Читать книгу Skradzione życie - Аллен Эскенс - Страница 9

Rozdział 2

Оглавление

Alexander zerknął na zegar. Pierwszy gość, z którym był tego dnia umówiony, adwokat zajmujący się uszkodzeniami i obrażeniami ciała, wyraźnie się spóźniał. Wyczuwał, że to przejaw braku szacunku i zaczynał gardzić Doggetem. Kiedy ten wreszcie się pojawił, Alexander patrzył jak wchodzi do pokoju przesłuchań pewnym siebie, dumnym krokiem urodzonego zwycięzcy, który ma wrażenie, że cała ziemia, po której stąpa, należy do niego. Znał go z telewizyjnych reklam, w których wygrażał firmom ubezpieczeniowym, kierował palec w kamerę i zapowiadał, że wszyscy będą musieli zapłacić, bo ich do tego zmusi.

Recepcjonista zadzwonił, by go poinformować, że gość czeka na niego w pokoju przesłuchań numer dwa. Alexander zgarnął bloczek i ołówek. Już podnosił się z krzesła, zatrzymał się jednak, usiadł i naostrzył ołówek raz, drugi i trzeci, skracając go o co najmniej dwa i pół centymetra, podczas gdy Dogget czekał. Kiedy uznał, że czeka dostatecznie długo, udał się do pokoju przesłuchań.

– Pan Dogget? – zapytał.

– Tak, to ja – rzekł tubalnym głosem Dogget, wstając i wyciągając rękę.

Alexander uścisnął ją i usiadł. Jeszcze przez chwilę bazgrał coś na kartce, po czym rzucił:

– Detektyw Alexander Rupert. W czym mogę panu pomóc?

Dogget nieznacznie przekrzywił głowę, jakby coś go nagle zdezorientowało.

– Alexander Rupert… Skąd ja znam to nazwisko?

– Nie mam pojęcia – powiedział Alexander i zaczął stukać ołówkiem w bloczek.

– To pan jest tym detektywem, który zastrzelił tego mordercę… tego faceta w stodole?

Alexander zamknął oczy i pokręcił głową.

– Nie. Tamten to Max Rupert. Ja jestem Alexander Rupert.

– Coś was łączy?

– Tylko więzy krwi. A jeśli chodzi o…

– Nie, to nie to… – Dogget podrapał się w podbródek. – Słyszałem pańskie nazwisko już wcześniej. Mam pamięć do nazwisk. Alexander Rupert… – Nagle cały się rozpromienił i pstryknął palcami. – Już wiem! Mówili o panu w wiadomościach kilka miesięcy temu. Był pan jednym z gliniarzy z tego zespołu zadaniowego, który został rozwiązany.

Jak bolesne nadepnięcie na palce. Alexander zgrzytnął zębami, spojrzał na Doggeta i zaczął się zastanawiać, jak wielki odcisk dłoni pozostawiłby na twarzy mecenasa, gdyby wymierzył mu siarczysty policzek.

– Wydawało mi się, że wszystkich was zawieszono lub wylano z policji za kradzież forsy z narkotyków… – ciągnął Dogget.

Całkiem spory odcisk dłoni. Zawsze mu mówili, że ma duże dłonie.

– Panie Dogget, mam sporo pracy. Jeżeli chce pan zgłosić przestępstwo, to słucham. Spiszę raport. Ale jeżeli zamierza pan tak siedzieć i pieprzyć głodne kawałki, to chciałbym zaznaczyć, że marnuje pan mój czas.

Alexander już zaczął się podnosić z miejsca, ale Dogget wyciągnął obie dłonie ponad stołem w uspokajającym geście.

– Proszę zaczekać. Detektywie, mam do zgłoszenia przestępstwo. A przynajmniej odnoszę takie wrażenie, że chodzi o przestępstwo…

– Odnosi pan wrażenie?

– Taa. – Dogget pokiwał głową, jakby się nad czymś zastanawiał. – Na to wygląda. Mam za sobą długoletnią praktykę i zarabiam na pozywaniu ludzi za wypadki samochodowe i takie tam.

– Widziałem reklamy.

– Bardzo dziękuję.

– To nie był komplement.

Dogget wcale nie wyglądał na zbitego z tropu. Odchrząknął i mówił dalej:

– Mam źródła, które podrzucają mi informacje o potencjalnych sprawach.

– Łowcy karetek?

– Jeżeli chce się pan posługiwać tym zwrotem… – Dogget zaczął się nerwowo wiercić na krześle, ale w końcu podjął przerwany wątek. – Któregoś dnia dostałem od jednego z moich informatorów wiadomość o wypadku w Minneapolis. Lexus zderzył się czołowo z porsche. Zwykle to dobry znak, bo drogi wóz oznacza, że szofer jest dziany. Kierowcą lexusa był właściciel sieci salonów jubilerskich. Teraz to już pewne, że mówimy o grubej kasie… A wisienką na torcie był fakt, że nie ma najmniejszych wątpliwości, kto ponosi winę za to, co się stało. Facet od salonów jubilerskich zabawiał się z kobietą, która nie była jego żoną i w którymś momencie wóz zjechał na przeciwległy pas. Dokładniej rzecz ujmując, ta babka ujeżdżała go w najlepsze, aż stracili kontrolę nad pojazdem, przejechali przez zaporę i wpakowali się na czołówkę. W raporcie ze zdarzenia znalazło się stwierdzenie o „rażącym zaniedbaniu”.

Dogget uśmiechnął się, jakby pozwolił sobie na mały żarcik.

– Słyszałem o tym wypadku.

– Taa, facet w porsche na przeciwnym pasie nie zrobił nic złego, nie był niczemu winien…

– Sprawą zajęła się drogówka – rzucił Alexander. – To oni będą przeprowadzać rekonstrukcję zdarzenia.

– Nie chodzi mi o rekonstrukcję. To już mam.

Dogget postukał palcem w leżącą przed nim na blacie teczkę.

– Więc o co panu chodzi? – spytał Alexander, który wcale nie próbował ukryć zniecierpliwienia. – To Wydział Fałszerstw i Oszustw. Nie zajmujemy się ani wypadkami, ani zgonami.

– Zaraz wszystko wyjaśnię… Kiedy zająłem się tą sprawą, kazałem mojemu pracownikowi znaleźć żyjącego krewnego ofiary. Kogoś, do kogo mógłbym wysłać list.

– Żyjącego krewnego?

– Mamy do czynienia z tragicznym wypadkiem. Krewni ofiary mogą chcieć pozwać do sądu osobę, która go spowodowała.

– A więc zaczęliście szukać krewnych faceta z porsche w nadziei, że coś wam skapnie z odszkodowania, gdy krewni zdecydują się na sądowe dochodzenie roszczeń.

– Ja naprawdę staram się pomagać ludziom – rzucił Dogget, wymierzając w Alexandra palec wskazujący. – Wysuwamy roszczenia, kiedy firma ubezpieczeniowa osiąga limit swoich możliwości.

Alexander z trudem się pohamował, by nie sięgnąć i nie złamać mu tego palucha. To byłoby takie proste i mógłby to zrobić tak szybko.

– A więc udało się wam znaleźć krewnego ofiary?

– Poniekąd.

Dogget wzruszył ramionami.

– Poniekąd?

– Facet z porsche mieszkał z kobietą, niejaką Ianną Markovą. Jeszcze tego samego dnia wysłałem do niej list. Zwykle czekam, by się upewnić, że mam do czynienia z małżonką, bo dziewczyna, osoba niebędąca z ofiarą w formalnym związku, nic mi nie daje. To musi być bliski krewny. Albo żona. Dziewczyna i konkubina odpadają.

– Biednemu zawsze wiatr w oczy – mruknął Alexander.

– Ona raczej na biedę nie narzeka. – Dogget najwyraźniej nie wychwycił sarkazmu. – W każdym razie ta Markova zadzwoniła do mnie. Chciała się spotkać. Spojrzałem w kalendarz, aby ustalić najbliższy wolny termin. Wie pan, trzeba kuć żelazo, póki gorące. A ona, nie powiem, jest gorąca jak cholera. Po dwudziestce, może pod trzydziestkę, blond włosy, bufory… – Dogget spojrzał z ukosa w kamerę wiszącą w rogu pokoju, odchrząknął i bardziej profesjonalnym tonem dodał: – Ta kobieta była pogrążona w żałobie i szybko umówiłem spotkanie. A potem zapytałem, czy ona i James byli małżeństwem.

– James?

– Facet z porsche. Nazywał się James Erkel Putnam. Odparła, że ona i Putnam nigdy nie zawarli sakramentalnego związku. Myślałem, że się rozpłaczę. Zapytałem, czy miał jakieś rodzeństwo, czy żyją jego rodzice. Podkreśliłem, że potrzebuję nazwisk jego żyjących krewnych. W pierwszej chwili odparła, że James nie miał nikogo.

– I z procesu nici? Musiał być pan zdruzgotany.

– Tak łatwo się nie poddaję… Nigdy jeszcze nie spotkałem człowieka, który nie miałby żadnych krewnych. Trzeba mocno potrząsnąć drzewem genealogicznym, a prędzej czy później ktoś zawsze z niego zleci. Postawiłem właśnie na to. Powiedziałem jej, że jeżeli nie miał krewnych, to nie będzie pozwu ani procesu. I może zapomnieć o pieniądzach.

– Czemu miałoby jej na tym zależeć? Przecież jako była dziewczyna, a nie żona ofiary, i tak nic nie dostanie, zgadza się?

Dogget uśmiechnął się pod nosem, jakby przyszedł mu właśnie do głowy sprośny żarcik.

– Powiedziałem jej, że mimo wszystko dostanie jakieś pieniądze z ugody. I dodałem, że jeśli uda nam się znaleźć krewnego, będzie mogła wystąpić z powództwa cywilnego przeciwko właścicielowi sieci salonów jubilerskich.

– A więc okłamał pan kobietę, która właśnie straciła chłopaka. – Alexander nachylił się nad stołem i wbił wzrok w Doggeta. – Czy to właśnie to przestępstwo, które zamierzał pan zgłosić?

– Zabawny z pana gość, detektywie. – Prawnik postukał się kłykciami w tors, jakby próbował się pozbyć uciążliwej zgagi. – Ja tu przychodzę, żeby spełnić swój obywatelski obowiązek, a pan stroi sobie żarty.

– Zdaje pan sobie sprawę, że to Wydział Fałszerstw i Oszustw, prawda? Okłamanie panny Markovej to jak dotąd jedyna rzecz, która podpada pod oszustwo.

– Zaraz do tego dojdę – powiedział Dogget.

Alexander zauważył pojawiające się na jego skroni maleńkie kropelki potu i ten widok sprawił mu frajdę.

– Następnego dnia znów się zjawiła, z pudłem dokumentów: świadectwem urodzenia, legitymacją ubezpieczeniową i paroma listami.

– Listami?

– Tak, listami, które James otrzymał kilka lat temu od brata odsiadującego wyrok w więzieniu w stanie Nowy Jork. Kazałem mojemu człowiekowi to sprawdzić i okazało się, że faktycznie, starszy brat Putnama odbywa karę pozbawienia wolności za przestępstwa narkotykowe w zakładzie karnym Clinton.

– Czemu więc powiedziała, że James nie miał żadnych krewnych?

– Podobno znalazła te papiery w pudle z rzeczami osobistymi Jamesa. Twierdziła, że chciała uszanować jego prywatność. Podejrzewam, że nie zamierzała się dzielić z bratem przebywającym w więzieniu, ale kto to wie?

– Jak się nazywa ten brat?

– William Bartok Putnam. Sprawdziliśmy tę informację, porównaliśmy świadectwa urodzenia z zapisami w miejskim archiwum. Rodzice Putnama nie żyją, zginęli w wypadku samochodowym w 1998 roku, a starszy brat faktycznie jest jedynym żyjącym krewnym Jamesa.

– A więc może pan puścić gościa od salonów jubilerskich w skarpetkach.

– Nie spieszyłbym się zanadto ze szczęśliwym zakończeniem. – Dogget złączył koniuszki palców, aby nadać swoim słowom bardziej dramatycznego charakteru. – Wysłałem Williamowi Bartokowi Putnamowi do podpisania umowę, zgodnie z którą upoważniał mnie do wszczęcia postępowania w jego imieniu. Przesłałem mu również kopię aktu zgonu jego brata. Tydzień później odesłał mi to wszystko z krótkim liścikiem następującej treści: „To nie jest mój brat. To nie jest James Erkel Putnam”.

Skradzione życie

Подняться наверх