Читать книгу Przemoc ulicy - Antoni Langer - Страница 4

Prolog .1.

Оглавление

Za­trzy­mał sa­mo­chód na­prze­ciw­ko blo­ku. Tak, aby wi­dzieć cel. Prze­su­nął dło­nią po ka­bu­rze, by spraw­dzić, czy Glock 19 się w niej znaj­du­je. Za­wsze tak ro­bił. Dla pew­no­ści.

Na­ci­snął przy­cisk nada­wa­nia.

– Ułan do wszyst­kich, za­ją­łem po­zy­cję.

– W po­rząd­ku, jesz­cze go nie ma – od­po­wie­dział głos w słu­chaw­ce.

Miał jesz­cze chwi­lę. Cze­kał. Za­wsze trze­ba było cze­kać.

Na mo­ment przed oczy­ma po­ja­wił mu się inny ob­raz. Bez blo­ków, bez tra­wy. As­falt dro­gi prze­ci­na­ją­cej pu­sty­nię. Pal­my. Upał.

Pro­wi­zo­rycz­nie opan­ce­rzo­ne Hon­ke­ry. Wy­buch. Krót­kie se­rie. Ogień z Be­ry­li, dłu­ga se­ria z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go, na­gle prze­rwa­na.

Krzy­ki i jęki. Ha­łas sil­ni­ków śmi­głow­ca.

Bo­le­sne chwi­le w ba­zie, gdy że­gna­no ran­nych, przed­wcze­śnie wra­ca­ją­cych do domu.

– Zbli­ża się, wje­chał na osie­dle. Dwie mi­nu­ty.

Wy­rwa­ło go to z irac­kich wspo­mnień. Pod­po­rucz­nik Łu­kasz Krecz­mer i jego plu­ton byli już od­le­głą prze­szło­ścią. Te­raz nad­ko­mi­sarz Krecz­mer ob­ser­wo­wał zza kie­row­ni­cy nie­bie­skie­go je­epa che­ro­kee, jak po­dej­rza­ny za­par­ko­wał czar­ne­go gol­fa trój­kę pod blo­kiem, ty­łem do bu­dyn­ku, a przo­dem do wy­jaz­du z par­kin­gu. Wes­tchnął z ulgą. To się sta­nie za­raz. Ten czło­wiek za­wsze tak ro­bił. W ten spo­sób oszczę­dzał czas przy uciecz­ce.

Po­now­nie na­ci­snął przy­cisk nada­wa­nia.

– Ułan do wszyst­kich, za­czy­na się. Peł­na go­to­wość, ci­sza w ete­rze – prze­ka­zał ko­mu­ni­kat.

Lu­bił swój sa­mo­chód. Mar­ka ani mo­del nie ko­ja­rzy­ły się z po­li­cją. Przy ta­kich za­sadz­kach to było za­le­tą. I tym ra­zem nic nie wska­zy­wa­ło na to, aby fi­gu­rant coś po­dej­rze­wał.

Znał od dłuż­sze­go cza­su jego mo­dus ope­ran­di na tyle, żeby móc prze­wi­dzieć dal­szy ciąg. Prze­stęp­ca przez chwi­lę bacz­nie przy­glą­dał się oto­cze­niu, chcąc upew­nić się, czy nie jest ob­ser­wo­wa­ny. Przed­po­łu­dnie było do­brą porą na na­pad. O tej go­dzi­nie w tej dziel­ni­cy nie ma du­że­go ru­chu. Blo­ki na uli­cy Po­le­skiej, tak jak całe Psie Pole, były sy­pial­nią Wro­cła­wia, pu­sto­sze­ją­cą przed ósmą. Miesz­kań­cy mie­li tu wró­cić do­pie­ro za kil­ka go­dzin. Nie było więc kor­ków, w któ­rych moż­na utknąć pod­czas uciecz­ki.

Ale tym ra­zem uciecz­ka mia­ła się nie udać.

Po­li­cjant cze­kał na ten mo­ment od dwóch mie­się­cy, od pierw­sze­go na­pa­du. Po­zna­li na­zwi­sko prze­stęp­cy dwa ty­go­dnie temu i od tego cza­su był on śle­dzo­ny, ob­ser­wo­wa­ny w domu i miej­scu pra­cy, pod­słu­chi­wa­no jego te­le­fo­ny i spraw­dza­no, cze­go szu­ka w In­ter­ne­cie. Pią­ty na­pad miał być ostat­nim. Mu­siał być ostat­nim, po tym jak trzy ty­go­dnie temu w in­nym ban­ku, na in­nym osie­dlu mło­da ka­sjer­ka stra­ci­ła ży­cie.

Wy­wo­ła­ło to bu­rzę w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu. Śmierć dziew­czy­ny u pro­gu do­ro­słe­go ży­cia, opła­ki­wa­na przez ro­dzi­ców, ko­le­żan­ki i ko­le­gów ze szko­ły, przy­cią­gnę­ła uwa­gę me­diów, a to spra­wi­ło, że prze­ło­że­ni na­ci­ska­li.

Krót­ko ostrzy­żo­ny, chu­dy bru­net wy­siadł z sa­mo­cho­du i skie­ro­wał się do osie­dlo­we­go ban­ku, ma­łej pla­ców­ki na par­te­rze, wci­śnię­tej po­mię­dzy sklep odzie­żo­wy a lo­dziar­nię. Na gło­wie miał zwi­nię­tą ko­mi­niar­kę, wy­glą­da­ją­cą z od­da­li jak zwy­kła czap­ka. Tuż przy drzwiach za­sło­nił twarz i wy­cią­gnął pi­sto­let.

Nie za­uwa­żył, jak na ten sam par­king z głę­bi osie­dla po­wo­li wjeż­dża do­staw­czy ford z lo­giem zna­nej fir­my ku­rier­skiej. Nie za­uwa­żył też dwóch fur­go­ne­tek, za­trzy­mu­ją­cych się na po­bli­skich skrzy­żo­wa­niach.

– Ułan do wszyst­kich, wszedł do środ­ka. Dzia­ła­my, jak wyj­dzie.

Męż­czy­zna w ban­ku wy­cią­gnął pi­sto­let. Sta­ra te­tet­ka wy­star­czy­ła, by ko­bie­ta za ladą po­słusz­nie pod­nio­sła ręce do góry. Przyj­rzał się jej. Po trzy­dzie­st­ce, blon­dyn­ka, wło­sy do ra­mion. Po­staw­na. Pew­nie ma męża i dzie­ci, oce­nił. Ma dla kogo żyć. Rzu­cił jej tor­bę. Krzy­cząc, na­ka­zał ją na­peł­nić. Wy­ko­na­ła po­le­ce­nie bez opo­ru, po­śpiesz­nie pa­ku­jąc bank­no­ty. Tak jak prze­wi­dy­wa­ła in­struk­cja ban­ko­wa.

Ban­dy­ta wy­biegł z łu­pem na ze­wnątrz. Fur­go­net­ka sta­ła tuż obok jego sa­mo­cho­du, blo­ku­jąc doj­ście do nie­go.

Jej drzwi się od­su­nę­ły, uka­zu­jąc klę­czą­cych w po­zy­cji strze­lec­kiej dwóch lu­dzi z pi­sto­le­ta­mi ma­szy­no­wy­mi w rę­kach. Nad­ko­mi­sarz Krecz­mer włą­czył sy­gna­ły i prze­je­chał przez uli­cę. Wy­sia­da­jąc, wy­cią­gnął Gloc­ka z ka­bu­ry. Do­oko­ła sły­chać było też sy­re­ny in­nych ra­dio­wo­zów, zmie­rza­ją­cych na miej­sce.

Ra­buś od­wró­cił się, li­cząc, że zdą­ży wy­co­fać się do ban­ku. Z ka­sjer­ką jako za­kład­nicz­ką mógł­by uto­ro­wać so­bie dro­gę uciecz­ki. Mógł­by, ale ka­sjer­ka sta­ła już w drzwiach z Wal­the­rem w dło­niach. I ce­lo­wa­ła mu w pierś.

Pod­dał się.

Po­li­cjan­ci rzu­ci­li go na zie­mię. Sku­li ręce, prze­szu­ka­li kie­sze­nie, ode­bra­li łup i broń. Do­wo­dzą­cy ak­cją kuc­nął przy za­trzy­ma­nym.

– Adam Pi­lar­czyk. – Nad­ko­mi­sarz nie za­dał so­bie tru­du spraw­dze­nia toż­sa­mo­ści. To było zbęd­ne. – Je­steś za­trzy­ma­ny – oznaj­mił – za za­bój­stwo, pięć roz­bo­jów z uży­ciem bro­ni pal­nej, nie­le­gal­ne po­sia­da­nie bro­ni – wy­li­czał, po­zor­nie bez­na­mięt­nym gło­sem, pa­trząc w oczy osłu­pia­łe­mu prze­stęp­cy.

Tyl­ko tyle. Wy­raz jego twa­rzy mó­wił sam za sie­bie. Wie­dzie­li wszyst­ko, nie było już szans. Dal­szy ciąg zda­rzeń był oczy­wi­sty. Od­wieźć za­trzy­ma­ne­go do ko­men­dy i osa­dzić w izbie za­trzy­mań na czas za­ła­twie­nia for­mal­no­ści. Pro­ku­ra­tor, cze­ka­ją­cy zresz­tą pod te­le­fo­nem, od ręki pod­pi­sze po­le­ce­nie prze­szu­ka­nia miesz­ka­nia spraw­cy, a na­stęp­nie uda się do sądu z wnio­skiem o tym­cza­so­we aresz­to­wa­nie. Sąd, jako że cho­dzi­ło o po­waż­ne prze­stęp­stwa, w tym za­bój­stwo, oczy­wi­ście przy­chy­li się do wnio­sku. Po­tem spra­wę przej­mą po­li­cjan­ci z wy­dzia­łu do­cho­dze­nio­wo-śled­cze­go. Pierw­sze prze­słu­cha­nie od­bę­dzie się ju­tro rano. Spe­cjal­nie nie od razu. Po­dej­rza­ny wcze­śniej nie był ka­ra­ny, spę­dze­nie nocy na doł­ku spra­wi, że za­ła­ma­ny psy­chicz­nie od razu zgo­dzi się na do­bro­wol­ne pod­da­nie się ka­rze. Dzię­ki temu nie bę­dzie dłu­gie­go pro­ce­su i wszy­scy szyb­ko o nim za­po­mną. Poza straż­ni­ka­mi wię­zien­ny­mi, któ­rzy będą go pil­no­wać przez na­stęp­ne pięt­na­ście do dwu­dzie­stu lat.

Po­li­cjant wstał.

– Lena, Pa­jąk, Mło­dy, w po­rząd­ku? – spy­tał ko­le­żan­kę i ko­le­gów, któ­rzy sta­li nad za­trzy­ma­nym z bro­nią.

– W po­rząd­ku, sze­fie – od­po­wie­dzia­ło jed­no z nich.

Obok sta­nął ozna­ko­wa­ny ra­dio­wóz. Dwaj mun­du­ro­wi po­mo­gli kry­mi­nal­nym umie­ścić za­trzy­ma­ne­go w okra­to­wa­nym prze­dzia­le z tyłu wozu, zwa­nym trze­cią kla­są.

Krecz­mer się­gnął po te­le­fon.

– Jest za­trzy­ma­nie, fi­gu­rant uję­ty na go­rą­cym uczyn­ku – za­mel­do­wał. – Tak, wie­zie­my go do ce­giel­ni – do­dał i za­koń­czył roz­mo­wę.

Wsiadł za kie­row­ni­cę swo­je­go sa­mo­cho­du. Po­je­chał za ozna­ko­wa­nym wo­zem w kie­run­ku po­ło­żo­ne­go w cen­trum mia­sta neo­go­tyc­kie­go gma­chu ko­men­dy wo­je­wódz­kiej. Się­gnął ręką do pa­ne­lu ra­dia i prze­łą­czył na od­twa­rza­nie z pły­ty. Tę jed­ną trzy­mał na ta­kie wła­śnie oka­zje. New Dawn Fa­des w wy­ko­na­niu Moby’ego na kil­ka mi­nut za­głu­szy­ło wszyst­kie inne od­gło­sy w sa­mo­cho­dzie.

Na dzie­dziń­cu ko­men­dy cze­kał już rzecz­nik pra­so­wy z ka­me­rzy­stą, po to, aby na­gra­nie z za­trzy­ma­nym pro­wa­dzo­nym do drzwi bu­dyn­ku tra­fi­ło do te­le­wi­zji jesz­cze przed wie­czor­ny­mi wia­do­mo­ścia­mi. Wraz z ko­mu­ni­ka­tem o ko­lej­nym suk­ce­sie po­li­cji.

Wie­dział, jak to brzmi. Za­wsze brzmia­ło tak samo. Wsku­tek in­ten­syw­nych czyn­no­ści ope­ra­cyj­nych po­li­cjan­ci wy­dzia­łu kry­mi­nal­ne­go Ko­men­dy Wo­je­wódz­kiej Po­li­cji we Wro­cła­wiu… I tak da­lej, i tak da­lej.

Przy­glą­dał się, jak jego lu­dzie pro­wa­dzą za­trzy­ma­ne­go. Ka­me­rzy­sta spe­cjal­nie się tak usta­wił, żeby było wi­dać na ka­mi­zel­kach nie tyl­ko duży na­pis „Po­li­cja”, ale też za­pi­sa­ny mniej­szy­mi li­te­ra­mi – „Wy­dział Kry­mi­nal­ny Wro­cław”. Ko­men­dan­ci i na­czel­ni­cy będą za­do­wo­le­ni. Jed­ni mniej, dru­dzy bar­dziej.

Wy­siadł z sa­mo­cho­du. To­wa­rzy­szył swo­im lu­dziom, gdy prze­pro­wa­dza­li prze­stęp­cę przez ko­lej­ne po­ko­je i ko­ry­ta­rze, wy­ko­nu­jąc nie­zbęd­ne czyn­no­ści przed osa­dze­niem w celi. Pod­czas po­bie­ra­nia od­ci­sków pal­ców, prób­ki śli­ny do ba­dań DNA i wy­ko­ny­wa­nia zdjęć za­trzy­ma­ny mil­czał. Po­zwa­lał się pro­wa­dzić, po­tul­ny, jak­by po­go­dzo­ny z lo­sem i przy­tło­czo­ny tym ogrom­nym gma­chem i ludź­mi w nim pra­cu­ją­cy­mi. Po­li­cjan­to­wi zro­bi­ło się go na­wet żal. Na chwi­lę. Wspo­mnie­nie wi­do­ku za­strze­lo­nej ka­sjer­ki szyb­ko od­pę­dzi­ło współ­czu­cie dla spraw­cy.

Do­pie­ro pod­czas prze­słu­cha­nia mia­ło paść py­ta­nie o mo­ty­wy. To ofi­cjal­ne, sa­kra­men­tal­ne. Nad­ko­mi­sarz wie­dział jed­nak, że mo­ty­wem była po pro­stu głu­po­ta. Pi­lar­czyk był jed­nym z tych, któ­rzy li­czy­li, że im się uda, że pi­sto­let bę­dzie prze­pust­ką do świa­ta, w któ­rym nie trze­ba pra­co­wać na trzy zmia­ny w mon­tow­ni pra­lek. Wszyst­kie ukra­dzio­ne pie­nią­dze wy­da­wał na nar­ko­ty­ki i im­pre­zy, i mię­dzy in­ny­mi z tego po­wo­du wpadł. Zło by­wa­ło ba­nal­ne.

Gdy za ban­dy­tą za­mknę­ły się drzwi celi, po­li­cjan­ci wró­ci­li do za­gra­co­ne­go cia­sne­go po­ko­ju na dru­gim pię­trze. Mie­ści­ła się tam sek­cja pierw­sza wy­dzia­łu kry­mi­nal­ne­go, czy­li sek­cja do spraw ter­ro­ru kry­mi­nal­ne­go i za­bójstw, jed­na z pię­ciu sek­cji i dwóch ze­spo­łów two­rzą­cych cały wy­dział. Trzy biur­ka za­wa­lo­ne były pa­pie­ra­mi, bla­ty no­si­ły śla­dy po kub­kach z pitą na okrą­gło kawą. Pod ścia­ną wci­śnię­to akwa­rium z kil­ko­ma gu­pi­ka­mi i pa­ro­ma in­ny­mi ryb­ka­mi. Obok nie­go stał sta­ry sta­cjo­nar­ny kom­pu­ter, je­dy­ny w po­ko­ju pod­łą­czo­ny do po­li­cyj­nej bazy da­nych.

Krecz­mer jako na­czel­nik sek­cji nie mu­siał się swo­im biur­kiem dzie­lić z in­ny­mi. Było zresz­tą naj­mniej­sze, le­d­wo mie­ścił się na nim lap­top. Na ścia­nie wi­sia­ły je­dy­nie oso­bi­ste pa­miąt­ki: zdję­cie gru­py lu­dzi w pu­styn­nych mun­du­rach na tle ba­bi­loń­skiej bra­my Isz­tar i opra­wio­na w drew­no ozna­ka pa­miąt­ko­wa bry­ga­dy ka­wa­le­rii pan­cer­nej. Tam­te­mu epi­zo­do­wi z daw­ne­go ży­cia za­wdzię­czał pseu­do­nim.

Po­zo­sta­li tak­że po­roz­sta­wia­li po po­ko­ju swo­je pa­miąt­ki. Na biur­ku pod­ko­mi­sarz Za­rzyc­kiej-Ka­sprzak sta­ło jej zdję­cie w stro­ju w bar­wach na­ro­do­wych, zro­bio­ne daw­no temu, na sta­dio­nie lek­ko­atle­tycz­nym. Nad biur­kiem Pa­ją­ka wi­sia­ła drew­nia­na pa­miąt­ko­wa ozna­ka od­dzia­łu an­ty­ter­ro­ry­stycz­ne­go. I na­wet naj­młod­szy sta­żem trzy­mał na pa­miąt­kę be­ret mi­sji po­ko­jo­wej w Ko­so­wie.

– Na­praw­dę wszyst­ko w po­rząd­ku? – spy­tał pod­wład­nych, gdy byli już sami w po­ko­ju.

– Je­den pro­blem jest: kawa się koń­czy, sze­fie – po­wie­dział star­szy aspi­rant Pa­ją­kie­wicz.

– Okej, a poza tym?

– Nie wia­do­mo, skąd wziął pi­sto­let – do­da­ła pod­ko­mi­sarz Mag­da­le­na Za­rzyc­ka-Ka­sprzak. – Trze­ba bę­dzie do­pil­no­wać, żeby do­cho­dze­niów­ka i pro­ku­ra­tor o to py­ta­li na prze­słu­cha­niach.

– Mło­dy – na­czel­nik zwró­cił się do naj­młod­sze­go w sek­cji aspi­ran­ta Wró­ble­wi­cza – masz tego pil­no­wać. Ju­tro bę­dziesz przy prze­słu­cha­niu. Resz­ta niech od­bie­rze wol­ne, w koń­cu. Za­nim się coś uro­dzi.

– Może Kra­zy Ko­man­do ma coś z tym wspól­ne­go? – za­py­tał Wró­ble­wicz, wie­dząc, co szef chce usły­szeć.

– Może, może. – Nad­ko­mi­sarz po­ki­wał gło­wą. – Po­dob­no coś ro­bi­li z nie­le­gal­ną bro­nią, ale nikt ni­cze­go na pa­pier nie ze­znał, nie ma do­wo­dów. Nie w tej spra­wie.

Wbił wzrok w ścia­nę. Kra­zy Ko­man­do – bo­jów­ka ki­bo­li Odry Wro­cław – była po­dej­rze­wa­na już o bar­dzo po­waż­ne prze­stęp­stwa, ale cały czas to były tyl­ko po­dej­rze­nia. Choć wie­lu po­li­cjan­tów chęt­nie by się z tą gru­pą roz­pra­wi­ło, naj­czę­ściej koń­czy­ło się na pa­cy­fi­ka­cji za­dym i usta­wek. I śmiesz­nych ka­rach.

– A ta spra­wa z Kłodz­ka? – wtrą­ci­ła się Za­rzyc­ka. – Wy­glą­da na po­gma­twa­ną.

Spra­wa, o któ­rej mó­wi­ła, była fak­tycz­nie za­wi­ła. Pe­wien miej­sco­wy bo­gacz za­pra­gnął się roz­wieść. Jego żona naj­praw­do­po­dob­niej za­cho­wa­ła się jak fem­me fa­ta­le z ta­nie­go kry­mi­na­łu i po­sta­no­wi­ła zle­cić za­bój­stwo. Zna­la­zła dwóch ban­dzior­ków, któ­rzy do­ko­na­li na­pa­du. Za­po­mnie­li, a może żona im nie prze­ka­za­ła, że mąż miał po­zwo­le­nie na broń, i zdo­łał się obro­nić. Prze­stęp­cy zbie­gli, choć je­den był ran­ny. Tyle wia­do­mo było ze wstęp­ne­go roz­po­zna­nia, ale bra­ko­wa­ło po­twier­dze­nia, że to żona, nie usta­lo­no też z całą pew­no­ścią spraw­ców ani nie zna­le­zio­no bro­ni. O źró­dle jej po­cho­dze­nia nie mó­wiąc.

– Po­ja­dę tam, przej­rzę akta na miej­scu – od­parł Krecz­mer. – To wpraw­dzie tyl­ko usi­ło­wa­nie za­bój­stwa, ale chcę się przyj­rzeć z bli­ska, bo tam jest…

Za­nim skoń­czył wy­ja­śniać, za­dzwo­nił te­le­fon. Na­czel­nik wy­dzia­łu wzy­wał go do sie­bie. Nad­ko­mi­sarz wy­szedł i nie­śpiesz­nie po­ko­ny­wał ko­lej­ne stop­nie scho­dów, pro­wa­dzą­cych do ga­bi­ne­tu prze­ło­żo­ne­go.

In­spek­tor No­sec­ki, a do­kład­niej in­spek­tor ma­gi­ster Wło­dzi­mierz Ze­non No­sec­ki, męż­czy­zna si­wo­wło­sy, kor­pu­lent­ny i szy­ku­ją­cy się do przej­ścia na eme­ry­tu­rę w na­stęp­nym roku, wy­cho­dził wła­śnie na ko­ry­tarz.

– Idzie­my do ko­men­dan­ta – po­wie­dział tyl­ko i ge­stem na­ka­zał Krecz­me­ro­wi po­dą­żać za sobą. Żad­ne­go „gra­tu­lu­ję” albo „wszyst­ko w po­rząd­ku?”. Nad­ko­mi­sarz znał ten typ sze­fów, czu­łych na punk­cie ty­tu­łów, jak­by li­te­ry przed na­zwi­skiem mia­ły za­stę­po­wać wy­ni­ki w pra­cy. Wie­dział, że No­sec­kie­go awan­so­wa­no i po­sa­dzo­no na stoł­ku na­czel­ni­ka tyl­ko dla­te­go, żeby miał wy­so­ką gru­pę upo­sa­że­nia, czy­li wyż­szą eme­ry­tu­rę. A że zwal­niał się aku­rat tyl­ko je­den etat na­czel­ni­ka w ko­men­dzie, rzecz była prze­są­dzo­na, mimo że ostat­nią spra­wę kry­mi­nal­ną pro­wa­dził po­nad dzie­sięć lat temu i od tam­te­go cza­su był bar­dziej urzęd­ni­kiem w mun­du­rze niż po­li­cjan­tem. Na szczę­ście nie wszy­scy byli tacy.

Do­pie­ro w ga­bi­ne­cie ko­men­dan­ta wo­je­wódz­kie­go za­rów­no szef, jak i jego za­stęp­ca, nad­zo­ru­ją­cy służ­bę kry­mi­nal­ną, przy­naj­mniej po­gra­tu­lo­wa­li suk­ce­su, za­nim prze­szli do rze­czy.

– Ma­te­riał do­wo­do­wy jest moc­ny? – spy­tał ge­ne­rał Mar­czew­ski, ko­men­dant wo­je­wódz­ki.

– Mo­gli­by­śmy zro­bić re­ali­za­cję wcze­śniej, ale chcia­łem mieć go na go­rą­cym uczyn­ku – wy­ja­śnił nad­ko­mi­sarz. – Je­śli nie bę­dzie żad­nych pro­ble­mów for­mal­nych ani pro­ku­ra­tu­ra nie na­wa­li, mamy go w gar­ści.

– Nie bę­dzie żad­nych pro­ble­mów po na­szej stro­nie – za­pew­nił za­stęp­ca ko­men­dan­ta, in­spek­tor Gło­wac­ki. – Pro­ku­ra­tu­ra też trak­tu­je to jako prio­ry­tet. Tu­taj nie mam wąt­pli­wo­ści, jest się czym po­chwa­lić – kon­ty­nu­ował. – CBŚP ostat­nio zaj­mu­je się tyko dro­bia­zga­mi, ja­kieś pa­pie­ro­sy, ty­toń, a my mamy kon­kret­ne wy­ni­ki. Nie sta­ty­sty­ki, ale za­bój­ców i zło­dziei.

Mówi jak pod pu­blicz­kę, po­my­ślał Krecz­mer. Pew­nie je­dzie do War­sza­wy na ja­kąś od­pra­wę i bę­dzie się chwa­lić suk­ce­sa­mi. Fakt, było czym. Prze­cięt­nie w cią­gu roku po­peł­nia­no w wo­je­wódz­twie oko­ło pięć­dzie­się­ciu za­bójstw. Więk­szość była ła­twa do wy­kry­cia, po­peł­nia­na pod wpły­wem emo­cji pod­la­nych al­ko­ho­lem. Nie­licz­ne, szcze­gól­nie skom­pli­ko­wa­ne przy­pad­ki, zwłasz­cza na­pa­dy ra­bun­ko­we, tra­fia­ły do sek­cji kie­ro­wa­nej przez Krecz­me­ra. W tym roku wy­kry­wal­ność wy­no­si­ła okrą­głe sto pro­cent. Pię­ciu za­bój­ców nie cho­dzi­ło już wol­no po uli­cach. To był naj­lep­szy wy­nik w Pol­sce. Lep­szy niż w War­sza­wie. A po­li­cja od daw­na sta­ty­sty­ka­mi żyła i na ja­wie, i we śnie. Po­że­ra­ła je, prze­twa­rza­ła i pro­du­ko­wa­ła, co­raz to nowe. Od nich za­le­ża­ło wszyst­ko. Bu­dżet. Awan­se. I de­gra­da­cje.

– Jest więc do­brze, a na­wet bar­dzo do­brze – po­wie­dział ko­men­dant. – Przy­naj­mniej je­śli cho­dzi o za­bój­stwa. A po­zo­sta­łe? – spy­tał, choć znał na bie­żą­co sta­ty­sty­ki.

Na­czel­nik No­sec­ki po­pra­wił się w krze­śle, od­chrząk­nął, wziął głę­bo­ki od­dech. Mu­sia­ło na­stą­pić nie­unik­nio­ne.

– Nie­ste­ty, prze­stępstw prze­ciw­ko mie­niu i nar­ko­ty­ko­wych re­je­stru­je­my wię­cej, a wy­kry­wal­ność spa­da. Mamy pro­blem, bo są wa­ka­ty w trze­ciej i czwar­tej sek­cji. – Miał na my­śli sek­cje zaj­mu­ją­ce się tymi wła­śnie dwo­ma ro­dza­ja­mi spraw.

Krecz­mer za­mknął na chwi­lę oczy i po­li­czył do dzie­się­ciu. Wie­dział, co się sta­nie.

– Do­brze by­ło­by, aby­śmy otrzy­ma­li wspar­cie, ka­dro­we…

– Na co nie ma szans, nie przy tylu wa­ka­tach – wtrą­cił ko­men­dant.

– Albo że­by­śmy prze­orien­to­wa­li wy­sił­ki wy­dzia­łu, sko­ro już zła­pa­no wszyst­kich za­bój­ców – na­czel­nik przed­sta­wił spra­wę z gra­cją sło­nia w skła­dzie por­ce­la­ny.

– Tak jest fak­tycz­nie? – spy­tał Mar­czew­ski.

– Mamy kil­ka spraw na bie­gu, jak naj­bar­dziej, ale to nie za­bój­stwa, głów­nie nad­zór nad tymi, któ­re pro­wa­dzą ko­men­dy miej­skie i po­wia­to­we. Po­bi­cia ze skut­kiem śmier­tel­nym, po­bi­cia w ogó­le, dwa usi­ło­wa­nia za­bój­stwa, jed­no pod­że­ga­nie – wy­mie­niał nad­ko­mi­sarz. – Czyn­no­ści trwa­ją. Ale w nie­któ­rych spra­wach, zwłasz­cza nar­ko­ty­ko­wych, mo­że­my po­móc. – Usi­ło­wał do­pro­wa­dzić do ewen­tu­al­ne­go za­ję­cia się ła­twiej­szy­mi te­ma­ta­mi. – Jest jed­nak pe­wien nie­po­ko­ją­cy trend. Mamy chy­ba wię­cej bro­ni na ryn­ku. Ta spra­wa, kil­ka in­nych, gdzie zna­la­zła się broń wcze­śniej nie­no­to­wa­na – wy­glą­da, jak­by po­ja­wi­ło się ja­kieś nowe źró­dło, i to ła­twiej do­stęp­ne niż wcze­śniej. Nie wiem, co się dzie­je, ale po­win­ni­śmy się tym za­jąć.

– Na­sze czy za­gra­nicz­ne jest to źró­dło? – spy­tał ko­men­dant wo­je­wódz­ki.

– Pa­nie ge­ne­ra­le, tu jest też coś dziw­ne­go. W jed­nym przy­pad­ku to była broń skra­dzio­na na Sło­wa­cji, ale pięt­na­ście lat temu, więc o ni­czym nie świad­czy. – Nie mu­siał wy­ja­śniać ni­ko­mu, no może pra­wie ni­ko­mu w tym ga­bi­ne­cie, jak broń krą­ży na czar­nym ryn­ku. – Mamy też jed­ną jed­nost­kę bro­ni, któ­ra zo­sta­ła skra­dzio­na nie­daw­no w Niem­czech. Po­pro­si­łem Jur­ge­na z Dre­zna, żeby rzu­cił na to okiem.

– Jur­gen nie­daw­no od­szedł – za­uwa­żył za­stęp­ca ko­men­dan­ta.

Jur­gen Grun­dol, po­cho­dzą­cy ze Ślą­ska na­czel­nik jed­ne­go z wy­dzia­łów w Lan­de­skri­mi­na­lamt, czy­li po­li­cji kry­mi­nal­nej lan­du Sak­so­nii, od daw­na bli­sko współ­pra­co­wał z po­li­cją w Pol­sce, czę­sto na­gi­na­jąc ofi­cjal­ne pro­ce­du­ry, czym od­wdzię­cza­li się mu tak­że pol­scy ko­le­dzy. Dzię­ki temu uda­ło się roz­wią­zać kil­ka po­waż­nych spraw. Prze­szedł jed­nak na­gle na eme­ry­tu­rę i prze­niósł się w ba­war­skie góry.

– Za­nim od­szedł, pu­ści­łem mu nie­for­mal­ne za­py­ta­nie, bo ofi­cjal­nie przez War­sza­wę to szło opor­nie. Za­zwy­czaj jemu też usta­le­nia zaj­mo­wa­ły kil­ka dni, ale wte­dy od­pi­sał już po trzech go­dzi­nach, że nic o tym nie wie.

– Czy­li wie­dział – sko­men­to­wał to ko­men­dant wo­je­wódz­ki. – Po­py­tam się swo­imi ka­na­ła­mi, co chcą ukryć. Ale je­śli na­wet Jur­gen – po­krę­cił gło­wą – to nie wiem, czy to coś da.

– Mam się za­jąć tą bro­nią? – spy­tał wprost nad­ko­mi­sarz. – Mam pew­ną hi­po­te­zę.

– To za bli­sko kom­pe­ten­cji CBŚP – za­pro­te­sto­wał No­sec­ki, za­nim Krecz­mer zdo­łał wy­ja­śnić. – Je­śli z tego wyj­dzie spra­wa zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­py prze­stęp­czej, a sko­ro to broń, to pew­nie wyj­dzie, na­sza ro­bo­ta pój­dzie na ich kon­to.

– Nie­ste­ty, oba­wiam się, że tu­taj pan na­czel­nik ma ra­cję – po­wie­dział ge­ne­rał. – Spra­wa może pod­pa­dać pod ce­boś – użył slan­go­wej na­zwy Cen­tral­ne­go Biu­ra Śled­cze­go – ale gdy­by pod­czas czyn­no­ści przy oka­zji bie­żą­cych spraw coś się panu tra­fi­ło, to pro­szę dzia­łać. A je­śli ja­kieś dane po­win­ny zo­stać umiesz­czo­ne w Sys­te­mie In­for­ma­cji Ope­ra­cyj­nych, to pro­szę je tam umie­ścić. Dzie­le­nie się in­for­ma­cja­mi też jest waż­ne.

No tak. Mógł się nie upo­mi­nać o ten te­mat. Prze­cież wia­do­mo było, że tak bę­dzie. Każą mu te­raz ro­bić wy­ni­ki, bie­ga­jąc za drob­ny­mi di­le­ra­mi i ćpu­na­mi. Nie­ofi­cjal­nie będą się mar­twić, ale ofi­cjal­nie słup­ki sta­ty­styk są waż­niej­sze. Trud­no. Taka kar­ma. Wró­ci do domu, przy­tu­li dziew­czy­nę. Wy­pi­ją ra­zem tro­chę wina, oglą­da­jąc ja­kiś od­móż­dża­ją­cy film. Od­stre­su­je się. A po­tem bę­dzie nowy dzień.

Przemoc ulicy

Подняться наверх