążył zmienić zdanie, schował spinkę do kieszeni i wyszedł z ratusza. Promenada doprowadziła go prosto do IDS Center, a konkretnie na balkon pierwszego piętra, skąd rozciągał się widok na rozległe lobby, Crystal Court. Jego ściany i sufity były przeszklone, by wyłapywały każdy promień słońca. Ludzie w garniturach przecinali atrium, mieszając się z przechodniami i turystami. W porze lunchu tłumy w tej okolicy były nieprzebrane. Niewiele brakowało, aby wszystko ogarnął nieopisany chaos.
Alexander ruszył w stronę wind, przez cały czas bacznie lustrując dziedziniec poniżej, po chwili się jednak zatrzymał, bo zobaczył Desi. Stała pośrodku placu i wpatrywała się w jakieś abstrakcyjne dzieło sztuki, namalowane na płótnie nieoprawionym w ramy. Miała na sobie czarny kostium i karmazynową bluzkę, która podkreślała opaloną skórę jej szyi. Długie czarne włosy zdawały się lśnić. Alexander widział ten blask nawet z odległości ponad trzydziestu metrów. Już miał unieść rękę, by do niej pomachać, gdy nagle znieruchomiał, bo zobaczył mężczyznę, który szedł zdecydowanym krokiem w jej stronę. Nosił dobrze skrojony garnitur, jeden z tych, które aż się prosiły o spinkę do krawata. Położył dłonie na ramionach Desi i uśmiechnął się, wychylając do przodu. Jego twarz zniknęła za kaskadą jej włosów, głowa zaś uniosła się nieznacznie, jakby szeptał jej coś do ucha. Albo… pocałował ją w kark.
Alexander zamrugał, aby odzyskać ostrość widzenia, a potem skupił całą uwagę na żonie i nieznajomym. Czy odchyliła się do tyłu? Czy przylgnęła do niego? Ruch był tak subtelny, że nie miał pewności. Zauważył, że Desi odwróciła się, a mężczyzna znów nachylił się w jej stronę. W tej samej chwili obok nich przeszedł robotnik z drabiną, więc przez moment Alexander nie widział żony. Czy oni się całowali? Stali tak blisko, praktycznie przytuleni.
Alexander przytrzymywał się barierki balkonu i czuł się tak, jakby kości jego kolan roztapiały się pod skórą. Na chwilę wstrzymał oddech. Był jak sparaliżowany. Stał w bezruchu, patrząc, jak jego żona – kobieta, którą przysięgał kochać, dopóki śmierć ich nie rozłączy – wychodzi z IDS Center frontowymi drzwiami i wsiada do taksówki z obcym mężczyzną.