Читать книгу Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet - C.J. Roberts - Страница 10
Pięć
ОглавлениеDzień 8:
Czuję się dzisiaj nieco lepiej. W dalszym ciągu tęsknię za Calebem i wątpię, żeby to uczucie kiedykolwiek mnie opuściło, ale potrafię przetrwać już kilka minut naraz bez chęci, by poddać się i łkać z żalu po nim. To już jakiś postęp. Doktor Sloan twierdzi, że pewnego dnia ten czas rozciągnie się do godziny… dnia… ale tylko na tyle pozwalam sobie mieć nadzieję. Myśl, że któregoś dnia mogłabym całkiem przestać o nim myśleć, to dla mnie zbyt wiele. Czuję się, jakbym go zdradzała samą nadzieją na taką przyszłość.
Raz jeszcze siedzę w potwornie radosnym pokoju, który wykorzystują do przesłuchiwania przedszkolaków. Tym razem nie muszę się zbyt wiele odzywać. Mam adwokata, który robi to za mnie. Razem z agentem Reedem kłócą się już od godziny. David, mój prawnik, nie wygląda zbyt ciekawie, ale jest bardzo inteligentny i niezwykle agresywny. Jest coś super pociągającego w obserwowaniu ich potyczki… albo po prostu podoba mi się widok zdenerwowanego Reeda.
Jego włosy pozostały w nieładzie po tym, jak wielokrotnie przeczesywał je palcami, by powstrzymać się przed uderzeniem Davida w twarz. Od czasu do czasu jego wzrok pada na mnie i przebiega mnie ponury dreszcz na samą myśl, co agent chciałby mi zrobić, gdyby tylko mógł. Gdyby chodziło o Caleba, z pewnością czekałoby mnie porządne lanie!
Kiedy dokładnie zaczęłaś uważać się za moją kochankę? Wtedy, gdy pierwszy raz doprowadziłem cię do orgazmu ustami? Czy może podczas tych wielu razy, gdy przekładałem cię przez kolano? Chyba to lubisz.
I oto znowu on – Caleb – w moich myślach, w mojej krwi. Czuję, jak moja twarz staje się cieplejsza, napięcie w brzuchu bardziej nieznośne, a między nogami już pulsuje wzbierające pożądanie. Zaciskam uda i tak się zamyślam przez chwilę, że zapominam zupełnie o agencie Reedzie, który nadal na mnie patrzy. Gdy nasze spojrzenia wreszcie się spotykają, czerwienię się, i to bardzo. A potem uśmiecham się, gdy on też oblewa się rumieńcem.
Agent Reed chrząka i upija łyk wody. Tyle wystarczy, by odzyskał panowanie nad sobą. Wzdycham, rozczarowana.
– Agencie Reed – mówi David, zwracając na siebie jego uwagę – moja klientka została zatrzymana na podstawie absurdalnych zarzutów, których nigdy nie uda się obronić w sądzie. Zanim została porwana, mieszkała z matką i uczęszczała do szkoły średniej. Chociaż skończyła osiemnaście lat, prokurator będzie miał problem z oskarżeniem jej jako dorosłej. Jeśli zostanie uznana za niepełnoletnią oraz zamieszana w sprawę handlu ludźmi, zgodnie z paragrafem 107 Aktu Ochrony Ofiar Handlu Ludźmi z 2000 roku, FBI nie może stosować wobec niej swoich praktyk śledczych. W zasadzie nie powinniśmy nawet tu siedzieć, a rozmawiać powinienem z prokuratorem, a nie z panem.
Reed nie wydaje się szczęśliwy, ale też nie pokonany.
– Pańska klientka posiada dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów na koncie bankowym za granicą. Jak się tam znalazły? Nie chce powiedzieć. Oprócz tego mieszkała z ludźmi podejrzanymi o terroryzm. Sama to przyznała. Oprócz tego jest jeszcze taka drobna kwestia jej wiedzy na temat spotkania wrogów Stanów Zjednoczonych, które ma odbyć się w ciągu tygodnia! Potrzebujemy informacji, a odmowa ich udzielenia kwalifikuje się jako utrudnianie śledztwa…
– Jacy terroryści?! – wrzeszczę na Reeda i już mam wstać, kiedy David spokojnie popycha mnie z powrotem na krzesło.
– Muhammad Rafiq, Jair Baloch, Felipe Villanueva i oczywiście Caleb – wyjaśnia. – Pytanie brzmi też, czy posiadasz informacje na temat Demitriego Balka?
– Nigdy nie powiedziałam, że go znam!
– Powiedziałaś, że wiesz, gdzie się pojawi – stwierdza Reed, unosząc brwi.
– Panno Ruiz, proszę przestać mówić i pozwolić mi się tym zająć – wtrąca się David zirytowanym tonem.
– Tak przy okazji – zaczyna znowu Reed, ignorując mojego adwokata i skupiając się na mnie. – Balk jest podejrzewany o związki z organizacjami zajmującymi się handlem bronią i narkotykami. I dopóki nie dowiem się, na ile ty – wskazuje na mnie palcem – jesteś w to wszystko zamieszana, również pozostajesz podejrzaną. Możesz rozmawiać ze mną albo mogę wpuścić tutaj ludzi z Wydziału Narkotykowego oraz Bezpieczeństwa Narodowego, a kiedy wykorzystają przeciwko tobie Patriot Act1, nie mów, że cię nie ostrzegałem.
– Wystarczy – mówi twardo David, groźnie patrząc na nas oboje.
– Caleb nie jest terrorystą. Nie wiem, jak pozostali, ale on nie jest terrorystą! I ja też nie! A… – Oblewa mnie zimny pot. Felipe. Nawet słowem nie wspomniałam o Felipem. Reed wie więcej, niż mi zdradził.
Caleb! Kurwa!
Nie mogę oddychać, jakby nagle wypompowano całe powietrze z pomieszczenia, z moich pieprzonych płuc! Ciągle próbuję zrobić głęboki, głęboki wdech, jeden za drugim, ale wciąż się duszę.
Serce mi wali jak młotem.
Nie mogę oddychać!
– Olivia? – pyta Reed i słyszę, jak się porusza.
– Już skończyliśmy, agencie Reed. Będę rozmawiał z pańskim przełożonym. – David wyciąga do mnie rękę i próbuje podnieść z krzesła. Nie podoba mi się, że mnie dotyka. Nie mogę oddychać! On mnie dusi. Muszę pomyśleć. Muszę oddychać.
– Zamknijcie się! Wszyscy się po prostu zamknijcie!
Reed i David cichną, a ja ignoruję ich i kładę ręce na stoliku, próbując złapać oddech.
Ty popieprzona dziewucho. Tylko pogarszasz sprawę.
Zaciskam powieki i skupiam się na spokojniejszym, głębszym oddechu. Serce powoli mi zwalnia, aż w końcu czuję tylko cień wcześniejszej paniki. Nie podnosząc wzroku, zastanawiam się, co muszę zrobić.
Skąd Reed wie o Felipem? Czy wie coś więcej na temat Caleba? Czy naprawdę oskarży mnie o morderstwo? To była samoobrona!
Mam przeczucie, że Reed byłby o wiele łagodniejszy, gdyby nie obecność mojego adwokata. Wciąż zachowywałby się jak dupek, ale nie naciskałby tak mocno. Doktor Sloan powiedziała, że to dobry człowiek i nie potraktuje mnie źle. Ostatnio nikomu za bardzo nie wierzę, ale cień nadziei to zawsze lepiej niż nic. Biorę łyk wody, kiedy Reed podsuwa mi papierowy kubek. Oby ten dupek miał wyrzuty sumienia.
David kładzie mi rękę na ramieniu, ale ją odrzucam.
– Nie dotykaj mnie.
– Myślę, że powinienem zabrać cię z powrotem do sali, panno Ruiz – mówi.
– Chcę, żebyś wyszedł – szepczę, cały czas wbijając wzrok w blat stolika.
– Słucham? – pyta z oburzeniem. – Nie wydaje mi się, by był to dobry pomysł, panno Ruiz. Zdecydowanie polecam nie odzywać się i pozwolić mi wykonywać moją pracę.
– Ona chce, żebyś wyszedł – mówi Reed.
Już wie, że wygrał to starcie. Zagonił mnie w kozi róg, a ja mu na to pozwoliłam. Zdaję sobie sprawę, że powinnam od razu spodziewać się po nim większej wiedzy – nie tylko na mój temat, ale o innych rzeczach również. Jest mi głupio, jestem wściekła i wystraszona. Jednak w tej chwili muszę się zastanowić, a sztuczki Reeda już znam.
Spierają się przez chwilę, a nadymają się przy tym jak ptaki z „National Geographic” w jakimś samczym popisie. W końcu David zbiera swoje rzeczy i wychodzi. Reed i ja znowu zostajemy sami. Mam wrażenie, że od początku właśnie tego chciał.
Siada cicho, zrelaksowany i cierpliwy, nie zamierzając przerwać ciszy. Nie chce stracić przewagi nade mną. Chce, żebym to ja zwróciła się do niego, i właśnie tak się to odbędzie. Potrzebuję go po swojej stronie. Zupełnie tak, jak kiedyś potrzebowałam Caleba.
Celowo mówię cicho, żeby znowu zobaczył we mnie słabość. Muszę obudzić w nim samca alfa. Musi uwierzyć, że powinien mnie chronić, nawet jeśli należę do kogoś innego. Caleb byłby ze mnie dumny. Przypomina mi się, że przecież jestem teraz sama sobie panią.
– Tak naprawdę nie pozwoliłbyś im zamknąć mnie w więzieniu, prawda? Po tym wszystkim? – Pozwalam łzom podpłynąć tuż pod powierzchnię słów.
Reed wypuszcza powietrze przez nos i słyszę, jak wystukuje palcami rytm o blat biurka.
– Nigdy nie umieściłbym niewinnej osoby w więzieniu, panno Ruiz, ale nadal musisz przekonać mnie, że nie jesteś winna.
– Myślałam, że to niewinność jest domniemana, a nie wina.
Śmieje się, ale radość nie pojawia się w jego oczach. Jest naprawdę niesamowity.
– Moim zdaniem teraz ludzie raczej wyznają filozofię dmuchania na zimne. – Pochyla się do przodu, pojednawczo. – Prawda jest taka, że uważam cię za zwykłą dziewczynę, która została wplątana w naprawdę śmierdzącą sprawę. Myślę, że po prostu zrobiłaś to, co musiałaś, żeby wrócić do domu, a to czyni cię niezwykle cwaną i niezwykle odważną. Teraz już nie musisz być odważna, panno Ruiz. Nie musisz nikogo bronić. Zaoszczędzisz sobie, i mnie, mnóstwo problemów, jeśli powiesz mi prawdę, żebym mógł zadbać o to, by twoje przeżycia nigdy nie stały się udziałem kogoś innego.
Jak łatwo byłoby mu uwierzyć. Nigdy wcześniej tak mocno nie kusiło mnie, żeby wygadać się przed Reedem i pozwolić mu zająć się wszystkim. Nic dziwnego, że jest taki dobry w swojej robocie.
– Chciałabym ci zaufać, Reed, ale wiesz, że nie mogę.
Marszczy brwi, zdziwiony, ale jego usta wykrzywiają się cierpko.
– A to dlaczego?
Posyłam mu cień uśmiechu.
– Myślisz, że różnisz się czymś od ludzi pokroju Caleba. Widzisz wszystko w czerni i bieli. Nie interesuje cię cała historia; nie interesują cię odcienie szarości. A niektóre opowieści nie są czarno-białe, agencie Reed.
Kręci nieznacznie głową, wyraźnie rozbawiony, ale wciąż zachowuje profesjonalizm.
– Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy kobieta chce opowiedzieć „całą historię”, tak naprawdę chce, żeby ktoś podjął decyzję na podstawie uczuć, a nie racjonalnych przesłanek.
Mrużę oczy i wpatruję się w blat stołu. Rysy na pierwszy rzut oka są niewidoczne, ale gdy przyglądam im się dłużej, nie mrugając, stają się wyraźniejsze.
– Może – zaczynam głosem pustym i jakby dochodzącym z daleka – ale gdyby nie emocje królujące nad logiką, nie byłoby mnie tutaj.
Uśmiech znika z twarzy Reeda. Czuję na sobie jego świdrujący wzrok.
– Co to znaczy?
– Caleb nie postąpił ze mną logicznie…
Te słowa są jak objawienie. Nie spodziewałam się, że wypowiem je na głos, ale wyrażają prawdę. Caleb może mnie nie kochał, ale zależało mu na mnie. Wypełnił swoje przyrzeczenie i zadbał o moje bezpieczeństwo, nawet jeśli to oznaczało, że nie możemy być razem.
To sprawia, że ból staje się nieznośny.
Robię to już od dawna – manipuluję ludźmi dla własnych korzyści. Właśnie dlatego wydaje ci się, że mnie kochasz. Ponieważ rozłożyłem cię na kawałki i zbudowałem od nowa tak, żebyś właśnie w to wierzyła. To nie był przypadek. Kiedy już zostawisz to wszystko za sobą… dostrzeżesz to.
Proszę, proszę, Caleb, nie każ mi tego robić – nie każ mi wracać do bycia kimś, kim nie potrafię już być.
Głos Reeda sprowadza mnie z powrotem do teraźniejszości.
– Co takiego dla ciebie zrobił?
Wycieram łzy z oczu.
– Wszystko – mówię ze zbolałym uśmiechem. – Jednak nie miało to nic wspólnego z logiką, za to wszystko z emocjami: zemstą, honorem, zdradą, pożądaniem, a nawet miłością… wszystko to ma swój początek w uczuciach. – Milknę na chwilę. – Jestem pewna, że nie robisz tego, co robisz, bez choćby cienia emocji, agencie Reed.
– Rozumiem twoje spojrzenie – powiedział cicho, pochylając się w moją stronę – ale ja też swoje przeżyłem i niejedno gówno widziałem.
– Dlaczego miałoby to mieć dla mnie jakieś znaczenie? Czy przez to mam ci zaufać?
Reed wzrusza ramionami.
– A masz inne wyjście?
– Skąd wiesz o Felipem?
Uśmiecha się.
– Podejrzewałem, że w ten sposób zwrócę twoją uwagę. Jestem dobry w tym, co robię, panno Ruiz, a przekopywałem wszystko, co tylko udało mi się znaleźć na temat Muhammada Rafiqa. A znalazłem naprawdę paskudne rzeczy. Kiedy zacząłem przeglądać jego znanych współpracowników i porównywać ich nazwiska z tymi z Meksyku, niewiele czasu zajęło mi dotarcie do Felipego. Zdążyłem zauważyć, że jest dość… ekscentryczny.
Ja użyłabym nieco innego określenia.
– Czekaj, jeśli wiesz, gdzie się znajduje, dlaczego nie…
– Meksyk to nie Stany Zjednoczone, panno Ruiz. Nie możemy łapać kryminalistów z innych krajów na podstawie mglistych przesłanek. Poza tym wyjechał za granicę i nikt nie wie dokąd. Może do Pakistanu?
Podnoszę wzrok i kręcę głową.
– Trudno powiedzieć.
Zastanawiam się, czy wszyscy już nie żyją: Felipe, Celia, Dzieciak, Nancy. Chciałabym wierzyć, że Caleb nie skrzywdziłby Celii, ale wtedy przypominam sobie krew i przychodzi mi do głowy… nie, nie zniosę tego.
– Panno Ruiz, gdzie odbędzie się aukcja? – pyta ostro i poważnie Reed. Właśnie taki ma cel. Faktycznie będę musiała dokonać wyboru.
– Naprawdę nie wiem, Reed. Nie wiem dokładnie, ale może mogłabym cię jakoś naprowadzić. Może jeśli wysłuchasz całej historii, sam się domyślisz lokalizacji. Zapewne wiesz o tych ludziach więcej niż ja.
– Dobra. Opowiadaj.
Teraz moja kolej, by się uśmiechnąć i pokręcić głową.
– Nie. Nie bez kilku warunków.
Wzdycha, wyraźnie zniecierpliwiony.
– Program ochrony świadków. Już ci mówiłem, że niczego nie mogę zagwarantować. Co więcej, nie uważam, żeby to było dobre wyjście dla ciebie. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebujesz, to odcięcie się od wszystkiego i wszystkich, których znasz. To tchórzostwo.
– Nie interesuje mnie, co o tym myślisz. Chcę zniknąć. Chcę mieć za sobą cały ten koszmar i czy kiedyś zapragnę się z tym zmierzyć, to tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie twoja.
Spieramy się z Reedem przez kilka minut, kiedy stawiam mu swoje warunki. Nie jest przyjemnie. Reed potrafi być straszny, kiedy tylko zechce, i skłamałabym, mówiąc, że mnie nie onieśmielał, ale byłam gotowa się z nim zmierzyć. Są jednak rzeczy, których nie podaruję. Są bitwy, które jestem zdeterminowana wygrać.
– Wiem, czego chcę, Reed, a jeśli nie możesz mi tego dać… no to masz zajebistego pecha. Po tym wszystkim, co przeszłam, nie obchodzi mnie, czym twoim zdaniem jesteś mi w stanie zagrozić.
Reed zaciska szczęki. Słyszę charakterystyczny odgłos zgrzytania zębami. Patrzy na mnie długo i mało przyjaźnie, ale ja nie uciekam wzrokiem, chociaż bardzo bym chciała.
– Zacznij mówić.
– Pomożesz mi? – szepczę, ale wciąż trzymam brodę do góry i nie spuszczam wzroku.
Wypuszcza powoli powietrze i rozluźnia mięśnie szczęki.
– Postaram się. Jeśli pomożesz nam się tam dostać, na aukcję, pomogę ci w twojej sprawie.
Serce mi omal nie wyskoczy z piersi. Mam ochotę rzucić się na drugą stronę stolika i ścisnąć Reeda tak, żeby połamać mu wszystkie żebra. Dał mi nadzieję. Nadzieję na to, czego pragnę najbardziej na świecie. Starannie oblizuję wargi i szykuję się do powiedzenia Reedowi wszystkiego, czego chce.
* *
Od czego zacząć?
Tak wiele się zmieniło między Calebem a mną.
Tak wiele pozostało niezmienione.
Wciąż był mężczyzną, który zwerbował okrutnych porywaczy, żeby mnie zdobyć. Który zamknął mnie na długie tygodnie w ciemnym pokoju, sprawiając, że byłam całkowicie od niego zależna, że łaknęłam go i polegałam na nim do czasu, aż moje instynkty zupełnie się poddały. Który uratował mi życie i który naraził mnie na śmiertelne niebezpieczeństwo. I wreszcie – który wciąż planował sprzedać mnie do seksualnej niewoli. Uczynić ze mnie dziwkę.
Chciał mnie z powrotem nie dla mojego dobra, lecz z osobistych pobudek. To nie ja się dla niego liczyłam, lecz zemsta. Czy wiedziałam, dlaczego jej tak pragnął? Nie. Łączące nas zaufanie było jednostronne. Istniały pewne kwestie, w których musiałam mu zawierzyć: to do niego należało zadbanie, bym była żywa, bezpieczna, nakarmiona oraz nietykalna dla wszystkich prócz niego. Niewiele pozostawało, ale nie oddałam mu w ręce jednej, najważniejszej rzeczy: mojej przyszłości.
Myślę, że nasze relacje w gruncie rzeczy pozostały takie same, a różnice nie miały znaczenia.
Liczyło się to, że ja się zmieniłam. Naiwne dziewczę, którym byłam wcześniej, wkroczyło w kobiecość w okrutny sposób. Ukształtował mnie ból, żal, poczucie straty i cierpienie, a dzieła dopełniło pożądanie, gniew i rozpaczliwa chęć pozostania przy życiu.
Zrozumiałam rzeczy, które kiedyś były dla mnie niewyobrażalne. Rozumiałam, dlaczego Caleb potrzebuje zemsty, ponieważ to samo ziarno zostało zasiane we mnie. Zauważałam, jak często wykorzystywał moje ciało przeciwko mnie – ponieważ nie przestawałam pragnąć Caleba. A przede wszystkim nauczyłam się jednej rzeczy, której nauczyć powinien się każdy, kto chce przetrwać na tym świecie: jedyną osobą, na której naprawdę możesz polegać, jesteś ty sam.
Wciąż przeżywałam popis dominacji w wykonaniu Caleba, kiedy wreszcie położył mnie do łóżka. Powinnam się na niego wściekać i ten gniew był bardzo prawdziwy, ale jednocześnie przez to, jak mnie teraz potraktował, zrozumiałam, jak bardzo delikatnie i łagodnie obchodził się ze mną wcześniej. W relacji z Calebem słowem-kluczem była perspektywa. Nie dało się docenić jego łagodności, póki nie poznało się jego okrucieństwa. Ja ją poczułam, ale nawet ja byłam dość rozumna, by wiedzieć, że mogło być znacznie gorzej.
Nie musiał się przede mną tłumaczyć – pokazał to bardzo dobitnie. Z drugiej strony, wiedziałam, że chce, bym zrozumiała, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazłam. Chciał, żebym zastanawiała się nad każdym kolejnym krokiem. Chciał, żebym wybierała bitwy, które mogę wygrać, nawet jeśli to z nim miałabym walczyć. Chciał, żebym przetrwała. Powiedział mi to w samochodzie, ale potem jeszcze pokazał. W przypadku Caleba tak wyglądała uprzejmość. Znowu podał mi leki i odpłynęłam, a w głowie krążyło mi mnóstwo myśli, lecz ani jedna nie podnosiła na duchu. Potem pojawił się Caleb i jego ciepłe, potężne ciało, którego chwytałam się jak tonący brzytwy, próbując nie zasnąć, bez powodzenia.
Obudziłam się z płaczem. Usłyszałam płynącą w łazience wodę i ulga, jaką dała mi świadomość bliskości Caleba, była odrażająca. Zmusiłam się do pozostania na łóżku, szukając pozycji, która nie wywoła bólu w zranionym ramieniu i połamanych żebrach.
Nie czułam się komfortowo, gdy zabrakło jego obejmującego mnie ramienia. Nie mogłam spać, nie czując, że jest blisko. To on mnie taką uczynił. To on sprawił, że się bałam. To on sprawił, że go potrzebowałam. A jeśli myślał, że może mnie nagle porzucić i uspokoić zupełnie te marne resztki sumienia, bardzo się mylił.
Dziwny odgłos odwrócił moją uwagę. Wbrew na nowo rozbudzonym obawom, z ulgą przyjęłam to oderwanie się od myśli. Zastanawiałam się przez chwilę, czy Caleb się zranił, może przewrócił się pod prysznicem czy coś podobnego, ale nie usłyszałam głośnego huku, tylko stłumione łupnięcie. Wytężyłam uszy, czekając na powtórkę, zirytowana własnym pozornie głośnym oddechem.
– Uch! – właśnie takie odgłosy dobiegały z łazienki, coś między jękiem a stęknięciem. – Uch! – Mięśnie mojego brzucha odruchowo się zacisnęły. Powinnam to zignorować, ale nie mogłam. Wbrew wszystkiemu, co mi się przytrafiło, i wszystkiemu, co spotkało mnie z rąk Caleba, wciąż uważałam go za najpiękniejsze stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałam.
– Min fadlik! – westchnął głośno, ale nie wiedziałam, co to znaczy. Cokolwiek to było, wydawał się… spragniony. Czego tak pragnął? I dlaczego wydawało mi się to tak intrygujące?
Potrzebowałam jego dotyku. Nie chciałam, tylko właśnie potrzebowałam. Jedynie jego objęcia mogły sprawić, że rozwiałyby się opary koszmaru; tylko jego zapach mógłby stłumić pamięć o smrodzie mężczyzn, którzy mnie pobili. Tylko on. Byłam nieustannie wdzięczna za jego obecność i jednocześnie chciałabym jej uniknąć.
Kolejne dźwięki dochodzące z łazienki sprawiły, że nie mogłam się już dłużej opierać. Nie potrafiłam powstrzymać napływu adrenaliny, która nakłaniała mnie do podjęcia jakichś działań – jakichkolwiek, bylebym mogła przekonać się, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami łazienki. Co jeśli właśnie tam kogoś pieprzy? Myśl ta sprawiła, że zatrzymałam się w pół kroku, a żołądek podjechał mi do gardła, przyprawiając o uczucie podobne do mdłości.
– Nie zrobiłby tego – wyszeptałam sama do siebie w ciemności pokoju. Z nieznanego mi powodu nie potrafiłam pogodzić się z taką ewentualnością. Zrobił to już kiedyś, pamiętasz? Pamiętasz, jak pieprzył się z tamtą kobietą, podczas gdy ty byłaś związana w innym pomieszczeniu? Głos rozbrzmiewający w mojej głowie był taki okrutny. Musiałam się dowiedzieć! Musiałam się przekonać, czy raz jeszcze mógłby zrobić mi coś takiego. Sukinsyn!
Zmusiłam się do postąpienia kilku kroków w kierunku łazienki. Moje ciało drżało, a dłonie pociły się, ale to mnie nie powstrzymało.
– Kurwa… – Przekleństwo zostało wypowiedziane niewiele głośniej niż szept i dobiegało zza zamkniętych drzwi, do których przycisnęłam ucho. – O… tak, maleńka – a potem coś w innym języku i później jeszcze: – …pokaż mi swoją cipkę. – Omal nie upadłam, gdy zmiękły mi kolana. Między nogami poczułam delikatne pulsowanie w rytmie uderzeń serca. Proszę, proszę, nie pieprz nikogo innego.
Słyszałam odgłosy uruchomionego wiatraka, co mogło wyjaśnić, dlaczego Caleb nie martwił się, że go usłyszę. Gdybym się nie obudziła, tak też by się stało. Zbierając się na odwagę, której tak naprawdę mi brakowało, nacisnęłam klamkę, żeby otworzyć drzwi. Zacisnęłam klamkę w pięści mocno i poczułam, jak między palcami spływa mi pot. Prysznic znajdował się po lewej stronie i bałam się, że nie zdołam niczego dojrzeć bez pełnego otwarcia drzwi i ujawnienia swojej obecności. Jednak na ścianie wisiało lustro, w którym mogłam zobaczyć odbicie Caleba. Oby tylko nie stał dokładnie na wprost wejścia lub lustra.
Drzwi się uchyliły odrobinę, zaledwie na tyle, by w szparę wetknąć palec, ale i tak serce podeszło mi do gardła i na kilka sekund straciłam oddech. Czekałam w nadziei, że usłyszę jego wrzask wściekłości albo zaskoczenia. Zamiast tego z łazienki dochodziły odgłosy ciężkiego dyszenia i te same jęki, co wcześniej, a także towarzyszące im mokre staccato. Uklękłam na podłodze, obawiając się, że nogi nie zdołają mnie utrzymać, gdy przyciskam ucho do drzwi i zaglądam do środka. Zobaczyłam kłęby pary, co bardzo mnie zirytowało. Poczekałam chwilę, aż trochę opadnie, ale nadal potrafiłam dostrzec jedynie zarys lustra.
Odważyłam się pchnąć drzwi nieco dalej, a z każdym centymetrem w moich żyłach krążyło coraz więcej adrenaliny. Z łazienki ulotnił się kolejny kłąb pary i osiadł na mojej twarzy i szyi, spływając jak pot między piersi, by w końcu wchłonąć się w materiał koszulki. Powierzchnia lustra była znacznie bardziej przejrzysta i wreszcie mogłam zobaczyć odbicie wnętrza prysznica.
Wydałam stłumiony okrzyk, ale Caleb mnie nie słyszał. Byłam tego pewna. Za bardzo absorbowała go czynność, jaką wykonywał samotnie w strugach wody, zaledwie krok czy dwa od moich ciekawskich oczu. Powinnam czuć wstyd lub wyrzuty sumienia, ale nie było o tym mowy. Mój umysł rejestrował jedynie pulsowanie między nogami i ostre ukłucie pożądania głęboko w trzewiach. Caleb był tak… idealny. Tak cholernie idealny.
Stał twarzą do strumienia wody, więc widziałam jego profil. Jego skóra przybrała odcień różu i bieli od gorących strumieni. Jedną ręką opierał się o ściankę, a długie nogi rozstawił szeroko dla lepszej równowagi, głowę zaś zwiesił i dyszał w klatkę piersiową. Jego druga ręka pozostawała nieruchoma, mięśnie napięte, a dłoń ściskała ogromnego, wzwiedzionego członka. Przełknęłam głośno ślinę i zlizałam skroploną parę z warg.
Główka była gruba, w kolorze ciemnego, śniadego różu, i wysuwała się z zaciśniętej pięści. Jego sprzęt robił się grubszy u nasady; palce musiały mocniej go opleść, by nie wypadł. Pamiętałam jego ciężar w dłoni.
Nie przesuwał dłoni wzdłuż penisa, a zamiast tego kołysał biodrami w przód i w tył. Na jego umięśnionych pośladkach tworzyło się wgłębienie, gdy pchał do przodu, potężne i ciężkie jądra podrygiwały między rozstawionymi nogami zgodnie z ruchem bioder.
Nie mogłam odwrócić wzroku – nawet nie próbowałam. Zastanawiałam się, ile nasienia zdołał pomieścić w tych ogromnych jądrach i czy oddał mi wszystko, wytryskując na moje ręce i piersi. Wróciłam myślami do jedynej chwili, gdy miałam go w sobie i przypomniałam sobie odgłos, z jakim obijały się o moją mokrą cipkę, gdy Caleb trzymał mnie wpół i wbił we mnie swojego mięsistego kutasa. Pulsowanie między nogami przybrało na sile. Byłam mokra i zdyszana od własnych myśli.
– Niech się w tobie zakocha – wyszeptała Bezwzględna Ja. – Spraw, żeby nie mógł bez ciebie żyć.
– Próbowałam – odpowiedziałam równie cicho. – Stwierdził, że moje wysiłki są żałosne. On ma mnie gdzieś.
– Pokocha cię, zobaczysz.
– Mmm… właśnie tak. – Oczy Caleba były zamknięte, piękne usta otwarte, a spomiędzy rozchylonych warg dobiegały najbardziej seksowne odgłosy, jakie kiedykolwiek słyszałam. Zastanawiałam się, o czym myśli. Ciekawe, czy o mnie. Czy to możliwe, żebym to ja doprowadzała go do tego gorączkowego aktu?
– Taaaaaak. – Bezwględna Ja zadrżała.
Sutki miałam twarde i boleśnie ocierały się o nagle drażniący materiał koszulki. Chciałam je obnażyć. Chciałam dotknąć nimi czegoś chłodnego. Przycisnęłam piersi do drzwi i zaczęłam trzeć nimi o drewno, jednocześnie nadal obserwując Caleba w jego męskiej i w pewien sposób bezbronnej chwale.
Odchyliłam się do tyłu i wcisnęłam dłoń między nogi, zataczając małe kółka, ale bałam się, że nie zabiorą mnie wystarczająco szybko tam, gdzie chciałam dotrzeć. Nie chciałam zatracić się w przyjemności. Pragnęłam patrzeć na Caleba. Pragnęłam zobaczyć, jak dochodzi. Ta myśl sprawiła, że jeszcze mocniej nacisnęłam łechtaczkę, jeszcze szybciej i jeszcze mniejsze zakreśliłam kółka. Poczułam trzepotanie w brzuchu, potem ciepły dreszcz wędrujący wzdłuż kręgosłupa, a następnie do wszystkich członków, i wreszcie moja cipka zacisnęła się, rozluźniła i zacisnęła raz jeszcze. Wydałam z siebie cichy krzyk, ale natychmiast zagryzłam wargi, żeby powstrzymać kolejne odgłosy. Niewielką poczułam satysfakcję. Była niczym w porównaniu do orgazmów, jakie dawał mi Caleb, ale wystarczyła, żebym znowu się na nim skupiła.
Jego biodra kołysały się szybciej, pośladki napinały i rozluźniały na przemian pod wpływem ogromnego wysiłku, jaki wkładał w osiągnięcie szczytowania. Pochylił się do przodu, opierając czoło na przedramieniu, zacisnął szczęki i pchnął to potężne coś, które nazywał członkiem, w przód i w tył przez zaciśniętą, mokrą pięść. Strumienie wody spływały po całym jego cudownym ciele, a mi się nagle zachciało pić. Miałam ochotę klęknąć przed nim i zlizać z niego wodę, zwłaszcza z imponującego penisa. Chciałam go ssać i lizać.
Właśnie rozmyślałam o wszystkich rzeczach, które chciałabym mu zrobić, kiedy Caleb jęknął, a następnie boleśnie stęknął, gdy jednocześnie z jego członka popłynęło gęste nasienie i pokryło wielką dłoń, by za chwilę ściec w stronę ciężkich jąder i wreszcie do brodzika. Nasienia było bardzo dużo, a jednak jego klejnoty nie wydawały się ani trochę mniejsze.
Caleb dyszał głośno, jego ramiona wznosiły się i opadały pod wpływem wysiłku. Jego piękna twarz zaczerwieniła się, ale w ten sposób, o ile to w ogóle możliwe, stała się jeszcze przystojniejsza. Chciałam nadal na niego patrzeć, ale wydawało mi się to zdradą – zdradą mnie samej. Fakty pozostawały faktami. Nic dla niego nie znaczyłam. Byłam dla niego tylko narzędziem.
Moje pożądanie szybko stygło i wreszcie ostrożnie zamknęłam drzwi, by wrócić do łóżka i wyleczyć coś więcej niż fizyczne rany.
Jakiś czas później usłyszałam, jak drzwi się ponownie otwierają, a ze środka wychodzi Caleb, cicho szurając nogami o dywan w drodze do łóżka. Poczułam, jak materac ugina się pod jego ciężarem, gdy wsuwał się pod pościel, upewniając się, że nie dotyka mnie żadną częścią ciała.
– Obudziłam się, a ciebie nie było – wyszeptałam, wciąż odwrócona do niego plecami. Wiedziałam, że się spiął, ale nie potrafiłam ocenić, w jaki sposób; może to tylko w powietrzu pojawiło się napięcie.
– Długo nie śpisz?
– Nie, raptem parę minut. – Poczułam, jak się rozluźnia.
– Znowu miałaś koszmar?
– Tak – skłamałam, ale poczułam, że było warto, gdy jego ciepła klatka piersiowa, obleczona w miękką bawełnę, spotkała się z moimi plecami, a palce, które chwilę wcześniej pokryte były nasieniem, teraz głaskały mnie uspokajająco. Oczami wyobraźni zobaczyłam jego silne, szczupłe ciało prężące się w drodze po orgazm. Jego palce były długie, zwinne i wciąż wilgotne, gdy rysowały mapę mojego ciała, pozostawiając po sobie mrowienie. Dotknęłam jego skóry.
– Jesteś mokry.
Westchnął ciężko.
– Przepraszam, Kotku. Potrzebowałem kolejnego prysznica. – Mówił niskim, naznaczonym zmęczeniem głosem, ale i tak szczerze. Wystarczyło, że wspomniał o prysznicu, a mnie już zrobiło się sucho w gardle na myśl o tych kaskadach spływających z jego idealnie wyrzeźbionego ciała i organu o idealnych rozmiarach. Zastanawiałam się, jak by smakował.
– Nic się nie stało – wyszeptałam, zachrypnięta.
– Mogę coś zrobić, żebyś poczuła się lepiej? – W mojej przepełnionej pożądaniem głowie pojawiło się całe multum przeróżnych odpowiedzi. Miałam ochotę skorzystać z wypróbowanej już taktyki i udawać, że wszystko jest… idealnie. Udawać, że on jest zwykłym chłopakiem, a ja zwykłą dziewczyną i pragnęliśmy siebie nawzajem. Chciałam, żeby mnie przytulił i pocałował, i obiecał, że zrobi wszystko, żeby mnie chronić. Chciałam udawać, że czuł choć ułamek tego, co ja czułam do niego wbrew wszelkiemu rozsądkowi i wbrew woli.
Chociaż ramię i żebra pulsowały z bólu, nie mogły równać się z cierpieniem, jakie odczuwałam w głębi serca. Nie potrafiłam już udawać. Skończył się czas na takie sztuczki i została już tylko rzeczywistość, z którą trzeba było sobie radzić.
– Tak, panie – powiedziałam, powstrzymując łzy. – Możesz zrobić tak wiele, bym poczuła się lepiej. – Jego ciało mocniej przycisnęło się do mojego i przez chwilę pozwoliłam mu na tę bliskość, nie myśląc o niczym więcej. – Mógłbyś zrezygnować ze sprzedania mnie… Mogłabym zostać z tobą… i być z tobą?
Caleb złapał mnie mocno – nie dlatego, że chciał mnie skrzywdzić, ale z szoku. Sama siebie też zszokowałam, ale zbyt wiele przeżyłam, by owijać w bawełnę. Caleb przełknął głośno, a jego palce nieśmiało poluźniły chwyt.
– Kotku… – Poczułam, jak jego czoło wbija się w mój kark. – Prosisz o niemożliwe.
Miałam ochotę zapytać, która z próśb była niemożliwa do spełnienia, ale znałam już odpowiedź. Caleb nigdy nie porzuciłby swojej zemsty, ale mógł porzucić mnie.
1
Ustawa wprowadzona po ataku na World Trade Center, upoważniająca służby m.in. do kontroli kont bankowych ludzi podejrzewanych o terroryzm oraz aresztowania bez sądu na nieokreślony czas.