Читать книгу Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet - C.J. Roberts - Страница 11

Sześć

Оглавление

Matthew starał się ze wszystkich sił skoncentrować na ekranie komputera, ale pisząc, mimowolnie odpływał myślami. Olivia Ruiz ponad wszelką wątpliwość cierpiała na syndrom sztokholmski, usychając z tęsknoty za straconym kochankiem, porywaczem i dręczycielem. Matthew gardził takimi ludźmi. Wszyscy byli tacy sami. Jego matka próbowała wynagradzać mu bicie, zabierając go na spacer do parku. Najwięksi manipulatorzy pośród ludzi tego pokroju potrafili przekonująco udawać poczucie winy, dopóki znowu nie wszedłeś im w drogę.

Mimo to musiał przyznać, przynajmniej przed sobą, że Olivia miała dość… frapujące zdolności do snucia historii. Przez cztery godziny słuchał jej opowieści o relacji z Calebem i patrzył, jak jej policzki się czerwienią pod wpływem uczucia, w którym bez problemu rozpoznał podniecenie. Jak mógł na to nie reagować?

Owszem, dostał wzwodu – i to jak – ale nie podobało mu się to. Co mówi o człowieku fakt, że podnieca się, słuchając opowieści ofiary o tym, jak ją skrzywdzono? Robiło mu się od tego niedobrze. Był chorym człowiekiem.

A do tego niekoniecznie stanowiło to dla niego nowy problem. Miał długą historię dziwnych skłonności seksualnych. Właśnie z tego względu mimo trzydziestki na karku pozostawał singlem, bez perspektyw. Obawiał się, że ktoś mógłby zobaczyć go takiego, jakim jest naprawdę. Bycie singlem nie oznaczało, że czuł się samotny. Poświęcał dużo czasu na pracę dla FBI. Jednak od czasu do czasu myślał o tym, jak miło byłoby mieć do kogo wracać i z kim rozmawiać, nie czując się jak dziwak – chociaż wiedział, że nim jest.

Pociągały go kobiety z trudną przeszłością, a one wydawały się nim równie zainteresowane. Olivia Ruiz najwyraźniej niczym się nie różniła. Z jakiegoś powodu ją do niego ciągnęło, tyle zdążył zauważyć, ale zdawał sobie sprawę, że to zainteresowanie musiało pozostać jednostronne. Nie mógłby narażać dobra śledztwa, wykorzystać świadka ani próbować zbawiać kogoś tak wyraźnie poranionego. Dostał już kiedyś nauczkę.

Wykona swoją pracę. Właśnie dlatego FBI go wciąż zatrudnia – ponieważ summa summarum można liczyć na to, że zrobi, co trzeba. Był człowiekiem, który doprowadzał sprawy do końca. Nic nie mogło mu stanąć na drodze. Nic i nikt.

Na powrót skupiając uwagę na ekranie, zaczął wpisywać resztę zeznań Olivii na temat czasu, jaki spędziła w rękach porywaczy. Starał się pozostać obojętnym, ale pewne zdania wciąż go zaskakiwały:

Kazał mi żebrać o jedzenie…

Wymierzył mi klapsy…

…zmusił do szczytowania.

Jego raport bardziej przypominał powieść erotyczną niż akta sprawy. Znowu zaczął odpływać myślami, tym razem w stronę swojej ostatniej dziewczyny, która nie potrafiła osiągnąć orgazmu, jeśli nie wyzywał jej od dziwek. Znowu się podniecił… dość tego!

Zapisał plik i postanowił, że potrzebuje przerwy od spisywania względnie bezużytecznych wspomnień Olivii. Otworzył okno przeglądarki i wyszukał informacje na temat Muhammada Rafiqa. Matthew podejrzewał, że właśnie on jest ogniwem łączącym poszczególne elementy całego dochodzenia.

Zgodnie z relacją świadka Caleb wyznał, że jego współpraca z Rafiqiem rozpoczęła się, ponieważ chcieli zabić Vladka Rostrovicha, zwanego też Demitrim Balkiem.

– Dlaczego? – wyszeptał Matthew sam do siebie, a potem przypomniał sobie komentarz na temat siostry i matki Rafiqa. Czyżby umarły?

Nieważne, pomyślał. Liczy się tylko aukcja – wszystko inne było nieistotne. Dlaczego w takim razie ciągle chodziło mu to po głowie? Dlaczego ta historia wydawała mu się ważna? Dawała im motyw, pewnie, ale w jaki sposób łączyła się z lokalizacją aukcji w Pakistanie?

Matthew westchnął ciężko i wstał, żeby nalać sobie kolejną filiżankę kawy. Słyszał, że lokalni policjanci narzekają na nią praktycznie bez przerwy, ale w przeciwieństwie do nich on naprawdę lubił wypić kawę w biurze. Może faktycznie nikt nie czyścił ekspresu od nowości, ale zgrzytający w zębach kamień zdawał się dodawać napojowi uroku. Uśmiechnął się pod nosem. Po powrocie do biurka złapał za notatnik i zaczął przekopywać się przez swoje zapiski, żeby znaleźć nowy punkt odniesienia.

Historyjka o masturbacji raczej nie miała w sobie zbyt wiele potencjału, ale udało mu się dowiedzieć, że min-fadlik to po arabsku „proszę”. Caleb najwyraźniej posługiwał się tym językiem na tyle swobodnie, by używać go w tak intymnej chwili. Matthew domyślał się, że ludzie zazwyczaj w samotności wybierali swój język ojczysty, a już na pewno w czasie takiej czynności. Jemu nigdy nie zdarzyło się wykrzykiwać czegoś po mandaryńsku pod wpływem rozkoszy. Oczywiście nie mówił po mandaryńsku.

Przekartkował notatki i zauważył, że Caleb posługiwał się także hiszpańskim, a po angielsku mówił z dziwnym akcentem, opisywanym jako „…mieszanka brytyjskiego, arabskiego i perskiego… może perskiego”. Matthew wyciągnął mapę Pakistanu i spróbował znaleźć obszar, na którym mieszkańcy mogliby posługiwać się taką kombinacją. Wydawało się to mało prawdopodobne. Mimo to tak specyficzny akcent mógł oznaczać, że Caleb albo urodził się, albo długo przebywał na terenie, gdzie słyszałby te języki praktycznie codziennie. Afganistan, Indie oraz Iran sąsiadowały z Pakistanem i każdy z tych krajów łączyłyby pewne podobieństwa demograficzne i kulturalne. Brytyjczycy niezaprzeczalnie mieli duże wpływy w każdym z tych państw, ale wiedział, że największe zdecydowanie w Indiach. Caleb z pewnością nie był Hindusem, ale jeśli się tam wychował, mógł załapać akcent.

Musi skrócić listę potencjalnych lokalizacji aukcji, a miał na podorędziu praktycznie tylko własne doświadczenie, stare akta i Internet. Rząd Pakistanu działa na rzecz zmniejszenia czy wręcz całkowitego wyeliminowania handlu ludźmi na ich terenie. A jednak niewiele zmienił się sposób myślenia tego społeczeństwa. Niewolnictwo nadal jest tam bardzo popularne, chociaż większość przypadków dotyczy dzieci i kobiet przywożonych do niewolniczej pracy.

W Pakistanie ludzi się sprowadzało, sprzedawało i wynajmowało zupełnie swobodnie i nadszedł wreszcie czas, żeby rząd Stanów Zjednoczonych to zauważył i wspólnie z ONZ zaczął przeciwdziałać temu procederowi. Matthew nie był naiwny; wiedział, że jego kraj postanowił coś zmienić w wielu regionach Bliskiego Wschodu bardziej ze względu na znajdujące się tam złoża. Jeśli jednak choćby jedna kobieta lub dziecko zostaną uratowani przed niewolą, Matthew nie miał nic przeciwko takiej polityce. Ropa i wolność dla wszystkich.

Prowincje Sindh i Pendżab słynęły z wysokiej aktywności niewolniczej, ale tymczasowo postanowił je wykluczyć, ponieważ znajdowały się tam głównie pola uprawne, a handel ludźmi zazwyczaj dotyczył niewolniczej pracy na roli. Zdecydowanie nie wyglądało to na prawdopodobne miejsce aukcji niewolników seksualnych dla elitarnych playboyów i terrorystów z całego świata.

Cholera! Czekała go bardzo długa noc.

Matthew spojrzał na zegarek i uznał, że musi zjeść kolację, zanim zamkną jego ulubioną chińską knajpę. Dosłownie ślinił się na myśl o makaronie z czosnkiem i chrupiących sajgonkach. Kiedyś zamawiał dla dwóch, ale minęło już dużo czasu, odkąd miał partnera, z którym dzielił długie godziny pracy śledczej; ostatnio pracował w pojedynkę. Nie przeszkadzało mu to, bo i tak kiepsko sobie radził w towarzystwie. Był zbyt szczerym człowiekiem i ludzie po prostu tego nie doceniali.

Dobrze wykonywał swoje obowiązki i za to go szanowano, ale niekoniecznie zgłaszano się na ochotnika do współpracy z nim albo zapraszano na piwo. Mimo to współpracownicy robili wszystko, o co ich poprosił, i nie miał powodu, by na nich narzekać. Gdyby zapytał któregoś z analityków, by został z nim po godzinach i pomógł przy zbieraniu danych, zgodziłby się niechętnie, ale wszelkie pogardliwe komentarze wstrzymałby do czasu, aż znajdzie się w lepszym towarzystwie.

Matthew wystąpił o przydzielenie mu specjalnego zespołu do pomocy przy śledztwie. Istniała możliwość nagłego przełomu i potrzeby przeprowadzenia międzynarodowej akcji, jeśli przyjdzie im dokonać nalotu w Pakistanie. Mimo to szef odmówił przydzielenia mu porządnej ekipy, dopóki nie dostanie twardych dowodów, że terroryści i cele polityczne pojawią się na aukcji.

Ktoś mógłby pomyśleć, że FBI specjalnie przyzwala na to, by sprawa rozeszła się po kościach. Twarz Olivii Ruiz pojawiła się we wszystkich newsach, razem z ziarnistymi nagraniami jej potyczki ze strażnikami granicznymi. Czegoś takiego nie dało się zamieść pod dywan.

Przeglądał informacje, które dotychczas udało mu się zebrać na temat Muhammada Rafiqa i jego wspólników. Mężczyzna był wojskowym pakistańskiej armii i to wysoko postawionym. Walczył u boku Amerykanów jako członek koalicji w Pustynnej Burzy. Otrzymał wiele medali, plotkowano o jego bliskich kontaktach z byłym generałem dywizji, który brał udział w przewrocie w 1999 roku, kiedy to obalono pakistańskiego prezydenta. Mówiąc krótko, Muhammad miał po swojej stronie wielu ludzi u władzy.

Gdyby Rafiq chciał czyjejś śmierci, nie powinien mieć problemów z osiągnięciem swojego celu. Oczywiście musiałby to zorganizować tak, żeby nie skompromitować siebie i swoich zwierzchników w oczach międzynarodowej społeczności. Czy jego udział w sprawie był przyczyną niechęci FBI do zaatakowania w pełnym rynsztunku?

Matthew sięgnął po długopis i spisał listę informacji, które musiał zebrać: bazy wojskowe w Pakistanie, znajdujące się w nich albo w pobliżu lądowiska, przejścia graniczne i miejsca tankowania. Jednego był pewien – Rafiq nie poleci do Pakistanu ani z niego nie wróci komercyjnymi liniami. Będzie potrzebował prywatnego samolotu, którego załoga nie będzie musiała się przejmować strażą graniczną. Niewiele, ale zawsze coś.

Zaskoczył go dźwięk domofonu. Jego kolacja wreszcie dotarła. Zjechał windą na parter i spotkał się z dostawcą, wręczył mu porządny napiwek, a potem wrócił na górę, żeby nacieszyć się tłustymi smakołykami.

Kilka godzin później Matthew uznał, że starczy już tej pracy, i postanowił pojechać do hotelu. Planował wstać wcześnie rano i raz jeszcze odwiedzić Olivię w szpitalu. Dziewczyna będzie się spodziewać nowych wieści o programie ochrony świadków, a Matthew nie miał jej nic nowego do powiedzenia na ten temat, ale i tak musi wydobyć od niej resztę zeznań.

Jeśli udzielone przez nią informacje pozwolą mu osiągnąć cele, które przedstawił swoim przełożonym, jej prośba zostanie prawdopodobnie spełniona, ale z niewłaściwych powodów. Dziewczyna potrzebowała sprawiedliwości. Ludzie odpowiedzialni za porwanie, zgwałcenie i torturowanie jej powinni oficjalnie odpowiedzieć za swoje zbrodnie. Dziewczynie należało się doprowadzenie ich przed sąd i skazanie – dopiero wtedy będzie mogła pozbierać resztki swojego życia i zostawić tę sprawę za sobą.

Jednak jeśli domysły Matthew były słuszne, FBI bardziej interesuje bezpieczeństwo narodowe niż wymierzenie sprawiedliwości dla dobra jednej osiemnastolatki. Nie będzie żadnych oficjalnych aresztowań i publicznych procesów. Jakiekolwiek dowody na to, że w handel ludźmi zamieszani byli wysoko postawieni wojskowi, głowy państw i potentaci, staną się cennymi atutami w rękach rządu Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza jeśli rzeczone osoby pozostaną na swoich stanowiskach.

W oczach Matthew takie ujęcie sprawy stwarzało dylemat moralny. Olivia postanowiła uciec. Nie chciała stawiać czoła poprzedniemu życiu i ludziom będącym jego częścią, a Matthew bardzo dobrze rozumiał tę pokusę wycofania się, ale nie mógł się z nią zgodzić. Z drugiej strony, był ostatnią osobą, która powinna doradzać innym, jak walczyć z traumą. Sam wciąż nie wyleczył ran, wciąż miał nierówno pod sufitem, chociaż jako nastolatek przewinął się przez tabuny terapeutów. Jego akta zostały utajnione i na dobrą sprawę jest zdolny do służby, ale przecież zna swój umysł. Zna swoje ograniczenia i uprzedzenia. Chyba dobrze; świadomość własnych wad dawała mu pozór perspektywy w czasie wykonywania swoich zadań.

Wszedł do pokoju hotelowego i postawił teczkę na stole. Opróżnił kieszenie, starannie dzieląc wszystkie drobne według nominału i układając je w rządkach. Swoje klucze, portfel i zegarek położył z równą dbałością. Rozpiął zamszową marynarkę i powiesił w szafie. Następnie usiadł i zdjął buty oraz skarpetki, a później także krawat i koszulę. Wreszcie ściągnął pasek, zwinął go i umieścił na stole obok pozostałych rzeczy, by na koniec rozebrać się z bielizny. Ustawił równo buty pod łóżkiem, a ubrania umieścił w torbie na pranie. Tak wyglądała jego rutyna po powrocie do domu, a powtarzanie kolejnych czynności przynosiło mu ukojenie. Porządek był ważny.

Stanął nagi w ciepłym, nieco wilgotnym teksańskim powietrzu i zignorował mrowienie w okolicach twardniejącego członka. Doskonale wiedział, dlaczego ma wzwód, i żałował, że tak się dzieje. Nie potrafił oprzeć się pokusie przejrzenia swoich notatek z przesłuchania, mimo obiecujących informacji, jakie uzyskał po bardziej szczegółowym poszukiwaniu na temat Muhammada Rafiqa. Chociaż historia dziewczyny była przepełniona przemocą, opowiadała ją z tak sugestywnym zapałem i wyraźnym podnieceniem, że nie potrafił tego znieść. Źle to na niego działało, ale pod grubą warstwą obrzydzenia czaił się też wyraźnie przyśpieszony puls.

Nie zrobi tego jednak. Nie zacznie fantazjować. Nie będzie się masturbować. Nie będzie próbował zaspokoić swoich popędów. W ten sposób poszedłby w złym kierunku, ponieważ wiedział, że na końcu tej drogi czekały na niego drenujące z sił wyrzuty sumienia.

Zamiast tego rzucił się na podłogę i rozpoczął serię pompek, ile tylko starczy mu sił. Zmęczył się, a mięśnie zaprotestowały. Druga nad ranem to nie jest odpowiednia pora do ćwiczeń, ciało wrzeszczało na niego, ale lepsze to niż alternatywa. Zmuszał się dalej do wysiłku, pot ciekł mu po plecach, żołądek podszedł do gardła, a osłabione ramiona mogły w każdej chwili ostatecznie się poddać… ale w końcu doprowadził się do stanu, kiedy jakiekolwiek podniecenie nie wchodziło w grę. Wtedy wziął prysznic i położył się do łóżka.

Spał spokojnie, bez snów.

Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet

Подняться наверх