Читать книгу Czarny pryzmat - Brent Weeks - Страница 9

Rozdział 4

Оглавление

W chłodzie wczesnego poranka Kip biegł przez rynek tak szybko, jak pozwalała mu na to niezgrabna sylwetka piętnastolatka. Zaczepił butem o bruk i wleciał głową naprzód przez tylną bramę prowadzącą do domu mistrza Danavisa.

– Nic ci nie jest, chłopcze? – spytał siedzący przy stole warsztatowym mistrz Danavis.

Uniósł ciemne brwi wysoko nad chabrowymi oczami z tęczówkami do połowy wypełnionymi wyraźną rubinową czerwienią, która zdradzała fakt, że jest krzesicielem. Mistrz Danavis był żylasty, tuż po czterdziestce i nie nosił brody. Miał na sobie grube, wełniane spodnie i cienką koszulę, odsłaniającą smukłe, muskularne ręce mimo chłodu poranka. Czerwone okulary zjechały mu nisko na nosie.

– Auć, auć. – Kip spojrzał na zdarte dłonie. Kolana też go piekły. – Nie, wręcz przeciwnie.

Podciągnął spodnie krzywiąc się, bo potarł zdartymi rękami o grube, niegdyś czarne lniane płótno.

– Świetnie, świetnie, bo... popatrz. Powiedz mi, są takie same?

Mistrz Danavis wyciągnął ręce. Obie były jasnoczerwone, wypełnione luksynem od łokci po palce. Uniósł je tak, żeby jego jasna jak kofi z mlekiem skóra nie rozpraszała Kipa przy ocenie. Tak samo jak Kip, mistrz Danavis był mieszańcem, chociaż Kip nigdy nie słyszał, żeby ktoś z tego powodu robił krzesicielowi złośliwe uwagi – nie to co jemu. W przypadku mistrza farbiarza jedno z rodziców pochodziło z Krwawej Puszczy. Jego twarz była poznaczona dziwnymi kropkami, które tamci nazywali piegami, a jego włosy – całkiem zwyczajnie ciemne – miały jednak lekko rudawy odcień. Przynajmniej jego jaśniejsza skóra sprawiała, że Kip nie miał trudności z odpowiedzią.

Wskazał na przedramię farbiarza tuż przy łokciu.

– Czerwień zmienia tu odcień, a tutaj jest odrobinę jaśniejsza. Ehm, możemy porozmawiać, proszę pana?

Mistrz Danavis strzepnął rękami z niesmakiem i rubinowy luksyn chlupnął na ziemię, i bez tego poplamioną setkami odcieni czerwieni. Maziowaty luksyn zważył się i rozpuścił. Zwykle popołudniami Kip przychodził zamieść resztki – czerwony luksyn był łatwopalny nawet w formie pyłu.

– Superchromaci! Rozumiem, że moja córka, ale żeby też mąż alkadesy? I ty? Dwóch mężczyzn w jednym miasteczku? Czekaj no, Kip, co się stało?

– Proszę pana, na drugim... – Kip się zawahał.

Nie dość, że chodzenie po pobojowisku było zabronione, to mistrz Danavis powiedział raz, że jego zdaniem zabieranie stamtąd przedmiotów niczym nie różni się od okradania grobów.

– Miał pan jakieś wiadomości od Liv?

Tchórz. Trzy lata temu Liv Danavis wyjechała szkolić się w Chromerii, jak kiedyś jej ojciec. Mistrza było stać na opłacenie tylko jednego przyjazdu córki, w czasie przerwy żniwnej, podczas pierwszego roku nauki.

– Chodź tu, chłopcze. Pokaż mi ręce.

Mistrz Danavis wziął czystą szmatkę i otarł krew i brud zdecydowanymi ruchami. Odkorkował dzbanek i przycisnął do szyjki szmatkę. Potarł dłonie Kipa szmatką nasączoną brandy.

Kip zdusił okrzyk.

– Nie bądź dzieckiem – zbeształ go mistrz Danavis. Chociaż Kip pracował dorywczo u farbiarza odkąd pamiętał, bywało, że nadal trochę się go bał. – Kolana.

Krzywiąc się, Kip podciągnął jedną nogawkę i oparł stopę o stół. Liv była od niego dwa lata starsza – miała teraz prawie siedemnaście lat. Oczywiście, nawet brak mężczyzn w miasteczku nie sprawił, że Liv zobaczyła w nim kogoś więcej niż dzieciaka, ale zawsze była dla niego miła. Ładna dziewczyna, miła i tylko z rzadka traktująca go protekcjonalnie, to właściwie wszystko, na co Kip mógł liczyć.

– Powiedzmy tylko, że nie wszystkie rekiny i morskie demony żyją w morzu. Od czasów wojny Chromeria to nieprzyjemne miejsce dla Tyrejczyków.

– Więc myśli pan, że może wróci do domu?

– Kip – przerwał mu mistrz Danavis – czy twoja matka znowu ma kłopoty?

Mistrz Danavis nie zgodził się przyjąć Kipa na ucznia farbiarskiego, twierdząc, że w małym Rektonie nie będzie w przyszłości wystarczająco dużo pracy dla Kipa i upierał się, że sam nie jest porządnym farbiarzem, a pomaga mu tylko fakt, że jest krzesicielem. Oczywiście, przed Wojną Pryzmatów musiał być kimś innym, ponieważ szkolił się w Chromerii. Nauka sporo kosztowała, więc większość krzesicieli zgadzała się odpracować później dług u kogoś, kto opłacił szkolenie. Mistrz pana Danavisa musiał więc pewnie zginąć w czasie wojny, zostawiając go samemu sobie. Jednakże niewielu dorosłych wspominało tamte czasy. Tyrea przegrała i nastały ciężkie czasy, tylko tyle wiedzieli Kip i inne dzieci.

Jednakże mistrz Danavis płacił Kipowi za dorywczą pracę i karmił go, jak połowa matek w mieście, za każdym razem kiedy się przyplątał. A nawet lepiej, pozwalał Kipowi zjadać ciasta, które przysyłały kobiety z miasta, próbując zwrócić na siebie uwagę przystojnego kawalera.

– Proszę pana, na drugim brzegu rzeki są żołnierze, przyszli zrównać miasteczko z ziemią, ukarać nas przykładnie za przeciwstawienie się królowi Garadulowi.

Mistrz Danavis już chciał coś powiedzieć, kiedy zobaczył, że Kip mówi poważnie. Przez chwilę milczał i nagle jego postawa całkiem się zmieniła.

Zasypał Kipa gradem pytań: gdzie dokładnie stacjonuje wojsko, kiedy tam był, skąd wie, że zamierzają zniszczyć miasteczko, jak wyglądają ich namioty, ile ich zliczył, czy widział krzesicieli? Odpowiedzi Kipa brzmiały niewiarygodnie nawet dla niego samego, ale mistrz Danavis we wszystkie uwierzył.

– Powiedział, że król Garadul werbuje koloraki? Jesteś pewien?

– Tak, pszepana.

Mistrz Danavis potarł górną wargę kciukiem i palcem wskazującym, jak mężczyzna wygładzający wąsy, chociaż był gładko ogolony. Podszedł do skrzyni, otworzył ją i wyciągnął sakiewkę.

– Kip, twoi przyjaciele wędkują dziś rano przy Zielonym Moście. Musisz ich ostrzec. Królewscy ludzie zajmą ten most. Jeśli ich nie ostrzeżesz, zginą albo pójdą do niewoli. Ja ostrzegę wszystkich w mieście. Gdyby stało się najgorsze, wykorzystaj te pieniądze, żeby dostać się do Chromerii. Liv ci pomoże.

– Ale... ale moja matka! Gdzie...

– Kip, zrobię co w mojej mocy, żeby uratować ją i wszystkich w mieście. Nikt inny nie uratuje twoich przyjaciół. Chcesz, żeby wzięto Isabel do niewoli? Wiesz, co się wtedy stanie, prawda?

Kip pobladł. Isa ciągle jeszcze była urwisem, ale jego uwagi nie uszedł fakt, że powoli stawała się piękną kobietą. Nie zawsze była dla niego miła, ale na myśl, że ktoś mógłby ją skrzywdzić, ogarnęła go wściekłość.

– Tak, proszę pana. – Kip odwrócił się, żeby odejść, ale się zawahał. – Proszę pana, co to jest superchromata?

– To wrzód na moim tyłku. A teraz biegnij!

Czarny pryzmat

Подняться наверх