Читать книгу Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet - C.J. Roberts - Страница 12
Siedem
ОглавлениеCaleb nie mógł zasnąć. Zrobił wszystko, co przyszło mu do głowy: wziął gorący prysznic, masturbował się, a potem usiadł w bibliotece Rafiqa i przeglądał książki. Nie potrafił czytać, ale niektóre tytuły zawierały obrazki. Przeszedł się po domu i odkrył przekąski w kuchni. Zjadł wszystkie gulab jamun i nawet teraz kąciki jego ust i palce pozostawały lepkie. Mimo to wciąż nie mógł spać.
Gdzie się podział Rafiq? Serce zabiło mu mocniej na myśl o starszym mężczyźnie. Co jeśli nie wróci? Co jeśli coś mu się stało? Caleba zabolał brzuch. Nigdy wcześniej nie był sam. Zawsze ktoś kręcił się w pobliżu – jeśli nie inni chłopcy, to Narweh, a jeśli nie on, to być może klient.
Caleb wstał i zsunął pościel oraz poduszkę na podłogę; łóżko było zbyt miękkie. Położył się na grubym dywanie i okrył kocem, który mu podarowano. Za oknem zawodził wiatr. Dlaczego Rafiq zostawił go samego? Podciągnął kolana do piersi i zaczął się kołysać. Żałował, że nie ma z nim RezA. RezA to jeden z brytyjskich chłopców, który dzielił z nim posłanie. Jeśli Caleb miał jakiegoś przyjaciela, był nim właśnie RezA.
Po raz pierwszy od tygodnia jego myśli zaprzątał ktoś inny niż on sam. Skoro Narweh nie żyje, co się stanie z pozostałymi, z RezĄ? To prawda, że często się kłócili i czasami popychali siebie nawzajem w stronę wściekłości Narweha, ale to wcale nie znaczyło, że nic ich nie łączyło. Kiedy jeden z nich trafił na brutalnego klienta albo otrzymał wyjątkowo surową karę, ten drugi podawał mu pomocną dłoń, owijając rany bandażami albo przytulając dla pocieszenia. Caleb był mniejszy, prawdopodobnie młodszy, ale za to waleczny, za to RezA bardziej uległy i łatwiejszy do manipulowania.
– Dlaczego tak łatwo przychodzi ci go złościć, Kéleb? Przecież wiesz, co ci grozi – szeptał często do Kéleba w ciemności, smarując jego skórę maścią.
– Nienawidzę go. Prędzej go zabiję, niż zostanę jego pieskiem salonowym. Mogę być psem, ale nie jego psem.
– Nie jesteś psem, Kéleb. – RezA pocałował go w czoło. – Jesteś głuptasem.
– A ty jesteś pieskiem salonowym – odparł Kéleb z wymuszonym śmiechem.
RezA też się zaśmiał i zakręcił słoiczek z maścią. Wstał po cichu, a potem na palcach udał się do swojego posłania na podłodze.
– RezA! – wyszeptał Kéleb.
– Co?
– Kiedyś go zabiję.
Po dłuższej przerwie RezA odpowiedział:
– Wiem. Dobranoc, głuptasie.
Caleb spełnił swoją obietnicę. Zamordował Narweha z zimną krwią. Za to nie zadał sobie trudu odnalezienia przyjaciela i nikomu w zasadzie nie powiedział, że jest wolny. Nie kazał im uciekać. Chciałby wyjaśnić to brakiem pomyślunku, ale to nieprawda. Po prostu się bał. Bał się, że wtedy staną przeciwko niemu, bo bez Narweha wielu z nich będzie musiało wybierać między biedą a nieznanym panem – a może nawet trudami niewolniczej pracy. Bał się również tego, że Rafiq uzna ich wszystkich, Caleba także, za zbyt wielkie obciążenie, a wtedy podzieli los kolegów. Dlatego po prostu pozwolił się wyprowadzić. Pozwolił sobie na szok i traumę po tym, co zrobił. Pozwolił sobie być ofiarą. Porzucenie nie byłoby wobec tego zbyt wielką karą.
Hałas wyrwał go z tego myślowego samobiczowania.
Zamarł, zamieniając się w kamień, nasłuchując wszelkich dźwięków, które mogłyby świadczyć o tym, czy nadal jest sam w budynku i jeśli nie, to czy nagłe towarzystwo mogło oznaczać niebezpieczeństwo. Usłyszał odgłos delikatnie zamykanych drzwi, a potem znajome szuranie, gdy ktoś zdjął buty i postawił je przy wejściu. Caleb uznał te prozaiczne dźwięki za dobry znak, bowiem żaden potencjalny włamywacz nie zdejmowałby butów.
Caleb chciał wyjść z pokoju, chciał sprawdzić, kto przyszedł, ale w dalszym ciągu nie opuszczał go strach. Rafiq był mu obcy, więc nie potrafił w pełni przewidzieć jego reakcji. Chłopiec doskonale pamiętał, jak został wrzucony do wanny i przytrzymywany przez silne ręce Rafiqa. Zadrżał na tę myśl.
Kroki zbliżyły się do jego drzwi. Caleb spiął się jeszcze bardziej, mięśnie zabolały od wysiłku. Drzwi otworzyły się powoli, a Caleb mocno zacisnął powieki. Jeśli Rafiq spróbuje go zgwałcić, nie podda się tak łatwo. Gdzieś w głowie odezwał się głos, że powinien po prostu robić wszystko, o co go poproszą. Przeżyje. Będzie chciał umrzeć, ale znowu przeżyje.
– Caleb? – W ciemności rozległ się szept Rafiqa.
Chłopiec wstrzymał oddech i nie odpowiedział.
– Śpisz? – zapytał jeszcze raz Rafiq i wydawał się spokojny; nie zagniewany czy skory do przemocy.
Mimo to Caleb nadal nie chciał odpowiedzieć. W dalszym ciągu zaciskał powieki i próbował oddychać tak płytko i równo, jak tylko potrafił, aż w końcu drzwi się zamknęły i Rafiq odszedł. Caleb natychmiast poczuł ulgę, ale też żal. Znowu został sam. Sam ze swoim strachem w obcym, spowitym w mroku pomieszczeniu.
Czym było teraz jego życie? Zabił kogoś. Zamordował. Nie dręczyły go z tego powodu wyrzuty sumienia – powtórzyłby to, gdyby miał ku temu okazję – ale co miał teraz począć ze swoim życiem? Kim zostać? Kim był Caleb? Zawsze sobie powtarzał, że pewnego dnia będzie wolny, ale nie zdawał sobie sprawy, że wolność może się wydawać taka… ogromna, zbyt niepewna. Teraz, gdy wreszcie ją zyskał, poczuł brak celu, a bez celu do czego sprowadzało się jego życie? Pozostał mu dług wobec Rafiqa i spłaci go, ale kiedy wypełni to zadanie, wątpliwości i pytania powrócą.
Caleb przełknął strach i odrzucił koc, gotowy znaleźć odpowiedzi u jedynej osoby w jego życiu, która mogła je posiadać. Powoli otworzył drzwi i na palcach udał się do pokoju Rafiqa. Zawahał się przed wejściem, ale wreszcie zapukał.
– Nie ma mnie tam – oznajmił Rafiq zza jego pleców.
Caleb obrócił się i natknął na przenikliwe spojrzenie mężczyzny.
– Prze-przepraszam – powiedział, jąkając się. – Nie spałem, kiedy wszedłeś, ale… – Wbił wzrok w gołe stopy. – Nie byłem pewien, po co przyszedłeś. – Caleb przełknął ślinę.
Rafiq uśmiechnął się pod nosem.
– I co postanowiłeś zrobić?
Caleb wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Myślałem… że będę miał to z głowy, jeśli po prostu zapytam.
Rafiq westchnął głośno, a Caleb cały się spiął, ale nie odsunął się od mężczyzny.
– To bardzo odważne z twojej strony, chab, ale nie musisz się mnie obawiać. Nic ci nie zrobię.
– A co zrobisz? – Caleb obruszył się, gdy nazwano go chłopcem.
– Wątpię, bym zdążył zasłużyć sobie na twoją lojalność. Chciałem po prostu zobaczyć, czy wszystko w porządku. Wyszedłem z domu bardzo wcześnie i obawiałem się, że moja nieobecność mogła być dla ciebie… stresująca.
Caleb zmusił się do wzruszenia ramion, ale w duchu miał ochotę płakać z wdzięczności. Nikt obdarzony władzą nie przejmował się jego losem. Nikt nigdy nie wszedł do jego pokoju tylko po to, by sprawdzić, jak się czuje. Caleb wziął głęboki oddech i zdusił w sobie wszelkie emocje. Nie zamierzał okazywać słabości przed jedynym człowiekiem, który obiecywał uczynić go silnym.
– Dziwnie było zostać samemu. Wcześniej, u Narweha, zawsze ktoś się kręcił, ale… nie wiem, co powiedzieć. Zjadłem wszystkie gulab jamun – wyznał nieśmiało. – Poszedłem też do biblioteki. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu książek! Musisz wiedzieć wiele różnych rzeczy. Ale nie martw się! – Nagle się zdenerwował. – Nie potrafię czytać. Nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. Oglądałem tylko obrazki. Przepraszam.
Rafig zaśmiał się, a ten dźwięk nieco uspokoił chłopca. Całkiem się rozluźnił, kiedy dłoń mężczyzny wylądowała na jego głowie i poczochrała długie, jasne włosy.
– Nic się nie stało, Caleb. Teraz to także twój dom. Jedzenie zostawiam dla ciebie, a książki możesz czytać, kiedy chcesz. Nauczę cię alfabetu.
Caleb zamknął oczy, żeby nie wypuścić łez. Bez ostrzeżenia rzucił się w stronę Rafiqa i oplótł go chudymi rękami. Chciał wyrazić swoją wdzięczność. Chciał, żeby Rafiq przekonał się, jak wiele chłopiec mu zawdzięczał.
Powoli, drżącymi rękoma, Caleb sięgnął do góry i przysunął twarz mężczyzny do siebie, by pocałować go w usta. Rafiq zamarł, ale nie powstrzymał chłopca, gdy jego język wsunął się między rozchylone wargi. Caleb w przeszłości wiele razy robił to z ludźmi, których nienawidził; z pewnością nie będzie miał problemu teraz, z kimś przez niego szanowanym.
Młode ciało Caleba zareagowało na pocałunek i chłopiec naparł mocniej, w pogoni za ustami Rafiqa, jego smakiem. Mężczyzna go odepchnął.
Caleb spanikował. Jeśli zostanie odrzucony, czeka go śmierć. Umrze ze wstydu, ponieważ był dziwką i nie znał innego życia.
– Caleb, nie.
– Nie będę walczył. Zrobię, co zechcesz – wyszeptał chłopiec drżącym ze strachu głosem.
– W takim razie posłuchaj mnie teraz i przestań. – W głosie Rafiqa dało się słyszeć nutę pogardy.
Caleb odsunął się i próbował wyminąć szybko Rafiqa, ale ten zastąpił mu drogę i złapał za rękę.
– Przepraszam! Nie chciałem. Więcej tego nie zrobię. – Tym razem mówił rozpaczliwie, nie mogąc ukryć wstydu.
Rafiq przyciągnął go do piersi i przycisnął mocno.
– Nie jesteś już Kélebem. Nie jesteś psem i niczyją dziwką. Nie jesteś mi tego winien. Nie jesteś nikomu tego winien.
Caleb rozpłakał się i przysunął bliżej. Nie potrafił nic z siebie wykrztusić.
– Byłeś kiedyś z kobietą, Caleb? – wyszeptał Rafiq gdzieś wyżej.
Chłopiec pokręcił głową. Widział je, oczywiście – Narweh trzymał też dziwki płci żeńskiej, ale odseparował je od chłopców. Kilka razy miał okazję zerknąć na ich ciała i zastanawiał się, jak by to było, gdyby ich dotknął, jednak nigdy tej przyjemności nie zaznał.
Rafiq zaprowadził Caleba do jego pokoju i otworzył drzwi. Powoli wypuścił chłopca i nakazał mu wejść do środka. Caleb niechętnie rozluźnił uścisk i potulnie ruszył w stronę posłania, które przygotował sobie na podłodze.
– Do jutra – powiedział Rafiq swobodnym tonem. – Jutro zaczniesz się uczyć, by kiedyś zająć miejsce obok mnie. Będziesz mógł przebierać w kobietach. – Uśmiechnął się do zszokowanego chłopca, a potem zamknął drzwi.
Caleb wciąż nie mógł zasnąć, ale teraz z zupełnie innych powodów. Pierwszy raz, odkąd pamiętał, ekscytowała go myśl o tym, co może przynieść następny dzień.
* *
Oczy Caleba otworzyły się w ciemności. Sen, wspomnienie, wciąż go nie opuszczało. Nagle znowu poczuł się jak młody chłopak, bojący się mroku, bojący się nieznanego, samotny. To dziwne, jak sen mógł przeobrazić się w rzeczywistość. Jak mógł przejąć kontrolę nad czyimś umysłem i wywołać emocje tak silne, że miały wpływ na ciało. Caleb poczuł gulę w gardle. Nie powinno jej tam być – przecież nie miał już nic wspólnego z tym przestraszonym chłopcem – a jednak jakoś się pojawiła. Serce waliło mu w piersi, a dłonie zrobiły się mokre od potu.
Powtarzał sobie raz za razem, że to tylko sen, ale emocje kleiły się do niego jak gęsta melasa. Wielekroć próbował wyzuć się z tych uczuć, zmienić jedną stronę swojego psyche na drugą, nie mogąc zdecydować się między radością płynącą z pierwszego doświadczenia akceptacji a smutkiem, z jakim łączyła się wiedza o czekającej go przyszłości.
RezA zginął. Rafiq spalił ciało Narweha tam, gdzie Caleb je zostawił – w domu. Wcale nie szukał ocalałych; nie ostrzegł żadnego z mieszkańców. Rafiq zdradził te informacje Calebowi po śniadaniu pewnego ranka, kiedy chłopiec wreszcie zebrał się na odwagę, by o to zapytać.
Caleb opłakiwał śmierć ich wszystkich w odosobnieniu, gdy już ukarał się, parząc sobie skórę gorącą łyżką, której używał do mieszania fasoli. Czując ból, próbował wyobrazić sobie, co RezA musiał cierpieć przez ostatnie przerażające chwile swojego życia. Caleb zabił swojego jedynego przyjaciela, a sam doznał ran jedynie psychicznych, po oparzeniu zaś nie został żaden ślad.
Caleb miał ochotę na kolejny prysznic, najlepiej tak gorący, by całkowicie wypełnił jego myśli, nie pozostawiając miejsca na nic innego. Wiedział jednak, że zachowuje się głupio i zapewne przyczyni się do większych obrażeń, niż mógłby wyleczyć, zanim przyjdzie mu wypełnić misję. Minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz miał takie kompulsywne zachowania. Owszem, czasami potrzebował bólu, ale tego rodzaju potrzeby zazwyczaj rozciągały się na dłuższy czas. Natomiast w ciągu ostatnich tygodni już wiele razy musiał się im opierać. To nie mogło dłużej trwać.
Rafiq zrobił to, co musiał zrobić. Żeby Caleb stał się człowiekiem, jakiego potrzebował Rafiq, żeby stał się człowiekiem, którym on chciał zostać, żaden świadek jego niewolnictwa u Narweha nie mógł przeżyć. Wtedy było mu trudno się z tym pogodzić, ale jako mężczyzna lepiej to rozumiał. RezA na jego miejscu zrobiłby to samo.
Caleb przewrócił się na drugi bok i podniósł, żeby spojrzeć na leżącą na łóżku dziewczynę. Dużo się ruszała, jej nogi co jakiś czas podrygiwały pod pościelą. Calebowi wydawało się, że dziewczyna przez sen próbuje zmienić pozycję, ale ból jej na to nie pozwalał.
Wróciły do niego jej słowa z samochodu:
Mógłbyś zrezygnować ze sprzedania mnie… Mogłabym zostać z tobą… i być z tobą?
Westchnął, żałując, że sprawy nie są prostsze. Co powiedziałby Rafiq na tę prośbę? Czy to musiała być prośba? Caleb w końcu był mężczyzną, do tego niebezpiecznym. Wystarczyłoby, żeby tylko poinformował Rafiqa o swojej decyzji. Jak trudne byłoby stwierdzenie, że Kotek to stracona sprawa? Jednak, szczerze mówiąc, niczego by to nie naprawiło. Na zawsze będzie już jej porywaczem, a ona jego więźniem. Musiał przestać kręcić się w miejscu. Miał plan i powinien się go trzymać. Koniec historii.
Kotek ruszyła się jeszcze na łóżku, jęknęła kilka razy, a potem otworzyła oczy. Jej klatka piersiowa uniosła się ostro i opadła głęboko. Najwyraźniej nie tylko Calebowi śniły się koszmary. Musiał jednak docenić to, że nie krzyczała i nie wołała go. Rozejrzała się tylko po pokoju i zauważyła Caleba, a potem odwróciła wzrok i się podniosła.
– Dzień dobry – powiedział cierpko.
Kiwnęła głową, ale nie odpowiedziała. Zsunęła pościel powolnym ruchem, potem wstała sztywno i ruszyła do łazienki. Zamknęła drzwi i w ciągu kilku sekund Caleb usłyszał szum wody. Zastanawiał się, jak zamierza skorzystać z toalety, ponieważ zamiast sedesu była tylko dziura w podłodze, nad którą trzeba było kucać. Trudno będzie jej utrzymać równowagę ze względu na urazy, ale pomyślał, że może w tej chwili potrzeba intymności była dla niej ważniejsza niż potrzeba pomocy.
Caleb zajął się sprzątaniem pokoju i zbieraniem rzeczy, których potrzebował tego dnia. Żadne z nich nie miało zbyt wiele ubrań, ale został im już tylko jeden dzień podróży, więc nie był to problem. Przejrzał zakupione wcześniej jedzenie i znalazł banany, a do tego jakieś bułeczki z malinami. W sam raz na śniadanie. Oprócz tego zostało im jeszcze sporo butelek wody. Spojrzał na zegarek i zdziwił się, że jest dopiero piąta trzydzieści. Im szybciej wyruszą w drogę, tym lepiej. Dotrą do Tuxtepec na kolację, nawet jeśli dojazd zajmie im dwanaście godzin. Będzie musiał zatrzymać się w mieście przed wyjazdem.
Caleb sięgnął po telefon i zadzwonił do Rafiqa.
– Salaam.
– Dlaczego nie odbierałeś?
– Mam ci się tłumaczyć?
– A dlaczego nie, do cholery? Jesteśmy partnerami, czy może Jair wskoczył na moje miejsce w ciągu ostatnich dwóch dni?
Rafiq zaśmiał się. Właśnie tego rodzaju śmiech Caleb musiał znosić przez te wszystkie lata – lekceważący, drwiący śmiech, który miał przypomnieć Calebowi, kto tu jest szefem.
– Nie bądź dziecinny. To przez ciebie nasza ostatnia rozmowa przybrała wrogi ton. Jair z pewnością nie zajmuje pozycji godnej twojej zazdrości.
– Nie jestem zazdrosny, tylko poirytowany, a ty jeszcze pogarszasz sprawę. Gdzie jesteś?
– A gdzie ty jesteś, Caleb? I co z dziewczyną?
Caleb wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze z dala od telefonu. Nadeszła chwila prawdy.
– Dojechaliśmy do Zacatecas. Powinniśmy dotrzeć do Tuxtepec najpóźniej nad ranem.
– Nad ranem? – upomniał go Rafiq. – Jesteś zaledwie dzień jazdy od Jaira i twoich zakładników, dlaczego miałoby ci to zająć tak długo?
– To przez dziewczynę i jej urazy. Muszę się często zatrzymywać.
– Wzbudzisz podejrzenia, jeżdżąc z nią – powiedział Rafiq i zamilkł na moment; jego oddech był równie zgrzytliwy co ton. Caleb przyszykował się na najgorsze. – Ona jest ostatnią częścią naszego planu, Caleb. Musi być gotowa. Musi być idealna. Jeśli nie możesz tego zrobić, sam chętnie się nią zajmę.
Caleb zacisnął szczęki z taką siłą, że usłyszał trzask.
– Przestań mnie kwestionować. Wiem, co muszę zrobić. O niczym innym nie myślę.
– A co z zakładnikami? Jakie masz plany wobec nich?
– Zemstę. Oczywiście.
Rafiq zaśmiał się.
– No i to chciałem usłyszeć, Khoya. Zaczynałem się martwić. Postaraj się tym razem panować nad sobą. Słyszałem, że tych dwoje może nam się przydać.
W piersi Caleba zrodziło się dziwne uczucie.
– Gdzie jesteś?
– Blisko.
– Świetnie. Zakładam, że zobaczymy się niedługo.
Rozłączył się, zirytowany.
Kotek wyszła z łazienki i wydawała się trochę zagubiona. Wydarzenia z zeszłej nocy nieco zmieniły ich relacje i zadaniem Caleba było utrzymanie tego stanu. Położył telefon na stole i podszedł do swojej niewolnicy. Dziewczyna znieruchomiała, gdy się do niej zbliżył, wbiła wzrok w podłogę i złożyła ręce z przodu. Jej zdenerwowanie było wyraźne i pociągające.
Caleb przeciągnął dłonią po jej twarzy, starannie omijając siniaki, a potem odgarnął jej włosy na plecy.
– Kiedy wchodzisz do pomieszczenia i nie wiesz, czego oczekuje twój pan, uklęknij obok niego.
Kotek bez ociągania wykonała jego polecenie, chociaż ze względu na urazy musiała bardzo powoli opuścić się na podłogę.
– Dobrze – szepnął Caleb. – A teraz rozsuń kolana, usiądź na piętach, połóż ręce na udach i skłoń głowę. Twój pan powinien mieć możliwość oglądania każdej części twojego ciała i pewność, że nie ruszysz się, dopóki nie dostaniesz takiego polecenia. Rozumiesz?
– Tak – powiedziała cicho dziewczyna z pewnym wahaniem – panie.
Nieśmiało klęknęła zgodnie ze wskazówkami. Miała na sobie koszulkę nocną, która skrywała jej ciało przed Calebem, ale znał je na tyle dobrze, by wiedzieć, jaki wspaniały widok go omijał. Jego organizm natychmiast zareagował.
– Licom wwierch to komenda po rosyjsku. Gdy ją usłyszysz, połóż się na plecach i rozsuń kolana, a potem unieś je do piersi. Nogi przytrzymaj pod kolanami.
Kotek zrobiła, jak kazał, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
Caleb zaczął szybciej oddychać pod wpływem podekscytowania. W końcu była uległa i słuchała jego poleceń. Uderzyło mu to do głowy, ale też poczuł ukłucie w sercu, bo uczył ją poleceń po rosyjsku.
– Licom wwierch – powtórzył ostrym tonem i z poważną miną.
Usta Kotka wygięły się nieco w grymasie niezadowolenia, a broda zadrżała pod wpływem wstrzymywanego płaczu, ale kiwnęła głową. Boleśnie powoli położyła się na podłodze. Spojrzała w sufit, a niechciane łzy spłynęły jej po policzkach we włosy.
To nie było dla niej łatwe. Caleb się tego spodziewał, jednak w przyszłości czekały ją przecież o wiele trudniejsze wyzwania. Dręczyły go wyrzuty sumienia, ale też pożądanie, intensywne podniecenie pulsujące w żyłach. Poczucie żalu nie miało szans w potyczce z chęcią posiadania pełni władzy nad Kotkiem. Już dawno zaakceptował to, że tego rodzaju pragnienia czynią go chorym i zdeprawowanym człowiekiem.
– Twoje nogi, Kotku. Ułóż je jak trzeba.
Patrzył, jak dziewczyna powoli unosi nogi, a sam omal nie zgiął się wpół pod wpływem pożądania, gdy jej dłonie pociągnęły koszulkę nad kolana i uda. Nie spodziewał się, że rozbierze się przed nim. Jego penis poruszył się niespokojnie zgodnie z rytmem uderzeń serca, napełniając się, wydłużając i prosząc, by go wypuścić. Kotek podsunęła wyżej kolana, a dłonie zwinięte w pięści zacisnęły się na koszulce na wysokości talii. Jej cipka była teraz dobrze widoczna, różowe wargi rozchylone i zaczerwienione, maleńka łechtaczka wyglądała spod swojego kapturka. Caleb wciągnął gwałtownie powietrze.
Mógłby gapić się na nią przez wieczność, ale to nie jego pożądanie było celem tego ćwiczenia. W ten najprostszy z możliwych sposobów chciał na nowo określić ich role. Dzisiejszego dnia nie będzie wybuchów w drodze, nie będzie kłótni i pytań o jej przyszłość.
– Naprawdę jesteś piękna, Kotku.
Jęknęła.
– Słucham? – warknął.
– Dziękuję, panie – poprawiła się.
– Bardzo dobrze, Kotku. Możesz opuścić nogi.
Jej ruchy były szybsze, niż się spodziewał przy jej urazach, ale nie skomentował. Zignorował także pociąganie nosem.
– Liag na żiwotie znaczy leż na brzuchu. Rozumiesz?
Dziewczyna zaszlochała, kiwając głową.
– Tak, panie.
– W takim razie wykonaj.
– Będzie bolało.
– Przynajmniej spróbuj. Zawsze staraj się wykonywać polecenia. Martwienie się o to, czy jesteś w stanie, zostaw mnie. Wróć do pozycji wyjściowej, plecami do mnie – powiedział Caleb tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Liag na żiwotie.
Z ust Kotka wydostał się jęk, ale szybko zacisnęła wargi i wstrzymała oddech, próbując niczym żółw przewrócony na skorupę położyć się na brzuchu. Caleb zdusił w sobie chęć, by jej pomóc. Sytuacja przypominała mu pierwszy raz, kiedy mu się sprzeciwiła. Jej piersi zaróżowiły się wtedy od wymierzonych przez niego klapsów, ale w końcu mu uległa. Miał wrażenie, że od tamtej chwili minęły wieki.
Zajęło jej to minutę czy dwie, ale w końcu przyjęła odpowiednią pozycję. Caleb podziwiał jej pośladki spoczywające na gołych stopach.
– A teraz pochyl się do przodu, podnosząc pośladki. Normalnie kazałbym ci wyciągnąć ręce do przodu, ale teraz ułóż je tak, jak ci wygodniej.
Kotek ze stoickim spokojem wykonała polecenie. Postanowiła skrzyżować ramiona na piersi, opierając jednocześnie bok twarzy o podłogę. Koszulka zasłaniała Calebowi widok. Zrobił krok do przodu i podciągnął materiał na plecy, odsłaniając pośladki.
– Och, Kotku. Naprawdę podobasz mi się taka. Bardzo.
Powiedział samą prawdę. Nie potrafił się powstrzymać przed dotknięciem jej wypiętych pośladków i powolnym ich rozsunięciem. Kotek zadrżała, ale poza tym raczej nie poruszała się pod jego wędrującymi dłońmi.
– Mogę cię dotknąć? – zapytał z nutką wyzwania.
Na kilka sekund zapadła cisza, a potem padła odpowiedź:
– Tak, panie.
Caleb uśmiechnął się. Właśnie takich słów oczekiwał i takie powinny paść z jej ust. Robiła postępy.
– Bardzo dobrze, Kotku. Jestem z ciebie dumny – powiedział.
Pogłaskał delikatną skórę wewnętrznej strony ud. Dziewczyna wypuściła gwałtownie powietrze, co on uznał za oznakę desperacji. Nie było jej łatwo poradzić sobie z tym wszystkim, zwłaszcza po traumie z ostatnich kilku dni. Dobrze jej szło i był z niej dumny. Tyle wystarczało.
Z powrotem zasłonił jej pośladki i nakazał przyjąć pozycję wyjściową. Łzy płynęły jej po policzkach, a zmęczenie odbierało urodę twarzy, ale Caleb i tak ją pocałował, żeby odzyskała spokój.
Po podaniu leku przeciwbólowego nakarmił ją, podczas gdy ona siedziała mu między nogami, akceptując wszystko, co jej dawał.