Читать книгу Droga Cienia - Brent Weeks - Страница 12

7

Оглавление

Solon Tofusin prowadził szkapę ulicą Sidlin między krzykliwymi, ciasno upakowanymi rezydencjami wielkich rodów Cenarii. Wiele z tych domów miało mniej niż dziesięć lat. Inne były starsze, ale ostatnio je przebudowano. Budynki wzdłuż tej ulicy zasadniczo różniły się od reszty architektury cenaryjskiej. Te zbudowali ci, którzy mieli nadzieję, że za pieniądze mogą kupić kulturę. Wszyscy oni, rywalizowali z sąsiadami egzotycznymi projektami, popisując się fantazjami na temat ladeskich wież albo pawilonów rodem z Friaku, albo też nawiązaniami do bardziej wyrazistych rezydencji alitaerańskich lub wiernymi kopiami słynnych letnich pałaców ceurańskich. Solon dostrzegł tu nawet coś, co chyba rozpoznawał z jakiegoś obrazu – pękatą świątynię ymmurską do kompletu z chorągiewkami modlitewnymi. Pieniądze z niewolnictwa, pomyślał.

Nie samo niewolnictwo go przerażało. Na jego wyspie niewolnictwo było powszechne. Ale nie w takim stopniu jak tu. Te rezydencje wybudowano dzięki walkom niewolników i dziecińcom. Nie było mu po drodze, ale przeszedł przez Nory, żeby zobaczyć, jak wygląda milcząca część jego nowego miasta rodzinnego. Nędza tamtego miejsca sprawiała, że tutejsze bogactwo było wręcz nieprzyzwoite.

Ledwo szedł ze zmęczenia. Był mężczyzną niezbyt wysokim, ale mimo wydatnego brzucha szerokim w barach. Szkapa była zacnym koniem, ale był z niej żaden rumak i równie często musiał ją prowadzić, jak na niej jeździł.

Wielkie posiadłości ciągnęły się przed nim, różniąc się od pozostałych nie tyle rozmiarem budynków, ile obszarem ziemi w obrębie murów. O ile rezydencje stały jedna obok drugiej, o tyle posiadłości były dość rozległe. Straże czuwały przy wrotach ze wzmacnianego żelazem drewna zamiast przy zawiłych kratach, przy bramach, które zbudowano dla obrony, a nie dla ozdoby.

Bramę pierwszej posiadłości zdobił pstrąg Jadwinów pokryty płatkami złota. Za bramą Solon dostrzegł wystawny ogród pełen posągów. Niektóre były z marmuru, inne pokryto złotą folią. Nic dziwnego, że mają tyle straży, pomyślał. Wszyscy strażnicy byli zawodowcami i żadnego nie dało się posądzić o urodę, co potwierdzało plotki na temat duchessy; z przyjemnością minął posiadłość Jadwinów. Był przystojnym mężczyzną o oliwkowej cerze, czarnych oczach i włosach nadal ciemnych jak noc, nietkniętych szarymi cieniami świtu. Dzielenie domu z wiecznie niezaspokojoną duchessą, której mąż wyjeżdżał w częste i długie podróże dyplomatyczne to kłopot, którego nie potrzebował.

Co prawda, tam dokąd zmierzam czeka mnie wcale nie mniej kłopotów. Dorianie, mój przyjacielu, mam nadzieję, że to był genialny plan. Nie chciał brać pod uwagę innej możliwości.

– Jestem Solon Tofusin. Przybyłem zobaczyć się z lordem Gyre – powiedział Solon, kiedy stanął przed bramą posiadłości Gyre’ów.

– Z diukiem? – spytał strażnik.

Zsunął hełm i podrapał się po czole.

Co za głupek.

– Tak, z diukiem Gyre – powtórzył wolniej i z większym naciskiem, niż to było konieczne, ale już był zmęczony.

– To straszna szkoda – odparł strażnik.

Solon poczekał, ale mężczyzna nie rozwinął myśli. To nie głupek, tylko dupek.

– Lord Gyre wyjechał?

– Gdzieżby.

Więc o to chodzi. Powinienem był się zorientować, widząc rude włosy.

– Wiem, że po tysiącu lat najazdów mądrzejsi Ceuranie przenieśli się w głąb kontynentu, zostawiając twoich przodków na wybrzeżu, i zdaję sobie sprawę, że sethyjscy piraci, którzy napadali na wasze wioski, zabrali wszystkie znośne kobiety, ponownie zostawiając twoich przodków, więc w tym, że jesteś i głupi, i brzydki, nie ma twojej winy. Może jednak pokusiłbyś się o próbę wyjaśnienia mi, jakim cudem lord Gyre może jednocześnie wyjechać i nie wyjechać? Możesz używać prostych słów.

Na przekór logice mężczyzna wyglądał na zadowolonego.

– Nie ma żadnych śladów na twojej skórze, nie masz skrzeli i nawet nie gadasz jak ryba. I jesteś gruby jak na rybę. Niech zgadnę: złożyli cię w ofierze morzu, ale bogowie morscy nie przyjęli cię, a kiedy fale wyrzuciły cię na brzeg, przygarnęła cię trollica, która wzięła cię omyłkowo za swoje młode?

– Była ślepa – odparł Solon i, kiedy mężczyzna się zaśmiał, uznał, że lubi tego strażnika.

– Diuk Gyre wyjechał dziś rano. Nie wróci – wyjaśnił strażnik.

– Nie wróci? Znaczy nigdy?

– Nie moja rzecz gadać o tym. Ale nie, nigdy, chyba że się mylę. Wyjechał objąć dowództwo nad garnizonem w Wyjących Wichrach.

– Ale powiedziałeś, że lord Gyre nie wyjechał.

– Diuk wyznaczył swojego syna lordem Gyre do czasu powrotu.

– Który nie nastąpi.

– Szybko chwytasz jak na rybę. Jego syn Logan jest głową rodu.

Niedobrze. Za żadne skarby nie potrafił sobie przypomnieć, czy Dorian powiedział „diuk Gyre” czy „lord Gyre”. Solonowi nawet nie przeszło przez myśl, że mogą być dwie głowy rodu Gyre. Jeśli przepowiednia mówiła o diuku Gyre, to powinien od razu ruszyć w drogę. Jeśli jednak dotyczyła jego syna, Solon zostawiłby swojego podopiecznego w czasie, kiedy chłopak najbardziej go potrzebuje.

– Mogę porozmawiać z lordem Gyre?

– A potrafisz posługiwać się tą stalą? – zapytał strażnik. – Bo jak nie, to proponowałbym ją schować.

– Słucham?

– Nie mów, że cię nie ostrzegałem. Chodź za mną.

Wbrew sobie Solon był pod wrażeniem. W posiadłości Gyre’ów czuło się trwałość, powagę starego rodu. Obie strony murów – zewnętrzną i wewnętrzną – obsadzono akantem, wyrastającym z czerwonej gleby, o której Solon wiedział, że musiano ją specjalnie po to sprowadzić. Tę ostowatą roślinę wybrano nie tylko po to, by żebracy i złodzieje trzymali się z dala od murów, ale też ze względu na jej wiekowe powiązania z arystokracją alitaerańską. Sama rezydencja była równie zniechęcająca – z ciężkiego kamienia, z szerokimi łukami i grubymi drzwiami, które stawiłyby opór ciężkiej maszynerii oblężniczej. Jedynym kompromisem między siłą a pięknem były pnące róże w kolorze krwi, które obrębiały każde drzwi i każde okno na parterze. Na tle czarnego kamienia i okratowanych okien ich idealny odcień czerwieni był uderzający.

Solon nie zwracał uwagi na podzwanianie stali, dopóki strażnik nie minął wejścia do rezydencji i nie ruszył na tyły budynku. Tutaj, na dziedzińcu z widokiem ponad Plith na Zamek Cenaria kilku strażników obserwowało dwóch mężczyzn w zbrojach treningowych okładających się nawzajem. Mniejszy cofał się, zataczając kółka, podczas gdy ciosy większego trafiały na jego tarczę. Mniejszy potknął się, a jego przeciwnik natarł jak byk, obalając przeciwnika tarczą jak trykający baran. Mężczyzna uniósł miecz, ale następny cios sprawił, że broń wyleciała w powietrze, a kolejny zadzwonił o hełm jak w dzwon.

Logan Gyre ściągnął hełm i roześmiał się, pomagając strażnikowi wstać. Serce Solona się zacisnęło. To był lord Gyre? To raptem dziecko w ciele olbrzyma, nadal miał dziecięcy tłuszczyk na twarzy. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat, pewnie nawet był młodszy. Solon już wyobrażał sobie, jak Dorian się śmieje. Wiedział, że Solon nie lubi dzieci.

Ceurański strażnik podszedł do lorda i powiedział coś do niego cicho.

– Witam – zwrócił się do Solona lord. – Marcus mówi mi, że uważasz się za niezłego szermierza. Rzeczywiście?

Solon spojrzał na Ceuranina, który uśmiechnął się z zadowoleniem. Nazywa się Marcus? Nawet z imionami w tym kraju nie doszli do ładu. Niespecjalnie przejmując się pochodzeniem ludzi, mieszano imiona – alitaerańskie, jak Marcus czy Lucienne, mieszały się swobodnie z lodricarskimi, jak Rodo czy Daydra, ceurańskimi, jak Hideo lub Shizumi, i zwykłymi imionami cenaryjskimi w stylu Aleine albo Felene. Właściwie jedyne imiona, jakich ludzie nie nadawali dzieciom, to przezwiska niewolników powszechne w Norach, jak na przykład Blizna albo Zajęcza Warga.

– Radzę sobie, lordzie Gyre. Ale to słowami chciałem się posłużyć w spotkaniu z tobą, nie bronią.

Jeśli ruszę teraz, dotrzemy z moją starą klaczką do garnizonu w sześć, może siedem dni.

– Porozmawiamy wobec tego, jak już się zmierzymy. Marcus daj mu jakąś zbroję treningową.

Mężczyźni wyglądali na zadowolonych, a Solon zobaczył, że kochali młodego lorda jak własnego syna. Zbyt swobodnie się śmiali i rozpieszczali go. Nagle stał się głową rodu, ale mężczyźni nadal jeszcze byli zadziwieni nowością tego faktu.

– Nie potrzebuję zbroi – odparł Solon.

Chichoty urwały się i mężczyźni spojrzeli na niego.

– Chcesz się mierzyć bez zbroi? – spytał Logan.

– W ogóle nie chcę się mierzyć, ale jeśli taka jest twoja wola, muszę się zgodzić. Nie będę jednak walczył ostrzem treningowym.

Mężczyźni pokrzykiwali, szykując się na widowisko – walkę niskiego Sethyjczyka, i to bez zbroi, z ich olbrzymem. Tylko Marcus i jeden, może dwóch innych patrzyli zaniepokojeni. W grubym pancerzu, który nosił Logan, była niewielka szansa, że zostanie poważnie raniony, nawet ostrym mieczem. Ale niebezpieczeństwo zawsze istniało. Solon, patrząc Loganowi w oczy, dojrzał, że chłopak też zdaje sobie z tego sprawę. Młody lord nagle zwątpił, czy powinien być tak zuchwały wobec kogoś, o kim nic nie wiedział, kogoś, kto może mu źle życzyć. Logan przyjrzał się raz jeszcze krępej sylwetce Solona.

– Milordzie – odezwał się Marcus – może najlepiej byłoby, gdybyś...

– Zgoda – odpowiedział Solonowi Logan.

Nałożył hełm i opuścił przyłbicę. Przygotował miecz i powiedział:

– Daj znać, kiedy będziesz gotowy.

Nim Logan zdążył zareagować, Solon wbił palce w otwory przyłbicy i złapał za część chroniącą nos. Szarpnął Logana do przodu i obrócił. Chłopak walnął o ziemię z jękiem. Solon wyciągnął nóż zza pasa Logana i przyłożył go do oka chłopaka, opierając kolano obok hełmu i przytrzymując go w ten sposób w miejscu.

– Poddajesz się? – zapytał Solon.

Chłopak z trudem łapał oddech.

– Poddaję się.

Solon puścił go i wstał, otrzepując kurz z nogawek spodni. Nie pomógł lordowi Gyre wstać.

Mężczyźni milczeli. Kilku wyciągnęło miecze, ale żaden nie zrobił kroku. Jasne było, że gdyby Solon zamierzał zabić Logana, już by to zrobił. Bez wątpienia zastanawiali się, co diuk Gyre zrobiłby z nimi, gdyby rzeczywiście coś takiego się wydarzyło.

– Głupi z ciebie chłopak, lordzie Gyre – odezwał się Solon. – Bufon, pajacujący przed ludźmi, których być może pewnego dnia będzie musiał posłać, żeby za niego zginęli.

Powiedział „diuk Gyre”, Dorian na pewno powiedział „diuk Gyre”. Ale przysłał mnie tutaj. Na pewno wysłałby mnie prostu do garnizonu, gdyby miał na myśli diuka. W przepowiedni nie chodziło o mnie. Dorian nie mógł wiedzieć, że czeka mnie opóźnienie w drodze, że trafię do miasta tak bardzo spóźniony. Prawda?

Logan zdjął hełm. Twarz miał czerwoną, ale nie pozwolił, żeby wstyd przerodził się w gniew.

– Ja... zasłużyłem sobie na to. Zasłużyłem sobie na to, jak mnie sponiewierałeś. Może nawet na coś gorszego. Przepraszam. Marny to gospodarz, co napada na gości.

– Wiesz, że celowo przegrywali, prawda?

Logan był zaskoczony. Zerknął na mężczyznę, z którym walczył, gdy zjawił się Solon, a ten gapił się pod nogi. A potem, jakby to wymagało wielkiego wysiłku, lord podniósł wzrok na Solona.

– Widzę, że mówisz prawdę. Chociaż to wstyd dowiedzieć się czegoś takiego, dziękuję.

Jego ludzie byli zawstydzeni. Pozwalali mu wygrać, bo go kochali, ale teraz upokorzyli swego pana. Nie zrobiło im się po prostu przykro, szczerze cierpieli.

Jak to jest, że ten chłopiec wzbudza taką lojalność? Czy to po prostu lojalność wobec jego ojca?

Kiedy obserwował, jak Logan patrzy na każdego mężczyznę z osobna – przygląda się tak długo, dopóki każdy nie spojrzy mu w oczy i nie odwróci natychmiast wzroku – Solon zwątpił w drugą możliwość. Logan pozwolił, aby bolesna cisza zapadła i trwała.

– Za sześć miesięcy – powiedział Logan, zwracając się do swoich ludzi – będę służył w garnizonie mojego ojca. Nie będę siedział bezpiecznie w zamku. Będę walczył tak jak wielu z was. Ale skoro najwyraźniej uważacie, że treningi to zabawa, bardzo dobrze. Zabawicie się, trenując aż do północy, wy wszyscy. Jutro wszyscy zaczniemy ćwiczyć. I oczekuję, że zjawicie się godzinę przed świtem. Zrozumiano?

– Tak jest, panie!

Logan odwrócił się do Solona.

– Przepraszam, panie Tofusin. Za to wszystko. Proszę mówić mi Logan. Oczywiście zostanie pan na kolacji, ale czy mam też polecić służbie, by przygotowała dla pana pokój?

– Tak – odpowiedział Solon. – Myślę, że to doskonały pomysł.

Droga Cienia

Подняться наверх