Читать книгу Samotne wyprawy - Beata Pawlikowska - Страница 10
ROZDZIAŁ 7 Rajskie wakacje
ОглавлениеWstawałam wcześnie rano i ruszałam dalej przed siebie. Godzinami wędrowałam po ulicach miast i miasteczek, krążyłam po targowisku, deptałam piasek na plaży, jeździłam rowerem i miejscowymi autobusami. Robiłam zdjęcia, uzupełniałam notatki, rozmawiałam z ludźmi. Czasem byłam tak zmęczona, że wieczorem nie miałam nawet siły czytać. Padałam na łóżko i zasypiałam jak kamień.
Pomyślałam więc, że po kilku tygodniach takiego podróżowania po Kubie dobrze będzie spędzić ostatnich parę dni w wygodnym hotelu przy cudownej plaży nad równie cudownym oceanem. Ale gdzie?
No jak to gdzie? Przecież każde dziecko wie, że tylko w Varadero!
W przewodniku było napisane tak: Dwadzieścia kilometrów nieprzerwanych plaż białego piasku, przyciągających graczy w golfa, skoczków ze spadochronami, marynarzy i płetwonurków.
Brzmi zachęcająco, prawda? Śnieżnobiałe plaże zapewne ciągną się wzdłuż szmaragdowego oceanu, a w przygodowym towarzystwie „skoczków, nurków i marynarzy” na pewno nie można się nudzić. Odpocznę, pobujam się w hamaku, popływam w oceanie, popatrzę sobie w horyzont.
Dobry plan.
Kiedy objechałam Kubę dookoła, wzdłuż i w poprzek, zapakowałam plecak i wyruszyłam do Varadero. Triumfalnie wysiadłam z autobusu.
Plaża, ocean, hamak!...
Zaraz. Przetarłam oczy.
Gdzie jest plaża, ocean i hamak?...
– Czy to jest Varadero? – zapytałam kierowcy.
– Tak, to jest Varadero! – odrzekł bez wahania.
– A czy jedzie pan jeszcze dalej, na plażę?
– Dalej już nic nie ma, to jest ostatni przystanek! – odrzekł kierowca i zamknął drzwi.
Varadero!...
Rozglądałam się zdumionymi oczami.
Betonowy hotel po lewej stronie, betonowy hotel po prawej stronie, a pośrodku betonowa ulica. Betonowy murek, betonowa ławka. Warkot odjeżdżającego autobusu i haust świeżych spalin z jego rury wydechowej.
Halo?... Co tu się dzieje?...
Rozejrzałam się bezradnie.
Może jest jeszcze jedno, jakieś inne Varadero? To słynne, legendarne, oceaniczne, piaszczyste, wakacyjne?...
Ale nie.
Stałam w jedynym właściwym Varadero na północno-zachodnim krańcu Kuby.
Innego nigdy nie było i nie ma.
Wyobraź sobie cienki pasek lądu wyrastający na północ z wyspy. Ma dwadzieścia kilometrów długości, nieco ponad kilometr szerokości i tworzy półwysep o nazwie Hicacos z obu stron otoczony tropikalnym oceanem.
Postaw na tym półwyspie sześćdziesiąt wielkich betonowych hoteli all-inclusive i sto równie dużych betonowych restauracji. Dodaj kilka drzewek dla ozdoby. I milion turystów rocznie, którzy przylatują tu bezpośrednimi lotami z Kanady, Hiszpanii i innych państw.
Milion turystów! Każdy musi mieć wygodny pokój, dostęp do kilku hotelowych tematycznych restauracji z różnymi kuchniami, każdy będzie chciał się wykąpać w basenie (a lepiej w dwóch) i podrzemać w leżaku z kolorowym drinkiem w ręce.
To dla nich jest Varadero.
Kupujesz gotowy pakiet turystyczny, w cenie masz bilet w obie strony, pełne wyżywienie, bar otwarty całą dobę i noclegi w luksusowym hotelu, który zapewnia ci wszystkie udogodnienia, jakie miałbyś w małym miasteczku. Są sklepiki z pamiątkami i ubraniem na plażę, jest internet, słodka woda w basenie, zawsze dostępne przekąski i możliwość wykupienia dodatkowych wycieczek.
Po co w ogóle wychodzić na zewnątrz?...
Wszystko, czego potrzebujesz do wakacji, masz w swoim kurorcie.
Takie jest Varadero.
Przeszłam się po betonowej ulicy. Dotarłam do małej, pustej plaży. Zrobiłam kilka zdjęć oceanu. A potem zwiewałam stamtąd jak najdalej!
Takie miejsca są dla mnie martwe.
Nie ma w nich prawdziwego życia.
Jest iluzja stworzona na potrzeby turystów,
która istnieje tak długo,
jak przyjeżdża ktoś, kto chce z niej korzystać.
Chętnych jak widać nie brakuje. Przyjeżdżają zachęceni opisem w przewodniku, tak jak ja. Albo skuszeni promocyjną ofertą biura podróży, które za nich załatwia i organizuje wszystko, podsuwając jednocześnie zdjęcie oświetlonej tropikalnym słońcem plaży, zielonych palm i błękitnego oceanu.
Tak, wiem, to porusza wyobraźnię i przywołuje dziecięce marzenia o dalekich podróżach.
Ale żeby taka wymarzona podróż stała się rzeczywistością, myślę, że musi zawierać w sobie coś więcej niż tylko przelanie gotówki za pakiet turystyczny, w którym wszystko jest już przez kogoś zorganizowane.
Pojechałam do Varadero spodziewając się zobaczyć to, co dla mnie jest symbolem odpoczynku na rajskiej wyspie – białe plaże, kołyszące się palmy, egzotyczne ptaki, które od świtu śpiewają w gałęziach drzew, cisza, błękit oceanu i oczywiście nieobecność takich śladów naszej cywilizacji, jak pośpiech, beton, asfalt, warkot samochodów, internet, restauracje z europejskim jedzeniem, basen z chlorowaną wodą czy sklepy, gdzie można kupić najmodniejszy kostium kąpielowy i klapki.
I o to właśnie chodzi.
Każdy instynktownie odbiera świat trochę inaczej.
Gdyby przewodnik po Polsce pisał wegetarianin (taki jak ja) i niepijący alkoholu (taki jak ja), to zwróciłby uwagę na zupełnie inne rzeczy niż „kiełbasa, pierogi i wódka z pigwy”.
Dla autora przewodnika po Kubie wizja spędzenia tygodnia w luksusowym hotelu all-inclusive z nieograniczonym dostępem do wifi i baru była prawdopodobnie tak kusząca, że uznał to za „rajskie wakacje” i tak właśnie je przedstawił.
To co jest napisane w przewodniku,
to tylko wycinek większej całości,
oglądany i opowiedziany oczami kogoś,
kto być może myśli i czuje zupełnie inaczej niż ty.
Jak jest tam naprawdę możesz się przekonać
tylko wtedy, kiedy osobiście wyruszysz w drogę,
dotrzesz do tego miejsca
i poczujesz własnym sercem czy ci się podoba, czy nie.