Читать книгу Samotne wyprawy - Beata Pawlikowska - Страница 7

ROZDZIAŁ 4 Strach

Оглавление

Noc była czarna jak okopcony nad ogniskiem kocioł.

Obudziłam się, ale w pierwszej chwili pomyślałam, że dalej śpię, bo nie było żadnej różnicy między zamkniętymi a otwartymi oczami. Wciąż widziałam tylko gęstą, skłębioną ciemność, w której kryła się najbardziej przeraźliwie głośna cisza.

Była to cisza rozszeptana tajemniczymi głosami. Niektóre ciche cyt, cyt, cyt jak szeleszcząca jazzowa perkusja, na której gra się miotełkami. Chrupnięcie gałązki. Gardłowy pomruk brzmiący tak jakby ktoś kogoś dusił albo jak westchnienie z lubością na myśl, że za chwilę kogoś udusić będzie można. Dziwne zgrzytanie, tak jakby zabłąkana pirania wyszła na spacer z wody i ostrzyła sobie zęby na myśl o czekającym ją obiedzie.

Odległe kląskanie przebudzonego ptaka brzmi jak wołanie o pomoc. Pluśnięcie w jeziorze. A potem cisza.


Pająk ptasznik w Amazonii.

W pierwszej chwili wydaje się, że dżungla milczy, ale jeśli wyciągniesz trochę ucho, to usłyszysz, że jest to milczenie pełne jęków, sekretnych nawoływań, dziwnych szczęknięć, pomruków i szelestów.

Ból w brzuchu naciskał.

Chciałam zanurzyć się z powrotem w schronienie snu, które dawało mi pozór bezpieczeństwa, pozwalając pozostać w totalnej niewiedzy. Kiedy nie słyszysz i nie widzisz zagrożenia, nie wiesz, że mógłbyś się czegoś bać.

Wytężyłam oczy i usiłowałam przewiercić nimi noc.

Co jest tam w gęstwinie, co miauczy, kwili i chrobocze? Kto mu tak zgiełkliwie odpowiada? Kto tnie nocną ciszę odgłosami piłowania drewna?

– Przecież nikt nie pracuje tu w tartaku – myślę sennie i już odpływam do krainy sennej nieświadomości, gdy nagle wyrywa mnie z niej chrapliwe warknięcie.

Nawet cykada milknie w pół słowa, czyli w pół deski, bo to ona właśnie świdruje ciszę piłując zawzięcie nóżkami o skrzydło.

– Zdawało mi się – myślę.

Otworzyłam oczy i natychmiast wrócił ból w brzuchu. Tym razem tak natarczywy i kłujący, że niemożliwy do zignorowania. Muszę wstać. Muszę wyjść z hamaka i stanąć bezbronna wobec wszystkiego, co kryje się w ciemności dżungli dookoła mnie. Mało tego, muszę w dodatku opuścić spodnie i odsłonić najbardziej delikatną część ciała, nad którą nie będę miała wtedy żadnej kontroli, ponieważ znajduje się poza zasięgiem mojego wzroku.

Nie mam wyboru.

To jest życiowa konieczność.

Usiadłam w hamaku, rozsunęłam zapięcie moskitiery, wystawiłam nogi na zewnątrz. Najpierw trzeba sprawdzić czy ktoś nie zdążył zadomowić się w moich kaloszach. Zdarzało mi się znaleźć słodko wtulonego w podeszwę skorpiona, zebranie ognistych mrówek, zadowoloną z siebie żabę albo gigantyczne pijawki.

Podniosłam kalosz, postukałam w jego piętę, potrząsnęłam cholewką, poświeciłam do środka latarką. Chwilowo brak nowych mieszkańców, mogę więc wsunąć do środka moją własną nogę. W drugim kaloszu też czysto.

Jest jeszcze moment ostatecznej weryfikacji i prawdy – wtedy, kiedy stajesz stopami na ziemi i naciskasz na nią całym swoim ciężarem.

Dopiero wtedy wiesz na pewno czy ktoś drzemał w twoim kaloszu, czy też nie, i być może drzemał tak uparcie, że podczas wytrząsania chwycił się zębami za płócienną wyściółkę, a następnie – kiedy zacząłeś na niego naciskać – nie miał innego wyjścia jak tylko wbić te zęby w ciebie.

Stanęłam.

Przeżyłam.

Ruszyłam w ciemność.

Nie można przecież załatwić się tuż pod własnym hamakiem, ponieważ to, co zostawisz na ziemi, jest bardzo atrakcyjnym towarem dla wielu dżunglowych wędrowców.

Jeśli uświadomisz sobie jeszcze jeden fakt – a mianowicie to, że małe zwierzątka zwykle stanowią pokarm dla większych zwierzątek, które z kolei mogą zostać zjedzone przez zwierzątka jeszcze większe – to jasno domyślisz się, że zostawianie czegokolwiek pod hamakiem jest hasłem, które streszcza się w jednym z tytułów piosenek Beatlesów:

Come Together! Chodźcie tu wszyscy!

Ponieważ zwoływanie zgromadzeń dżunglowych kłów, pazurów, zębów jadowych i innych narzędzi służących do zabijania chwilowo nie było moim zamiarem, westchnęłam z bólu i ruszyłam przed siebie.


Latarka to dziwna rzecz.

Niby oświetla drogę, ale jednocześnie podkreśla obcość tego wszystkiego, co znajduje się poza jej zasięgiem.

Nieważne jak mocną masz żarówkę. Strumień światła z latarki zawsze rozjaśnia tylko pewien wycinek ciemności, a to co znajduje się dalej, natychmiast robi się jeszcze bardziej czarne, groźne i nieprzewidywalne.

Prawda?

Patrzysz na to, co oświetla ci latarka, a jednocześnie zastanawiasz się gorączkowo nad tym, czego nie możesz zobaczyć, bo pozostaje poza strumieniem światła.

Czasem wydaje się, że z tej ciemności wyciągają się ku tobie ramiona i chcą cię schwycić, a kiedy tylko odwrócisz się i będziesz świecił w to miejsce, duchy natychmiast przeniosą się dalej, znów tam, gdzie światło latarki nie dociera.

– Spokojnie! – powiedziałam do siebie chociaż łydki mi drżały ze strachu. – Ogarnij się. Skup się. Skoncentruj się na tym, co robisz, a nie na tym, co ci się wydaje, że dzieje się dookoła.

Zatrzymałam się.

W ciemności byłam w stanie zobaczyć tylko tyle, że jest to miejsce mniej zarośnięte pełzającymi krzakami. Ciemność dookoła natychmiast spęczniała, tak jakby chciała mnie objąć, zagarnąć, wciągnąć w siebie i zniknąć.

Włosy stanęły mi na głowie ze strachu, ale przywołałam się do porządku i powiedziałam do siebie:

– Spokojnie. Strach jest po to, żeby się bać. Od ciebie zależy co z nim zrobisz. Spokojnie. Nie daj mu się porwać.


Modliszka w brazylijskiej dżungli.

Boję się, bo bać się w nocy w dżungli to naturalny odruch. Ale panuję nad moim strachem.

Oddycham głęboko. Wszystko jest dobrze.

Świat jest przyjazny kiedy podchodzisz do niego z wiarą i zaufaniem.

Zgasiłam latarkę.

Miałam wrażenie, że światło oddzielało mnie od dżungli i potęgowało strach, bo ciągle pokazywało mi to, czego nie widać.

Pomyślałam więc, że chcę dopuścić do siebie wszystko, co jest dookoła. Niech podejdzie blisko i niech mnie dotknie. Zgadzam się na to. Stanę się częścią amazońskiej nocy zamiast się przed nią bronić.

Bo tak długo

jak chcesz z czymś walczyć,

wydzielasz z siebie zapach strachu.

A jeżeli gdzieś niedaleko

czai się drapieżnik,

to będzie dla niego sygnał do ataku.

Dlatego zgasiłam latarkę i stanęłam bez ruchu, gotowa przyjąć to, co się zdarzy.

Przez chwilę trwała zaskoczona cisza.

Potem ciemność owinęła się wokół mnie i poczułam jej dotyk na skórze.

Odezwała się cykada.

Zaraz za nią coś zaczęło buczeć i wydawać z siebie krystaliczne chrząkanie.

Błysnął robaczek świętojański. Najpierw tylko pojedynczym mignięciem, tak jakby na próbę uruchamiał latarnię morską, sprawdzając czy wszystkie statki są gotowe do odbioru.

A potem włączył swoje światełko na stałe i krążył w powietrzu jak fruwająca gwiazda.

I wtedy zrozumiałam, że światło mojej latarki było w dżungli czymś obcym i dlatego budziło w niej coś, co mój umysł odbierał jako zagrożenie.

Kiedy zgasiłam latarkę i stanęłam w dżungli taka, jaka byłam – bezbronna i krucha – dżungla przestała zwracać na mnie uwagę. Przestała mnie straszyć i wyciągać po mnie ramiona z ciemności.

Wszyscy powrócili do swoich conocnych zajęć.

Zakochany robaczek świętojański fruwał między drzewami nadając świetlne sygnały dla panien świetlików. Tuż przy policzku poczułam bezszelestnie przepływające w powietrzu skrzydła nietoperza. Skorpiony wędrowały przez ściółkę, nie zawracając sobie głowy tym kim jestem i czego szukam na ich terytorium. Węże wolały odsunąć się na bezpieczną odległość, bo takie wielkie zwierzę w gumowych butach nie jest niczym przyjemnym, szczególnie podczas bliskiego spotkania.

Noc była tak samo smoliście czarna jak wcześniej. Grała w niej ta sama niezidentyfikowana orkiestra dżunglowych szczęk, czułków, kopyt, pazurów i spragnionych krwi gardeł, ale kiedy nie usiłowałam stawiać między nią a sobą muru zbudowanego z latarki, strachu i chęci ucieczki, usłyszałam w tej muzyce nie tylko walkę na śmierć i życie, ale przede wszystkim harmonię i równowagę.

Świat przyrody ma ją

wpisaną w siebie prosto od Boga.

Czasem wystarczy przestać

zachowywać się jak człowiek,

żeby ją poczuć i usłyszeć.

I stać się jej częścią.

Nauczyłam się wtedy też czegoś ważnego o strachu.

On jest we mnie, ale ode mnie zależy co z nim zrobię.

Dlatego tak, czasem się boję, ale strach nie jest moim wrogiem.


Samotne wyprawy

Подняться наверх