Читать книгу Przemoc ulicy - Antoni Langer - Страница 7
.4.
ОглавлениеMecenas Nowotniak miała za sobą długą podróż. Autostradą, drogami wojewódzkimi, a potem lokalnymi dotarła w końcu do wąskiej gruntowej drogi przecinającej las. Jej nowa zabawka zbyt rzucała się w oczy, dlatego wybrała bardziej pasującego do takich miejsc używanego nissana pathfindera. Zabrała też inny telefon niż ten, którego używała na co dzień, i zapas gotówki, by po drodze nie korzystać z kart płatniczych.
Zatrzymała wóz przed zieloną metalową bramą, noszącą ślady rdzy. Musiała wysiąść i sama ją otworzyć, a potem zamknąć za sobą. Zauważyła przy tym kamerę ustawioną tak, aby dało się obserwować wjazd. Przejechała jeszcze dwieście metrów pomiędzy drzewami i zatrzymała się przed otwartą przestrzenią, tuż obok dwóch innych terenowych samochodów. Sposób zagospodarowania polany nie pozostawiał wątpliwości odnośnie do przeznaczenia tego miejsca. Oprócz starego drewnianego baraku i kontenera mieszkalnego nie było tu żadnych innych zabudowań, a wyrównane prostokątne pole, długie na trzysta metrów, wieńczył wysoki wał ziemny.
Strzelnica, położona na dawnym terenie wojskowym, na północ od górnośląskiej aglomeracji, działała legalnie, choć tylko wtajemniczeni wiedzieli o jej istnieniu. Tego dnia prócz niezadającego zbędnych pytań właściciela było tu tylko dwoje ludzi. Gospodarz obiektu wysoko cenił sobie dyskrecję. Istotne było także to, że nie wychodził z baraku – byłby potrzebny tylko wtedy, gdyby na miejscu miała pojawić się policja. Nie musiał jej powstrzymywać, ale dopilnować, by goście zdążyli opuścić obiekt przed wejściem funkcjonariuszy. Zdarzało się bowiem, że pojawiał się na miejscu patrol wezwany przez zaniepokojonych spacerowiczów. Mecenas wiedziała, że właściciel też może zadzwonić w kilka miejsc.
Postawny brunet w typowym dla strzelnicy mundurze z demobilu, w starym brytyjskim leśnym kamuflażu, stał przy drewnianym stole ustawionym pod blaszanym zadaszeniem, tuż obok linii otwarcia ognia. Wraz z brodaczem w średnim wieku pochylali się nad rozłożonymi przedmiotami.
Obaj podnieśli głowy, słysząc odgłos silnika samochodowego. Rozpoznali znajomy pojazd. Prawniczka wysiadła z niego, zabierając ze sobą torbę na ramię, dużą, w której na co dzień nosiła laptopa i dokumenty procesowe. Podeszła do nich, zaciekawionym wzrokiem oglądając rzeczy leżące na blacie.
Była to broń. Dużo broni. Część rozłożona została na stole, inna czekała schowana w kartony lub worki foliowe. Firmowe walizeczki kryły dalsze egzemplarze.
– Co tym razem ma pan dla nas, panie Ormel? – spytała właściciela.
– Mamy nową dostawę – odrzekł. – Zza zachodniej granicy – dodał.
Źródło pochodzenia oznaczało z reguły słuszną cenę. Kobieta nie dbała jednak o pieniądze. Zwłaszcza nie swoje.
– Gryzli – zwróciła się do bruneta – jest, co trzeba?
– Jest to, co powinno być – odrzekł. – Ledwo co przyjechaliśmy z tym żelastwem. Juras, Kowboj i Muniek będą za niedługo – dodał.
Zajrzała do stojącego najbliżej kartonu. Były w nim czezetki kaliber dziewięć milimetrów, pomiędzy które zaplątał się stary Makarow i tani ukraiński Fort-12 oraz dwa rewolwery Smith & Wesson, jeden srebrny o długiej lufie, a drugi czarny z krótką lufą i okładzinami chwytu z drewna różanego. Były tam też, w przeźroczystej folii, małe Walthery i Mausery, nie pierwszej młodości.
– A jakość? – spytała, przenosząc wzrok na długą broń. Kilka Kałasznikowów nie budziło jej entuzjazmu.
– Podzieliliśmy wszystko na dwa asortymenty – wyjaśnił sprzedawca. – Lepszy jest tutaj. – Wskazał drugą stronę stołu i otworzył czarną polimerową walizkę, a zaraz potem kolejną. W pierwszej znajdowało się kilka pistoletów w modnym od kilku lat pustynnym kolorze. W drugiej, znacznie większej, ukryte były pistolety maszynowe, karabinki i strzelby różnych typów. Niektóre zaopatrzone były w tłumiki, celowniki kolimatorowe lub inne akcesoria.
Brunet wziął jeden czarny karabinek i uważnie obejrzał. Wyprodukowany przez małą amerykańską firmę klon AR-15 miał krótką, dziesięciocalową lufę, zakończoną tłumikiem płomienia. Wąskie i smukłe łoże zaopatrzono w szyny do montażu wyposażenia. Na tym konkretnym egzemplarzu zamocowano już latarkę i niewielki, zgrabny celownik kolimatorowy. Wysuwana na dwóch trzpieniach kolba o małej polimerowej stopce sprawiała, że broń była łatwa do ukrycia. Rozłożył ją w całości i wymierzył nią w tarczę. Polimerowa podkładka pod policzek dawała elementarny komfort przy złożeniu się do strzału.
Handlarz bronią podał mu załadowany magazynek Magpul. Gryzli podłączył go do gniazda. Przeładował, uchwycił tarczę w celowniku. Nacisnął spust. Padł strzał. Wystrzelił jeszcze raz. I jeszcze trzykrotnie. Opuścił broń.
Wszystkie strzały były celne.
– Zgrabny – skomplementował broń i przy okazji dostawcę. – Reszta też mi się podoba.
– Ten też wygląda nieźle. To chyba był specjalny egzemplarz? – spytał sprzedawca, wskazując na drugi z karabinków.
Ten klon M4 zaopatrzony był jednak w staromodny stały uchwyt na komorze zamkowej, na którym to dopiero zamocowany był celownik kolimatorowy. Broń nie miała szyn montażowych. Miała za to tłumik nakręcony na wylot lufy.
– Dobrze wyszedł nam ten interes. Myślę więc, że i cena powinna być dobra – zwrócił się do kobiety. Ta patrzyła na sprzęt z podziwem. Nie znała się na broni, ale po wyrazie jej twarzy widać było, że jest pod wrażeniem. Sprzedawca uśmiechnął się, licząc już w myślach zarobek. Klientka wyglądała na zadowoloną.
– Ile by pan za to chciał? – spytała. – I ile tego naprawdę byśmy wzięli, Gryzli?
Brunet uśmiechnął się. Wciąż miał w ręku karabinek. Podniósł go i wycelował w głowę handlarza bronią.
– Weźmiemy wszystko, a nie zapłacimy nic – odpowiedział. Kciukiem lewej dłoni zwolnił zamek z zatrzasku. Metalowa część przeskoczyła do przodu, wydając charakterystyczny dźwięk.
Prawniczka zbladła, widząc, co się dzieje. Tego nie było w planie. Wykonała trzy kroki do tyłu, nie wiedząc, co powinna zrobić.
Mężczyzna pociągnął za spust.
Strzał jednak nie padł, a sprzedawca się roześmiał. Gryzli także. Odłożył broń i przybił piątkę z handlarzem.
– Zawsze chciałem to zrobić – wyznał, wciąż się śmiejąc. – Od dnia, gdy obejrzałem Terminatora na kasecie – dodał.
Nowotniak podeszła do niego i mierząc palcem wskazującym w jego tors, powiedziała powoli, akcentując przerwy pomiędzy wyrazami:
– Nigdy. Więcej. Tego. Nie rób.
Mężczyźni wciąż się uśmiechali.
– Przy tym, co się dopiero stanie, z tego będziemy się często śmiać. – Brunet w końcu spoważniał. Jego słowa ściągnęły na niego kolejne zimne spojrzenie prawniczki.
– Nie wiem, po co wam ten cały złom i nie chcę wiedzieć – wtrącił się siwobrody, chcąc ją uspokoić. – Jak dla mnie, liczy się zapłata i nic więcej.
– Masz rację. A co do ciebie – Gryzli zwrócił się do kobiety – przyda ci się. – Podał jej rewolwer z krótką lufą. I paczkę amunicji.
– Na co mi to? – Wzruszyła ramionami.
– Nie zawsze możesz tylko stać z boku. Na przykład, gdy…
Nie dokończył, bo usłyszał kolejny samochód. Granatowy volkswagen T4 budził skojarzenia z nieoznakowanymi radiowozami policyjnymi. Trzej mężczyźni, którzy z niego wysiedli, też mogliby uchodzić za policjantów. Na pewno nie byli barczystymi, napakowanymi sterydami i godzinami na siłowni stereotypowymi karkami z miasta, wymuszającymi haracze od drobnych sklepikarzy. Przeciwnie – ich szczupłe sylwetki sugerowały inne sposoby dbania o kondycję. Wszyscy nosili stroje – spodnie i koszulki – w stonowanych kolorach, jak pracownicy firm wojskowych na Bliskim Wschodzie. Wszyscy byli już po czterdziestce. Jeden miał bliznę na twarzy, drugi duży tatuaż na ramieniu, przedstawiający drapieżnego ptaka. Trzeci, najchudszy, nosił okulary.
– Panowie – powiedział do nich Gryzli – pakujemy wszystko jak leci. – Wskazał gestem na blat stołu.
Gdy zaczęło się ładowanie towaru do busa, co wyglądało przy tych wszystkich paczkach i foliowych workach jak przygotowanie do wyjazdu na targowisko, mecenas otworzyła torbę i wyjęła z niej powiązane gumkami zwitki banknotów o nominale pięćdziesięciu euro. Nie wypłacono ich z banku i nie miały zostać do niego wpłacone, przynajmniej nie oficjalnie. Ani tym bardziej jednorazowo.
Kładła je na stole w miejsce broni, którą zabierali mężczyźni. Sprzedawca sprawdzał każdą partię pieniędzy, upewniając się, że w środku nie ma pociętych gazet. Mimo że znał kontrahentów i ufał im, wolał sprawdzić. Bardziej bał się tego, że ktoś nadużyje jego zaufania, niż że odbierze mu towar siłą. Zbyt wiele o nich wiedział, a starym zwyczajem wiedza ta, spisana i udokumentowana, leżała w sejfie wziętego krakowskiego adwokata, który dostarczyłby informacje gdzie trzeba – gdyby tylko coś mu się stało. Mecenas Nowotniak o tym wiedziała. Gryzli też, dlatego tak przestraszył ją jego żart. A może chciał sobie z niej zakpić, pokazać z Ormelem, że może i ona płaci i wydaje rozkazy, ale to męski świat i męskie reguły. Wiedział też, że jej złość szybko minie.
Był jej potrzebny, a ona jemu. Mimo wszystkich posiadanych zalet i swojej przeszłości potrzebował przewodnika po ponad piętnastu latach spędzonych poza Polską. Te kilka lat w Iraku, a później w innych miejscach, w czasach, gdy najemnictwo – nazywane nowocześnie działalnością prywatnych firm wojskowych – kwitło, było dużą zaletą. Miał potrzebne kontakty, ale tylko nieliczne w Polsce. Podobnie jego ludzie. Nie pochodzili z przestępczego półświatka, co najwyżej się o niego otarli. Wytatuowany, znany jako Juras, miał za sobą kilka lat służby wojskowej w Polsce, po której spotkały go niezasłużone krzywdy. Jego zdaniem przynajmniej, bo sąd miał odmienne stanowisko w tej sprawie. Kowboj i Muniek mieli inną przeszłość, ale wybory życiowe też doprowadziły ich do funkcjonowania na granicy prawa.
Zanim się rozjechali, Nowotniak zauważyła, że nikt z obecnych nie wypowiedział na głos swoich obaw. Broni było dużo. Nienormalnie dużo. To mogło oznaczać tylko jedno.
Wojnę. ■