Читать книгу Droga Cienia - Brent Weeks - Страница 8

3

Оглавление

Durzo Blint podciągnął się na niewysoki mur wokół posiadłości i obserwował przechodzącego strażnika. Idealny strażnik, pomyślał Durzo: trochę powolny, bez wyobraźni, obowiązkowy. Przeszedł swoje trzydzieści dziewięć kroków, podrapał się po brzuchu pod przeszywanicą, rozejrzał się na wszystkie strony i znowu ruszył.

Trzydzieści pięć. Trzydzieści sześć. Durzo wychylił się z cienia, jaki rzucała postać mężczyzny, i ostrożnie opuścił się nad krawędź chodnika. Trzymał się muru koniuszkami palców.

Teraz. Puścił się i zeskoczył na trawę akurat, kiedy strażnik uderzył końcem halabardy o drewniany chodnik. Durzo i tak wątpił, żeby strażnik go usłyszał, ale w fachu siepacza paranoja rodziła perfekcję. Dziedziniec był mały, a dom niewiele większy. Zbudowano go na modłę ceurańską z przeświecającymi ścianami z papieru ryżowego. Bezlistne cyprysy i białe cedry tworzyły drzwi i łuki, a tańszej, miejscowej sosny użyto do framug i podłóg. Dom był spartański, jak wszystkie ceurańskie domy, co pasowało do natury wojskowego generała Agona i jego ascetycznego charakteru. A co więcej, odpowiadało jego budżetowi. Mimo rozlicznych sukcesów generała, król Davin nigdy nie nagrodził go należycie – po części z tego powodu zjawił się tu dziś siepacz.

Durzo wypatrzył otwarte okno na pierwszym piętrze. Żona generała spała w łóżku – gospodarze nie byli aż tak ceurańscy, żeby spać na matach. Ale byli wystarczająco biedni, żeby korzystać z materaca wypchanego raczej słomą niż puchem. Żona generała była prostą kobietą; pochrapywała cicho i wyciągnęła się prawie pośrodku łóżka, zamiast trzymać się swojej połowy. Pościel po stronie, do której leżała zwrócona twarzą, była wzburzona.

Siepacz wślizgnął się do pokoju, posługując się Talentem, aby wytłumić odgłos kroków na drewnianej podłodze.

Ciekawe. Szybkie spojrzenie wystarczyło, by potwierdzić, że generał nie przychodził do tej sypialni tylko po to, żeby dopełnić nocnych obowiązków małżeńskich. Oni naprawdę sypiali razem. Może generał był jeszcze biedniejszy niż podejrzewali ludzie.

Durzo zmarszczył brwi pod maską. Nie potrzebował takich szczegółów. Wyciągnął krótki, zatruty nóż i podszedł do łóżka. Kobieta niczego nie poczuje.

Zatrzymał się. Kobieta spała odwrócona w stronę wzburzonej pościeli. Spała blisko przy mężu. Nie na drugim krańcu łóżka, jak kobieta, która tylko wypełnia małżeńskie powinności.

To było małżeństwo z miłości. Po zabiciu jej Aleine Gunder planował zaproponować generałowi ponowny ślub z bogatą arystokratką. Ale generał, który ożenił się z nisko urodzoną kobietą z miłości, zareaguje zupełnie inaczej na śmierć żony niż mężczyzna, który ożenił się wiedziony ambicją.

Idiota. Księcia tak pożerały własne ambicje, że wszystkich innych oceniał tą samą miarą. Siepacz schował nóż i wyszedł na korytarz. Musiał się dowiedzieć, gdzie jest generał. Natychmiast.

– Niech to szlag, człowieku! Król Davin umiera. Zdziwiłbym się, gdyby został mu jeszcze tydzień.

Ktokolwiek to mówił, miał świętą rację. Siepacz podał dzisiejszego wieczoru królowi ostatnią dawkę trucizny. Władca umrze, nim nastanie świt, zostawiając tron dwóm rywalom, z których jeden był silny i sprawiedliwy, a drugi słaby i zepsuty. Półświatek Sa’kagé oczywiście był zainteresowany wynikiem sporu.

Głos dochodził z pokoju audiencyjnego na dole. Siepacz pospiesznie doszedł do końca korytarza. Dom był tak mały, że pokój audiencyjny pełnił też funkcję gabinetu. Durzo miał doskonały widok na obu mężczyzn.

Generał Brant Agon miał siwiejącą brodę, krótko przycięte włosy, których nie czesał. Poruszał się nerwowo, zawsze mając wszystko na oku. Był szczupły i żylasty, a nogi miał trochę krzywe po latach spędzonych w siodle.

Mężczyzną, który siedział naprzeciwko niego, był diuk Regnus Gyre. Fotel z wysokim zagłówkiem zaskrzypiał, gdy diuk się poruszył. Był potężnie zbudowany, wysoki i szeroki w barach, a niewiele z jego masy stanowił tłuszcz. Splótł palce na brzuchu.

Na Anioły Nocy. Mógłbym zabić ich obu i od razu zakończyć zmartwienia Dziewiątki.

– Oszukujemy samych siebie, Brant? – zapytał diuk Gyre.

Generał nie odpowiedział natychmiast.

– Mój panie...

– Nie, Brant. Potrzebuję twojej opinii jako przyjaciela, nie wasala.

Durzo podkradł się bliżej. Powoli, ostrożnie, wyjął zatrute noże do rzucania.

– Jeśli nic nie zrobimy – powiedział generał – Aleine Gunder zostanie królem. To słaby, plugawy, zdradziecki człowiek. Sa’kagé już trzyma w ręku całe Nory; królewskie patrole nie schodzą z głównych dróg, a dobrze wiesz, że na pewno będzie jeszcze gorzej. Igrzyska Śmierci umocniły Sa’kagé. Aleine nie ma wystarczającej siły woli, nawet nie zamierza przeciwstawić się Sa’kagé teraz, chociaż jeszcze moglibyśmy je wykorzenić. Więc czy oszukujemy się, myśląc, że byłbyś lepszym królem? W żadnym wypadku. Ze wszech miar tron należy się tobie.

Blint prawie się uśmiechnął. Panowie świata przestępczego, Dziewiątka Sa’kagé zgodziłaby się z każdym słowem – i właśnie dlatego Blint miał zadbać, żeby Regnus Gyre nie został królem.

– A od strony taktycznej? Dalibyśmy radę tego dokonać?

– Z minimalnym rozlewem krwi. Diuk Wesseros przebywa poza krajem. Mój własny regiment stacjonuje w mieście. Ludzie wierzą w ciebie, mój panie. Potrzebujemy mocnego króla. Dobrego króla. Potrzebujemy ciebie, Regnusie.

Diuk Gyre spojrzał na dłonie.

– A rodzina Aleine’a? Czy wlicza się do tego „minimalnego rozlewu krwi”?

– Chcesz znać prawdę? – Generał ściszył głos. – Tak. Nawet jeśli nie wydamy takiego rozkazu, jeden z naszych ludzi zabije ich, żeby cię chronić, choćby to oznaczało dla niego stryczek. Tak bardzo w ciebie wierzą.

Diuk Gyre westchnął.

– Więc pytanie: czy dobro wielu w przyszłości warte jest zabicia kilkorga w tej chwili.

Ile czasu upłynęło, odkąd miałem takie skrupuły? Durzo ledwo zapanował nad pokusą, żeby rzucić sztyletami.

Wstrząsnęła nim raptowna wściekłość. Co jest grane?

Chodziło o Regnusa. Ten człowiek przypominał mu innego króla, któremu kiedyś służył. Króla, który był wart tej służby.

– Sam musisz odpowiedzieć na to pytanie, mój panie – odparł generał Agon. – Ale, za pozwoleniem, czy to pytanie to naprawdę kwestia filozoficzna?

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Nadal kochasz Nalię, prawda?

Nalia była żoną Aleine’a Gundera.

Regnus spojrzał na niego zaskoczony.

– Byłem jej przyrzeczony przez dziesięć lat. Byliśmy dla siebie pierwszymi kochankami.

– Mój panie, wybacz, to nie moja...

– Nie, Brant. Nigdy o tym nie mówiłem. A skoro mam zdecydować, czy być mężczyzną, czy królem, pozwól mi mówić. – Wziął głęboki wdech. – Minęło piętnaście lat, odkąd ojciec Nalii zerwał nasze zaręczyny i oddał jej rękę Aleine’owi. Powinienem już to przeboleć. I rzeczywiście już mi przeszło, poza tymi chwilami, kiedy widzę ją z dziećmi i muszę sobie wyobrażać, jak dzieli łoże z Aleinem Gunderem. Jedyna radość, jaką dało mi własne małżeństwo, to mój syn, Logan. Wątpię, żeby jej układało się dużo lepiej.

– Mój panie, zważywszy, że oboje zostaliście zmuszeni do ślubów, nie mógłbyś się rozwieść z Catrinną i ożenić...

– Nie. – Regnus pokręcił głową. – Dzieci królowej zawsze będą stanowić zagrożenie dla mojego syna, niezależnie od tego, czy je wygnam, czy adoptuję. Najstarszy syn Nalii ma czternaście lat, za dużo, by zapomniał, że był mu pisany tron.

– Sprawiedliwość jest po twojej stronie, mój panie. I kto wie, kiedy już zasiądziesz na tronie, może pojawi się jakieś rozwiązanie, którego na razie nie dostrzegamy?

Regnus niechętnie pokiwał głową, najwyraźniej świadom, że trzyma w swoich rękach życie setek, jeśli nie tysięcy ludzi, chociaż nie wiedział, że trzyma też własne. Jeśli zaplanuje teraz rebelię, to przysięgam na Anioły Nocy, od razu go zabiję. Teraz służę tylko Sa’kagé. I sobie. Zawsze sobie.

– Niech mi wybaczą ci, którzy dopiero mają się narodzić – powiedział Regnus Gyre z oczami błyszczącymi od łez. – Ale nie popełnię morderstwa w imię tego, co może się wydarzyć. Nie potrafię. Złożę przysięgę lenniczą.

Siepacz wsunął sztylety z powrotem do pochew, ignorując pomieszane uczucie ulgi i rozpaczy.

To przez tę przeklętą kobietę. To ona mnie zniszczyła. Zniszczyła wszystko.

* * *

Blint dostrzegł zasadzkę z pięćdziesięciu kroków i wszedł prosto w jej paszczę. Słońcu brakowała jeszcze godzina do wstania i jedyni ludzie na wijących się uliczkach Nor to byli kupcy, którzy zasnęli tam, gdzie nie powinni, i teraz spieszyli do domów i swoich żon.

Szczury z gildii – Czarnego Smoka sądząc po znakach, które minął – chowały się przy przewężeniu w zaułku, skąd mogły wyskoczyć, zamknąć oba wyloty uliczki i zaatakować z niskich dachów.

Udał, że ma chore prawe kolano, owinął się szczelnie płaszczem i naciągnął kaptur na twarz. Kiedy, kuśtykając, szedł prosto w pułapkę, jeden ze starszych dzieciaków – duży, jak je nazywano – wskoczył do zaułka przed nim i zagwizdał, wymachując zardzewiałą szablą. Szczury z gildii otoczyły siepacza.

– Sprytnie – powiedział Durzo. – Trzymacie straż przed świtem, kiedy większość gildii śpi, więc możecie dorwać paru klocków, którzy całą noc byli na dziwkach. Tacy wolą nie tłumaczyć się z siniaków po bitce przed żonami, więc po prostu oddadzą wam monety. Nieźle. Czyj to pomysł?

– Merkuriusza – powiedział duży, wskazując na postać za siepaczem.

– Zamknij się, Roth! – krzyknął szef gildii.

Siepacz spojrzał na małego chłopca na dachu. Trzymał uniesiony kamień, a jego bladoniebieskie oczy uważnie patrzyły, gotowe. Wydawał się skądś znajomy.

– Och, i teraz go wsypałeś – oznajmił Durzo.

– Ty też się zamknij! – powiedziała głowa gildii, potrząsając szablą. – Oddawaj sakiewkę, bo cię zabijemy.

– Ja’laliel – odezwał się czarny szczur gildyjny – on powiedział „klocki”. Kupiec by nie wiedział, że tak ich nazywamy. Musi być z Sa’kagé.

– Zamknij się, Jarl! Potrzebujemy kasy. – Ja’laliel zakaszlał i splunął krwią. – Daj nam po prostu swoją...

– Nie mam na to czasu. Przesuń się – odparł Durzo.

– Oddawaj...

Siepacz skoczył naprzód, lewą ręką wykręcił Ja’lalielowi dłoń od szabli, złapał broń i obrócił się. Prawym łokciem wyrżnął głowę gildii w skroń, ale powstrzymał cios na tyle, żeby nie zabić dzieciaka.

Zanim szczury zdążyły się wzdrygnąć, było po walce.

– Powiedziałem, że nie mam na to czasu – powtórzył Durzo.

Odrzucił kaptur.

Wiedział, że nie wygląda szczególnie imponująco. Był tykowaty, miał ostre rysy, włosy ciemny blond i rzadką, jasną brodę na nieco ospowatych policzkach. Ale równie dobrze mógłby mieć trzy głowy, sądząc po tym, jak dzieciaki się wzdrygnęły.

– Durzo Blint – mruknął Roth.

Kamienie uderzyły o ziemię.

– Durzo Blint. – Imię rozległo się echem wśród szczurów.

Siepacz zobaczył strach i podziw w ich oczach. Właśnie próbowali obrobić legendę. Uśmiechnął się krzywo.

– Naostrz to. Tylko amator pozwala, żeby jego broń zardzewiała.

Rzucił szablę do rynsztoka pełnego ścieków. A potem przeszedł przez tłum. Dzieciaki rozbiegły się, jakby mógł je zabić wszystkie naraz.

Merkuriusz patrzył, jak siepacz odchodzi, znika w porannej mgle, jak znikało tyle innych nadziei w odpływie, jakim były Nory. Durzo Blint był wszystkim, czym nie był Merkuriusz. Był potężny, niebezpieczny, pewny siebie, budził lęk. Był jak bóg. Patrzył na całą gildię, która stanęła przeciwko niemu – nawet na dużych, takich jak Roth, Ja’laliel czy Szczur – i był rozbawiony! Rozbawiony! Pewnego dnia, przysiągł sobie Merkuriusz. Nie śmiał nawet pomyśleć całego zdania, bo a nuż Blint wyczułby jego czelność, ale marzył o tym każdą cząstką ciała. Pewnego dnia.

A kiedy Blint oddalił się na tyle, żeby niczego nie zauważyć, Merkuriusz ruszył za nim.

Droga Cienia

Подняться наверх