Читать книгу Droga Cienia - Brent Weeks - Страница 11
6
ОглавлениеCiemność była wszechogarniająca i zimna jak objęcia śmierci. Merkuriusz przykucnął pod ścianą w zaułku, mając nadzieję, że nocny wiatr zagłuszy dzwon jego serca. Piąty duży, który dołączył do niego, ukradł nóż ze składu z bronią Szczura i teraz Merkuriusz ściskał kawałek metalu tak mocno, że aż go rozbolała dłoń.
W zaułku nadal nie było żadnego ruchu. Merkuriusz wbił ostrze w ziemię i wcisnął dłonie pod pachy, żeby je rozgrzać. Może minąć wiele godzin, nim cokolwiek się stanie. Ale to nieważne. Miał coraz mniejsze szanse. Już zmarnotrawił zbyt wiele czasu.
Szczur nie był głupi. Był okrutny, ale miał plan. A Merkuriusz nie. Miotał się w strachu przez trzy miesiące, zamiast planować. Pięść jasno przedstawił swoje zamiary. To wystarczająco ułatwiało sprawę. Merkuriusz domyślał się, co planował Szczur; musiał tylko poskładać wszystkie kawałki do kupy. Teraz, kiedy myślał, potrafił wejść w skórę Szczura aż zbyt łatwo i myśleć tak jak on.
Czystka to za mało. Czystka zapewni mi bezpieczeństwo tylko na kilka lat. Inne głowy gildii też zabijały, żeby zachować władzę. Zabijanie nie wyróżni mnie w żaden sposób.
Merkuriusz pracował nad pomysłem. Szczur miał wielkie ambicje. Potrafił ukrywać nienawiść przez trzy miesiące. Dlaczego przez tyle czasu nie chciałby nawet uderzyć Merkuriusza?
Zniszczenie. O to chodziło. Szczur zniszczy go w spektakularny sposób. Zaspokoi własne okrucieństwo i wzmocni władzę. Zrobi coś tak potwornego, że Merkuriusz stanie się legendą powtarzaną przez gildie. Może nawet go nie zabije, pozostawi okaleczonego w straszliwy sposób, żeby każdy, kto spotka Merkuriusza, bał się Szczura jeszcze bardziej.
W zaułku coś zaszurało i Merkuriusz zamarł. Powoli, bardzo powoli, wyciągnął majcher. Zaułek był wąski, budynki pochylały się tak blisko siebie, że dorosły człowiek mógł dotknąć obu ścian jednocześnie. Merkuriusz wybrał go nie bez powodu. Ale teraz mury wydawały się złowrogie, jakby wyciągały ku sobie chciwe palce, odcinając blask gwiazd, jakby sięgały po niego. Wiatr szemrał nad dachami, opowiadając historie o morderstwie.
Merkuriusz znowu usłyszał szelest i się rozluźnił. Stary, przestraszony szczur wyszedł spod kupy zatęchłych desek i węszył. Merkuriusz się nie poruszył, kiedy szczur podreptał przed siebie. Obwąchał nagą stopę Merkuriusza, szturchnął go mokrym nosem. Nie wyczuwając niebezpieczeństwa, zaczął się szykować do uczty.
Kiedy już miał ugryźć, Merkuriusz zatopił nóż za jego uszami i wbił ostrze tak mocno, że zazgrzytało o ziemię. Szczur szarpnął się, ale nie zapiszczał. Merkuriusz wyciągnął wąskie żelazo, zadowolony z tego, że załatwił sprawę tak cicho. Rozejrzał się po zaułku raz jeszcze. Nadal nic.
Więc gdzie jest moja słabość? Co ja zrobiłbym na miejscu Szczura, żeby mnie zniszczyć?
Coś połaskotało go w kark, strząsnął to ręką. Cholerne robaki.
Robaki? Przecież jest potwornie zimno. Na dłoni, którą dotknął szyi, poczuł coś ciepłego i lepkiego.
Merkuriusz odwrócił się i wziął zamach, ale nóż wypadł mu z ręki, kiedy oberwał w nadgarstek.
Durzo Blint kucał bliżej niż stopę od niego. Nie odezwał się. Po prostu patrzył, a jego spojrzenie było lodowate.
Cisza przeciągała się, kiedy patrzyli się na siebie bez słowa
– Pan widział szczura – powiedział Merkuriusz.
Tamten uniósł brew.
– Zranił mnie pan tam, gdzie ja go zraniłem. Pokazał mi pan, że jest o tyle lepszy ode mnie, o ile ja od szczura.
Ślad uśmiechu.
– Dziwny z ciebie szczurek gildyjny. Taki bystry, a taki głupi.
Merkuriusz spojrzał na nóż – który jak za sprawą magii znalazł się teraz w dłoni Durzo – i zawstydził się. Rzeczywiście był głupi. Co sobie myślał? Że zagrozi siepaczowi?
– Zamierzam u pana terminować – powiedział.
Blint otwartą dłonią uderzył go w twarz i chłopak wyciągnął się na murze. Uderzył twarzą w kamień i klapnął ciężko.
Kiedy się przeturlał, Blint już stał nad nim.
– Daj mi jeden dobry powód, dla którego nie powinienem cię zabić.
Laleczka. Była nie tylko odpowiedzią na pytanie Blinta, ale też słabością Merkuriusza. Tam właśnie Szczur uderzy. Merkuriuszowi zrobiło się niedobrze. Najpierw Jarl, teraz Laleczka.
– Powinien pan.
Blint znowu uniósł brew.
– Jest pan najlepszym siepaczem w mieście, ale nie jedynym. I jeśli nie przyjmie mnie pan na ucznia, będę się uczył u Hu Szubienicznika albo Wrable’a Szramy. Poświęcę całe życie na naukę do chwili, kiedy będę miał z panem szansę. Poczekam, aż pomyśli pan, że zapomniałem o dzisiejszym dniu. Poczekam, aż pan uzna, że to były tylko pogróżki głupiego szczura z gildii. A kiedy stanę się mistrzem, przez jakiś czas będzie się pan bał własnego cienia. Kilka razy rzuci się pan na cień, ale mnie tam nie będzie, w końcu jeden jedyny raz pan sobie odpuści, i właśnie wtedy tam będę. Nie obchodzi mnie, czy przy tej okazji pan mnie zabije. Oddam swoje życie za pańskie.
Spojrzenie Durzo prawie się nie zmieniło, gdy z niebezpiecznego, ale rozbawionego, stało się po prostu niebezpieczne. Ale Merkuriusz nie widział tego przez łzy, które napłynęły mu do oczu. Widział tylko pustkę, która pojawiła się w spojrzeniu Jarla, i wyobraził ją sobie w oczach Laleczki. Wyobraził sobie jej krzyk, gdyby Szczur się pojawiał i zabierał ją każdej nocy. Krzyczałaby bez słów przez pierwsze kilka tygodni, może by walczyła – gryzła i drapała przez chwilę – a potem już by nie krzyczała, już by nie walczyła. Byłoby tylko słychać pojękiwanie, odgłosy ciała i przyjemności Szczura. Jak to było z Jarlem.
– Czy twoje życie jest aż tak puste, chłopcze?
Będzie, jeśli odmówisz.
– Chcę być taki jak pan.
– Nikt nie chce być taki jak ja.
Blint wyciągnął ogromny miecz i przytknął go do gardła Merkuriusza. Przez chwilę chłopcu było obojętne, czy ostrze wypije jego życie. Śmierć byłaby lepsza niż patrzenie, jak Laleczka znika na jego oczach.
– Lubisz ranić ludzi? – zapytał Blint.
– Nie, panie.
– Zabiłeś już kogoś?
– Nie.
– Więc dlaczego marnujesz mój czas?
O co mu chodziło? Mówił poważnie? Niemożliwe.
– Słyszałem, że pan tego nie lubi. Nie trzeba tego lubić, żeby być dobrym – odpowiedział Merkuriusz.
– Kto ci to powiedział?
– Mama K. Powiedziała, że tym różni się pan od niektórych.
Blint zmarszczył brwi. Wyciągnął ząbek czosnku z sakiewki i wrzucił do ust. Przeżuwając, schował miecz do pochwy.
– No dobra, dzieciaku. Chcesz się wzbogacić?
Merkuriusz pokiwał głową.
– Szybki jesteś. A potrafisz liczyć punkty, myśląc jednocześnie i pamiętając o pięćdziesięciu innych rzeczach? Masz zręczne ręce?
Za każdym razem Merkuriusz kiwał głową.
– To zostań szulerem. – Durzo się zaśmiał.
Ale nie Merkuriusz. Spojrzał na swoje stopy.
– Nie chcę się więcej bać.
– Ja’laliel cię bije?
– Ja’laliel to pryszcz.
– Więc kto?
– Nasza Pięść. Szczur. – Dlaczego tak trudno wypowiedzieć jego imię?
– Bije cię?
– Chyba że... chyba że się z nim robi... te rzeczy. – Zabrzmiało to słabo, ale Blint nic nie powiedział, więc Merkuriusz dodał. – Nie pozwolę już więcej, żeby ktoś mnie uderzył. Nigdy więcej.
Blint cały czas patrzył gdzieś w dal. Merkuriusz miał czas, żeby, mrugając, pozbyć się łez z oczu. Księżyc w pełni zalał miasto złotym światłem.
– Stara dziwka potrafi być piękna. Mimo wszystko.
Merkuriusz podążył za wzrokiem Blinta, ale nikogo nie zobaczył. Srebrzysta mgła podnosiła się znad ciepłego obornika w zagrodach i snuła wokół starych, popsutych akweduktów. W ciemnościach Merkuriusz nie mógł widzieć Krwawiącego Człowieka dopiero co nabazgranego na Czarnym Smoku, ale wiedział, że tam jest. Odkąd Ja’laliel zaczął chorować, jego gildia systematycznie traciła terytoria.
– Proszę pana?
– W tym miejscu nie ma kultury. Poza kulturą ulicy. Budynki są z cegły na jednej ulicy, z wikliny i błota na drugiej, a z bambusa na następnej. Tytuły są alitaerańskie, ubrania callaeańskie, a muzyka to tylko sethyjskie harfy i liry lodricarskie, nawet te cholerne pola ryżowe ukradliśmy Ceurze. Ale dopóki jej nie tkniesz, ani nie przyjrzysz się jej z bliska, nadal jest piękna.
Merkuriusz pomyślał, że chyba rozumie. Trzeba uważać, czego się tknie i dokąd pójdzie w Norach. Kałuże rzygowin i innych fizjologicznych płynów rozlewały się na ulicach, a ogniska, na których palono obornikiem, i tłustawa para z nieustannie gotujących się kadzi z łojem pokrywały wszystko tłustą sadzą. Ale nie potrafił odpowiedzieć. Nawet nie był pewien, czy Blint mówił to do niego.
– Niewiele ci brakuje, chłopcze. Ale nigdy nie biorę uczniów i ciebie też nie wezmę. – Blint urwał, bawiąc się nożem, przesuwając go między palcami. – Chyba że zrobisz coś, czego nie potrafisz.
Nadzieja zapłonęła w piersi Merkuriusza po raz pierwszy od miesięcy.
– Zrobię wszystko.
– Musiałbyś to zrobić sam. Nikt inny nie może wiedzieć. Musiałbyś wymyślić jak, kiedy i gdzie. Wszystko samodzielnie.
– Co muszę zrobić? – zapytał Merkuriusz.
Czuł, jak Anioły Nocy zaciskają palce na jego żołądku. Skąd wiedział, co powie za chwilę Blint?
Siepacz podniósł martwego gryzonia i rzucił go Merkuriuszowi.
– Tylko to. Zabij swojego Szczura i przynieś mi dowód. Masz na to tydzień.