Читать книгу Przemoc ulicy - Antoni Langer - Страница 4
Prolog .1.
ОглавлениеZatrzymał samochód naprzeciwko bloku. Tak, aby widzieć cel. Przesunął dłonią po kaburze, by sprawdzić, czy Glock 19 się w niej znajduje. Zawsze tak robił. Dla pewności.
Nacisnął przycisk nadawania.
– Ułan do wszystkich, zająłem pozycję.
– W porządku, jeszcze go nie ma – odpowiedział głos w słuchawce.
Miał jeszcze chwilę. Czekał. Zawsze trzeba było czekać.
Na moment przed oczyma pojawił mu się inny obraz. Bez bloków, bez trawy. Asfalt drogi przecinającej pustynię. Palmy. Upał.
Prowizorycznie opancerzone Honkery. Wybuch. Krótkie serie. Ogień z Beryli, długa seria z karabinu maszynowego, nagle przerwana.
Krzyki i jęki. Hałas silników śmigłowca.
Bolesne chwile w bazie, gdy żegnano rannych, przedwcześnie wracających do domu.
– Zbliża się, wjechał na osiedle. Dwie minuty.
Wyrwało go to z irackich wspomnień. Podporucznik Łukasz Kreczmer i jego pluton byli już odległą przeszłością. Teraz nadkomisarz Kreczmer obserwował zza kierownicy niebieskiego jeepa cherokee, jak podejrzany zaparkował czarnego golfa trójkę pod blokiem, tyłem do budynku, a przodem do wyjazdu z parkingu. Westchnął z ulgą. To się stanie zaraz. Ten człowiek zawsze tak robił. W ten sposób oszczędzał czas przy ucieczce.
Ponownie nacisnął przycisk nadawania.
– Ułan do wszystkich, zaczyna się. Pełna gotowość, cisza w eterze – przekazał komunikat.
Lubił swój samochód. Marka ani model nie kojarzyły się z policją. Przy takich zasadzkach to było zaletą. I tym razem nic nie wskazywało na to, aby figurant coś podejrzewał.
Znał od dłuższego czasu jego modus operandi na tyle, żeby móc przewidzieć dalszy ciąg. Przestępca przez chwilę bacznie przyglądał się otoczeniu, chcąc upewnić się, czy nie jest obserwowany. Przedpołudnie było dobrą porą na napad. O tej godzinie w tej dzielnicy nie ma dużego ruchu. Bloki na ulicy Poleskiej, tak jak całe Psie Pole, były sypialnią Wrocławia, pustoszejącą przed ósmą. Mieszkańcy mieli tu wrócić dopiero za kilka godzin. Nie było więc korków, w których można utknąć podczas ucieczki.
Ale tym razem ucieczka miała się nie udać.
Policjant czekał na ten moment od dwóch miesięcy, od pierwszego napadu. Poznali nazwisko przestępcy dwa tygodnie temu i od tego czasu był on śledzony, obserwowany w domu i miejscu pracy, podsłuchiwano jego telefony i sprawdzano, czego szuka w Internecie. Piąty napad miał być ostatnim. Musiał być ostatnim, po tym jak trzy tygodnie temu w innym banku, na innym osiedlu młoda kasjerka straciła życie.
Wywołało to burzę w środkach masowego przekazu. Śmierć dziewczyny u progu dorosłego życia, opłakiwana przez rodziców, koleżanki i kolegów ze szkoły, przyciągnęła uwagę mediów, a to sprawiło, że przełożeni naciskali.
Krótko ostrzyżony, chudy brunet wysiadł z samochodu i skierował się do osiedlowego banku, małej placówki na parterze, wciśniętej pomiędzy sklep odzieżowy a lodziarnię. Na głowie miał zwiniętą kominiarkę, wyglądającą z oddali jak zwykła czapka. Tuż przy drzwiach zasłonił twarz i wyciągnął pistolet.
Nie zauważył, jak na ten sam parking z głębi osiedla powoli wjeżdża dostawczy ford z logiem znanej firmy kurierskiej. Nie zauważył też dwóch furgonetek, zatrzymujących się na pobliskich skrzyżowaniach.
– Ułan do wszystkich, wszedł do środka. Działamy, jak wyjdzie.
Mężczyzna w banku wyciągnął pistolet. Stara tetetka wystarczyła, by kobieta za ladą posłusznie podniosła ręce do góry. Przyjrzał się jej. Po trzydziestce, blondynka, włosy do ramion. Postawna. Pewnie ma męża i dzieci, ocenił. Ma dla kogo żyć. Rzucił jej torbę. Krzycząc, nakazał ją napełnić. Wykonała polecenie bez oporu, pośpiesznie pakując banknoty. Tak jak przewidywała instrukcja bankowa.
Bandyta wybiegł z łupem na zewnątrz. Furgonetka stała tuż obok jego samochodu, blokując dojście do niego.
Jej drzwi się odsunęły, ukazując klęczących w pozycji strzeleckiej dwóch ludzi z pistoletami maszynowymi w rękach. Nadkomisarz Kreczmer włączył sygnały i przejechał przez ulicę. Wysiadając, wyciągnął Glocka z kabury. Dookoła słychać było też syreny innych radiowozów, zmierzających na miejsce.
Rabuś odwrócił się, licząc, że zdąży wycofać się do banku. Z kasjerką jako zakładniczką mógłby utorować sobie drogę ucieczki. Mógłby, ale kasjerka stała już w drzwiach z Waltherem w dłoniach. I celowała mu w pierś.
Poddał się.
Policjanci rzucili go na ziemię. Skuli ręce, przeszukali kieszenie, odebrali łup i broń. Dowodzący akcją kucnął przy zatrzymanym.
– Adam Pilarczyk. – Nadkomisarz nie zadał sobie trudu sprawdzenia tożsamości. To było zbędne. – Jesteś zatrzymany – oznajmił – za zabójstwo, pięć rozbojów z użyciem broni palnej, nielegalne posiadanie broni – wyliczał, pozornie beznamiętnym głosem, patrząc w oczy osłupiałemu przestępcy.
Tylko tyle. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Wiedzieli wszystko, nie było już szans. Dalszy ciąg zdarzeń był oczywisty. Odwieźć zatrzymanego do komendy i osadzić w izbie zatrzymań na czas załatwienia formalności. Prokurator, czekający zresztą pod telefonem, od ręki podpisze polecenie przeszukania mieszkania sprawcy, a następnie uda się do sądu z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie. Sąd, jako że chodziło o poważne przestępstwa, w tym zabójstwo, oczywiście przychyli się do wniosku. Potem sprawę przejmą policjanci z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Pierwsze przesłuchanie odbędzie się jutro rano. Specjalnie nie od razu. Podejrzany wcześniej nie był karany, spędzenie nocy na dołku sprawi, że załamany psychicznie od razu zgodzi się na dobrowolne poddanie się karze. Dzięki temu nie będzie długiego procesu i wszyscy szybko o nim zapomną. Poza strażnikami więziennymi, którzy będą go pilnować przez następne piętnaście do dwudziestu lat.
Policjant wstał.
– Lena, Pająk, Młody, w porządku? – spytał koleżankę i kolegów, którzy stali nad zatrzymanym z bronią.
– W porządku, szefie – odpowiedziało jedno z nich.
Obok stanął oznakowany radiowóz. Dwaj mundurowi pomogli kryminalnym umieścić zatrzymanego w okratowanym przedziale z tyłu wozu, zwanym trzecią klasą.
Kreczmer sięgnął po telefon.
– Jest zatrzymanie, figurant ujęty na gorącym uczynku – zameldował. – Tak, wieziemy go do cegielni – dodał i zakończył rozmowę.
Wsiadł za kierownicę swojego samochodu. Pojechał za oznakowanym wozem w kierunku położonego w centrum miasta neogotyckiego gmachu komendy wojewódzkiej. Sięgnął ręką do panelu radia i przełączył na odtwarzanie z płyty. Tę jedną trzymał na takie właśnie okazje. New Dawn Fades w wykonaniu Moby’ego na kilka minut zagłuszyło wszystkie inne odgłosy w samochodzie.
Na dziedzińcu komendy czekał już rzecznik prasowy z kamerzystą, po to, aby nagranie z zatrzymanym prowadzonym do drzwi budynku trafiło do telewizji jeszcze przed wieczornymi wiadomościami. Wraz z komunikatem o kolejnym sukcesie policji.
Wiedział, jak to brzmi. Zawsze brzmiało tak samo. Wskutek intensywnych czynności operacyjnych policjanci wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu… I tak dalej, i tak dalej.
Przyglądał się, jak jego ludzie prowadzą zatrzymanego. Kamerzysta specjalnie się tak ustawił, żeby było widać na kamizelkach nie tylko duży napis „Policja”, ale też zapisany mniejszymi literami – „Wydział Kryminalny Wrocław”. Komendanci i naczelnicy będą zadowoleni. Jedni mniej, drudzy bardziej.
Wysiadł z samochodu. Towarzyszył swoim ludziom, gdy przeprowadzali przestępcę przez kolejne pokoje i korytarze, wykonując niezbędne czynności przed osadzeniem w celi. Podczas pobierania odcisków palców, próbki śliny do badań DNA i wykonywania zdjęć zatrzymany milczał. Pozwalał się prowadzić, potulny, jakby pogodzony z losem i przytłoczony tym ogromnym gmachem i ludźmi w nim pracującymi. Policjantowi zrobiło się go nawet żal. Na chwilę. Wspomnienie widoku zastrzelonej kasjerki szybko odpędziło współczucie dla sprawcy.
Dopiero podczas przesłuchania miało paść pytanie o motywy. To oficjalne, sakramentalne. Nadkomisarz wiedział jednak, że motywem była po prostu głupota. Pilarczyk był jednym z tych, którzy liczyli, że im się uda, że pistolet będzie przepustką do świata, w którym nie trzeba pracować na trzy zmiany w montowni pralek. Wszystkie ukradzione pieniądze wydawał na narkotyki i imprezy, i między innymi z tego powodu wpadł. Zło bywało banalne.
Gdy za bandytą zamknęły się drzwi celi, policjanci wrócili do zagraconego ciasnego pokoju na drugim piętrze. Mieściła się tam sekcja pierwsza wydziału kryminalnego, czyli sekcja do spraw terroru kryminalnego i zabójstw, jedna z pięciu sekcji i dwóch zespołów tworzących cały wydział. Trzy biurka zawalone były papierami, blaty nosiły ślady po kubkach z pitą na okrągło kawą. Pod ścianą wciśnięto akwarium z kilkoma gupikami i paroma innymi rybkami. Obok niego stał stary stacjonarny komputer, jedyny w pokoju podłączony do policyjnej bazy danych.
Kreczmer jako naczelnik sekcji nie musiał się swoim biurkiem dzielić z innymi. Było zresztą najmniejsze, ledwo mieścił się na nim laptop. Na ścianie wisiały jedynie osobiste pamiątki: zdjęcie grupy ludzi w pustynnych mundurach na tle babilońskiej bramy Isztar i oprawiona w drewno oznaka pamiątkowa brygady kawalerii pancernej. Tamtemu epizodowi z dawnego życia zawdzięczał pseudonim.
Pozostali także porozstawiali po pokoju swoje pamiątki. Na biurku podkomisarz Zarzyckiej-Kasprzak stało jej zdjęcie w stroju w barwach narodowych, zrobione dawno temu, na stadionie lekkoatletycznym. Nad biurkiem Pająka wisiała drewniana pamiątkowa oznaka oddziału antyterrorystycznego. I nawet najmłodszy stażem trzymał na pamiątkę beret misji pokojowej w Kosowie.
– Naprawdę wszystko w porządku? – spytał podwładnych, gdy byli już sami w pokoju.
– Jeden problem jest: kawa się kończy, szefie – powiedział starszy aspirant Pająkiewicz.
– Okej, a poza tym?
– Nie wiadomo, skąd wziął pistolet – dodała podkomisarz Magdalena Zarzycka-Kasprzak. – Trzeba będzie dopilnować, żeby dochodzeniówka i prokurator o to pytali na przesłuchaniach.
– Młody – naczelnik zwrócił się do najmłodszego w sekcji aspiranta Wróblewicza – masz tego pilnować. Jutro będziesz przy przesłuchaniu. Reszta niech odbierze wolne, w końcu. Zanim się coś urodzi.
– Może Krazy Komando ma coś z tym wspólnego? – zapytał Wróblewicz, wiedząc, co szef chce usłyszeć.
– Może, może. – Nadkomisarz pokiwał głową. – Podobno coś robili z nielegalną bronią, ale nikt niczego na papier nie zeznał, nie ma dowodów. Nie w tej sprawie.
Wbił wzrok w ścianę. Krazy Komando – bojówka kiboli Odry Wrocław – była podejrzewana już o bardzo poważne przestępstwa, ale cały czas to były tylko podejrzenia. Choć wielu policjantów chętnie by się z tą grupą rozprawiło, najczęściej kończyło się na pacyfikacji zadym i ustawek. I śmiesznych karach.
– A ta sprawa z Kłodzka? – wtrąciła się Zarzycka. – Wygląda na pogmatwaną.
Sprawa, o której mówiła, była faktycznie zawiła. Pewien miejscowy bogacz zapragnął się rozwieść. Jego żona najprawdopodobniej zachowała się jak femme fatale z taniego kryminału i postanowiła zlecić zabójstwo. Znalazła dwóch bandziorków, którzy dokonali napadu. Zapomnieli, a może żona im nie przekazała, że mąż miał pozwolenie na broń, i zdołał się obronić. Przestępcy zbiegli, choć jeden był ranny. Tyle wiadomo było ze wstępnego rozpoznania, ale brakowało potwierdzenia, że to żona, nie ustalono też z całą pewnością sprawców ani nie znaleziono broni. O źródle jej pochodzenia nie mówiąc.
– Pojadę tam, przejrzę akta na miejscu – odparł Kreczmer. – To wprawdzie tylko usiłowanie zabójstwa, ale chcę się przyjrzeć z bliska, bo tam jest…
Zanim skończył wyjaśniać, zadzwonił telefon. Naczelnik wydziału wzywał go do siebie. Nadkomisarz wyszedł i nieśpiesznie pokonywał kolejne stopnie schodów, prowadzących do gabinetu przełożonego.
Inspektor Nosecki, a dokładniej inspektor magister Włodzimierz Zenon Nosecki, mężczyzna siwowłosy, korpulentny i szykujący się do przejścia na emeryturę w następnym roku, wychodził właśnie na korytarz.
– Idziemy do komendanta – powiedział tylko i gestem nakazał Kreczmerowi podążać za sobą. Żadnego „gratuluję” albo „wszystko w porządku?”. Nadkomisarz znał ten typ szefów, czułych na punkcie tytułów, jakby litery przed nazwiskiem miały zastępować wyniki w pracy. Wiedział, że Noseckiego awansowano i posadzono na stołku naczelnika tylko dlatego, żeby miał wysoką grupę uposażenia, czyli wyższą emeryturę. A że zwalniał się akurat tylko jeden etat naczelnika w komendzie, rzecz była przesądzona, mimo że ostatnią sprawę kryminalną prowadził ponad dziesięć lat temu i od tamtego czasu był bardziej urzędnikiem w mundurze niż policjantem. Na szczęście nie wszyscy byli tacy.
Dopiero w gabinecie komendanta wojewódzkiego zarówno szef, jak i jego zastępca, nadzorujący służbę kryminalną, przynajmniej pogratulowali sukcesu, zanim przeszli do rzeczy.
– Materiał dowodowy jest mocny? – spytał generał Marczewski, komendant wojewódzki.
– Moglibyśmy zrobić realizację wcześniej, ale chciałem mieć go na gorącym uczynku – wyjaśnił nadkomisarz. – Jeśli nie będzie żadnych problemów formalnych ani prokuratura nie nawali, mamy go w garści.
– Nie będzie żadnych problemów po naszej stronie – zapewnił zastępca komendanta, inspektor Głowacki. – Prokuratura też traktuje to jako priorytet. Tutaj nie mam wątpliwości, jest się czym pochwalić – kontynuował. – CBŚP ostatnio zajmuje się tyko drobiazgami, jakieś papierosy, tytoń, a my mamy konkretne wyniki. Nie statystyki, ale zabójców i złodziei.
Mówi jak pod publiczkę, pomyślał Kreczmer. Pewnie jedzie do Warszawy na jakąś odprawę i będzie się chwalić sukcesami. Fakt, było czym. Przeciętnie w ciągu roku popełniano w województwie około pięćdziesięciu zabójstw. Większość była łatwa do wykrycia, popełniana pod wpływem emocji podlanych alkoholem. Nieliczne, szczególnie skomplikowane przypadki, zwłaszcza napady rabunkowe, trafiały do sekcji kierowanej przez Kreczmera. W tym roku wykrywalność wynosiła okrągłe sto procent. Pięciu zabójców nie chodziło już wolno po ulicach. To był najlepszy wynik w Polsce. Lepszy niż w Warszawie. A policja od dawna statystykami żyła i na jawie, i we śnie. Pożerała je, przetwarzała i produkowała, coraz to nowe. Od nich zależało wszystko. Budżet. Awanse. I degradacje.
– Jest więc dobrze, a nawet bardzo dobrze – powiedział komendant. – Przynajmniej jeśli chodzi o zabójstwa. A pozostałe? – spytał, choć znał na bieżąco statystyki.
Naczelnik Nosecki poprawił się w krześle, odchrząknął, wziął głęboki oddech. Musiało nastąpić nieuniknione.
– Niestety, przestępstw przeciwko mieniu i narkotykowych rejestrujemy więcej, a wykrywalność spada. Mamy problem, bo są wakaty w trzeciej i czwartej sekcji. – Miał na myśli sekcje zajmujące się tymi właśnie dwoma rodzajami spraw.
Kreczmer zamknął na chwilę oczy i policzył do dziesięciu. Wiedział, co się stanie.
– Dobrze byłoby, abyśmy otrzymali wsparcie, kadrowe…
– Na co nie ma szans, nie przy tylu wakatach – wtrącił komendant.
– Albo żebyśmy przeorientowali wysiłki wydziału, skoro już złapano wszystkich zabójców – naczelnik przedstawił sprawę z gracją słonia w składzie porcelany.
– Tak jest faktycznie? – spytał Marczewski.
– Mamy kilka spraw na biegu, jak najbardziej, ale to nie zabójstwa, głównie nadzór nad tymi, które prowadzą komendy miejskie i powiatowe. Pobicia ze skutkiem śmiertelnym, pobicia w ogóle, dwa usiłowania zabójstwa, jedno podżeganie – wymieniał nadkomisarz. – Czynności trwają. Ale w niektórych sprawach, zwłaszcza narkotykowych, możemy pomóc. – Usiłował doprowadzić do ewentualnego zajęcia się łatwiejszymi tematami. – Jest jednak pewien niepokojący trend. Mamy chyba więcej broni na rynku. Ta sprawa, kilka innych, gdzie znalazła się broń wcześniej nienotowana – wygląda, jakby pojawiło się jakieś nowe źródło, i to łatwiej dostępne niż wcześniej. Nie wiem, co się dzieje, ale powinniśmy się tym zająć.
– Nasze czy zagraniczne jest to źródło? – spytał komendant wojewódzki.
– Panie generale, tu jest też coś dziwnego. W jednym przypadku to była broń skradziona na Słowacji, ale piętnaście lat temu, więc o niczym nie świadczy. – Nie musiał wyjaśniać nikomu, no może prawie nikomu w tym gabinecie, jak broń krąży na czarnym rynku. – Mamy też jedną jednostkę broni, która została skradziona niedawno w Niemczech. Poprosiłem Jurgena z Drezna, żeby rzucił na to okiem.
– Jurgen niedawno odszedł – zauważył zastępca komendanta.
Jurgen Grundol, pochodzący ze Śląska naczelnik jednego z wydziałów w Landeskriminalamt, czyli policji kryminalnej landu Saksonii, od dawna blisko współpracował z policją w Polsce, często naginając oficjalne procedury, czym odwdzięczali się mu także polscy koledzy. Dzięki temu udało się rozwiązać kilka poważnych spraw. Przeszedł jednak nagle na emeryturę i przeniósł się w bawarskie góry.
– Zanim odszedł, puściłem mu nieformalne zapytanie, bo oficjalnie przez Warszawę to szło opornie. Zazwyczaj jemu też ustalenia zajmowały kilka dni, ale wtedy odpisał już po trzech godzinach, że nic o tym nie wie.
– Czyli wiedział – skomentował to komendant wojewódzki. – Popytam się swoimi kanałami, co chcą ukryć. Ale jeśli nawet Jurgen – pokręcił głową – to nie wiem, czy to coś da.
– Mam się zająć tą bronią? – spytał wprost nadkomisarz. – Mam pewną hipotezę.
– To za blisko kompetencji CBŚP – zaprotestował Nosecki, zanim Kreczmer zdołał wyjaśnić. – Jeśli z tego wyjdzie sprawa zorganizowanej grupy przestępczej, a skoro to broń, to pewnie wyjdzie, nasza robota pójdzie na ich konto.
– Niestety, obawiam się, że tutaj pan naczelnik ma rację – powiedział generał. – Sprawa może podpadać pod ceboś – użył slangowej nazwy Centralnego Biura Śledczego – ale gdyby podczas czynności przy okazji bieżących spraw coś się panu trafiło, to proszę działać. A jeśli jakieś dane powinny zostać umieszczone w Systemie Informacji Operacyjnych, to proszę je tam umieścić. Dzielenie się informacjami też jest ważne.
No tak. Mógł się nie upominać o ten temat. Przecież wiadomo było, że tak będzie. Każą mu teraz robić wyniki, biegając za drobnymi dilerami i ćpunami. Nieoficjalnie będą się martwić, ale oficjalnie słupki statystyk są ważniejsze. Trudno. Taka karma. Wróci do domu, przytuli dziewczynę. Wypiją razem trochę wina, oglądając jakiś odmóżdżający film. Odstresuje się. A potem będzie nowy dzień.