Читать книгу Postawić na szczęście - Anna Sakowicz - Страница 5
1
ОглавлениеPrzypięła Dżafarce smycz do obroży wybijanej cyrkoniami. Pogłaskała ją czule, by się nie wierciła. Suczka była dzisiaj nadzwyczaj pobudliwa, ale chyba tak samo zadowolona jak Agata, że to ostatni dzień wspólnych spacerów. Chłopak, który wyprowadzał ją miesiąc wcześniej, bywał bardziej energiczny. Można z nim było pobiegać po trawie, a nie włóczyć się po wydeptanych ścieżkach bez czasu na obwąchanie się z innymi psami.
– Idziemy – powiedziała Agata i obie dostojnym krokiem wyszły z klatki schodowej apartamentowca. W planie była tradycyjna trasa wokół parku. Dżafarka grzecznie szła przy nodze. Wiedziała, że z tą panią nie ma szans na szaleństwo biegania za patykiem, bo wokół było mnóstwo innych psów. Według niej, a właściwie według właścicielki suczki, której poleceń Agata ściśle się trzymała, arystokratyczna piękność nie mogła sobie pozwolić na kręcenie się wokół czyjegoś ogona. Nie daj Boże, pobrudziłaby anielsko białe futerko albo pchły jakiegoś kundla dokonałyby abordażu na niczym nieskażoną skórę suczki. Dżafarka bowiem to rodowodowy maltańczyk, za którego właścicielka zapłaciła półroczne zarobki wyprowadzacza psów.
Nagle nudny spacer zakłócił dzwonek telefonu. Mama.
– Córciu, czy ty pamiętasz o odebraniu tortu z cukierni? – spytała uroczym głosem, a Agatę skręciło w żołądku. Zapomniała! Rzuciła okiem na zegarek, pociągając do siebie Dżafarkę, której chyba nie spodobał się ten nagły ruch ręką, bo pisnęła.
– Jezu! – jęknęła w słuchawkę. – Już po niego jadę. Do której ta cukiernia jest czynna?
– Do osiemnastej.
– O, w mordę jeża! – zaklęła. Miała niecałe piętnaście minut na dotarcie do celu. Nie dała oczywiście poznać swojej rodzicielce, że się tym faktem zdenerwowała. Wręcz przeciwnie, zapewniła, że wszystko ma pod kontrolą i że na pewno tort niedługo trafi na stół rodzinnego domu. Zaraz jednak, gdy tylko się rozłączyła, zadzwoniła po taksówkę. Krzyknęła, że to pilne, że od tego zależy jej życie. Wystraszona dyspozytorka zapewniła, że kierowca już jedzie.
– Proszę podać jeszcze swoje imię!
– Agata!
Odetchnęła. Przyjedzie taksówka, dzięki niej szybko dotrze do cukierni, następnie odbierze tort, odstawi go do swojego mieszkania, potem odda właścicielce Dżafarkę i wreszcie będzie mogła pojechać z ciastem do rodziców. Tak! Plan był doskonały i wydawało się, że wszystko pójdzie jak z płatka.
Nachyliła się, by pogłaskać suczkę…
– Won! – wrzasnęła nagle jak opętaniec, bo dopiero wtedy zauważyła, że koło arystokratycznej psiny czają się trzy zapchlone kundle. Każdy z wywieszonym jęzorem próbuje powąchać zadek jej podopiecznej, a ta jakby zadowolona z życia elegancko podsuwa im swoje kudłate cztery litery. – Poszły!
Psy jednak nie bardzo się wystraszyły, więc nie miały zamiaru zrezygnować z chwili uciechy. Jeden nawet lekko wyszczerzył zęby, zaznaczając, że łatwo nie ustąpi.
– Dżafarka – jęknęła, biorąc ją na ręce. – Tylko cię proszę, nie ten dzień, nie dzisiaj, co? Powiedz, że one tak tylko chciały się zaprzyjaźnić. Dlaczego twoja szurnięta pańcia nic mi o tym nie powiedziała, co? Nie stać mnie na alimenty! – denerwowała się. – Czy mogłabyś to dla mnie zrobić i nie wydzielać żadnych sygnałów zapachowych? Zlituj się nad człowiekiem…
Ledwo to powiedziała, a na chodniku wyrósł potężny kundel mający pewnie w swoim mocno zagmatwanym drzewie genealogicznym wilczura. Agata zdrętwiała. Bała się wielkich psów.
– Jeżu kolczasty, Dżafarka! Ty to masz branie – mruknęła, ściskając mocniej suczkę. Na szczęście zauważyła zbliżającą się taksówkę. Machnęła kierowcy, by miał pewność, że chodzi właśnie o nią.
– Imię poproszę.
– Dżafarka – odpowiedziała, chwytając za klamkę.
– To nie dla pani w takim razie – odparł. W pierwszym momencie nie zrozumiała, o co chodzi, jednak po chwili przytomniej już rzuciła swoje imię. Sezam oczywiście się otworzył, bo hasło okazało się prawidłowe. Szybko zatrzasnęła za sobą drzwi. Rozsiadła się wygodnie na tylnym siedzeniu. A wielki psiur podszedł do taksówki i przez szybę spojrzał na nią, a w zasadzie na psią piękność. Agata chwyciła łapkę Dżafarki i z satysfakcją pomachała mu na pożegnanie.
– Dokąd? – spytał kierowca. Szybko więc podała nazwę ulicy i skontrolowała czas.
– Zdąży pan w dziesięć minut? Katowicka w sumie niedaleko, nie?
– Jasne.
Ruszył powoli do świateł. Agata nerwowo przebierała palcami, poganiając go w myślach, bo w tym tempie na pewno dojedzie po północy, a wtedy rodzina ją podda karze publicznej chłosty. Bo jak można zapomnieć o urodzinach jedynej siostry?!
– A ten co? – rzucił kierowca i szybko zaczął zamykać szybę. Oto właśnie na wysokości twarzy przez otwarte okno zaglądał wielki sierściuchowaty dryblas, którego przed chwilą pożegnała Dżafarka. Z jęzorem na wierzchu sapał prosto w taksówkarza.
– Gaz do dechy i wiejemy – zaśmiała się Agata. – Musi go pan zgubić, bo ten bydlak chce zgwałcić moją suczkę!
Światło zmieniło się na zielone. Taksówkarz przydepnął pedał gazu i ruszyli z kopyta. Aż wbiło ją w fotel od tego nagłego przyspieszenia. Odetchnęła, bo w takim tempie była szansa na objechanie całej dzielnicy w dziesięć minut, nie tylko odebranie ciasta. Obejrzała się za siebie. Pies jednak był uparty, bo przez kilkanaście metrów próbował dogonić samochód. Agata pozazdrościła Dżafarce intensywności sygnałów, jakie wysyłała. Żałowała, że u ludzi tak to nie działa, bo chętnie by wzięła lekcję od swojej podopiecznej. Westchnęła. Następnie pogłaskała maltańczyka i z podziwem spojrzała w psie oczy.
– Nie, nie – jęknęła, gdy usłyszała odgłos wydobywający się z jej pyska. – Nie!
– Co się dzieje? – spytał zaniepokojony kierowca.
– Nic! Niech pan spokojnie jedzie.
– Będzie rzygać?! – wrzasnął.
I w tym momencie zawartość arystokratycznego żołądka Dżafarki wylądowała na wełnianej sukience Agaty. Po wnętrzu auta rozszedł się smród.
– Zapłaci pani za czyszczenie tapicerki!
– Spokojnie, nic na tapicerce nie ma, wszystko na mojej sukience.
– To ma pani szczęście! Następnym razem z psem nie biorę!
No, oczywiście, że szczęście to ma jak cholera! Zaklęła siarczyście pod nosem.
– Nie będzie następnego – odparła. – To mój ostatni dzień.
– Jak to ostatni? – zaniepokoił się, rzucając na nią spojrzenie w lusterku.
– Wyprowadzania psów.
– Myślałem, że to raczej uczniowie robią, a pani… jakby to delikatnie powiedzieć…
– Tak, wiem – odparła ponuro. – Ale to taki eksperyment. Jestem blogerką i dziennikarką, piszę o takich właśnie pracach…
– Wyprowadzacza psów – zarechotał. – To dobre dla smarkaczy, a nie takich podsta…
– No! Niech pan uważa na słowa – weszła mu w zdanie. Nie miała ochoty słuchać gadek umoralniających, że kobieta w jej wieku to powinna zająć się czymś poważniejszym. – To się nazywa petsitter. I zdziwiłby się pan, ile za godzinę łażenia po parku można dostać.
– Serio?! A! – wrzasnął nagle. – To ja wiem, kim pani jest! Czytałem o pani w gazecie. – Przyjrzał się Agacie. – Naprawdę pani to wszystko robi? Nawet pracowała pani jako operator karuzeli? – Zarechotał nieprzyjemnie. – I nie ma pani normalnego etatu?
Westchnęła z rezygnacją. Miała wrażenie, że słyszy swoją mamę. Dlaczego ludziom tak trudno zrozumieć, że nie wszyscy muszą pracować na państwowych posadach albo w korporacjach?
– To jest normalna praca – powiedziała. Na szczęście kierowca zbliżał się do cukierni, nie musiała się dłużej tłumaczyć z tego, jak żyje.
– A można na tym zarobić?
– I to całkiem nieźle – powiedziała. – Ile płacę?
Pytaniem zamknęła usta kierowcy, który od razu podał jej paragon. Zapłaciła. Ruchy miała jednak utrudnione, bo cały czas trzymała psa pod pachą, starając się też nie wyrzucić w taksówce zawartości sukienki.
– Pięknie! – jęknęła.
Wyszła na zewnątrz. Postawiła Dżafarkę na chodniku, sprawdzając tylko, czy w pobliżu nie czai się jakieś napalone bydlę gotowe do molestowania suczki. Potem strząsnęła z sukienki resztki przetrawionego jedzenia.
– Ale mnie urządziłaś – skarciła maltańczyka. Jednak kiedy po drugiej stronie ulicy zauważyła, że właśnie ekspedientka zabiera z chodnika stojak z dzisiejszą ofertą cukierni, przyspieszyła ruchy. Dżafarka znów trafiła pod ramię, a kobieta biegiem pokonała przejście dla pieszych i weszła do środka.
Sprzedawczyni zmierzyła Agatę z góry na dół. Jej mina nie pozwalała mieć złudzeń, że nic nie widać, bo taki piesek niewiele mógł mieć w żołądku. Szybko więc wyjaśniła, co się stało w taksówce. Dopiero potem powiedziała o zamówieniu.
– Już myślałam, że nikt tego tortu dziś nie odbierze – skomentowała dziewczyna.
– Przepraszam, zapomniałam. A to na urodziny siostry.
– Starszej czy młodszej?
– Młodszej.
– Jeżeli chce pani skorzystać z toalety, by choć trochę sobie wyczyścić sukienkę, to bardzo proszę – powiedziała uprzejmie i wskazała kierunek, gdzie ma się udać. – A ja… chyba panią kojarzę – dodała z lekkim wahaniem.
Agata jednak zignorowała ostatnie zdanie. Weszła z Dżafarką do łazienki. Piesek biegał po pomieszczeniu, jakby cieszył się, w jakie to fajne miejsce go przywiozła. Przygoda życia normalnie!
Zanurzyła fragment sukienki w wodzie. Namydliła i sprała plamę. Podeszła do suszarki i stając na palcach, próbowała podsunąć tkaninę do suszenia. Nic z tego nie wyszło. Musiałaby tak stać co najmniej przez godzinę. Zrezygnowała więc, starając się jeszcze raz dokładnie wykręcić fragment materiału. Kiedy już to zrobiła, od razu miała ochotę strzelić sobie w łeb z dubeltówki. Wełna się rozciągnęła, była ciężka i sukienka z jednej strony zrobiła zwis ku podłodze. Pięknie! – znów
jęknęła.
– Udało się? – spytała sprzedawczyni. Jednak kiedy spojrzała na Agatę, szepnęła tylko: – Ups. Nie jest najgorzej – dodała na pocieszenie. A petsitterka zaklęła pod nosem. – Tutaj jeszcze ma pani plamy – powiedziała dziewczyna po chwili, wskazując na okolice biustu Agaty. Ta zrezygnowana chwyciła tkaninę sukienki i pociągnęła tak, by obejrzeć zabrudzenia. No tak! Krew! Nie pomyślała o tym, przyciskając do siebie Dżafarkę.
– No to piękną pamiątkę mi ta psina zostawiła – westchnęła. – To mój ostatni dzień wyprowadzania suczki.
– A co? Potem inny psiak?
– Nie, kończę z tym. Sama pani widzi, że kiepsko się nadaję.
– A! – nagle przypomniała sobie. – Mówiłam, że panią kojarzę! Czytam pani blog! Jest pani świetna!
– Dziękuję – odparła miło połechtana komplementem.
– A co teraz pani planuje? Jaka nowa praca? – dociekała. – Najbardziej mi się podobało, gdy pisała pani o tym, jak została na miesiąc babcią klozetową. – Zachichotała. – Ja bym chyba nie mogła.
Agata spojrzała na nią i szeroko się uśmiechnęła.
– Właśnie to chcę pokazać, że żadna praca nie hańbi i w każdej są wzloty i upadki. Nawet pani nie wie, ile w takim szalecie można się dowiedzieć o ludziach.
– No tak – westchnęła. – Czytałam przecież wszystkie pani wpisy! Rany! Pani to ma ciekawe życie, nie to, co ja, cały dzień za ladą. Nudy, nudy, nudy…
– O! To może kiedyś też tego spróbuję – odparła Agata. Potem zapłaciła za tort i pomogła ekspedientce przytrzymać reklamówkę, by wsadzić do niej pudełko z ciastem. Poprosiła jeszcze o jednego eklerka, którego postanowiła zjeść po drodze. Uwielbiała słodkości! Od piętnastej nic nie jadła, więc mogła sobie pozwolić na mały grzeszek.
– A jak pani sobie radzi z hejterami? – spytała dziewczyna, gdy Agata była już przy drzwiach.
– Ignoruję.
– Rany… – westchnęła. – Ja bym nie dała rady. – dodała swoje ulubione zdanie. – Widziałam, co ostatnio pani napisali. Chyba trzeba mieć grubą skórę. Nie boi się pani?
– Nie – odparła Agata, choć poczuła dziwny dreszcz na plecach. Faktycznie od momentu, kiedy jej popularność w sieci rosła, proporcjonalnie przybywało też hejterów. Nie powiedziała tego głośno, ale bywało, że włos się jej na głowie jeżył, gdy czytała pogróżki od obcych ludzi, którym na przykład nie spodobał się jej tekst lub którzy po prostu chcieli sobie poprawić humor czyimś kosztem. Na szczęście ciągle to była jedna lub dwie takie ostre opinie w miesiącu. Pisała również artykuły do jednego z czasopism. Na redakcyjnym portalu pod jej felietonami jeszcze nie zdarzyła się krytyka, więc nie straciła wiary w sens tego, co robiła.
Pożegnała się ze sprzedawczynią i wyszła przed cukiernię. Do swojego mieszkania miała niedaleko, więc postanowiła najpierw zanieść tort, a potem odstawić Dżafarkę.
Wzięła suczkę pod jedną rękę, sprawdzając, czy w okolicy nie widać żadnych psów. Ruszyła przed siebie. Musiała przejść dwie przecznice, potem skręcić w prawo i już znajdzie się na swoim osiedlu. Będzie mogła odhaczyć kolejny punkt planu.