Читать книгу Samotne wyprawy - Beata Pawlikowska - Страница 5
ROZDZIAŁ 2 Trzy przewodniki
ОглавлениеSkąd wiem dokąd jechać?
Prawdę mówiąc wcale tego nie wiem. Nie mam listy krajów, do których powinnam pojechać w określonym terminie. Nie mam żadnych umów, które zobowiązywałyby mnie do zrealizowania określonych podróży.
Mam tylko wielką, nieograniczoną wolność.
Oraz równie wielką wyobraźnię.
Patrzę sobie na świat, na książki, na fotografie, rozmyślam.
Zastanawiam się dokąd miałabym ochotę wyruszyć, a potem czekam na odpowiedź mojego wewnętrznego kompasu. On wie najlepiej dokąd należy mnie wysłać. I mam wrażenie, że nigdy jeszcze się nie pomylił.
Pewnego dnia postanowiłam wybrać się do Urugwaju. Albo na Hawaje. A może do Zimbabwe? Kupiłam trzy przewodniki, położyłam na biurku i codziennie na nie patrzyłam. Który mam ochotę natychmiast wziąć do rąk i przeczytać? Który najbardziej mnie fascynuje? Który wydaje się gotowy do drogi?
Czas mijał, a ja nie mogłam zdecydować.
Hawaje kusiły tropikalnym klimatem, słodkimi ananasami, plażami nad oceanem i zagubionymi w lasach wulkanami. Już widziałam siebie jeżdżącą po krętych górskich drogach, poszukującą kahunów, czyli miejscowych szamanów i uzdrowicieli. I oczywiście wspinającą się na szczyt Mauna Kea, o którym dawno temu, jeszcze w średniej szkole, napisałam opowiadanie.
Zimbabwe było moim marzeniem od wielu lat, odkąd przeczytałam książkę „The Covenant” Jamesa Michenera, który w fabularyzowany sposób opisuje historię Afryki, rozpoczynając od tajemniczego królestwa, które zostało założone w epoce żelaza. Do dzisiaj istnieją pozostałości oryginalnych kamiennych wież i domów zbudowanych w jego stolicy.
Urugwaj z kolei był ostatnim krajem na mapie Ameryki Południowej, w którym nigdy nie byłam. Jakoś nigdy specjalnie mnie nie pociągał, bo jest nowoczesny i tak dobrze zorganizowany, że każde dziecko w szkole dostaje darmowego laptopa. Jak dla mnie – zdecydowanie za mało przygodowy. Ale jeśli tam pojadę, będę mogła powiedzieć, że byłam we wszystkich krajach tego kontynentu.
No więc dokąd?...
Każda z tych trzech opcji wydawała mi się pociągająca. Na tyle, że nie potrafiłam podjąć jednoznacznej decyzji. Najchętniej pojechałabym do wszystkich trzech miejsc jednocześnie.
I wtedy odezwał się mój wewnętrzny kompas.
Nie żeby podsunął mi od razu właściwą odpowiedź.
Raczej zaczął mnie zaskakiwać
nieustannymi i niespodziewanymi komunikatami.
Na granicy Belize z Gwatemalą.
W moim domu na ścianach wiszą fotografie, które zrobiłam podczas różnych podróży. Znam je na pamięć, bo przecież patrzę na nie codziennie wiele razy. Ale nagle zorientowałam się, że ciągle spoglądam na jedną z nich. Co chwilę łapię się na tym, że znowu ją widzę i czuję jednocześnie w sercu dziwną tęsknotę. Tak jakbym potrzebowała znów tam pojechać.
Argentyna. Wodospady Iguazú. Białe grzywy spienionej wody spadającej w głęboką przepaść. Byłam tam już kilka razy. Czy chcę zobaczyć go jeszcze raz?...
Największe wodospady świata Iguazú na granicy Argentyny i Brazylii.
Podczas gotowania obiadu na jednej z półek znajduję kubek z zielonego drewna, który przywiozłam dawno temu z Paragwaju. Fala wspomnień, dziwna słodycz w sercu. Kubek wciąż pachnie szerokimi stepami Gran Chaco, mgłą nad rzeką Pilcomayo i różowym pałacem prezydenckim w Asunción. Byłam tam dwadzieścia lat temu. Z jakiego dziwnego powodu ciągnie mnie tam z powrotem?...
Może jednak polecę na Hawaje. Biorę przewodnik i zaczynam zaznaczać miejsca, gdzie chciałabym być. Już czuję na skórze słońce plaży Waikiki, stoję na wierzchołku wulkanu Haleakala na wyspie Maui, wędruję przez dzikie pustkowia wąwozów wyspy Kaui i docieram do kolonii trędowatych.
Tak, myślę sobie, to jest dobry pomysł. Hawaje! Zaraz sprawdzę ile kosztuje bilet, zrobię rezerwację i plan. Jak tylko dojadę do domu. Hawaje! Nareszcie! Cudownie!
Zatrzymuję się przy warzywniaku. Wchodzę do środka, ale trudno się dostać do skrzynki z jabłkami, bo wszędzie dookoła stoją stosy małych plastikowych pudełek. Usiłuję sięgnąć po marchewkę, ale nosem wpadam w pudełka. Kiedy wybieram ziemniaki, pudełka gniotą mnie w bok. Pomarańczy w ogóle nie widać, bo są zasłonięte tysiącami tych wszędobylskich, upartych pudełek, w których grzecznie leżą granatowe kulki borówek amerykańskich. A na każdym opakowaniu wielkimi literami jest napisane: URUGUAY.
Gdzie tylko spojrzę, tam jest Urugwaj! Urugwaj broni dostępu do jabłek, zasypał pomarańcze i nie pozwala zbliżyć się do ziemniaków. Wszędzie Urugwaj. Stanęłam z jabłkiem w ręce i zaczęłam się śmiać.
– Przepraszam – powiedziała pani sprzedawczyni – dopiero przywieźli transport tych borówek i jeszcze nie zdążyłam ich schować.
– Nie szkodzi – odrzekłam i pomyślałam, że one tu przyjechały chyba tylko po to, żeby zabrać mnie ze sobą z powrotem.
A więc Urugwaj! Przy okazji skoczę też do Paragwaju i nad wodospady Iguazú. Aż podskoczyłam z radości. Tak, to jest świetny plan! Bez cienia wątpliwości!
Kupiłam bilet, zaplanowałam przybliżoną trasę i powiem ci, że to była wspaniała wyprawa[1].
A Hawaje? Hawaje poczekają. Może następnym razem.
Ale zaraz.
Następny raz zdarzył się w Amsterdamie.
Wracałam właśnie z wyprawy do dżungli amazońskiej. Na lotnisku w Amsterdamie jest sklep z przewodnikami. Lubię się tam zatrzymać i czytać nazwy krajów.
Stanęłam przed działem Afryka. Ręka sama wyciągnęłam mi się po magicznie brzmiącą nazwę Kongo. A zaraz obok – Burkina Faso. I Botswana.
Kongo!
Od dziesięciu lat planuję tę wyprawę, ale ciągle trwa tam wojna domowa, a na portalach z ostrzeżeniami dla podróżnych tekst jest jasny jak słońce: działają uzbrojone grupy bandytów, którzy zabijają, gwałcą, porywają, rabują, kradną samochody i przeprowadzają wojskowe lub paramilitarne operacje, których ofiarami padają także osoby cywilne. Powszechne są też porwania dla okupu.
Ale coś mi w sercu mówi, że nadszedł czas.
Kupuję trzy przewodniki i przez następnych kilka godzin oczekiwania na następny samolot podróżuję po Kongo na kartkach książki. Kongo!
Nieważne co mówią.
Ze wszystkiego co wiem o świecie na podstawie mojego własnego doświadczenia wynika, że wszędzie mieszkają ludzie. Człowiek z człowiekiem zawsze może nawiązać kontakt łatwiej i szybciej niż państwo z państwem.
Nie pytam więcej.
W pierwszym możliwym terminie pojadę do serca Afryki, żeby tam wędrować przez dżunglę i popłynąć łodzią po rzece Kongo taką samą trasą, jaką płynął Józef Korzeniowski czyli Joseph Conrad, co opisał później w książce „Jądro ciemności”. Z Kisangani do Kinszasy.