Читать книгу Przemoc ulicy - Antoni Langer - Страница 10

.3.

Оглавление

Na­dzie­je po­li­cjan­tów, że ko­mór­ki zo­sta­wi­ły ja­kiś ślad, mia­ły oka­zać się płon­ne. Ani Gry­zli, ani ża­den z jego lu­dzi nie mie­li włą­czo­nych te­le­fo­nów. Je­śli mu­sie­li­by ich użyć, włą­czy­li­by je, w koń­cu to kwe­stia se­kund. Bar­dziej po­moc­ne zresz­tą było CB-ra­dio, przez któ­re kie­row­cy, zwłasz­cza cię­ża­ró­wek, czę­sto in­for­mo­wa­li się o nie­ozna­ko­wa­nych ra­dio­wo­zach czy kon­tro­lach. Wy­sta­wio­ne blo­ka­dy spo­wo­do­wa­ły wzmo­żo­ny ruch w ete­rze. To po­ma­ga­ło w uciecz­ce.

Do­pie­ro go­dzi­nę po zmia­nie sa­mo­cho­dów, gdy byli już da­le­ko od miej­sca zda­rze­nia, włą­czy­li te­le­fo­ny. Dla bez­pie­czeń­stwa po­słu­gi­wa­li się kar­ta­mi cze­skich sie­ci. Tam nie obo­wią­zy­wa­ła re­je­stra­cja, na­wet na słu­py.

– Co tam ro­bił ten gli­niarz? – me­ce­nas No­wot­niak nie kry­ła zde­ner­wo­wa­nia. Mó­wi­ła gło­śno, wręcz krzy­cza­ła.

– Przy­pa­dek – po­wie­dział prze­stęp­ca. – Wszedł nam w dro­gę.

– Psiar­nia się wściek­nie. Już się wście­kła – od­par­ła, choć była to oczy­wi­stość.

– To nie zmie­nia na­szych pla­nów – po­wie­dział. – Je­śli się wściek­ną, to tym le­piej. Spo­tka­nie w umó­wio­nym miej­scu – za­koń­czył roz­mo­wę.

Je­chał da­lej spo­koj­nie dro­gą kra­jo­wą na za­chód. Wie­dział, jak po­li­cja za­re­agu­je na śmierć funk­cjo­na­riu­sza. Wpad­nie w szał, w te­ren już za­pew­ne zo­sta­ły wy­sła­ne do­dat­ko­we pa­tro­le. Tyl­ko nie bar­dzo się orien­to­wa­ły, cze­go mają szu­kać. Je­dy­ne po­dej­rza­ne sa­mo­cho­dy zo­sta­ły po­rzu­co­ne i znisz­czo­ne. A że ta wia­do­mość nie do­trze do wszyst­kich, pew­nie przez naj­bliż­sze go­dzi­ny będą kon­tro­lo­wać każ­dy wóz po­dob­ny do chry­sle­ra voy­age­ra. I do­brze, bę­dzie masa spu­dło­wa­nych strza­łów. Te­raz mu­sie­li się tyl­ko przy­cza­ić na kil­ka dni i da­lej ro­bić swo­je. Tak jak plan to prze­wi­dy­wał.

A był on do­pra­co­wa­ny w każ­dym szcze­gó­le i wa­rian­cie. I me­li­ny też mie­li już zor­ga­ni­zo­wa­ne. Żad­ne tam przy­pad­ko­we ta­nie lo­ka­le w po­dej­rza­nych dziel­ni­cach. Tyl­ko opła­co­ne za pół roku z góry, po­rząd­ne miesz­ka­nia na no­wych osie­dlach albo domy, z du­ży­mi ga­ra­ża­mi na przed­mie­ściach za­miesz­ki­wa­nych przez kla­sę śred­nią. Tam, gdzie lu­dzie się nie zna­li, a wi­dok do­bre­go sa­mo­cho­du – a zwłasz­cza dwóch – nie bu­dził wą­tli­wo­ści. Dla­te­go jesz­cze raz mu­sie­li zmie­nić auta, i to w naj­bar­dziej oczy­wi­stym do tego miej­scu. Na pla­cu oto­czo­nym pło­tem z siat­ki, na któ­rym roz­wie­szo­no ba­ne­ry: „Sa­mo­cho­dy uży­wa­ne Auto Mi­rex sp. z o.o.”. Lep­sze wozy trzy­ma­no tam w ga­ra­żu, pod bla­sza­ną wia­tą, a naj­tań­sze, choć za­dba­ne – na wi­do­ku, pod pło­tem. To, że po­ja­wi­ły się tam dwa ko­lej­ne gol­fy, nie mo­gło zwró­cić ni­czy­jej uwa­gi.

Za­nim Gry­zli i jego lu­dzie z nich wy­sie­dli, spa­ko­wa­li sta­ran­nie do to­reb wszyst­ko, co ze sobą mie­li, i wy­czy­ści­li kie­row­ni­ce i de­ski roz­dziel­cze. Sa­mo­cho­dy za kil­ka dni po­win­ny być już w rę­kach no­wych wła­ści­cie­li, całe w ich od­ci­skach pal­ców, wło­sach i peł­ne ich śla­dów bio­lo­gicz­nych, ale le­piej było dmu­chać na zim­ne. Po­tem po­szli do biu­ra han­dla­rza, wcho­dząc do nie­go jak do sie­bie.

Po­kój był duży, ale za­gra­co­ny tecz­ka­mi, se­gre­ga­to­ra­mi, opa­ko­wa­nia­mi po elek­tro­ni­ce. Na ścia­nie wi­siał…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Przemoc ulicy

Подняться наверх