Читать книгу Z mgły zrodzony - Brandon Sanderson - Страница 15

4

Оглавление

– Słyszałeś, co powiedział! Planuje robotę. – Oczy Ulefa zalśniły podnieceniem. – Ciekawe, w który z Wielkich Domów uderzy.

– Z pewnością w jeden z najpotężniejszych – odparł Disten, jeden z głównych szpiegów Camona. Nie miał ręki, lecz jego oczy i uszy należały do najbystrzejszych w drużynie. – Kelsier nigdy nie zawraca sobie głowy drobiazgami.

Vin siedziała cicho, kufel piwa – ten sam, który podał jej Kelsier – stał przed nią na stole, wciąż prawie pełny. Wokół stołu tłoczyli się ludzie – Kelsier pozwolił złodziejom wrócić do domu na chwilę, zanim sam rozpocznie spotkanie. Vin wolałaby jednak posiedzieć samotnie. Życie z Reenem przyzwyczaiło ją do samotności – jeśli dopuścisz kogoś zbyt blisko, dasz mu więcej możliwości do zdrady.

Nawet po zniknięciu Reena Vin starała się pozostać samodzielna. Nie chciała odchodzić, ale nie czuła również, że powinna spoufalić się z pozostałymi członkami szajki. Oni z kolei nie mieli absolutnie nic przeciwko temu, by zostawić ją w spokoju. Pozycja Vin była niepewna, wszelkie spoufalanie się z nią mogło oznaczać kompromitację przez współudział. Jedynie Ulef starał się pozostać jej przyjacielem.

„Jeśli dopuścisz kogoś do siebie, zdrada będzie cię bolała jeszcze bardziej”, szeptał Reen w jej głowie.

Czy Ulef naprawdę był jej przyjacielem? Z pewnością sprzedałby ją bardzo szybko. Wszyscy członkowie bandy przyjęli najpierw chłostę, a potem nagłe ocalenie Vin, nie wspominając nawet o własnej zdradzie czy odmowie pomocy. Zrobili tylko to, czego się po nich spodziewała.

– Ocalały dość dawno nie zawracał sobie głowy robotą – rzekł Harmon, podstarzały włamywacz o skołtunionej brodzie. – Rzadko widywano go w Luthadelu, tylko kilka razy w ciągu ostatnich paru lat. Właściwie chyba nie robił nic od...

– To pierwsza robota?! – ochoczo zawołał Ulef. – Pierwsza, odkąd uciekł z Czeluści? Więc to będzie coś spektakularnego!

– Mówił ci coś na ten temat, Vin? – zapytał Disten. – Vin?

Zamachał kikutem ramienia w jej kierunku, usiłując ściągnąć na siebie jej uwagę.

– Co? – zapytała, podnosząc wzrok. Trochę się ogarnęła po laniu, jakie dostała z ręki Camona i wreszcie przyjęła chusteczkę od Docksona, żeby otrzeć krew z twarzy. Z sińcami niewiele mogła zrobić. Ciągle pulsowały bólem. Miała nadzieję, że nic nie było złamane.

– Kelsier – powtórzył Disten. – Czy powiedział coś o robocie, którą szykuje?

Vin pokręciła głową. Spojrzała na zakrwawioną chusteczkę. Kelsier i Dockson odeszli całkiem niedawno, obiecując, że wrócą, kiedy sobie przemyśli to wszystko, co jej powiedzieli. W ich słowach było jednak coś więcej – zaproszenie. Cokolwiek planowali, zaprosili ją do udzialu.

– Dlaczego właśnie ciebie wybrał na swojego twixta, Vin? – zapytał Ulef. – Czy mówił coś na ten temat?

Właśnie tak sądzili – że Kelsier wybrał ją, aby była jego osobą do kontaktów z drużyną Camona... Mileva...

Podziemie Luthadelu miało dwa oblicza. Były tam regularne oddziały, takie jak drużyna Camona. I były grupy... specjalne. Składające się z wyjątkowo zręcznych, wyjątkowo zdolnych lub wyjątkowo utalentowanych. Allomantów.

Te dwie strony półświatka nie mieszały się ze sobą i zwyczajni złodzieje pozostawiali w spokoju tych lepszych od siebie. Czasem jednak któryś z tych zespołów Mglistych wynajmował zwykłych bandytów, aby odrobili za nich przyziemne zadania i wtedy wybierali sobie twixta – coś w rodzaju posłańca – który pracował z obu grupami. Stąd przypuszczenie Ulefa.

Ludzie z grupy Mileva zauważyli jej niechęć i zmienili temat na Mglistych. Mówili o Allomancji niepewnymi, przyciszonymi tonami, a ona słuchała z coraz większą niepewnością. Jak mogła być powiązana z czymś, co wszyscy otaczali tak nabożnym lękiem? Jej Szczęście... jej Allomancja... było czymś niewielkim, czymś, co wykorzystywała, by przetrwać, ale właściwie całkiem nieważnym.

Jednak taka moc... pomyślała, spoglądając na jej rezerwy Szczęścia.

– Ciekawe, co Kelsier robił przez kilka ostatnich lat? – zapytał Ulef. Na początku rozmowy wydawał się w jej obecności nieco skrępowany, ale szybko mu przeszło. Zdradziłby ją, ale taki był ten światek. Żadnych przyjaciół.

Ale Kelsier i Dockson wydawali się inni. Zdawało się, że sobie ufają. Udawali? A może byli jedną z tych rzadkich ekip, które naprawdę nie obawiały się zdrady?

Najbardziej niepokojąca w ich zachowaniu była otwartość wobec Vin. Wyglądało na to, że jej ufali, a nawet akceptowali ją po stosunkowo krótkim czasie. To nie mogło być szczere – nikt nie mógłby przeżyć w podziemiu, wykorzystując taką taktykę. Ich przyjazne zachowanie zbijało z tropu.

– Dwa lata... – mruknął Hrud, cichy zabijaka o płaskiej twarzy. – Musiał chyba cały ten czas spędzić na planowaniu roboty.

– To coś naprawdę wielkiego... – wymamrotał Ulef.

– Opowiedz mi o nim – szepnęła Vin.

– O Kelsierze? – zapytał Disten.

Skinęła głową.

– Na południu nie mówili o Kelsierze?

Vin zaprzeczyła.

– Był najlepszym przywódcą w Luthadelu – wyjaśnił Ulef. – Legenda, nawet wśród Mglistych. Obrabował kilka najbogatszych Wielkich Domów w mieście.

– I? – zapytał Vin.

– Ktoś go zdradził – odparł cicho Harmon.

Oczywiście, pomyślała.

– Kelsiera schwytał sam Ostatni Imperator – rzekł Ulef. – Wysłał go i jego żonę do Czeluści Hathsinu. Ale on uciekł. Uciekł z Czeluści, Vin! Jedyny, któremu się to kiedykolwiek udało.

– A żona? – zapytała Vin.

Ulef spojrzał na Harmona, który pokręcił głową.

– Jej się nie udało.

Więc i on kogoś stracił. Jak wobec tego może się tak głośno śmiać? Tak szczerze?

– Wtedy właśnie dorobił się tych blizn – dodał Disten. – Tych na ramionach. Dorobił się ich w Czeluściach, kiedy wspinał się po nagiej ścianie, najeżonej skałami.

Harmon prychnął.

– Nie tak. Zabił Inkwizytora podczas ucieczki, stąd ma blizny.

– Słyszałem, że walczył z jednym z potworów, które strzegą Czeluści – wtrącił Ulef. – Wsadził mu łapę w pysk i udusił od środka. A zęby podrapały mu ręce.

Disten zmarszczył brwi.

– Jak można kogoś udusić od środka?

Ulef wzruszył ramionami.

– Tak słyszałem.

– Ten człowiek nie jest zwyczajny – mruknął Hrud. – Coś się z nim stało w Czeluściach, coś złego. Przedtem nie był Allomantą, wiecie? Wszedł do Czeluści jako zwykły skaa, a teraz... Nie, na pewno jest Mglistym, ale nie wiem, czy jeszcze istotą ludzką. Za dużo łaził we mgle. Niektórzy powiadają, że prawdziwy Kelsier nie żyje, a to co ma jego twarz, to... coś innego.

Harmon pokręcił głową.

– A to już tylko głupoty, opowiadane przez skaa z plantacji. Wszyscy wychodziliśmy w czasie mgieł.

– Nie w mgły poza miastem – upierał się Hrud. – Tam są mgielne upiory. Chwytają człowieka i zabierają mu twarz, to pewne jak Ostatni Imperator.

Harmon wywrócił oczyma.

– Hrud ma rację z jednym – rzekł Disten. – To nie jest człowiek. Może nie jest też mgielnym upiorem, ale na pewno nie skaa. Słyszałem, że robił różne rzeczy, takie, które tylko „oni” potrafią. Ci, którzy wychodzą nocą. Widziałeś, co zrobił z Camonem.

– Zrodzony z Mgły – wymamrotał Harmon.

Zrodzony z Mgły. Vin oczywiście słyszała to określenie, zanim Kelsier je przy niej wymówił. Któż nie słyszał? Jednak plotki na temat Zrodzonych z Mgły sprawiały, że i historie opowiadane o Inkwizytorach i Mglistych wydawały się bardziej prawdopodobne. Powiadano, że Zrodzeni z Mgły sami byli zwiastunami mgieł, a Ostatni Imperator obdarzył ich wielkimi mocami. Jedynie najwyższa szlachta mogła być Zrodzona z Mgły; powiadano, że była to tajna sekta morderców, która mu służyła, wychodząca jedynie nocami. Reen zawsze jej tłumaczył, że to mit, a Vin uważała, że ma rację.

A Kelsier mówi, że ja – tak samo jak on – jestem jedną z nich. Jak mogła być kimś takim? Ona – dziecko prostytutki? Była nikim. Niczym.

„Nigdy nie ufaj człowiekowi, który przynosi dobre nowiny” pouczał ją Reen. „To najstarszy, ale i najłatwiejszy sposób, żeby kogoś oszukać”.

Ale ona miała swoje Szczęście. Swoją Allomancję. Wciąż czuła zasoby, które dała jej fiolka Kelsiera, i próbowała swoich możliwości na członkach grupy. Nie ograniczając się już do odrobiny Szczęścia na dzień, czuła, że może wywoływać znacznie bardziej efektowne skutki.

Dochodziła do wniosku, że jej poprzedni cel życiowy – nie dać się zabić – był mało inspirujący. Mogła tak wiele zdziałać. Była niewolnicą Reena, potem niewolnicą Camona. Zostanie także niewolnicą Kelsiera, jeśli to doprowadzi ją do wolności.

Milev spojrzał na kieszonkowy zegarek i wstał.

– W porządku, wychodzimy.

Pomieszczenie zaczęło pustoszeć w oczekiwaniu na spotkanie z Kelsierem. Vin pozostała tam, gdzie była; Kelsier wyraźnie dał wszystkim do zrozumienia, że jest zaproszona. Przez chwilę siedziała w milczeniu, czując się znacznie lepiej teraz w pustym pomieszczeniu. Wkrótce zaczęli przybywać pierwsi towarzysze Kelsiera.

Pierwszy przybysz, który zszedł po schodach, miał sylwetkę żołnierza. Był odziany w luźną koszulę bez rękawów, odsłaniającą doskonale wyrzeźbione ramiona. Był dobrze umięśniony, ale nie otyły, a krótko obcięte włosy sterczały mu lekko.

Towarzyszem żołnierza był elegancko odziany mężczyzna w szlacheckim stroju – śliwkowa kamizelka, złote guziki, czarny kaftan, wraz z kapeluszem o krótkim rondzie i laską pojedynkową. Był starszy od żołnierza i nieco przy kości. Wchodząc, zdjął kapelusz, odsłaniając doskonale przycięte czarne włosy. Obaj mężczyźni rozmawiali przyjaźnie, ale urwali, kiedy ujrzeli pusty pokój.

– Ach, to będzie zapewne nasz twixt – powiedział mężczyzna w surducie. – Czy Kelsier już przybył, moja droga?

Mówił ze swobodną poufałością, jakby byli od dawna przyjaciółmi. Nagle, wbrew sobie, Vin poczuła, że lubi tego dobrze ubranego, eleganckiego człowieka.

– Nie – odpowiedziała cicho. Wprawdzie kombinezon roboczy i koszula zwykle jej wystarczyły, ale teraz nagle zaczęła żałować, że nie ma nic porządniejszego.

– Powinienem był się spodziewać, że Kell spóźni się na własne spotkanie – stwierdził żołnierz, siadając przy jednym ze stołów w pobliżu środka sali.

– Istotnie –rzekł mężczyzna w kubraku. – Chyba skorzystamy z jego spóźnialstwa i napijemy się czegoś. Ja przynajmniej bardzo chętnie...

– Zaraz panu coś podam. – Vin zerwała się na nogi.

– Jaka jesteś milutka – rzekł mężczyzna, wybierając miejsce obok żołnierza. Usiadł z jedną nogą założoną na drugą, laskę postawił z boku, jedną ręką wspierając się na gałce.

Vin podeszła do baru i zaczęła rozglądać się wśród napojów.

– Breeze.... – ostrzegawczo odezwał się żołnierz, kiedy Vin wybrała butelkę najdroższego z win Camona i zaczęła nalewać do kielicha.

– Hmmm...? – mruknął tamten, unosząc brew.

Żołnierz skinął głową w kierunku Vin.

– Och, niech będzie – odparł z lekkim westchnieniem mężczyzna w surducie.

Vin znieruchomiała z na pół przechyloną butelką i lekko zmarszczyła brwi. Co ja właściwie robię?

– Słowo daję, Ham – odparł mężczyzna w kaftanie – czasem jest z ciebie straszny sztywniak.

– Jeśli możesz kogoś Popchnąć, to nie znaczy, że koniecznie musisz to robić, Breeze.

Vin stała oszołomiona.

On... użył na mnie Szczęścia.

Kiedy Kelsier próbował nią manipulować, czuła jego dotyk i była w stanie mu się oprzeć. Teraz jednak nawet się nie zorientowała, co robi.

Podniosła wzrok na tamtego, mrużąc oczy.

– Zrodzony z Mgły.

Mężczyzna w kaftanie, Breeze, zachichotał.

– Ale skąd. Kelsier jest jedynym Zrodzonym z Mgieł skaa, jakiego kiedykolwiek poznasz, moja droga, i módl się, byś nigdy nie była w sytuacji, kiedy spotkasz szlachcica. Ja jestem tylko zwykłym, skromnym Mglistym.

– Skromnym? – Ham się zaśmiał.

Breeze wzruszył ramionami.

Vin spojrzała na napełniony do połowy puchar.

– Pociągnąłeś za moje uczucia. Przy pomocy... Allomancji, oczywiście.

– Pchnąłem je właściwie – odparł Breeze. – Ciągnięcie sprawia, że dana osoba jest mniej ufna i bardziej zdeterminowana. Popychanie uczuć... Łagodzenie ich, sprawia, że osoba staje się ufniejsza.

– Tak czy owak kontrolowałeś mnie – odparła Vin. – Zmusiłeś, bym podała ci drinka.

– Och, nie powiedziałbym, że cię zmusiłem – odrzekł Breeze. – Ja tylko z lekka skorygowałem twoje uczucia, wprowadzając cię w taki stan umysłu, w którym chętniej zrobisz to, czego ja chcę.

Ham podrapał się po podbródku.

– Nie wiem, Breeze. To interesujące pytanie. Czy wpływając na jej emocje, odebrałeś jej możliwość wyboru? Gdyby teraz, pod twoją kontrolą, zaczęła zabijać lub kraść, czy ta zbrodnia byłaby jej, czy twoja?

Breeze wzniósł oczy do nieba.

– Naprawdę to nie ma żadnego znaczenia. Nie powinieneś myśleć o takich sprawach, Hammondzie, zmęczysz sobie mózg. Ja ją tylko leciutko zachęciłem, używając do tego celu nieco niekonwencjonalnych metod.

– Ale...

– Nie będę się z tobą sprzeczał, Ham.

Mężczyzna westchnął z nieco zagubioną miną.

– Przyniesiesz mi może tego drinka...? – zapytał Breeze, spoglądając na Vin. – To znaczy, że skoro już stoisz, a i tak będziesz musiała tu podejść, żeby dojść do swojego stołka, to...

Vin przeanalizowała swoje emocje. Czy czuła się gotowa do spełnienia życzeń tego człowieka? Czy znowu była przezeń manipulowana?

Odeszła od baru, pozostawiając drinka na blacie.

Breeze westchnął, ale nie ruszył się, żeby wziąć szklankę.

Vin niepewnie podeszła do stołu, przy którym siedzieli obaj mężczyźni. Była przyzwyczajona do cieni i kątów – wystarczająco blisko, żeby podsłuchiwać, ale dość daleko, by szybko uciec. Przed tymi ludźmi jednak nie mogła się ukryć – nie teraz, kiedy pokój był taki pusty. Wybrała zatem krzesło przy stole znajdującym się obok i usiadła ostrożnie. Potrzebowała informacji – jak długo nie wiedziała, co się dzieje, znajdowała się w nowej grupie Mglistych na bardzo niekorzystnej pozycji.

Breeze zachichotał.

– Nerwowe maleństwo z ciebie!

Zignorowała ten komentarz.

– Ty. – Skinęła głową, wskazując na Hama. – Ty też jesteś Mglistym?

– Jestem Zbirem.

Vin zmarszczyła brwi, zmieszana.

– Palę cynę – wyjaśnił Ham.

Znów spojrzała na niego pytająco.

– Potrafi uczynić cię silniejszą, moja droga – wyjaśnił Breeze. – Uderza wszystko... zwłaszcza innych ludzi, którzy próbują wtrącać się do tego, co robimy.

– Nie tylko o to chodzi – odparł Ham. – Ogólnie zapewniam ochronę wypadów, dostarczam przywódcy ludzi i wojowników, jeśli uznam, że tacy są potrzebni.

– A kiedy nie są, zanudza cię na śmierć swoją przypadkową filozofią – dodał Breeze.

Ham westchnął.

– Breeze, słowo honoru, czasem nie wiem, dlaczego... – Urwał, bo drzwi otwarły się znowu i stanął w nich kolejny gość.

Nowo przybyły miał na sobie ciemnobeżowy kaftan, brązowe spodnie i prostą, białą koszulę. Jego twarz była jednak znacznie bardziej charakterystyczna niż ubranie. Była cała sękata i guzowata, jak pokręcony kawał drewna, a oczy lśniły mu pełnym nagany niezadowoleniem, jakie okazują jedynie starsi ludzie. Vin nie umiała określić jego wieku – był dość młody, by nie mieć zgarbionych pleców, a na tyle wiekowy, by nawet Breeze wydawał się przy nim młody.

Przybysz spojrzał na Vin i pozostałych, sapnął wzgardliwie i podszedł do stołu po drugiej stronie sali. Zanim usiadł, było widać, że mocno kuleje.

Breeze westchnął.

– Będę tęsknił za Trapem.

– Wszyscy będziemy – odparł cicho Ham. – Ale Clubs też jest dobry. Pracowałem z nim przedtem.

Breeze obserwował nowego.

– Ciekawe, czy zdołam przynajmniej jego zmusić do przyniesienia mi drinka.

Ham zachichotał.

– Zapłacę złotem, żeby zobaczyć, jak próbujesz.

– O, wierzę w to – odparł Breeze.

Vin obserwowała nowego, który wydawał się błogo ignorować ją i obu mężczyzn.

– Co z nim?

– Clubs? – zapytał Breeze. – On, moja droga, jest Dymiarzem. To on sprawi, żebyśmy wszyscy nie zostali odkryci przez Inkwizytorów.

Vin przygryzła wargi, przetwarzając nowe informacje i obserwując Clubsa. Mężczyzna spojrzał na nią groźnie, więc odwróciła wzrok. W tym momencie zauważyła, że Ham jej się przygląda.

– Podobasz mi się, mała – rzekł. – Inne twixty były zawsze albo zbyt nieśmiałe, żeby rozmawiać, albo zazdrosne, że weszliśmy na ich terytorium.

– Istotnie – odparł Breeze. – Nie przypominasz innych okruchów. Oczywiście, podobałabyś mi się znacznie bardziej, gdybyś mi przyniosła tę szklankę wina...

Vin zignorowała go i spojrzała na Hama.

– Okruch?

– Niektórzy co zarozumialsi członkowie naszej społeczności nazywają tak drobniejszych złodziejaszków – odparł Ham. – Nazywają was okruchami, ponieważ macie tendencję do angażowania się w... mniej inspirujące działania.

– Oczywiście, bez obrazy – dorzucił Breeze.

– Och, nie obraziłabym się o... – Urwała, czując nagle niezwykłą potrzebę przypodobania się temu dobrze ubranemu mężczyźnie. Spojrzała na Breeze’a gniewnie. – Przestań!

– Popatrz – odparł Breeze, spoglądając na Hama. – Wciąż zachowuje możliwość wyboru.

– Jesteś beznadziejny.

Uważają, że jestem twixtem, pomyślała Vin. Więc Kelsier nie powiedział im, kim jestem. Dlaczego? Z powodu braku czasu? A może ten sekret był zbyt cenny, by się nim dzielić? Na ile można było ufać tym ludziom? A jeśli myślą, że jest zwyczajnym „okruchem”, dlaczego są dla niej tacy mili?

– Na kogo jeszcze czekamy? – zapytał Breeze, spoglądając na drzwi. – Oczywiście poza Kellem i Doksem.

– Yeden – odparł Ham.

Breeze zmarszczył brwi i zrobił kwaśną minę.

– A, racja.

– Zgadzam się – odrzekł Ham. – Ale chętnie się założę, że on myśli to samo o nas.

– Nie mam pojęcia, po co w ogóle został zaproszony – mruknął Breeze.

Ham wzruszył ramionami.

– Chyba ma to coś wspólnego z planem Kella.

– Ach, ten sławetny „plan”. – Breeze się zadumał. – Co to może być za robota, cóż za robota...?

Ham pokręcił głową.

– Kell i ten jego przeklęty dramatyzm.

– Istotnie.

Kilka chwil później otwarły się drzwi i do pokoju weszła osoba, o której właśnie była mowa – Yeden. Okazał się bezpretensjonalnym człowiekiem i Vin nie mogła pojąć, dlaczego pozostali dwaj byli tak niezadowoleni z jego obecności.

Niski, o kręconych, ciemnych włosach, był odziany w prosty strój skaa i połatany, poplamiony sadzą brązowy płaszcz robotnika. Rozejrzał się po pomieszczeniu z lekką dezaprobatą, ale nie wydawał się tak otwarcie nieprzyjazny, jak Clubs, który siedział w najodleglejszym kącie sali i krzywił się do każdego, kto spojrzał w jego stronę.

Niezbyt duża ekipa, pomyślała Vin. Wraz z Kelsierem i Docksonem będzie ich raptem sześciu.

Oczywiście Ham powiedział, że prowadzi grupę „Zbirów”. Czy ci ludzie to tylko przedstawiciele? Przywódcy mniejszych, bardziej wyspecjalizowanych grup? Niektóre ekipy właśnie w ten sposób pracowały.

Breeze spojrzał na zegarek kieszonkowy jeszcze trzykrotnie, zanim wreszcie pojawił się Kelsier. Zrodzony z Mgły przywódca wpadł przez drzwi z radosnym entuzjazmem, Dockson biegł tuż za nim w podskokach. Ham natychmiast wstał, uśmiechnął się szeroko i uścisnął Kelsierowi dłoń, Breeze również się podniósł, a choć jego powitanie było nieco mniej wylewne, Vin musiała przyznać, że nie widziała nigdy przywódcy równie radośnie witanego przez swoich podwładnych.

– Ach – rzekł Kelsier, spoglądając na drugą stronę pomieszczenia. – Clubs i Yeden też tu są. Więc jesteśmy wszyscy. Doskonale, strasznie nie lubię, kiedy każą mi czekać.

Breeze uniósł brew i razem z Hanem zajęli znowu swoje miejsca. Dockson przysiadł się do tego samego stołu.

– Czy otrzymamy jakiekolwiek wyjaśnienie twojego spóźnienia?

– Dockson i ja odwiedzaliśmy mojego brata – wyjaśnił Kelsier i podszedł do baru. Obrócił się i oparł łokciem o szynkwas, obserwując zebranych. Kiedy jego wzrok spoczął na Vin, mrugnął.

– Twojego brata? – zdziwił się Ham. – Czy Marsh przyjdzie na spotkanie?

Kelsier i Dockson wymienili spojrzenia.

– Nie dzisiaj – odparł Kelsier. – Ale w końcu do nas dołączy.

Vin obserwowała pozostałych.

Jakieś napięcia pomiędzy Kelsierem a jego bratem?

Breeze uniósł laskę i wycelował jej czubek w Kelsiera.

– Dobrze, Kelsier. Od ośmiu miesięcy ukrywasz przed nami, co to za robota. Wiemy, że to coś dużego, wiemy, że cię nosi z podniecenia, i wszyscy mamy już wystarczająco dość twoich tajemnic. Może wreszcie się złamiesz i powiesz, o co chodzi?

Kelsier się uśmiechnął. Wstał, wyprostował się i skinął ręką w stronę brudnego, pospolicie wyglądającego Yedena.

– Panowie, poznajcie naszego nowego pracodawcę.

Te słowa były ogromnym zaskoczeniem.

– On? – zapytał Ham.

– On. – Kelsier skinął głową.

– Co? – zapytał Yeden. – Nie umiecie pracować z kimś, kto naprawdę ma jakieś morale?

– Nie o to chodzi, mój drogi – odparł Breeze, układając laskę na kolanach. – Tylko o to, że widzisz... miałem dziwne wrażenie, że to ty nie lubisz pracować z takimi jak my.

– Nie lubię – zgodził się Yeden beznamiętnie. – Jesteście samolubni, niezdyscyplinowani, odwróciliście się plecami do reszty skaa. Ładnie się ubieracie, ale wasze wnętrza są brudne jak popiół.

Ham prychnął.

– O, już widzę, że ta robota będzie wspaniała na morale ekipy.

Vin obserwowała ich w milczeniu, przygryzając wargę. Yeden był widocznie robotnikiem skaa, prawdopodobnie z fabryki tekstyliów albo kuźni. Jakie powiązania miał ze światem przestępczym? I... czy będzie go stać na usługi złodziejskiej szajki, zwłaszcza wyspecjalizowanej, jak grupa Kelsiera?

Kelsier być może zauważył jej zmieszanie, bo stwierdziła, że patrzy na nią, choć słucha pozostałych.

– Wciąż nie całkiem rozumiem – odezwał się Ham. – Yedenie, wiem doskonale, co sądzisz o złodziejach. Więc... dlaczego nas wynająłeś?

Yeden się zmieszał.

– Dlatego – rzekł wreszcie – że wszyscy wiedzą, jak jesteście skuteczni.

Breeze zachichotał.

– To, że nie aprobujesz naszej moralności, nie oznacza, że nie skorzystasz z naszych umiejętności, kiedy będzie potrzeba. Rozumiem. Więc co to za robota? Co wspólnego ma z nami rebelia skaa?

Rebelia skaa? Kolejny element układanki znalazł się na miejscu. Podziemie dzieliło się na dwa odłamy. Większy z nich obejmował złodziei, szajki, dziwki i żebraków, którzy próbowali przeżyć poza dominującą kulturą skaa.

I byli rebelianci. Ludzie, którzy walczyli z Ostatnim Imperium. Reen zawsze nazywał ich głupcami – zresztą to zdanie podzielało wiele osób znanych Vin, zarówno z podziemia, jak i spośród skaa.

Wszystkie oczy powoli zwróciły się na Kelsiera, który znów oparł się o bar.

– Rebelia skaa, dzięki swemu przywódcy Yedenowi, wynajęła nas do bardzo szczególnej pracy.

– Jakiej? – zapytał Ham. – Rabunek? Morderstwo?

– Trochę i tego, i tego – odparł Kelsier. – A jednocześnie ani to, ani to. Panowie, to nie będzie zwykła robota. Będzie inna niż cokolwiek, co do tej pory zrobiła jakakolwiek szajka. Zamierzamy pomóc Yedenowi w obaleniu Ostatniego Imperium.

Milczenie.

– Słucham? – zapytał Ham.

– Dobrze słyszałeś, Ham – odparł Kelsier. – To właśnie ta robota, którą planuję – zniszczenie Ostatniego Imperium. A przynajmniej jego ośrodka władzy. Yeden wynajął nas, aby mieć armię i sposobność do przejęcia kontroli nad miastem.

Ham usiadł, po czym wymienił spojrzenia z Breeze’em. Obaj mężczyźni zwrócili się w stronę Docksona, który skinął głową. W sali jeszcze przez chwilę panowała cisza, po czym zakłócił ją sam Yeden, śmiejąc się.

– Nie powinienem był się na to godzić – rzekł, kręcąc głową. – Teraz, kiedy to mówisz, sam słyszę, jak głupio to brzmi.

– Yedenie, uwierz mi – odparł Kelsier. – Ci ludzie mają zwyczaj podejmowania się planów, które na pierwszy rzut oka wydają się idiotyczne.

– Może to i prawda, Kell – odparł Breeze – ale w tym przypadku zgadzam się z naszym niezadowolonym przyjacielem. Obalić Ostatnie Imperium... to coś, nad czym robotnicy skaa trudzili się przez ponad tysiąc lat! Dlaczego sądzisz, że potrafimy osiągnąć coś, czego nie udało się osiągnąć tamtym ludziom?

Kelsier się uśmiechnął.

– Nam się uda, ponieważ mamy wizję, Breeze. A tego zawsze rebelii brakowało.

– Słucham? – wtrącił z oburzeniem Yeden.

– Niestety to prawda – rzekł Kelsier. – Rebelia potępia ludzi takich jak ja z powodu naszej zachłanności, ale pomimo swej wybujałej moralności – którą poniekąd szanuję – nigdy nie potrafią niczego doprowadzić do końca. Yedenie, twoi ludzie kryją się w lasach i górach, planują, jak pewnego dnia powstaną i poprowadzą chwalebną wojnę przeciwko Ostatniemu Imperium. Nie wiecie jednak, jak przygotować porządny plan, a co dopiero wprowadzić go w życie.

Yeden spochmurniał.

– A ty nie wiesz, o czym mówisz.

– O? – Kelsier spojrzał na niego. – Powiedz, czego dokonała rebelia przez tysiąc lat walki? Jakie odnieśliście sukcesy i zwycięstwa? Masakra Tougier trzysta lat temu, gdzie zabito ponad siedem tysięcy skaa? Od czasu do czasu napaść na barkę lub porwanie drobnego szlachetki na miernym stanowisku?

Yeden spąsowiał.

– Nie potrafimy osiągnąć więcej z takimi ludźmi! Nie oskarżaj moich ludzi o te błędy, lecz całą resztę skaa. Nie możemy ich przymusić do pomocy. Przez całe tysiąclecie byli uciskani, teraz nie zostało w nich ani trochę ducha. Trudno jest zmusić jednego na tysiąc, aby nas słuchał, a co dopiero się zbuntował!

– Spokojnie, Yedenie – odrzekł Kelsier, unosząc dłoń. – Nie chcę zaniżać twojej odwagi. Jesteśmy po tej samej stronie, pamiętasz? Przyszedłeś do mnie specjalnie dlatego, że rekrutowałeś ludzi do swojej armii.

– Żałuję tej decyzji z każdą chwilą coraz bardziej, złodzieju – odparł Yeden.

– Już nam zapłaciłeś – odparł Kelsier. – Chyba trochę za późno się wycofywać. Ale my ci zdobędziemy armię, Yedenie. Ludzie w tym pokoju są najzręczniejszymi, najsprytniejszymi i najlepiej wykształconymi allomantami w mieście. Zobaczysz.

W sali znów zapadła cisza. Vin siedziała przy stole, ze zmarszczonymi brwiami obserwując wymianę zdań. W co ty grasz, Kelsier? Jego słowa dotyczące obalenia Ostatniego Imperium były tylko pretekstem. Wydawało się raczej, że zamierza wystrychnąć na dudka rebeliantów skaa. Ale... skoro mu już zapłacono, po co kontynuować szaradę?

Kelsier odwrócił się od Yedena i spojrzał na Breeze’a i Hama.

– Dobrze, panowie. Co sądzicie?

Mężczyźni wymienili spojrzenia. Wreszcie odezwał się Breeze.

– Sam Ostatni Imperator wie, że nigdy nie odrzucałem wyzwania. Ale, Kellu, tym razem kwestionuję twoje rozumowanie. Jesteś pewien, że damy radę?

– Całkowicie – odparł Kelsier. – Poprzednie próby obalenia Ostatniego Imperatora nie przyniosły skutku, ponieważ brakowało im właściwej organizacji i planowania. Jesteśmy złodziejami, panowie, i to wyjątkowo dobrymi. Możemy obrabować tych, których obrabować się nie da, i wystrychnąć na dudka najsprytniejszych. Wiemy, jak się podjąć niewyobrażalnie wielkiego zadania i podzielić je na małe, proste części, a potem wykonać każdą po kolei. Wiemy, jak osiągnąć to, czego chcemy. A to czyni nas doskonałymi kandydatami do tego zadania.

Breeze zmarszczył brwi.

– A... ile dostaniemy za dokonanie niemożliwego?

– Trzydzieści tysięcy skrzyńców – odparł Yeden. – Połowę teraz, połowę, kiedy zbierzecie armię.

– Trzydzieści tysięcy?! – zawołał Ham. – Za takie wielkie zadanie? Przecież to ledwo pokryje wydatki. Potrzebujemy szpiega, który wśród szlachty pilnowałby plotek, kilka dobrych kryjówek, nie wspomnę już o miejscu dość dużym, aby ukryć i przeszkolić całą armię...

– Teraz już nie możesz się targować, złodziejaszku – warknął Yeden. – Trzydzieści tysięcy może nie wydawać się dużą sumą, ale to owoc dziesięcioleci oszczędności z naszej strony. Nie możemy zapłacić więcej, ponieważ więcej nie mamy.

– To dobra robota, panowie – zauważył Dockson, po raz pierwszy włączając się do rozmowy.

– No cóż, to wspaniale – odparł Breeze. – Uważam się za bardzo miłego człowieka, ale... to wydaje się odrobinę zbyt altruistyczne. Nie mówiąc już o tym, że głupie.

– Hmm – wtrącił Kelsier – dla nas może być tam coś jeszcze...

Vin uniosła głowę, a Breeze się uśmiechnął.

– Skarbiec Ostatniego Imperatora – wyjaśnił Kelsier. – Plan w obecnej sytuacji dotyczy dostarczenia Yedenowi armii i możliwości opanowania miasta. Kiedy zajmie pałac, zdobędzie skarbiec i wykorzysta jego zasoby, by się umocnić. A w samym środku tego skarbca...

– Znajduje się atium Ostatniego Imperatora – uzupełnił Breeze.

Kelsier skinął głową.

– Nasza umowa z Yedenem opiewa na połowę zasobów atium, jakie znajdziemy w pałacu, nieważne, ile tego będzie.

Atium. Vin słyszała o tym metalu, ale nigdy go nie widziała. Podobno był niezwykle rzadki, używany wyłącznie przez szlachetnie urodzonych.

Ham się uśmiechał.

– No cóż – rzekł. – To zdobycz, która prawie może skusić.

– Podobno zapasy atium są ogromne.

– Ostatni Imperator sprzedaje ten metal w małych ilościach, żądając od szlachty niewyobrażalnych sum. Musi trzymać duże zasoby, żeby zapewnić sobie kontrolę rynku i wystarczające sumy na wypadek problemów.

– Prawda... – mruknął Breeze. – Ale czy jesteś pewien, że chcesz spróbować czegoś takiego wkrótce po... po tym, co się stało ostatnio, kiedy próbowaliśmy wejść do pałacu?

– Tym razem wszystko zorganizujemy inaczej – odparł Kelsier. – Panowie, to nie będzie łatwe zadanie, ale powinno się udać. Plan jest prosty. Znajdziemy sposób, aby zneutralizować Garnizon Luthadelu, co pozostawi teren bez sił policyjnych. A wtedy rozpętamy tu chaos.

– A mamy parę możliwości, jak tego dokonać – wtrącił Dockson. – O tym jednak możemy pomówić później.

Kelsier skinął głową.

– A potem w tym chaosie Yeden wraz ze swoją armią wkroczy do miasta i opanuje pałac, biorąc w niewolę Ostatniego Imperatora. Podczas, gdy Yeden będzie zabezpieczał miasto, my się zajmiemy atium. Damy mu połowę, a potem znikniemy z drugą. A potem jego zadanie będzie polegało na utrzymaniu wszystkiego, co zagarnął.

– To brzmi dość niebezpiecznie dla ciebie, Yedenie – zauważył Ham, spoglądając na przywódcę rebeliantów.

Ten wzruszył ramionami.

– Możliwe. Ale jeśli jakimś cudem uda nam się przejąć kontrolę nad pałacem, przynajmniej dokonamy czegoś, czego wcześniej nie udało się nigdy osiągnąć rebelii skaa. Dla moich ludzi to nie tylko kwestia bogactw – nawet nie przeżycia. Chodzi o dokonanie czegoś wielkiego, czegoś cudownego, żeby dać skaa nadzieję. Ale nie oczekuję, że tacy ludzie jak wy to zrozumieją.

Kelsier spojrzał z naganą w oczach na Yedena, który pociągnął nosem i usiadł. Ciekawe, czy użył allomancji,zastanawiała się Vin. Widziała już wcześniej relacje pracodawca-szajka i teraz wydało jej się, że to Yeden siedzi w kieszeni Kelsiera, a nie odwrotnie.

Kelsier spojrzał na Hama i Breeze’a.

– W tym jest coś więcej niż zwykły pokaz odwagi. Jeśli zdołamy ukraść to atium, będzie to ciężki cios dla finansowych podstaw władzy Ostatniego Imperatora. On istnieje głównie dzięki pieniądzom, jakie ma ze sprzedaży atium. Bez nich najprawdopodobniej nie będzie miał czym opłacać swoich wojsk. Nawet jeśli umknie z naszej pułapki... albo, jeśli po jego ucieczce zdecydujemy, żeby opanować miasto i mieć z nim jak najmniej do czynienia, będzie zrujnowany finansowo. Nie zdoła zebrać armii, żeby odebrać miasto Yedenowi. Jeśli to się uda, w mieście i tak zapanuje chaos, a szlachta będzie zbyt słaba, by stawić opór siłom rebelii. Ostatni Imperator zostanie sam, bez środków do zebrania wojsk.

– A kolosy? – zapytał cicho Ham.

Kelsier się zawahał.

– Jeśli wprowadzi te stwory do własnej stolicy, zniszczenie, jakie spowodują, będzie jeszcze bardziej niebezpieczne niż niestabilność finansowa. W chaosie prowincjonalna szlachta zbuntuje się i obwoła królami, a Ostatni Imperator nie będzie miał wojska, by przywołać ich do porządku. Buntownicy Yedena utrzymają Luthadel, a my, przyjaciele, będziemy bardzo, bardzo bogaci. Wszyscy dostaną to, czego pragną.

– Zapominasz o Stalowym Zakonie – warknął siedzący na uboczu Clubs. Prawie zapomniano o jego obecności. – Ci Inkwizytorzy nie pozwolą, by ich śliczna teokracja popadła w chaos.

Kelsier urwał i spojrzał na sękatego mężczyznę.

– Będziemy musieli znaleźć sposób na Stalowy Zakon. Mam nawet pewne plany. W każdym razie my, jako grupa, musimy zajmować się właśnie takimi problemami i rozwiązywać je. Musimy pozbyć się Garnizonu z Luthadelu. Niczego nie zdziałamy, dopóki oni patrolują ulice. Musimy znaleźć sposób, by w mieście zapanował chaos, a potem nie dopuścić, by obligatorzy trafili na nasz ślad. Jeśli jednak wszystko dobrze zaplanujemy, może będziemy w stanie zmusić Ostatniego Imperatora, by wysłał straż pałacową – może nawet Inkwizytorów – do miasta, żeby przywrócili porządek. To pozostawi pałac bez opieki, a Yeden zyska doskonałą sposobność, żeby uderzyć. A potem to już wszystko jedno, co się stanie z Zakonem czy garnizonem – Ostatni Imperator nie będzie miał za co utrzymać kontroli nad swoim imperium.

– Nie wiem, Kell – wtrącił Breeze, kręcąc głową. Wydawał się dziwnie przygaszony, jakby analizował plan zgodnie z własnym sumieniem. – Ostatni Imperator skądś bierze to atium. A jeśli wybierze się do kopalni i wykopie nowe zapasy?

Ham skinął głową.

– Nikt nie wie, gdzie jest kopalnia atium.

– Nie powiedziałbym, że nikt – odparł z uśmiechem Kelsier.

Breze i Ham wymienili spojrzenia.

– Ty wiesz? – zapytał Ham.

– Oczywiście – odparł Kelsier. – Pracując tam, straciłem rok życia.

– Czeluście?! – zawołał zaskoczony Ham.

Kelsier skinął głową.

– Dlatego właśnie Ostatni Imperator robi wszystko, żeby nikt nie wyszedł stamtąd żywy... nie może dopuścić, by jego tajemnica ujrzała światło dzienne. To nie jest kolonia karna, nie piekielne miejsce, gdzie skaa są wysyłani na śmierć. To kopalnia.

– Oczywiście... – mruknął Breeze.

Kelsier wyprostował się i wstał, odszedł od baru, kierując się w stronę stolika Hama i Breeze’a.

– Mamy szansę, panowie. Szansę, by dokonać czegoś wielkiego, czego nie dokonała żadna inna złodziejska szajka. Ograbimy samego Ostatniego Imperatora! Jest jeszcze coś. Czeluście omal mnie nie zabiły, a od czasu, kiedy uciekłem, pewne sprawy widzę... inaczej. Widzę skaa, pracujących bez nadziei. Widzę bandy złodziei, starających się przeżyć na resztkach z pańskich stołów, nieraz ginąc albo wciągając w to innych. Widzę rebelię skaa, która usiłuje stawiać opór Ostatniemu Imperatorowi i jak dotąd bezskutecznie. Rebelia ponosi klęskę, bo jest zbyt trudna w prowadzeniu, zbyt rozproszona. Za każdym razem, kiedy jeden z wielu kawałków nabiera rozpędu, Stalowy Zakon go miażdży. To nie sposób na pokonanie Ostatniego Imperium, panowie. Ale niewielka grupa – wyspecjalizowana i bardzo zręczna – może coś zdziałać. Możemy pracować swobodnie, bez większego ryzyka ujawnienia. Wiemy, jak unikać macek Stalowego Zakonu. Wiemy, jak myśli wysoko urodzona szlachta i jak to wykorzystać. Możemy to zrobić!

Urwał i zatrzymał się przed stołem Hama i Breeze’a.

– Nie wiem, Kell – mruknął Ham. – Nie chodzi o to, że się nie zgadzam z twoimi motywami. Po prostu... cóż, wydaje mi się to nieco szalone.

Kelsier się uśmiechnął.

– Wiem, że tak jest. Ale idziesz z nami, prawda?

Ham zawahał się, po czym skinął głową.

– Wiesz, że dołączę do was, niezależnie od tego, jakie to zadanie. To brzmi jak szaleństwo, ale tak jest ze wszystkimi twoimi planami. Tylko... tylko powiedz mi jedno. Mówisz poważnie, że chcesz obalić Ostatniego Imperatora?

Kelsier skinął głową. Vin była prawie gotowa mu uwierzyć.

– Dobrze zatem, wchodzę – rzekł Ham.

– Breeze? – zapytał Kelsier.

Elegancko ubrany mężczyzna pokręcił głową.

– Sam nie wiem, Kell. To naprawdę szalone, nawet jak na ciebie.

– Potrzebujemy cię, Breeze – rzekł Kell. – Nikt tak nie umie Uspokoić tłumu jak ty. Jeśli mamy stworzyć armię, potrzebujemy wszystkich Allomantów... i waszych mocy.

– Cóż, to prawda – zgodził się Breeze. – Ale i tak...

Kelsier uśmiechnął się, po czym postawił na stole kubek z winem, który Vin nalała dla Breeze’a. Nawet nie zauważyła, kiedy wziął go z baru.

– Pomyśl o tym wyzwaniu, Breeze – rzekł Kelsier.

Breeze spojrzał na kubek, potem podniósł wzrok na Kelsiera. Wreszcie zaśmiał się i sięgnął po wino.

– Dobrze, wchodzę.

– To niemożliwe – rozległ się nagle naburmuszony głos z głębi sali. Clubs siedział z założonymi rękami i przyglądał się Kelsierowi z grymasem na twarzy. – A co naprawdę planujesz, Kelsier?

– Jestem uczciwy – odrzekł Kelsier. – Planuję przejąć atium Ostatniego Imperatora i obalić jego imperium.

– Nie możesz – odparł tamten. – To idiotyzm. Inkwizytorzy powieszą nas na hakach za gardła.

– Możliwe – odrzekł Kelsier. – Ale pomyśl o nagrodzie, jeśli nam się uda. Bogactwo, potęga i ziemia, gdzie skaa mogą żyć jak ludzie, a nie jak niewolnicy.

Clubs prychnął głośno. Wstał gwałtownie, aż jego krzesło przewróciło się na podłogę.

– Żadna nagroda nie wystarczy. Ostatni Imperator próbował cię zabić raz... widzę, że nie spoczniesz, dopóki nie dasz mu szansy zrobić tego porządnie. – Z tymi słowy starszy człowiek odwrócił się i kuśtykając, opuścił salę. Zatrzasnął za sobą drzwi.

W sali zapadła cisza.

– Cóż, chyba potrzebny nam będzie inny Dymiarz – zauważył Dockson.

– Pozwolicie mu tak odejść?! – zawołał Yeden. – On wie o wszystkim.

Breeze zachichotał.

– Czy to nie ty miałeś być tym szczytem moralności naszej grupy?

– Moralność nie ma z tym nic wspólnego – odparł Yeden. – Przecież wypuszczanie kogoś w ten sposób to głupota! Może na nas sprowadzić obligatorów w ciągu kilku minut.

Vin skinęła głową, ale Kelsier zaprzeczył.

– Ja tak nie pracuję, Yedenie. Zaprosiłem Clubsa na spotkanie i przedstawiłem niebezpieczny plan – taki, który niektórzy ludzie nazwaliby głupim. Nie zamierzam go zamordować tylko dlatego, że uznał go za zbyt niebezpieczny. Jeśli zaczniesz robić takie rzeczy, w końcu przestaną w ogóle z tobą rozmawiać.

– Poza tym – dodał Dockson – nie zaprosilibyśmy na nasze spotkanie kogoś, komu nie zaufalibyśmy, że nas nie zdradzi.

Niemożliwe, pomyślała Vin, marszcząc czoło. Musi blefować, żeby zachować morale wśród grupy, przecież nikt nie jest aż taki naiwny. W końcu czy ktoś nie wspominał, że porażka Kelsiera kilka lat temu – wydarzenie, które posłało go do Czeluści Hathsin – była spowodowana zdradą? Prawdopodobnie w tej właśnie chwili za Clubsem podążają mordercy i obserwują, czy nie wybiera się zdradzić spisku.

– Dobrze, Yeden – rzekł Kelsier, wracając do sprawy. – Zaakceptowali. Plan wchodzi w życie. Czy nadal w to wchodzisz?

– A czy oddasz rebelii pieniądze, jeśli powiem: nie? – zapytał Yeden.

Jedyną odpowiedzią był cichy chichot Hama. Twarz Yedena pociemniała, ale tylko pokręcił głową.

– Gdybym miał inną opcję...

– Och, przestań się skarżyć – odrzekł Kelsier. – Oficjalnie jesteś teraz członkiem szajki złodziejskiej, więc równie dobrze możesz tu podejść i usiąść z nami.

Yeden zawahał się, po czym westchnął i podszedł. Usiadł przy stole Breeze’a, Hama i Docksona, obok którego stał Kelsier. Vin wciąż siedziała przy drugim stole.

Kelsier obejrzał się na nią.

– A co z tobą, Vin?

Zawahała się. Dlaczego on mnie pyta? Przecież wie, że ma nade mną władzę. Zadanie nie ma znaczenia, jeśli dowiem się tego, co on wie.

Kelsier czekał spokojnie.

– Wchodzę – rzekła, uznając, że to właśnie chce od niej usłyszeć.

Chyba odgadła prawidłowo, bo Kelsier uśmiechnął się i skinieniem głowy wskazał jej ostatnie krzesło przy stole.

Westchnęła, ale posłusznie wstała i podeszła do miejsca.

– Co to za dzieciak? – zapytał Yeden.

– Twixt – odparł Breeze.

Kelsier uniósł brew.

– Właściwie Vin jest czymś w rodzaju nowego rekruta. Mój brat przyłapał ją na Uspokajaniu jego emocji kilka miesięcy temu.

– Uspokajaczka, co? – mruknął Ham. – Zawsze nam się przyda jeszcze jedna.

– Jeśli o to chodzi – zauważył Kelsier – doskonale potrafi również Mącić ludzkie uczucia.

Breeze podskoczył.

– Poważnie? – zapytał Ham.

Kelsier skinął głową.

– Dox i ja przetestowaliśmy ją parę godzin temu.

Breeze zachichotał.

– A ja jej właśnie mówiłem, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczy innego Zrodzonego z Mgły poza tobą.

– Drugi Zrodzony z Mgły w grupie... – mruknął z uznaniem Ham. – Cóż, ona w pewnym stopniu zwiększa nasze szanse.

– Co mówisz? – prychnął Yeden. – Skaa nie mogą być Zrodzonymi z Mgły. Nie jestem pewien, czy Zrodzeni z Mgły w ogóle istnieją! Z pewnością nikogo takiego nigdy nie poznałem.

Breeze uniósł brew i położył dłoń na ramieniu Yedena.

– Powinieneś nieco mniej mówić, przyjacielu – zasugerował. – W ten sposób nie będziesz wydawał się taki głupi.

Yeden strząsnął dłoń Breeze’a, a Ham parsknął śmiechem. Vin siedziała cicho, rozważając implikacje tego, co powiedział Kelsier. Ta część o kradzieży zapasów atium wydawała się kusząca, ale czy po to trzeba opanowywać całe miasto? Czy ci ludzie byli naprawdę tak nierozsądni?

Kelsier przyciągnął krzesło i usiadł, kładąc ręce na oparciu.

– Dobrze – rzekł – mamy już grupę. Szczegóły zaplanujemy na następnym spotkaniu, ale chcę, żebyście wszyscy sobie to przemyśleli. Mam pewne plany, lecz chciałbym, aby świeże umysły wszystko przemyślały. Musimy wymyślić sposób, aby wywabić garnizon Luthadelu z miasta i coś, co rozpętałoby w mieście taki chaos, żeby Wielkie Rody nie były w stanie zmobilizować sił do zatrzymania armii Yedena, kiedy zaatakuje.

Wszyscy członkowie grupy, z wyjątkiem Yedena, przytaknęli.

– Jednak, zanim wieczór się skończy – ciągnął Kelsier – jest jedna część planu, co do której muszę was ostrzec.

– Jeszcze jedna? – Breeze zachichotał. – Czy kradzież fortuny Ostatniego Imperatora i obalenie imperium nie wystarczy?

– Nie – odparł Kelsier. – Jeśli zdołam, to go jeszcze zabiję.

Milczenie.

– Kelsier – odezwał się Ham. – Ostatni Imperator jest Skrawkiem Nieskończoności. Jest kawałkiem samego Boga. Nie można go zabić. Nawet pojmanie go prawdopodobnie jest niemożliwe.

Kelsier nie odpowiedział. Jego spojrzenie jednak było pełne determinacji.

Właśnie, pomyślała Vin. Jest szalony.

– Ostatni Imperator i ja – rzekł cicho Kelsier – mamy niezałatwione porachunki. Zabrał mi Mare, omal nie odebrał mi zmysłów. Przyznaję, że mój udział w tej akcji w znacznej mierze jest spowodowany chęcią zemsty. Odbierzemy mu rząd, dom i fortunę. Jednakże, by to się udało, musimy się go pozbyć. Mogę zamknąć go w jego własnych lochach... a co najmniej wywabić go z miasta. Jednak myślę, że jest inne wyjście niż te dwie opcje. Tam, w czeluściach, do których mnie zesłał, załamałem się i doszedłem do przebudzenia moich allomanckich mocy. Teraz zamierzam ich użyć, aby go zabić.

Kelsier sięgnął do kieszeni i wyjął coś. Postawił to na stole.

– Na północy opowiadają taką legendę – rzekł. – O tym, że Ostatni Imperator nie jest nieśmiertelny, nie do końca. Powiadają, że może go zabić właściwy metal. Jedenasty metal. Ten metal.

Wszystkie oczy zwróciły się na przedmiot na stole. Była to wąska sztabka metalu, długości i grubości małego palca Vin, o gładkich bokach. Jego barwa była srebrzystobiała.

– Jedenasty metal? – mruknął Breeze. – Nie słyszałem o tej legendzie.

– Ostatni Imperator ją stłumił – odrzekł Kelsier. – Ale wciąż można ją znaleźć, jeśli wie się, gdzie szukać. Teoria allomancji mówi o dziesięciu metalach, ośmiu podstawowych i dwóch wysokich. Jednak jest jeszcze jeden, nieznany większości. Jeden, który jest potężniejszy niż dziesięć pozostałych.

Breeze zmarszczył czoło.

Yeden jednak wydawał się zaintrygowany.

– I ten metal jakoś może zabić Ostatniego Imperatora?

Kelsier skinął głową.

– To jego słaby punkt. Stalowy Zakon chciałby, żebyś wierzył w jego nieśmiertelność, ale nawet on może zginąć... z rąk allomanty spalającego ten metal.

Ham wziął cienką sztabkę w palce.

– Skąd to masz?

– Z północy – rzekł Kelsier. – Z ziemi w okolicy Dalekiego Półwyspu, miejsca gdzie ludzie wciąż pamiętają, jak nazywało się ich dawne królestwo, w czasach przed Wstąpieniem.

– Jak to działa? – zapytał Breeze.

– Nie jestem pewien – odparł Kelsier. – Ale zamierzam się dowiedzieć.

Ham obracał w palcach metal barwy porcelany, przyglądając mu się uważnie.

Zabić Ostatniego Imperatora? – pomyślała Vin. Ostatni Imperator był siłą, jak wiatr lub mgły. Nie zabija się takich istot. One przecież tak naprawdę nie żyją. Po prostu są.

– Nieważne – rzekł Kelsier, biorąc sztabkę z rąk Hama. – Nie musicie się teraz o to martwić. Zabicie Ostatniego Imperatora to moje zadanie. Jeśli to się okaże niemożliwe, wystarczy nam wywabienie go z miasta, a potem w głupi sposób go obrobimy. Po prostu pomyślałem, że powinniście wiedzieć, co planuję.

Chyba związałam się z szaleńcem, pomyślała Vin z rezygnacją. Ale to przecież nie miało znaczenia... o ile nauczy ją allomancji.

Z mgły zrodzony

Подняться наверх