Читать книгу Sacrum i rewolucja - Andrzej Chwalba - Страница 8
4. Ślub kościelny, świecki czy rewolucyjny konkubinat?
ОглавлениеPolskie partie robotnicze na ceremonię ślubu w kościele patrzyły jak na sprawę osobistą wiernych. „Nie twierdzimy — czytamy w «Gazecie Robotniczej» — by socjalizm zwalczał ślub kościelny jako obrządek religijny gwarantujący ludziom wierzącym sakrament małżeństwa. Dalecy od tego jesteśmy… Skoro jakiś religijny towarzysz w partii chce brać ślub w kościele, rzecz to jego prywatna i inni towarzysze chociażby byli wolnomyślicielami serdecznie drużbować będą młodej parze” ³⁸. Choć to tekst z prasy PPSzp, jednakże wyrażona w nim opinia była reprezentatywna dla całego polskiego socjalizmu tej epoki.
Zatem decyzja o ślubie kościelnym pozostawała do uznania każdego członka partii. Praktykujący nie spotykali się z zarzutem, iż czynią niewłaściwie. W prasie PPSD, zwłaszcza w związkowej: „Gazeta Krawiecka”, „Metalowiec”, „Robotnik Drzewny” oraz w „Gazecie Robotniczej” PPSzp, pojawiły się nawet ogłoszenia o dacie i miejscu kościelnego ślubu członków obu tych partii socjalistycznych. Do rewolucji 1905 roku prasa partii konspiracyjnych zaboru rosyjskiego ze zrozumiałych względów o tym nie pisała, a później w latach 1905–1907, kiedy przez pewien czas było to możliwe, nie czyniła tego, gdyż inne ważniejsze sprawy ją wówczas absorbowały.
Polskie partie socjalistyczne bliżej nie wypowiadały się, przynajmniej publicznie, w swoich środkach przekazu, na temat ślubów kościelnych. Starały się nie czynić niczego, co mogłoby być traktowane jako obraza uczuć religijnych i godności osób wierzących. To ich różniło od francuskich allemanistów, blankistów oraz niektórych socjaldemokratów niemieckich i norweskich, którzy krytycznie wyrażali się o ślubach kościelnych. Uważali, że taki nie przystoi socjalistom. Twierdzili, że ceremonia ślubu kościelnego „jest pożałowania godna”.
W zaborze rosyjskim PPS i SDKPiL nie podejmowały tematu ślubów kościelnych, ale przynajmniej do lat rewolucji niewiele interesowały się kwestią ślubów cywilnych. Można to uznać za zrozumiałe, gdyż jeszcze na przełomie wieków perspektywa zasadniczych przeobrażeń w państwie carskim wydawała się odległa, a tylko z nimi można było wiązać nadzieje na wprowadzenie nowych ślubów.
Do tego momentu istniejący stan rzeczy partie rewolucyjne oceniały jako wysoce niezadowalający. Mianowicie w Rosji, jak i w Królestwie, nie było możliwości wyboru ceremonii ślubu. Jeśli ktoś pragnął, by jego małżeństwo miało w świetle obowiązującego prawa charakter legalny, musiał zawrzeć związek małżeński w kościele (synagodze, cerkwi). W związku z tym „Myśl Niepodległa” mogła napisać: „Kościół nauczył nas, jak składać przysięgę kłamliwą w czasie ślubu w kościele, przed ołtarzem wobec przedstawicieli społeczeństwa” ³⁹.
Dopiero podczas burzliwych lat 1905–1907 problem laicyzacji prawa, w tym i ślubów cywilnych, rozwodów, traktowany jako część programu przebudowy strukturalnej Rosji, trafił na łamy pism, był również poruszany w rozmowach prywatnych, podczas zebrań, a nawet publicznych wieców. „Trybuna Ludowa” SDKPiL pisała, iż „zasada prawdziwej demokracji wymaga absolutnego zniesienia tego gwałtu nad sumieniami, tego przymusu zawierania małżeństw przez ślub kościelny” ⁴⁰. Członkowie tej partii, podobnie jak PPS i PPS-Proletariat uważali, że każdy powinien mieć prawo wyboru między ceremoniałem laickim oraz religijnym i żadna osoba nie może być przymuszana do ślubu kościelnego, jeśli nie jest taka jej wola i jeśli nie jest to zgodne z jej światopoglądem.
Żądanie wprowadzenia ślubów cywilnych opinia katolicka i Kościół zaboru rosyjskiego jednoznacznie zakwalifikowały jako skierowane przeciwko religii. Taką ocenę dyktował istniejący stan napięcia między obu zwaśnionymi stronami. Stawiała ona — pomińmy w tym momencie problem jej słuszności — w trudnej sytuacji wierzących członków partii socjalistycznych. Z jednej strony oczekiwano od nich solidarności z resztą socjalistów, z drugiej — z Kościołem, który stanowili razem z innymi wierzącymi. Kościół ustanowił wyraźną granicę między niewiarą (śluby cywilne) a wiarą (śluby kościelne).
Partie socjalistyczne zaboru rosyjskiego walczące o wprowadzenie ślubów cywilnych podkreślały ich istotny walor: są tanie, nie wymagają tak dużych opłat jak śluby kościelne, a nawet mówiono, iż mogą być bezpłatne. Przypuszczano — i chyba słusznie — iż może to bezpośrednio zainteresować nie tylko wolnomyślicieli, ale i wierzących ⁴¹. Rewolucjoniści z Królestwa i Litwy żądając wprowadzenia ślubów cywilnych liczyli, że to doprowadzi — siłą rzeczy — do zaprzestania przez duchownych, jak to nazywali: „handlu obrzędami”. Jak widzimy, argumenty doktrynalne i polityczne za ślubami cywilnymi mieszały się z bardziej przyziemnymi, materialnymi ⁴².
Ta argumentacja była kierowana pod adresem własnych wyznawców oraz wszystkich tych, których chciano pozyskać. Jest zrozumiałe, iż przekonanie ich o potrzebie zmian w ustawodawstwie cywilnym nie mogło mieć jeszcze żadnego wpływu na stanowisko władz zaborczych. Dodajmy, iż argumentacja przywoływana przez polską lewicę nie odbiegała od tej, jaką się posługiwali socjaliści działający w tych partiach europejskich, gdzie sprawa ślubów cywilnych i rozwodów nie była jeszcze rozstrzygnięta.
Nie oni jedyni i nie pierwsi domagali się laicyzacji prawa, już bowiem w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku pisali o tym pozytywiści warszawscy na łamach „Przeglądu Tygodniowego” i „Prawdy” ⁴³. Przekonywali nie tylko słowem, ale i własnym przykładem. W czasie rewolucji do tej tradycji nawiązywały środowiska Postępowej Demokracji (pedecji) żądając nowego prawodawstwa cywilnego, w tym i rodzinnego.
Szczególna rola w propagowaniu świeckich ślubów i w ogóle nowych laickich obrzędów oraz ceremonii przypada założonemu w roku 1907 Stowarzyszeniu Wolnomyślicieli Polskich, które grupowało m.in. socjalistów. Lecz nawet wolnomyśliciele spoza PPS, SDKPiL czy PPS-Proletariat zdawali sobie sprawę, że trudno doprowadzić do laicyzacji bez strukturalnych zmian w państwie. „Wolna myśl nie może być apolityczna — czytamy w wolnomyślicielskim «Panteonie» — … Żadne zwalczanie dogmatów społecznych, żadna walka o śluby cywilne lub reformy prawne nie da się odłączyć od postulatów politycznych” ⁴⁴.
W okresie rewolucji 1905–1907 pewne nadzieje pokładano w tej części duchowieństwa, która rozumiała sprawę robotniczą i była jej przychylna. Spodziewano się, iż ustępstwa księży w sprawie ślubów mogą mieć wpływ na ostateczne decyzje władz carskich. Dlatego polscy rewolucjoniści z PPS i SDKPiL z zainteresowaniem śledzili obrady zjazdu duchowieństwa Królestwa Polskiego, który odbył się jesienią 1905 roku. Jak się jednak okazało, jego stanowisko wobec kwestii ślubów pozostało niezmienne. „Więc ci demokraci duchowni — pisała «Trybuna Ludowa» — chcą pozostać nadal urzędnikami stanu cywilnego” ⁴⁵.
Wydane pod presją ruchu rewolucyjnego nowe akty prawne w Rosji w tym względzie niewiele zmieniły. Polepszyły sytuację prawną religii katolickiej i innych wyznań, deklarowały zasadę wolności wyznania, ale nie wolności sumienia w sensie równouprawnienia bezwyznaniowości. Nikt nie mógł być poza wyznaniem. Oznaczało to zakres deklaracji bezwyznaniowej, nie mówiąc o tworzeniu gmin bezwyznaniowych, do czego tak zdecydowanie nawoływano w latach 1905–1908. W tej sytuacji miejscem ślubów były jedynie obiekty kultu. Jedynie w Finlandii, która pozostawała autonomiczną częścią Rosji, możliwe było wprowadzenie w roku 1908 ślubów cywilnych.
Można zatem powiedzieć, iż socjaliści niewierzący, podobnie jak i inni wolnomyśliciele — za swe przekonania filozoficzne i światopogląd — byli jakby podwójnie karani. Raz, że musieli przekraczać bramy kościelne i stawać przed kapłanem w celu otrzymania sakramentu ślubu, dwa — byli zmuszeni jeszcze za to zapłacić.
Dlatego też socjaliści zaboru rosyjskiego, zwłaszcza ci, którzy reprezentowali pierwsze pokolenie (lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XIX stulecia), zachowywali się podczas ceremonii ślubu w kościele w sposób manifestacyjnie lekceważący. Uważali bowiem, iż ślub jest czymś absolutnie drugorzędnym wobec uczucia, czy nawet przesądem. W opinii społeczeństwa mieszczańskiego byli nihilistami, abnegatami, których rozpoznawano po sposobie noszenia binokli, uczesaniu, wysokich butach.
Niektórych spośród nich można było także poznać po czerwonych, z rosyjska noszonych koszulach, które via Wilno przywędrowały do Królestwa. Nosił je także (wówczas bliski socjalizmowi agrarnemu) znany później działacz endecji Aleksander Zawadzki („Prokop”). Dziewczęta-socjalistki ubierały się prosto i skromnie, wzorując się na modnych owego czasu chłopomankach, „przeciwstawiając się Warszawiankom — pisał Ludwik Krzywicki — jak Grużewska, Daniłowiczówna” ⁴⁶.
Byli oni pokoleniem ogarniętym poczuciem misji, którą mieli do spełnienia, generacją o szczególnej wrażliwości na krzywdę i niesprawiedliwość. Sami siebie porównywali z pierwszymi misjonarzami i apostołami chrześcijaństwa, gdyż podobnie jak oni szli z silną wiarą w słuszność tego, co czynią, z „dobrą nowiną” w lud. „Było to pokolenie — wspominał Ludwik Krzywicki — dla którego socjalizm był swego rodzaju religią… i entuzjaści, którzy ważyli zamiary według sił swoich, lecz siły wyolbrzymiali według zamiarów. Znajdowali się jak gdyby w gorączce czynu, mocni wiarą, że do upragnionego królestwa społecznego jest kilka lat zaledwie” ⁴⁷. Ideowa strona ruchu, ofiary składane w walce, poświęcenie dla rewolucji, to wszystko nie mogło być ani zrozumiane, ani docenione przez opinię publiczną. Poza wąskim kręgiem przyjaciół z organizacji i sympatykami rozciągał się mur niechęci i obcości. Musiało to wywołać swoistą reakcję obronną wyznawców nowej idei: przekonanie, iż są szczególni i nietypowi, wybrani przez historię. Gorycz z faktycznego odseparowania od społeczeństwa, gorycz z życia w sekcie nie mogła zabić wielkiej wiary w moc robotników, wiary w swoją przyszłość. „Myśmy — pisał Stanisław Brzozowski — nie czuli się wtedy związani ze światem, nie czuliśmy się zobowiązani do żadnych tłumaczeń wobec niego, lecz po prostu szliśmy mu zwiastować… naukę zniszczenia istniejącej krzywdy” ⁴⁸.
Do kościoła (czy synagogi) ci socjaliści-nowożeńcy przychodzili w zwykłych, wymiętych i sfatygowanych ubraniach, często nikt im poza świadkami w tej uroczystości nie towarzyszył. W czasie samej ceremonii ślubnej zachowywali się, jak twierdzili duchowni, w sposób „urągający powadze uroczystości”. W roku 1878 w Warszawie brali ślub kościelny w ten właśnie sposób Kazimierz Hildt z Marią Gayówną, córką założyciela nieformalnej od strony organizacyjnej gminy bezwyznaniowej w Warszawie. „Pan młody w paltocie — wspomina Zygmunt Heryng — w głębokich kaloszach, panna młoda w jeszcze bardziej zaniedbanym stroju, z torebką podróżną, o ile sobie przypominam, w ręku. Stojące za mną kumoszki po paru ironicznych uwagach na temat tak niezwykłej ceremonii ślubnej doszły do wniosku, że to nihilista z nihilistką się żenią” ⁴⁹. Opinię Herynga potwierdza w swoich wspomnieniach Ludwik Krzywicki: „Chadzał często w palcie i kaloszach, acz nie było błota na ulicy — w takim ubiorze brał ślub” ⁵⁰.
Ze znanych wówczas socjalistów równie obrazoburczo potraktowali ceremonię ślubną Edmund Płoski i Maria Onufrowicz w roku 1883. Świadków mieli też szczególnie odpowiednich, Aleksandra Dębskiego i Bronisława Białobłockiego, znanych wówczas socjalistów wolnomyślicieli. W podobny sposób odbywały się uroczystości zaślubin poza Warszawą, w innych miastach Polski i poza nią, w większych skupiskach Polaków. O jednej z nich wspominał Stanisław Nowak. „Pierwszy raz w życiu byłem obecny przy tak prostej ceremonii ślubnej. Państwo młodzi stanęli na stopniach ołtarza w codziennych ubraniach, ona w skromnym okryciu i w kapeluszu na głowie, on w szynelu studenckim i z czapką w ręku, świadkowie również w szynelach, na ołtarzu kilka świec, poza tym ciemność zalegała kościół, w kościele prócz księdza, młodych, świadków ani żywej duszy, ksiądz miał minę bardzo zakłopotaną” ⁵¹.
Szczególne wrażenie musiały robić sceny, gdy młodzi nie wchodzili razem do kościoła, lecz oddzielnie, przy czym jedno przez kościół, drugie przez zakrystię. W ten sposób zachował się Tomasz Siemiradzki, kuzyn słynnego malarza, biorący ślub z panną Gutówną w Kielcach. „Poczciwe i szanowne matczysko — pisał ks. T. Czerwiński — rozpłakało się, a rodzina i koledzy, uczniowie zgorszeni zostali takim pospolitowaniem uroczystości małżeńskich ślubów” ⁵². Byli i tacy, którzy nie zadowalali się manifestacyjnym zachowaniem się w kościele, ale po zakończeniu ceremonii ślubnej przekazywali złote ślubne obrączki na cele społeczne, choćby na fundusz wolnomyślicielskiej „Myśli Niepodległej”.
Socjaliści wolnomyśliciele w ten sposób chcieli podkreślić, iż ceremonia zaślubin ma dla nich jedynie znaczenie formalne, jest czynnością pozbawioną jakichkolwiek treści religijnych. Traktowali ją nie inaczej niż wizytę w sklepie, na targu czy w podrzędnym biurze. „Symbolika kościelna była nam zupełnie obca. Mieliśmy tylko wspólne metryki i na tym absolutnie koniec” ⁵³. Dlatego na duchownych udzielających ślubu patrzyli co najwyżej jako na urzędników — i to nie najlepszych — a nie apostołów religii Chrystusa. Samą ceremonię kościelną widzieli jako przykry dla siebie obowiązek, nie potrafili, a może i nie chcieli ukrywać wobec niej swojej niechęci. Chcieli wyzwolenia ludzkiej indywidualności od wszelkiego rodzaju pęt. Takie zachowania były jednocześnie dowodem, iż na początku lat osiemdziesiątych w zaborze rosyjskim dokonywała się, choć słabo z zewnątrz zauważalna, gdyż maskowana przez obyczaje bądź przez przepisy stanu cywilnego, dechrystianizacja części polskiej, radykalnej inteligencji.
Poczynając od lat dziewięćdziesiątych, socjaliści stopniowo coraz rzadziej zdobywali się na takie demonstracyjne ceremonie ślubne, którymi zrażali sobie otoczenie. Pragmatyzm i większa dojrzałość brały górę, co nie znaczy, by ich poglądy na temat kościelnych ślubów uległy zmianie.
W Galicji wśród tamtejszych socjaldemokratów problem ślubów cywilnych częściej rozpatrywany był niż w zaborze rosyjskim, ze względu na korzystniejszą sytuację polityczną i większe szanse powodzenia. Jednakże austriackie prawo rodzinne, choć reformowane, ciągle dalekie było od postulatów PPSD. Określało je ustawodawstwo z lat 1868, 1870, 1874 oraz orzeczenia Trybunału Administracyjnego, ale do końca istnienia państwa austro-węgierskiego nie były one zbyt jasne i nie zawsze łatwe do rozwikłania, bowiem już system prawa małżeńskiego był wewnętrznie sprzeczny w kodeksie ⁵⁴.
Śluby cywilne mogli zawierać jedynie bezwyznaniowi, tj. według terminologii austriackiej nie należący do żadnego prawnie uregulowanego wyznania ⁵⁵. Dopuszczalne były również przy wyjątkowej różnicy wyznań u nowożeńców oraz w sytuacji, gdy duchowny danego wyznania odmawiał udzielenia go z przyczyn nie przewidzianych przez prawo cywilne (tzw. małżeństwa cywilne z konieczności). Duchowny musiał wówczas złożyć oświadczenie, iż odmawia ogłoszenia zapowiedzi i nie udzieli ślubu w kościele. Zygmunt Żuławski wspominał, iż urzędnik magistracki zażądał od niego, „bym przedłożył na piśmie, że mój proboszcz odmawia mi udzielenia ślubu kościelnego” ⁵⁶. W pozostałych przypadkach ludzie byli obowiązani do ślubów kościelnych, bowiem państwo przyjęło ustawę kościelną, a księgi ustaw cywilnych wzięte zostały z ksiąg katolickich.
W tej sytuacji celem walki PPSD, podobnie jak i całej austriackiej socjaldemokracji, była dalsza laicyzacja prawa, ograniczenie ustawodawstwa kościelnego, wprowadzenie obowiązkowych ślubów cywilnych ⁵⁷. PPSD widziała to jako cząstkę wielkiej batalii o zasadniczą demokrację państwa austriackiego i o dalszy rozwój swobód i wolności politycznych. Najbardziej zdecydowane kroki podjęła w latach 1909–1911, ale bez większych sukcesów.
Socjaliści Galicji i Śląska popularyzowali też na łamach prasy i broszur oraz podczas wieców publicznych możliwości, jakie już w tym momencie stwarzało ustawodawstwo cywilne austriackie, informowali o sposobach uzyskania deklaracji bezwyznaniowości oraz zawarcia ślubu cywilnego zamiast kościelnego. Podkreślali, że ślub przed urzędnikiem kosztuje tylko 2 korony i co istotne, „czyni małżeństwo ważnym”, „ma taką samą doniosłość jak dany w kościele lub bożnicy” ⁵⁸. Ale PPSD wzorem choćby socjaldemokratów skandynawskich nie potwierdziła, aby jedynie małżeństwa zawarte w urzędzie cywilnym mogły być uważane za legalne ⁵⁹.
Lecz pomimo podnoszenia przez PPSD argumentów, z jednej strony pragmatycznych (łatwość zmiany wyznania), z drugiej materialnych (oszczędność — bo taniej!), liczba tych, którzy decydowali się uzyskać status wolnomyśliciela, a tym samym prawo ślubu cywilnego, wzrastała bardzo wolno. Dalej zdecydowana większość socjaldemokratów galicyjskich zawierała śluby w obiektach kultu. Wśród nich znajdował się przywódca PPSD Ignacy Daszyński. Na wieść o jego ślubie kościelnym rozpuszczono nawet pogłoskę, iż pogodził się z Kościołem katolickim ⁶⁰. W kościołach brali również śluby ci członkowie partii rewolucyjnych, którzy przybyli do Galicji z zaboru rosyjskiego.
Zdarzało się, iż socjaliści wolnomyśliciele, zarówno z Królestwa i Litwy, jak i z Galicji, będący jedynie formalnie na łonie Kościoła, podkreślali czy to wobec kapłanów, czy znajomych (podobnie jak ich starsi koledzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w zaborze rosyjskim), iż ślub kościelny dla nich nie jest żadnym aktem religijnym. Tak postąpili m.in.: Feliks Dzierżyński biorący ślub z Zofią Muszkat czy Zygmunt Żuławski z Zofią Richter. Ten drugi w rozmowie z księdzem oznajmił, iż „przyszedłem do kościoła, ale nie by prosić o posługę religijną, lecz jedynie o czysto świecką formalność wygłoszenia mi zapowiedzi” ⁶¹.
Jeszcze inaczej przedstawiała się sytuacja w zaborze pruskim. Mianowicie ustawą z roku 1875 wprowadzono tutaj śluby cywilne w urzędach państwowych. Poprzedzały je zapowiedzi, które podobnie jak w kościele przez czternaście dni miały wisieć na tablicy ogłoszeń. Zawarcie małżeństwa i jego rozwiązanie były aktami cywilnymi dokonywanymi przed urzędnikami stanu cywilnego lub sądem państwowym. Natomiast śluby kościelne miały obecnie charakter prywatny, nie były czynnością obowiązkową w świetle istniejącego prawa. Prawo karało tych duchownych, którzy udzieliliby ślubu w kościele przed cywilnym.
Tamtejsza PPSD jednakże bardzo ostrożnie popularyzowała śluby cywilne. Nawet te nieliczne próby uświadamiania robotnikom, chłopom, rzemieślnikom korzyści z nich płynących i w ogóle z ustawodawstwa cywilnego — napotykały bowiem na ich opór. W listach do redakcji „Gazety Robotniczej” robotnicy protestowali przeciwko „obniżeniu wagi” ślubów kościelnych, twierdząc, że są one co najmniej równie ważne jak cywilne. Korespondent z Kochłowic na Śląsku radził „Gazecie Robotniczej”: „nie dozwalać burmistrzować w naszej redakcji niedowiarkom, jacy się czasem pojawiają”; inny robotnik stwierdził ostro, że ślub kościelny jest sakramentem i pomniejszenie jego znaczenia uważa za ubliżanie religii ⁶². Pomimo takich głosów redakcja dalej zwracała uwagę czytelników na problem ślubów cywilnych, choć coraz częściej czyniła to jakby drogą pośrednią, przedstawiając sposób, w jaki ten problem znalazł rozwiązanie w innych krajach europejskich. Ta metoda wydawała się bezpieczniejsza i skuteczniejsza.
W sumie, miejsce, jakie socjaliści zaboru pruskiego poświęcali temu zagadnieniu, nie było zbyt rozległe. Spowodowane to zostało nawet nie tyle oporami robotników — co faktem, iż w Niemczech (i w zaborze pruskim) śluby świeckie były obowiązkowe. Dlatego każdy — bez zachęty ze strony PPSzp — musiał trafić do urzędu stanu cywilnego.
W przekonaniu robotników i rzemieślników zaboru pruskiego, ustawy wydane w latach Kulturkampfu, niezależnie od ich wagi i wartości, były wymierzone w polskość i religię katolicką. Stąd m.in. brała się ich nieufność wobec praw i obrzędów laickich wówczas wprowadzonych. Napomykanie przez PPSzp o zaletach ślubów cywilnych odbierali jako świadectwo walki z ceremoniami kościelnymi.
Z tego powodu w zaborze pruskim pomimo możliwości, jakie stwarzało ustawodawstwo, niewielu było socjalistów, którzy by rezygnowali ze ślubu kościelnego zadowalając się jedynie świeckim. Wzgląd na opinię publiczną, konwenans, rodzinę nie był tu bez znaczenia. Niemałą w tym rolę odegrały także kobiety, żony socjalistów, które nie wyobrażały sobie małżeństwa bez ślubu kościelnego. Uważały, „że jeno ślub kościelny żonie zaszczyt przynosi i prawo daje” ⁶³.
Poglądy na ten temat robotników socjalistów niemieckich, mieszkańców Pomorza i Wielkopolski, Śląska, Westfalii czy Berlina były częstokroć odmienne. Istotny wpływ na to miała SPD, która za pośrednictwem własnych środków przekazu wyjaśniała i przekonywała, iż świadomym robotnikom socjalistom całkowicie wystarczy udział w ceremonii cywilnej. Tym samym mogą zrezygnować z kościelnej. Natomiast socjaldemokracja niemiecka nie przywiązywała większej wagi do propagowania cywilnych ceremonii — świąt publicznych, laickich i socjalistycznych. Stało się to raczej „specjalnością” socjalistów francuskich, choć i oni — aż do momentu zakończenia I wojny światowej — nie odnotowali szczególnych sukcesów w tworzeniu i propagowaniu ślubów-świąt ⁶⁴. Można nawet mówić o pewnym organizacyjnym i koncepcyjnym niepowodzeniu.
Kiedy opadła fala euforii po wprowadzeniu przez niektóre rządy ślubów cywilnych, socjaliści zachodnioeuropejscy zaczęli w nich widzieć coraz więcej słabych stron. Przestały spełniać ich oczekiwania. Dostrzegli w nich niemoralny kontrakt. Akt kupna–sprzedaży. „Bez małżeństwa — pisali — nie ma przekazywania dziedzictwa fortuny między rękami tej samej rodziny” ⁶⁵. W świeckich ślubach przede wszystkim zauważali „blagę, oszustwo” i pieniądze. Przeto na miłość i suwerenność obu stron stanowiących parę małżeńską nie było miejsca. Twierdzili nawet w sposób obrazowy, iż jest to „zalegalizowana prostytucja” ⁶⁶.
Francuscy czy belgijscy socjaliści, zwalczając nienawistny im świat mieszczański, jego wzory postaw, zachowań, wartości, musieli poddać krytyce to, co było w pewnym sensie symbolem mieszczańskiego trybu życia: małżeństwo ⁶⁷. Czas małżeństw świeckich i mieszczańskich miał się zakończyć wraz z upadkiem dotychczasowych państw. W socjalizmie — twierdzono — małżeństwa będą oparte na zupełnie innych, sprawiedliwych zasadach. To nam — w dużym stopniu — wyjaśnia powody, dla których socjaliści Francji, Belgii czy Niemiec nie chcieli angażować się tak bez reszty w propagowanie uroczystych ślubów — świąt laickich. Przeto w stowarzyszeniach zajmujących się upowszechnianiem tych ceremonii, choć w nich obecni, nie stanowili grupy wiodącej. Niektórzy z socjalistów powiadali, że forma ślubu świeckiego szczególnie ich nie interesuje, gdyż jest tylko formą i do tego mało oryginalną ⁶⁸. O małej popularności tych laickich świąt w środowiskach socjalistycznych zadecydowała także postawa kobiet. W niektórych kołach radykalnych, zwłaszcza anarchizujących socjalistów i anarchistów, postawy kobiet stały się przedmiotem ciągłej krytyki. Pisano, iż mają „głowy nasączone przestarzałymi przesądami”, czy „zawracają sobie głowy głupimi zabobonami” ⁶⁹. Dlatego przed rokiem 1918 we Francji, Belgii czy Niemczech ciągle znajdowano się jeszcze na etapie poszukiwań i eksperymentów.
W nowych, aczkolwiek nielicznych propozycjach ślubów — świąt laickich można się doszukać sporo elementów wspólnych. Najważniejsze było to, iż wszystkie — niezależnie czy je praktykowano w Lipsku, Paryżu, Hamburgu czy Brukseli — traktowano jak prawdziwe widowiska, w których liczył się kolor, dźwięk, melodia, atmosfera. Nazywano je w przenośni i dosłownie „czerwonymi małżeństwami”. Czerwień — kolor socjalistów, ale i wolnej myśli — była bowiem wszechobecna. Panny młode były ubrane w czerwone sukienki (biały kolor to świadectwo pruderii mieszczańskiej!), z takiegoż koloru kokardami oraz koronami na głowie. Pan młody w jasnym ubraniu (garniturze, fraku) z czerwoną kokardą. Uczestnicy uroczystości mieli wpięte kwiaty dzikiej czerwonej róży.
Niekiedy jednak zamiast organizowania takich widowisk ograniczano się do wywieszania w urzędach państwowych, salach ślubów, czerwonych flag oraz odśpiewania przez uczestników (lub wysłuchania) Marsylianki bądź Międzynarodówki. Po zakończeniu ślubu rozpoczynały się — jak zwykle w podobnych okolicznościach — przemówienia.
Polscy socjaliści nie tylko nie propagowali nowych uroczystych, świeckich ceremonii ślubnych, ale nawet nie wspominali o aktualnie praktykowanych w krajach Europy Zachodniej. Nie znaczy to jednak, iż polska radykalna inteligencja, kręgi socjalistyczne, zupełnie nie były zorientowane w skali oraz w charakterze prób podejmowanych przez innych i gdzie indziej. Już od lat siedemdziesiątych do środowisk polskiej inteligencji docierają bowiem różne oryginalne propozycje obrzędów ślubnych i nowego małżeństwa, propagowane najpierw przez rosyjskich narodników, później przez anarchistów zachodnich, również polskich. „Wykazujmy całą hipokryzję naszych cnotliwych rodzin patriarchalnych — pisał Józef Zieliński — a głośmy prawo do miłości wolnej, nie uświęconej przez klechę lub urzędnika cywilnego. Opuszczajmy rodziców, gdy ci chcą stać na straży spróchniałej tradycji” ⁷⁰.
Podobnie i kręgi polskich wolnomyślicieli chciały podążyć w zupełnie nowym kierunku, myślały o wyjściu poza dotychczasowe doświadczenia i praktyki ludzi. Zdaniem „Myśli Niepodległej” „gmina wolna stwarza sobie formy nowe, własne, nie zapożycza ich znikąd…, my jesteśmy naturalistami, naturalnymi… będą nasze pogrzeby, śluby itd.” ⁷¹ Pomysły te i propozycje nie mogły wywołać entuzjazmu polskich socjalistów, zwłaszcza że katolicka opinia publiczna przypisywała już im i tak rozliczne grzechy.
W Polsce czymś nowym i oryginalnym, aczkolwiek praktykowanym nie tylko przez socjalistów, choć przez nich przede wszystkim, były tzw. białe małżeństwa. Bynajmniej nie są one świadectwem owocnych poszukiwań najstosowniejszej formuły dla ceremonii ślubnej. Zawierano je bowiem w celu m.in. otrzymania przez jedną ze stron kontraktu obywatelstwa czy to pruskiego, czy to austriackiego, a tym samym zdobycia prawa do swobodnej działalności. Ich celem było także uniezależnienie się dziewcząt od rodziców (studia, działalność społeczna). Małżonkowie mieli uważać te związki jedynie jako formalne. Bywało jednak inaczej, gdy wbrew umowie mężowie zapragnęli je widzieć jako rzeczywiste. Wówczas to małżonki oskarżały o nadużywanie praw „białego męża”.
W szczególnie dramatycznych sytuacjach, mających posmak skandalu, konflikty rozstrzygały sądy partyjne. W koloniach polskich socjalistów za granicą zdarzało się, iż sądy były w obsadzie międzynarodowej. Najczęściej wówczas sądzili rewolucjoniści rosyjscy, rzadziej socjaliści francuscy, niemieccy, szwajcarscy. Przed wysłuchaniem stron sędziowie mogli od nich zażądać zobowiązania, iż podporządkują się decyzji podjętej przez skład, niezależnie od jej brzmienia. Żądano też przyrzeczeń, że strony nie będą szukać innych sposobów zadośćuczynienia. Uciekanie się do orzeczeń instytucji rozjemczych w kwestiach tak osobistych mogło rodzić u uczestników wydarzeń różne wątpliwości.
Maria Jankowska-Mendelsonowa, działaczka Proletariatu, postawiła pytanie: „Czyż obcy ludzie są w stanie interweniować w tak bardzo osobiste i intymne sprawy dwojga fikcyjnych czy rzeczywistych małżonków?” ⁷²
Jeszcze częstsze, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, były „białe narzeczeństwa”. W związku z procesami rewolucyjnymi, wspólnym więzieniem, zsyłką syberyjską stały się zjawiskiem normalnym, wręcz zwyczajem.
Działalność polskich socjalistów na rzecz ślubów cywilnych czy szerzej na rzecz ustawodawstwa laickiego, opinia katolicka, duchowieństwo, w tym biskupi, prasa chrześcijańska — demokratyczna, narodowa, przyjęły zdecydowanie wrogo. W propozycji socjalistów widziano niebezpieczeństwo daleko idących zmian, zmian rewolucyjnych w zakresie dotychczasowych zasad religijnych i moralnych, na jakich wspierało się małżeństwo. Dlatego tak zdecydowanie się jej przeciwstawiano.
Pisano i mówiono, iż socjaliści „chcą znieść małżeństwa i rodzinę”, „chcą znieść 6 przykazanie głosowaniem za rozwodami”. Ostrzegano ludzi przed niebezpieczeństwem rozpadu rodzin, likwidacją sakramentu małżeństwa, zwycięstwem wolnej miłości, gdy tylko zaczną słuchać socjalistów. Pierwszym zamiarem socjalistów jest skasowanie nierozerwalności małżeństw poprzez wprowadzenie „lada jakich ślubów cywilnych, likwidację ślubów kościelnych — dalej wolnej miłości” — pisano. W ogóle, podkreślano, wolna miłość to ulubione hasło socjalistów. Jej zwycięstwo doprowadzi do gwałtownego obniżenia powagi małżeństwa, ułatwi kontakty między przedstawicielami obu płci, zniesie bariery przyzwoitości i moralności. „Oto doczekaliśmy się dnia — mówił jeden z duchownych — w którym będzie najwięcej uścisków i pocałunków na świecie, a pierwsza lepsza Kaśka czy Maryśka sprzeda swego męża za kieliszek wódki”.
W socjalizmie miało nastąpić pomieszanie się ras i wyznań. Ostrzegano przed niebezpieczeństwem małżeństw żydowsko-chrześcijańskich, jakie niezwłocznie nastaną po zwycięstwie „pejsatych synów Izraela”. Jak można wnosić po częstotliwości używania tego argumentu, dobrze on „pasował” do upowszechniającego się antysemityzmu polskiego ludu, robotników, chłopów, jednocześnie przyczyniał się do jego niewątpliwego rozszerzenia i „wzbogacenia”.
Przyszłe małżeństwa miały być nietrwałe, zawierane na krótko, „na trzy lata lub na trzy miesiące”. Wyobrażano sobie, iż będą luźne od strony formalno-prawnej, tym samym niestabilne. „Mężowie — prorokowano — w każdej chwili mogą od was kobiety odejść, kiedy im się podoba” ⁷³. Odejście mężczyzny, głównego, a nawet często jedynego żywiciela rodziny, który poza tym dawał oparcie i bezpieczeństwo, byłoby dla kobiet, zwłaszcza obarczonych większą ilością dzieci — tragiczne. Popieranie socjalizmu oznaczałoby zatem działanie na własną zgubę, swoją i własnych dzieci. Odwoływanie się do materialnej sytuacji kobiet z proletariatu należało do żelaznego kanonu zabiegów publicystyki kościelnej i chrześcijańsko-społecznej.
Rozważając problem małżeństw nie stroniono od sformułowań dosadnych i jędrnych. Pewne wyobrażenia mogły nawet razić rubasznością i nieprzyzwoitością, zwłaszcza te, które stawiały znak równości między życiem zwierząt a życiem małżonków w przyszłości. Zapowiadano, iż w socjalizmie „kobieta z mężczyzną ma żyć jak psy” lub że socjaliści „chcą małżeństwa pomieszać, żeby się ludzie gonili jak psy w marcu”.
Podkreślano także, iż w przyszłym społeczeństwie zgodnie z ideałami kolektywistycznymi żony będą wspólne (natomiast nie wspominano o wspólnych małżonkach!). Mężczyźni zdają się w sytuacji uprzywilejowanej, co im pozwoli na częste zmiany partnerek: „nihiliści — pisano — w swoich gazetach popierają nierząd i cudzołóstwo” ⁷⁴. Inni twierdzili, iż we wspólnocie rewolucjoniści będą mogli żyć jednocześnie wraz z kilkoma kobietami. Pisali, że „socjaliści chcą mieć po kilka żon, jakby z jedną mało było kłopotów”. Bigamia zatem byłaby dopuszczalna.
Pytania, czy socjaliści będą żyć w komunie z jedną czy kilkoma żonami, czy będą żyć z nimi krócej czy dłużej? — z perspektywy małżeństwa i rodziny chrześcijańskiej miały znaczenie drugorzędne, gdyż w każdym wypadku oznaczałoby to złamanie zasady nierozerwalności i integralności małżeństwa. Prawo kościelne nie przewidywało bowiem ani rozwodów, ani wielości żon, ani wspólnot małżeńskich.
W wypadku dojścia do władzy socjalistów smutny miał być też los dzieci. Pozbawione by zostały opieki macierzyńskiej i ojcowskiej. Biskup kujawsko-kaliski Stanisław Zdzitowiecki pisał, że w ustroju socjalistycznym „odbierano by dzieci matkom, jak tylko nauczą się chodzić, a oddawano by je do zakładów rządowych, ochronek rządowych” ⁷⁵. Inni los dzieci widzieli w jeszcze ciemniejszych barwach. Mianowicie po urodzeniu odbierano by je matkom, numerowano i przeznaczano do wspólnego wychowania ⁷⁶. We wspólnocie miała funkcjonować instytucja zbiorowych rodziców, wspólnych ojców i wspólnych matek, którzy dbaliby o rozwój umysłowy i psychiczny dzieci. O tym nie tylko mówiono i pisano, ale to ilustrowano za pomocą plakatów wydawanych zwłaszcza z okazji wyborów parlamentarnych czy samorządowych w Galicji i w zaborze pruskim. Przedstawiały one nie tylko rodziny, dzieci, ale także sklepy i kościoły po zwycięstwie socjalizmu ⁷⁷.
W miarę upływu czasu zbiorowych rodziców mieli zastępować specjalnie do tego celu przygotowani wychowawcy. Duchowni, dziennikarze, politycy ze stronnictw niechętnych socjalistom twierdzili, iż głównym ich zadaniem byłoby niedopuszczenie do obudzenia się w dzieciach wrażliwości religijnej. Często właśnie na ten moment wskazywano, może nawet najczęściej. Socjaliści — twierdzono — „chcą wam dzieci wziąć i wychować po swojemu na pogan i heretyków. Dzieci socjaliści nauczą, by nie wierzyły w Boga, aby we wszystkim słuchały socjalistycznego rządu, nie chcą pozostawiać dzieci rodzicom i dlatego także, że boją się, aby rodzina nie nauczyła ich o Bogu” ⁷⁸. Zatem troską wychowawców miało być przeciwdziałanie możliwej deformacji młodych umysłów przez akceptację „przesądów” religijnych, przez naukę podstawowych prawd wiary ojców i dziadów.
Sposób rozwiązania przez „nihilistów” problemu małżeństw i rodziny w przyszłości należał do dyżurnych tematów publicystyki zwalczającej idee i partie socjalistyczne. Jak dowodzi intensywność jego prezentowania, należał do najskuteczniejszych środków w walce politycznej. Obraz przyszłego małżeństwa musiał robić wrażenie, zwłaszcza na kobietach. Dlatego to przede wszystkim do nich był adresowany. Świadczyły o tym m.in. stale wymawiane słowa: „żony, robotnice, stańcie na straży domowego ogniska”, „nie dajcie się nihilistom” itp. „Przy okazji” podkreślano, że projekt małżeństwa w socjalizmie nie tylko jest dowodem obsesji antyreligijnej i antyklerykalnej jego wyznawców, ale także męskiego egoizmu i próżności.
Efekt tych propagandowych zabiegów niejednokrotnie bywał taki, że rodziny nie wyrażały zgody na ślub swoich córek z socjalistami, a mężczyźni zrywali nawet zaręczyny z córkami czy siostrami socjalistów. Gdy jednak, mimo wszystko, dochodziło do małżeństwa, rodziny zrywały kontakty towarzyskie; przy spotkaniu na ulicy nie odpowiadano na powitania, nie uchylano kapelusza, próbowano pozbawić socjalistów i socjalistki prawa do dziedziczenia majątku. Nie chcemy przez to powiedzieć, iż takie zachowania przeważały, chcemy jedynie stwierdzić, iż miały one miejsce. Skali tego nie sposób, ze zrozumiałych względów, ustalić.
Publicystyka kościelna, chrześcijańsko-społeczna, narodowa, przedstawiały wizję rodziny, małżeństwa, dzieci w przyszłym raju na ziemi w taki sposób, aby socjalistom trudno było z nią polemizować, a ludziom wierzącym jeszcze trudniej się z nią pogodzić. Eksponowano zwłaszcza te wątki, które miały najbardziej przemawiać do wyobraźni czytelnika, do jego zachowawczej postawy. Miały wywoływać strach i oburzenie u jednych, obawę i niechęć — u drugich, a u wszystkich powinny zrodzić potrzebę odgrodzenia się politycznego i towarzyskiego od socjalistów, przybyszów z innej galaktyki, ze świata zła i szatana, pychy i rozpusty.
Co było źródłem takich poglądów? Skąd czerpano informacje na temat socjalistycznej rodziny, małżeństwa? W najmniejszym stopniu danych o tym dostarczali polscy socjaliści. Z reguły korzystano zatem ze źródeł zachodnioeuropejskich (prasy, przekazu ustnego, książek i broszur) i na ich podstawie budowano sobie obrazy, w szczegółach i detalach nawet znacznie się różniące, ale zbieżne czy nawet zgodne w sprawach zasadniczych. Praca duchownych, publicystów kościelnych, prasy narodowej nie polegała jedynie na wiernym odtwarzaniu zasłyszanych opinii, lecz także na swoistej działalności twórczej. Mianowicie do obrazów przeniesionych z innych stron Europy dorzucali jeszcze własne przemyślenia i wyobrażenia na temat małżeństwa socjalistycznego i rodziny; dorysowywali nowe linie i kolory, „wzbogacali”; czynili tak zapewne w nadziei, iż okaże się to bardziej skuteczne w propagandzie.
Strony zainteresowane niedopuszczaniem do rozwoju idei i partii robotniczych tworzyły na użytek walki i propagandy politycznej stereotyp socjalisty. Nie podlegał on racjonalizacji i od początku żył własnym życiem, którego ważnym i stałym składnikiem był czarny wizerunek przyszłego, rewolucyjnego modelu rodziny i małżeństwa. To był istotny powód zniekształcania i deformowania rzeczywistego obrazu — ale nie jedyny.
Jeszcze inne ważne powody o tym decydowały. Po pierwsze — przeceniano jednostkowe (krajowe i zagraniczne) przypadki i przenoszono indywidualne, niejednokrotnie skrajne, poglądy danego socjalisty na temat małżeństw na cały, w tym i polski, świat socjalistyczny. Po drugie, przenoszono stanowisko socjalistów urodzonych i działających w innych regionach Europy, nawet anarchistów, na polskich socjalistów. Skąd to uproszczenie? Panowała opinia, że skoro rewolucjoniści wszystkich państw i narodów należą do Internacjonału, to ich poglądy są tożsame. Znaczyło to, że zachowania i opinie socjalistów działających w niektórych regionach europejskich są traktowane jako w pełni reprezentatywne także dla socjalizmu polskiego. W wystarczającym stopniu nie brano pod uwagę faktu, iż II Międzynarodówka od strony formalnej była instytucją pozbawioną możliwości wywierania większego wpływu na programy i poglądy członków danej partii. Każda z nich bowiem posiadała daleko idącą autonomię, której cząstkę przekazywała swoim członkom. To oni, indywidualnie, decydowali o ślubach kościelnych czy cywilnych.
Wertując wypowiedzi o charakterze prywatnym, korespondencję, spotykamy takich duchownych, publicystów, działaczy partii o orientacji narodowej, chrześcijańsko-społecznej, którzy z tego zdawali sobie doskonale sprawę. Zatem byli tacy, którzy w wyrachowany sposób manipulowali czytelnikiem i słuchaczem, każąc im wierzyć w to, w co sami nie wierzyli. Ilu było takich, jaki stanowili procent wszystkich wypowiadających się na ten temat — ze zrozumiałych względów trudno dociec.
Spotykamy jednakże i takich, którzy w to wszystko święcie wierzyli — i to nie tylko w monolit II Międzynarodówki. Możemy to zrozumieć, gdyż przekonania o barbarzyństwie socjalistów, o ich bezbożnej postawie, o wolnej miłości, nie narodziły się tak same z siebie. Pewnych przesłanek dostarczali nam socjaliści, członkowie I i II Międzynarodówki, socjaliści polscy, a przede wszystkim zachodnioeuropejscy. Swoją postawą mogli upoważniać do takich jak wyżej poglądów na temat socjalistycznej rodziny czy małżeństwa. Nowe propozycje socjalistów rzeczywiście mogły wyglądać na dobrze przemyślane i solidnie osaczone w ich systemie wierzeń. Mogły logicznie godzić się z rewolucyjnym porządkiem rzeczy, dobrze przystawać do kolektywistycznej wizji przyszłego państwa i społeczeństwa. Zresztą opinia polska nie była w takich ocenach oryginalna, gdyż już wcześniej inni w ten sam lub w podobny sposób klasyfikowali i oceniali to, co socjalizm miał przynieść w sferze osobistej, rodzinnej życia człowieka.
Po tych uwagach należałoby się zatem zastanowić, jak ten obraz propagowany przez „innych” miał się do rzeczywistych poglądów polskich socjalistów. Już na pierwszy rzut oka widać, iż różnice były niemałe. Przede wszystkim podkreślali oni, że ich celem naczelnym nie jest zniesienie, lecz umocnienie małżeństw, czego widocznym skutkiem będzie wzrost pozycji kobiety i dzieci w rodzinie. Kobieta — jak twierdzili — nie może należeć do fabryki, lecz do rodziny. Wychowaniem dzieci w domu miały się zajmować bezpośrednio matki. O kolektywach małżeńskich, wspólnotach i innych podobnych „urządzeniach” w ogóle nie wspominano. Socjaliści polscy zapowiadali zniesienie pracy nocnej kobiet oraz pracy w ciężkich warunkach.
Miejsce kobiety w społeczeństwie widzieli dosyć tradycyjnie. Bliżsi w tym byli stanowisku zajmowanemu przez religię chrześcijańską niż koncepcjom sufrażystek, emancypantek i anarchizujących socjalistów. W propagowanym obrazie przyszłego małżeństwa nie brakowało ogólników i frazesów: o wiecznej miłości małżonków, o tym, że socjalizm przyniesie „ulgę, zespolenie i miłość”. Zasadniczo jednak przeważały konkrety.
W przyszłości — zapowiadano — małżeństwa stracą charakter kontraktów zawieranych „dla pieniędzy”, a staną się związkami opartymi o więzi naturalne, uczucia. Zapowiadano, że w socjalizmie „nie będzie nieszczęśliwych małżeństw”, bowiem zasadniczej zmianie ulegną w nich warunki socjalne, prawno-polityczne, własnościowe, zmniejszy się także rola pieniądza w kontaktach międzyludzkich. W następstwie tego pojawią się przesłanki dla zasadniczej zmiany mentalności małżonków. Publicyści partyjni, wykładowcy — jak widać — przekazywali dosyć jednowymiarowy, sielankowy obraz przyszłych małżeństw oraz wiarę w pewien automatyzm zmian. W jakim stopniu były to poglądy oddające ich prawdziwe przekonania, a o ile były podyktowane potrzebą chwili — trudno dać odpowiedź.
Dowodem, który ostatecznie powinien przesądzić o obrazie socjalistów w oczach opinii publicznej, miała być ich głęboka, doktrynalna niechęć do zawierania ślubów kościelnych. Stale podnoszono, iż „żyją na wiarę”, bez ślubów, a konkubinat jest ich ulubioną formą pożycia. Ten argument często wysuwano, zwłaszcza podczas kampanii wyborczych w Galicji i w zaborze pruskim. Kandydatom partii socjalistycznych (również ludowych) zarzucano wówczas, iż nie wypełniają obowiązujących katolika praktyk religijnych ⁷⁹. Ci w odpowiedzi nawet na plakatach wyborczych podawali nazwy parafii, w których zawierali związki małżeńskie bądź też chrzcili swoje dzieci. Sięganie do „faktów” z życia prywatnego w celu skompromitowania danej osoby i ośmieszenia w oczach wyborców było widocznym rysem ówczesnej kultury politycznej.
Prywatność nie była chroniona przez dobre obyczaje (przynajmniej w stopniu wystarczającym), nie zawsze przez prawo, natomiast liczyła się polityczna skuteczność.
W istocie, o czym była już mowa wyżej, w skali całego kraju, trzech zaborów, zdecydowana większość polskich socjalistów dobrowolnie bądź w sytuacji przymusowej brała ślub kościelny. „Pożycie bez żadnego ślubu — pisał do narzeczonej Kazimierz Kelles-Krauz — w teraźniejszych stosunkach człowiekowi postępowemu… za obowiązek nie uważam, gdyż primo, demonstracja ta za mało znacząca, secundo, zbyt wielkie często szkody może pociągnąć za sobą” ⁸⁰. Byli i tacy, co żyli w konkubinacie, ale w Polsce (może poza pierwszym pokoleniem socjalistów) inaczej niż w Rosji konkubinat rewolucyjny ⁸¹, doktrynalny, nie cieszył się większym powodzeniem. „Byli i tacy — pisał Ludwik Krzywicki — których w całym ruchu rosyjskim obchodziła głównie sprawa wolnej miłości”.
Na zakończenie tych rozważań warto może jeszcze wspomnieć o związkach małżeńskich, w sumie nielicznych, które były zawierane przed współtowarzyszami, a miały miejsce zazwyczaj w sytuacjach szczególnych (więzienie, zesłanie). Rzecz zrozumiała, zawierano je najczęściej w zaborze rosyjskim. Zresztą później w miarę możliwości były one konfirmowane w miejscach kultu. Nawet wolnomyśliciele przebywający na zesłaniu pokonywali niekiedy dziesiątki kilometrów, by zalegalizować swój związek. Trudzili się tak bynajmniej nie z powodu nagłego przypływu wiary.