Читать книгу Samotne wyprawy - Beata Pawlikowska - Страница 9
ROZDZIAŁ 6 O czym szumi wiatr
ОглавлениеPodróżowałam po Kubie. Od słynnych i polecanych miejsc aż po takie, które odkryłam przez przypadek. Przez Hawanę, Cienfuegos, Camagüey, aż po Santiago de Cuba na wschodzie, a potem jeszcze dalej, przez góry, aż do miasteczka Baracoa na wschodnim wybrzeżu.
To właśnie tutaj przypłynął Krzysztof Kolumb w 1492 roku. Tutaj zginął odważny wódz plemienia Taino, Hatuey, który usiłował walczyć z hiszpańskimi najeźdźcami. Tutaj ziemia urywa się nagle i wpada do oceanu.
Fale rozbijają się o niski betonowy mur zbudowany na brzegu. Na murku siedzą kubańskie dziewczyny i machają nogami.
Tak, jakby nie istniał czas i nie było reszty świata.
Zresztą może naprawdę nie ma, bo jest to jedno z trudniej dostępnych miejsc na wyspie. Droga przez góry jest niebezpieczna. Wąska, strzelająca kamykami spod kół i kręta jak sprężyna. Wspina się stromo do góry, a potem niespodziewanie równie gwałtownie opada w dół. Trzeba mocno naciskać na hamulce, żeby nie wypaść z zakrętu. A potem zmusić silnik do najwyższych obrotów, żeby wspiąć się na stromy szczyt. Potem znów ostro w dół i znów stromo do góry. Przez pięć godzin.
Na ulicach Hawany.
Rzadko kto ma na to czas.
Ja miałam, bo to właśnie najbardziej lubię w podróżowaniu.
Znaleźć intrygująco wyglądający punkt na mapie,
zjechać z wygodnej szosy
i dać się ponieść przygodzie.
Nie wiem dokąd mnie zaprowadzi
i nie jestem w stanie tego sprawdzić,
ale na tym właśnie polega jej sens.
Zabiera mnie ze sobą,
żeby pokazać mi coś,
czego w inny sposób nie byłabym w stanie odkryć.
Uwielbiam to uczucie.
Usiadłam na murku obok kubańskich dziewczyn. Miały włosy elegancko nakręcone na lokówki, tak jakby szykowały się na bal. Ale tutaj przecież nie ma sali balowej. Jest tylko szalony wiatr, który rozpędza się nad oceanem i gna coraz prędzej, żeby w końcu wpaść do miasteczka jak głodny huragan, poszarpać flagi, potrząsać drzewami i rozsypać wszystkie starannie ułożone loki.
Może to jest wiatr historii, który szuka tu tego, co kiedyś zostało stracone. I nie mam na myśli tylko życia wodza Hatueya, ale przede wszystkim jego nadzieję.
Valle de Viñales na Kubie.
Wódz spotkał Hiszpanów na pobliskiej wyspie Hispanioli. Ze zdumieniem ich obserwował, a potem zebrał czterystu Indian i czym prędzej popłynął na Kubę (wtedy zwaną Caobana), żeby ostrzec jej mieszkańców przed nadciągającym niebezpieczeństwem.
Tak do nich przemówił, trzymając w rękach kosz ze złotymi przedmiotami:
– To jest Bóg, do którego modlą się Hiszpanie. O to walczą i w imię tego zabijają. Z tego powodu nas prześladują i dlatego właśnie musimy im się przeciwstawić. Mówią nam, że miłują Boga miłości i pokoju, a jednak zabierają nam nasze ziemie i czynią z nas niewolników. Opowiadają nam o nieśmiertelnej duszy i o tym, że każdy zostanie nagrodzony za dobre czyny lub ukarany za grzechy, a jednocześnie kradną to, co należy do nas, porywają nasze kobiety i gwałcą nasze córki. Nie są w stanie dorównać nam w odwadze i uczciwej walce, więc ubierają się tchórzliwie w żelazne pancerze, których nasze strzały nie mogą przebić…[4]
Indianie mu nie uwierzyli.
Niedługo później przypłynęły statki Hiszpanów. Rozpoczęła się wojna. Hatuey został schwytany i spalony żywcem na stosie.
O tym do dzisiaj wieje wiatr w Baracoa, dzikiej wiosce na wschodnim wybrzeżu Kuby.
O tym nie przeczytasz w żadnym przewodniku.
To trzeba poczuć na własnej skórze.
Przestać się śpieszyć, nie gnać za zaliczaniem następnych punktów programu, nie sprawdzać maili, nie robić selfie, nie wysyłać fotek do znajomych i nie stać jedną nogą w wirtualnym świecie smartfona.
Usiąść na murku nad oceanem i posłuchać tego, o czym szumi wiatr.