Читать книгу Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet - C.J. Roberts - Страница 7

Dwa

Оглавление

Calebowi wydawało się, że o naturze ludzkiej jedno można powiedzieć z całą pewnością: chcemy tego, czego mieć nie możemy. Dla Ewy był to zakazany owoc. Dla Caleba – Livvie.

Noc nie należała do spokojnych. Livvie jęczała i drżała przez sen, a serce w piersi Caleba zdawało się stawać przy każdym najmniejszym dźwięku. Podał jej kolejną dawkę morfiny i po jakimś czasie jej ciało zdawało się wyciszać, chociaż pod powiekami oczy wciąż poruszały nerwowo. Domyślał się, że to przez koszmary. Teraz, gdy nie musiał się obawiać, że jego gest zostanie przyjęty ze zdziwieniem albo niechęcią, kusiło go, by ją dotknąć. Przytulał ją wcześniej i obojgu dało to nieco wytchnienia, ale wciąż nie mógł pozbyć się z pamięci wiadomości od Rafiqa.

Jak szybko pojawi się w Meksyku?

Jak zareaguje na Livvie i jej opłakany stan?

Ile jeszcze czasu zostało, zanim Rafiq odbierze mu Livvie?

Odbierze. Co za przedziwne, potworne i nieznane mu słowo. Zamknął oczy i spróbował skupić się na rzeczywistości. Ty ją oddajesz. Otworzył oczy. A im szybciej, tym lepiej.

Nie mógł dłużej bujać w obłokach. Odkąd pamięta, przeżycie zawdzięczał stąpaniu twardo po ziemi. Był zimny i wyrachowany. Nie mógł tracić czasu na moralne dylematy. Mimo to chciał trochę pomarzyć. Chciał znaleźć w swoich uczuciach powód do spacyfikowania tego cynicznego mężczyzny w jego głowie. A jednak nie potrafił. Prawda była taka, że pragnął Livvie. Niestety równie prawdziwe było to, że nie takie było ich przeznaczenie. Przyciągnął dziewczynę jeszcze bliżej, ostrożnie, żeby nie ścisnąć jej połamanych żeber czy zranionego ramienia, i zanurzył twarz w jej długich włosach, napawając się jej zapachem.

Powiedział jej, że nie jest księciem na białym koniu, jednak pominął to, iż najchętniej by nim został. Kiedyś, dawno temu, może i był… normalny. Zanim go porwano, zanim zaczęło się bicie, gwałcenie i zabijanie – mógł być kimś innym, niż jest teraz. Nigdy nie myślał w ten sposób, nigdy nie zastanawiał się, gdzie zawiodłyby go inne drogi. Żył bieżącą chwilą i bez fantazjowania. A jednak teraz marzył. Marzył o byciu takim mężczyzną, który mógłby dać Livvie to, czego zawsze pragnęła. Takim mężczyzną, którego mogłaby…

Ale ty nie jesteś taki, prawda?

Caleb westchnął, doskonale znając odpowiedź na to pytanie. Nigdy nie dał sobie narzucać wyobrażeń innych ludzi na jego temat, ale kiedy wreszcie czegoś sam zapragnął, poczuł się rozczarowany życiem, które wcześniej nie tylko akceptował, ale które od czasu do czasu dawało mu przyjemność. Chciał, żeby ta tęsknota i poczucie żalu go opuściły. Chciał żyć tylko po to, by wytropić i zdobyć ofiarę – od bardzo dawna tylko to miało dla niego sens. Nawet w mrocznych chwilach, kiedy jego wiara w możliwość odnalezienia Vladka została nieco zachwiana, nigdy nie myślał o czymś więcej niż to, czym był.

Jednak wystarczyło trzy i pół tygodnia z Livvie, które dziewczyna w większości spędziła zamknięta w ciemnym pokoju, a wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Te nowe pragnienia były głupie, naiwne i niebezpieczne. Człowiek nie może się diametralnie zmienić w tak krótkim czasie. Nadal pozostawał sobą. A jednak czuł się inaczej, nawet jeśli przeczyła temu logika. Gdyby nie wspomnienia, te potworne, pieprzone wspomnienia z czasów, gdy Narweh bił go i gwałcił. Gdyby nie zobaczył Livvie we krwi, poranionej i drżącej w rękach tamtego motocyklisty – nie miałby teraz poczucia, że jego świat trzęsie się w posadach.

Boże! Jaką okrutną karę im wymierzył. Tego rodzaju gniewu nie czuł już od bardzo dawna. A jednak niczego nie żałował. Delektował się wyrazem twarzy członków gangu w chwili, gdy wbił w ciało Małego nóż aż po rękojeść, a jego krew trysnęła na niego samego, na ściany, na wszystko dokoła.

Zemsta! Taki miał cel.

Miło jest wiedzieć, dokąd się zmierza. Był pewien, że znowu poczuje ten przypływ energii. Poczuje to w tej samej sekundzie, gdy zobaczy w oczach Vladka, że ten pojął swój los, a trwać będzie do chwili, gdy wyzionie ducha. Caleba przeszedł dreszcz. Pragnął już teraz poczuć tę satysfakcję. Nic nie mogło się z tym równać. Nawet dziewczyny nie pragnął tak bardzo.

Znienawidzi cię. Na zawsze. Zapragnie się zemścić.

– Wiem – wyszeptał Caleb w ciemność pokoju.

Nie mogąc oprzeć się pustce, jaką obiecywał sen, uciekł w objęcia Morfeusza.

* *

Chłopiec za nic nie chciał się wykąpać.

– Caleb, nie będę ci sto razy powtarzał! Śmierdzisz! Aż łeb wykręca. Minęło już kilka dni, a ty nadal jesteś cały we krwi. Ktoś cię zobaczy i wtedy dopiero będziesz miał kłopoty, chłopcze.

– Jestem Kéleb. Jestem psem! Rozszarpałem swojego pana na strzępy. Poznałem smak krwi i spodobało mi się! Nie umyję się i będę nosił na sobie krew jako oznakę honoru.

Oczy Rafiqa zwęziły się, rysy wyostrzyły.

– Do wody. Natychmiast.

Chłopiec wyprostował się i spojrzał spode łba na swojego nowego pana. Rafiq był przystojny, o wiele, wiele przystojniejszy od Narweha, a na przyuczonym do prostytucji dzieciaku robiło to wrażenie. Rafiq był też znacznie silniejszy od Narweha i mógł chłopca bardziej skrzywdzić, ale nie zamierzał poddać się lękowi i nie stchórzy przed mężczyzną, który najwyraźniej chciał zostać jego nowym panem. Stał się już mężczyzną, mężczyzną! Sam zdecyduje, kiedy ma zmyć pieprzoną krew z twarzy.

– Nie!

Rafiq wstał. Jego spojrzenie było surowe i groźne. Chłopiec głośno przełknął ślinę i mimo najlepszych chęci nie potrafił udawać, że się nie boi. Kiedy Rafiq podszedł bliżej, chłopiec ledwo opanował odruch skulenia się. Poczuł dotyk chropowatej skóry Rafiqa, gdy twarda ręka mężczyzny wylądowała na jego karku i ścisnęła tak mocno, że się skrzywił, ale nie na tyle, by sprowokować go do ataku lub ucieczki.

Rafiq pochylił się i warknął mu do ucha:

– Albo się umyjesz, albo tak cię spiorę, że nigdy więcej do głowy ci nie przyjdzie, żeby mi się stawiać.

Chłopiec poczuł napływające do oczu łzy. Nie z powodu bólu, ale dlatego, że nagle ogarnął go ogromny strach i zapragnął, by Rafiq przestał się na niego gniewać. Nie miał nikogo więcej. Wciąż był bardzo młody i nie poradziłby sobie sam. Przez rasę i wygląd nie może liczyć na przychylność miejscowych. Jeśli nie chciał wrócić do prostytucji, mógł liczyć wyłącznie na pomoc Rafiqa.

– Nie chcę – prosił szeptem.

Ucisk ręki na karku nieco zelżał, a chłopiec zacisnął powieki, żeby powstrzymać wzbierające pod nimi łzy. Nie zamierzał się rozpłakać.

– Dlaczego?

– Chcę wiedzieć, że on jest martwy. To wydarzyło się tak szybko. Tak szybko, a on… zasłużył na cierpienie! Chciałem, żeby cierpiał, Rafiq. Za to wszystko, co mi zrobił, za cały ten ból… Chciałem, żeby poczuł to samo. Jeśli zmyję krew…

Oczy chłopca patrzyły błagalnie.

– Wtedy stanie się tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło? – powiedział cicho Rafiq.

– Tak – wydusił chłopiec przez ściśnięte gardło.

Rafiq westchnął.

– Nikt nie wie lepiej, jak się czujesz, niż ja, Caleb. Nie możesz jednak mi się sprzeciwiać; nie możesz zachowywać się jak rozpuszczony bachor! Nie jesteś już Kélebem. Umyj się. Obiecuję ci, że nawet gdy to zrobisz, Narweh pozostanie trupem.

Chłopiec próbował wywinąć się spod ręki Rafiqa.

– Nie! Nie! Nie! Nie umyję się!

Twarz Rafiqa wykrzywiła się w groźnym grymasie.

– Jak sobie życzysz, Kéleb.

Zacisnął mocniej dłoń na karku chłopaka, a ten skrzywił się i raz jeszcze spróbował się wyrwać. Wtedy druga ręka Rafiqa wylądowała na jego twarzy z głośnym plaśnięciem.

Caleb znał już ból, więc mógł bez problemu wytrzymać, ale uderzenie i tak zdołało go ogłuszyć. Chciał się odsunąć, ale Rafiq nie zamierzał go puścić.

– Do wody! – ryknął z taką siłą, że Calebowi zadzwoniło w uszach.

– Nie! – wołał chłopiec, a po jego twarzy ciekły łzy.

Rafiq zgiął się wpół i przełożył sobie dzieciaka przez ramię. Ignorując uderzenia pięści w plecy, ruszył prosto do łazienki i dosłownie wrzucił Caleba do wanny. Puszczając mimo uszu wściekłe wrzaski i inwektywy rzucane pod jego adresem, odkręcił kran i zimna woda zaczęła wlewać się do środka.

Caleb szarpnął całym ciałem, czując dotyk lodowatej wilgoci na skórze. Nie mogąc się oprzeć gwałtownym emocjom, uderzył Rafiqa w twarz i w połowie wydostał się z wanny, tym samym wzbudzając jeszcze większy gniew swojego nowego pana. Poczuł, jak dłoń Rafiqa zwija się w pięść, zagarniając włosy chłopca, a potem ból skóry na głowie i karku, gdy został pociągnięty do tyłu. Chłopca otoczyła woda, gdy Rafiq przycisnął go do dna wanny.

Przestraszył się.

– Będziesz mnie słuchał, chłopcze! Inaczej utopię cię, tu i teraz. Należysz do mnie. Rozumiesz?

Do ust i nosa Caleba wdarła się woda. Nie słyszał dokładnie słów Rafiqa, ale rozpoznał w głosie mężczyzny trzymającego go pod wodą gniew. Przeczucie zbliżającej się śmierci sprawiło, że znieruchomiał ze strachu. Wszystko. Oddałby wszystko, żeby nigdy więcej nie czuć tego rodzaju przerażenia.

Powietrza!

Znalazłszy się nad powierzchnią wody, Caleb gwałtownie zaczerpnął tchu i zaczął szukać po omacku podparcia. Znalazł ramiona Rafiqa i rzucił się w stronę ciepła i bezpieczeństwa jego ciała. Nie pozwolił się odepchnąć. Nie przejmował się własnym spanikowanym krzykiem, chciał tylko wydostać się z wanny. Pragnął jedynie ciepła i powietrza.

Silne ręce złapały go za ramiona i potrząsnęły.

– Uspokój się, Caleb. Oddychaj – powiedział Rafiq łagodnym, choć zdecydowanym tonem. – Spokojnie, Caleb. Nie wepchnę cię więcej pod wodę, o ile mnie posłuchasz. Spokój!

Caleb z całych sił starał się wykonać polecenie Rafiqa. Trzymał się mocno jego ramion, powtarzając sobie raz po raz, że nie trafi do wody, dopóki nie puści. Uspokoił się i zadrżał, biorąc swój pierwszy normalny oddech. Potem przyszła kolej na następne, aż w końcu cały strach z niego uleciał i pozostał tylko gniew. Powoli puścił ramiona Rafiqa i opadł na dno wanny. Trząsł się z zimna, drżały mu wargi, ale nie zamierzał poprosić o ciepłą wodę.

– Nienawidzę cię – rzucił pomimo szczękania zębami.

Spojrzenie Rafiqa było spokojne i opanowane. Ze złośliwym uśmieszkiem na ustach wstał i wyszedł z łazienki.

W oczach Caleba zebrały się łzy wściekłości, a ponieważ został sam, pozwolił im popłynąć po policzkach. Pewny, że Rafiq nie wróci, odkręcił ciepłą wodę i przysunął się bliżej w nadziei, że szybciej się ogrzeje. Zdjął przemoczone ubrania przez głowę i rzucił je na podłogę z poczuciem satysfakcji z poczynionego w ten sposób bałaganu.

Czysty, niepohamowany gniew przelewał się w jego ciele niczym prawdziwa, otaczająca go teraz woda. Przyciągnął kolana do brody i wgryzł się w ciało, drapiąc je zębami. Łzy jednak nie dawały za wygraną i w dalszym ciągu płynęły po jego policzkach. Czuł się słaby i żałosny. Nie potrafił powstrzymać wpływu Rafiqa. Wbił mocniej zęby, tęskniąc za fizycznym bólem, który ulżyłby mu w cierpieniach.

Chciał krzyczeć.

Chciał zadawać ciosy i niszczyć.

Chciał znowu zabijać.

Przejechał paznokciami po ramionach, a gdy z przeciętej skóry popłynęły kropelki krwi, poczuł jednocześnie ból i ulgę. Powtórzył wszystko od nowa, czując jeszcze więcej bólu i jeszcze większą ulgę. W wodzie krew Caleba mieszała się z krwią Narweha. Nie wiedział, jakie uczucia powinien wywołać w nim ten widok. Opanowało go odrętwienie. Gapił się, zaczarowany, jak w wodzie rozpuszcza się krew człowieka, który tak długo go torturował.

Kim się teraz stał?

Nie był już Kélebem, psem Narweha. Tylko to jedno imię znał, tylko tym jednym był.

Nie żyje. Naprawdę nie żyje.

Jego myśli powędrowały do Teheranu; do tamtej nocy, gdy zamordował swojego właściciela, swojego oprawcę i opiekuna jednocześnie. Kéleb podniósł broń, a na twarzy tamtego na moment pojawił się szok, a potem też strach. Wtedy jednak posłał chłopcu to spojrzenie – to, które przypominało mu, że w oczach Narweha nie zasługuje na miano człowieka – a potem Kéleb nacisnął spust i poczuł odrzut potężnej broni.

Przegapił.

Przegapił chwilę śmierci Narweha.

Na jego twarzy, klatce piersiowej i we włosach wylądowały strzępki ciała, ale nie zwrócił na nie uwagi. Powlókł się w kierunku Narweha. Nie słyszał żadnego charczenia, żadnego chrapliwego oddechu… zobaczył tylko nieruchome zwłoki. Poczuł wtedy… smutek. Narweh nie błagał. Nie klęczał u stóp Kéleba, prosząc o litość i sprzebaczenie.

Nie, Caleb nigdy nie usłyszał błagań Narweha, a teraz jego dawny pan nie żył. Jednak pod warstwą smutku kryło się błogie uczucie ulgi.

Ale masz teraz nowego właściciela, prawda?

Zacisnął powieki na chwilę i wziął głęboki wdech. Potem wypełnił polecenie Rafiqa i zmył z siebie swoje dawne życie.

* *

Caleb gwałtownie się obudził, czując niepokój. Próbował sięgnąć po sen, który śpiesznie opuszczał jego świadomość. Było tam coś… coś ważnego. Teraz jednak zniknęło.

Sfrustrowany przez dłuższą chwilę nie zauważył, że Kotek pilnie mu się przygląda. Wyglądała potwornie. Siniaki i otarcia na jej twarzy rysowały się o wiele wyraźniej niż zeszłej nocy. Spuchnięte i fioletowe powieki odznaczały się na rudobrunatnej skórze. Jej nos, wolny już od bandaży, także wydawał się zaczerwieniony. Mimo tych wszystkich obrażeń nadal widział w niej Kotka, który się nie poddaje.

Znowu odezwało się jego serce – poczuł ukłucie w piersi. Nie dał tego po sobie poznać. Chciał się odezwać, ale zabrakło mu słów. Po ich spotkaniu zeszłej nocy i po wiadomości od Rafiqa, co mógłby jej powiedzieć? Jedyne, co dla niej miał, to kolejne złe wieści.

Postanowił zakomunikować coś oczywistego:

– Wstało już słońce.

Kotek zmrużyła oczy i natychmiast się skrzywiła.

– Wiem, nie śpię już od jakiegoś czasu – oznajmiła ponuro.

Caleb odwrócił wzrok, udając nagłe zainteresowanie otoczeniem. Omal tego nie spieprzył – omal jej nie pieprzył. To nie mogło się wydarzyć. Poczuł, że pilnie muszą opuścić to miejsce, najlepiej od razu, ale nie potrafił powiedzieć tego na głos. Mieli za sobą noc pełną wrażeń.

– Czy coś cię boli? Możesz usiąść? – wyszeptał.

– Nie wiem. Za bardzo cierpię, żeby choć spróbować – odparła równie cicho Kotek.

Patrzyli na siebie o sekundę za długo, a ich spojrzenia za bardzo się do siebie zbliżyły, nim zdążyli szybko, niemal pośpiesznie, odwrócić wzrok. Woleli patrzeć gdziekolwiek, byle nie na siebie.

– A może jestem po prostu zbyt przerażona tym, co się może dzisiaj wydarzyć. Albo jutro. Może wolę znowu zasnąć i obudzić się w innym życiu.

W jej głosie dało się usłyszeć ból, który, jak dobrze wiedział, nie był tylko fizyczny. Caleb zerknął w stronę dziewczyny i zauważył, że nie płacze. Gapiła się tylko w przestrzeń, zbyt odrętwiała na łzy, jak się domyślał. Dobrze znał to uczucie.

A teraz to. Limbo. Stan istnienia, którego nigdy nie doświadczył. Poczuł się unieruchomiony tym, co się wydarzyło, bo chociaż wcześniej jego życie było popieprzone, przynajmniej miał nad nim kontrolę. Teraz znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Wspólna egzystencja przyczyni się tylko do większego bólu i agonii. Caleb podrapał się po twarzy, wbijając palce w szczecinę porastającą policzki, jakby odwróciwszy w ten sposób uwagę, nie musiał już więcej patrzeć na Kotka i mówić jej, że czas stąd uciec, i mimo wydarzeń zeszłej nocy… pozostawała jego więźniem. Nadal był jej panem.

– Pieprzyć to – sapnęła, tym razem głośno, jakby przebudziła się z odrętwienia. – Omówmy to jeszcze raz, Caleb. Co się teraz stanie?

Caleb. Po prostu na nią popatrzył. Znowu to zrobiła, zwróciła się do niego po imieniu. Wiedział, że powinien ją poprawić, wymusić na niej tytułowanie go panem, żeby odbudować hierarchię i dzielące ich bariery. A jednak nie potrafił. Po prostu nie potrafił. Nie miał już sił, był wykończony.

– Teraz chyba zjemy śniadanie. Potem będziemy musieli stąd wyjść. Resztą wolałbym się teraz nie zajmować – oznajmił.

Próbował powiedzieć to lekko, ale nie wyszło mu to naturalnie i Kotek się poznała.

– A co z wydarzeniami zeszłej nocy?

Kotek też próbowała zadać swoje pytanie swobodnym tonem, ale Caleb znał ją zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co tak naprawdę ją interesowało. Chciała wiedzieć, czy coś dla niego znaczyła; czy fakt, że prawie się… pieprzyli, wpłynął jakoś na jego decyzję o sprzedaniu jej w niewolę. Tak naprawdę odpowiedź brzmiała… tak i nie. Vladek nadal powinien zapłacić, a Kotek musiała odegrać swoją rolę. Nie mogli się już wycofać.

– Powiedziałem ci wszystko, co chciałaś wiedzieć. – Zawahał się i kontynuował łagodniej: – Nic więcej ode mnie nie wyciągniesz. Przestań wypytywać.

Wyskoczył z łóżka i ruszył w stronę łazienki. Już w środku zaczął szukać szczoteczki do zębów, unikając patrzenia w lustro. Znalazł dwie, sięgnął po tę mniej zużytą i nałożył na nią trochę pasty. Zarazki to najmniejsze z jego zmartwień. Chociaż brał prysznic zaledwie kilka godzin wcześniej, odkręcił ciepłą wodę i tylko ciepłą wodę, a potem zaczął zdejmować z siebie pożyczone ubrania.

Woda parzyła, a ciało odruchowo próbowało odsunąć się od niebezpiecznej temperatury, ale Caleb mu na to nie pozwolił. Zmusił się do zniesienia bólu. Zacisnął zęby i zignorował fakt, że na skórze w niektórych miejscach zapewne pojawią się pęcherze. Oparł ręce o ściankę prysznica i pozwolił, by kilka gorących biczy wodnych oczyściło jego głowę z całego tego mętliku. Poczuł napięcie w mięśniach pleców, które już odczuły karę. Blizny ożyły i zaczęły mrowić.

Właśnie na to uczucie czekał. Blizny przypominały mu, kim był, skąd pochodził i dlaczego musiał kontynuować swoją misję. Ukrop parzył mu pośladki i genitalia, a w gardle rosła gula. Nie pozwoli sobie na te emocje. Zdusi je i uwięzi w piersi. Zsunął ręce i złapał krocze, żeby ochronić je przed gorącą karą.

Rozległo się pukanie do drzwi i Caleb gwałtownie obrócił głowę w stronę wejścia. W środku pojawiła się dziewczyna; zapowiedziała wizytę pukaniem, ale nie czekała na zaproszenie. Ogarnęła go fala szoku. Nie potrafił ukryć tego przed nią i bez zastanowienia odkręcił kurek z zimną wodą. Ta chwila powinna należeć tylko do niego!

Cóż, przynajmniej Kotek nie uciekła. Ale w zasadzie gdzie miałaby uciekać?

Spojrzała na niego… całego. Nawet mimo ogromnej ilości pary wodnej widział, jak mocno się zaczerwieniła. Może i była wstydliwą dziewicą, ale nie uciekła wzrokiem przed jego nagością.

Ich spojrzenia wreszcie się spotkały.

– Chciałam… – Kotek chrząknęła i spróbowała odezwać się raz jeszcze, ale słowa utknęły jej w gardle. Za to już się nie czerwieniła.

– Potrzebujesz czegoś? – warknął Caleb.

Starał się wcześniej opanować emocje, a kiedy mu przerwała, poczuł się w pewnym sensie obnażony, może nawet bezbronny, i nie podobało mu się to. Z drugiej strony, ona również była naga, ponieważ wciąż nie ubrała się po wydarzeniach z zeszłej nocy, a to też zbiło go z tropu. Otaksował ją wzrokiem, centymetr po centymetrze, a wtedy cały rozsądek wyparował. Jego penis poruszył się, skryty rękoma. Caleb powinien skrzywić się pod wpływem rozciągającej się spieczonej skóry, ale nie bolało go tak, jak się spodziewał, bowiem nagle przyjemność i cierpienie zlały się w jedno.

Kotek wyprostowała się, a jej postawa zdradzała pewność siebie.

– Tak, faktycznie potrzebuję czegoś. Całe mnóstwo rzeczy. Od czego mam zacząć?

Patrzył na nią zszokowany. Naprawdę to powiedziała? Jemu? Wiedział, że powinien się wściec, ale zamiast tego odwrócił głowę, żeby ukryć uśmiech. To przekomarzanie brzmiało znajomo i, co dziwne, wywiało z niego wszystkie skonfliktowane emocje, które dopiero co nie dawały mu spokoju. Znał tę część gry – to była jego gra, bez względu na to, jak mocno dziewczyna się w nią zaangażowała.

Przemówił z twarzą odwróconą do ścianki prysznica, próbując nie dać po sobie poznać rozbawienia:

– A czy to nie może poczekać, aż skończę się myć? – A ponieważ nie potrafił się powstrzymać, dodał jeszcze: – Chyba że masz ochotę wejść tutaj i odwdzięczyć się za wczoraj?

Zaryzykował spojrzenie w jej stronę. Zaczerwieniła się, ale głowę nadal trzymała wysoko.

– Właściwie to tak. To znaczy nie, ale… – Westchnęła. – Chciałabym wziąć prysznic, a ponieważ jestem praktycznie kaleka, przydałaby mi się pomoc. Jeśli jednak masz się zachowywać jak dupek… – Kiwnęła głową, jakby chciała dodać: „No dobra, powiedziałam to”.

Caleb nie zdołał zdusić śmiechu. Jego humor znacznie się poprawił, więc postanowił pozwolić Kotkowi na dokazywanie. Tak było znacznie bezpieczniej i prościej. Wiedział, że zareagował zupełnie inaczej niż zwykle, w innej sytuacji, z inną dziewczyną. W tej chwili jednak czuł cholernie wielką ulgę przez to, że towarzyszyło mu coś w rodzaju radości, a nie ten mętlik w głowie, z którym się obudził. Zamierzał mocno się tego uczepić.

Otworzył drzwi do prysznica i posłał dziewczynie najbardziej sprośny uśmiech, na jaki było go stać.

– W takim razie zapraszam. Postaram się nie być dupkiem.

Nie odpowiedziała mu uśmiechem, a zamiast tego wolała pozostać przy rozgniewanej minie. W pewnym sensie w ten sposób buntowała się przeciwko niemu, ale akceptował tę postawę, bo kiedyś nienawiść wobec niego może utrzymać ją przy życiu. Potrzebowała go, a on był zdeterminowany zrobić dla niej wszystko, co w jego mocy. Przynajmniej tyle był jej winien.

Cofnął się o krok, gdy weszła do środka. Trzymała nisko głowę, a policzki nadal miała zaróżowione, ale też fioletowe, zielone, żółte i sine. Ostrożnie się do niego zbliżyła. Nagle przebłyski jej pobitego, krwawiącego ciała i przeszłości Caleba zlały się w jedną wizję, niczym czyjeś potworne wspomnienie. Ogarnęła go fala silnych emocji i cieszył się, że para i szum wody wszystko ukryły.

Caleb zamrugał, walcząc z myślami i głosami przetaczającymi się przez jego umysł. Kiedy dziewczyna wyciągnęła do niego rękę i wsparła się na jego ramieniu, widział tylko ją i myślał tylko o niej.

– Rany, ale tu saunę urządziłeś – stwierdziła, a potem spojrzała na niego, krzywiąc się. – Możesz trochę zmniejszyć temperaturę?

– Nie wiem. A umiesz poprosić? – W głosie Caleba nadal dało się słyszeć rozbawienie, ale wracał też niepokój.

– Ładnie proszę.

W jednej sekundzie zmieniła się z powrotem w dziewczynę z zeszłej nocy: uwodzicielską, drapieżną… całą Livvie.

Caleb powoli wciągnął powietrze i odwrócił się, żeby przykręcić gorącą wodę. Nie zdawał sobie sprawy ze swojego błędu, dopóki nie usłyszał stłumionego okrzyku i nie poczuł ręki Kotka na plecach.

– Nie dotykaj – warknął i znowu stanął twarzą do niej. Jej otwarte szeroko oczy napełniły się panicznym strachem, a dłoń przykryła usta. Caleb zacisnął pięści, a ona odsunęła się od niego. Zabolało go to, że spodziewała się uderzenia pięścią. Zmusił się do rozluźnienia palców, a widok spokoju powoli wracającego na jej twarz bardzo mu to ułatwił.

Kiedy wreszcie stanął przed nią, z rękoma po bokach ciała i otwartymi dłońmi, ze spojrzeniem celowo wyrażającym zupełny spokój – wreszcie odjęła rękę od ust, a z jej oczu zniknęło przerażenie. Zaczęła przyglądać mu się uważnie, poszukując sposobu na bezkonfliktowe zbliżenie się do niego. Powoli wyciągnęła dłoń, a jej palce otarły się o niego, bez słowa prosząc o pozwolenie.

Cofnął powoli ramię, zaledwie kilka centymetrów, wyrażając tym samym odmowę intymności. Patrzył, jak dziewczyna spuszcza wzrok, ale mimo to posuwa się do przodu i przeciąga palcem wskazującym po nadgarstku Caleba.

– No dalej, Caleb – wyszeptała cicho.

Nie podniosła głowy, w ten sposób pozwalając mu na reakcję poza polem jej widzenia.

Dostał gęsiej skórki. Gdyby nie była w tak opłakanym stanie, może by ją odepchnął. Zamiast tego pozwolił jej się zbliżyć. Dotykały go teraz dwa palce; sunęły powoli po jego nadgarstku w dół dłoni. Pozwalał na to. Wciągnął głęboko powietrze i nie protestował, gdy ich dłonie się splotły. Patrzył ponad jej głową.

Poczuł, jak jego ręka się podnosi. Poczuł, jak opuszki palców muskają żebra Livvie. A potem ramię. I w końcu policzek.

Tutaj.

Tutaj mnie zranili.

Ciało Caleba zachwiało się lekko.

– Pocałuj mnie – wyszeptała, tym samym dając mu okazję do zapomnienia.

Skorzystał z niej.

Jego pierś zatrzęsła się od mocy westchnienia, a usta wyszły na spotkanie zwróconej ku niemu twarzy Livvie. Zaczęli jęczeć jednocześnie. Cholera! Tak! Niczego tak nie pragnął, jak unieść Livvie i przyszpilić do ścianki prysznica, a potem pieprzyć tak długo, aż zniknie cała frustracja, gniew, pożądanie i wyrzuty sumienia.

Odplątali palce, a Caleb sięgnął do piersi dziewczyny i ścisnął obie. Jego dotyk był szorstki, spragniony, ale ona odpowiedziała z równą intensywnością. Jego kciuki zatoczyły koła wokół sutków. Jej ciało natychmiast zareagowało na jego sprawne ruchy. Twarde koniuszki sutków ocierały się o poduszki jego palców, a usta poddały się gorączkowym pocałunkom.

Drżące dłonie dziewczyny zsunęły się w dół. Jej palce oplotły biodra, a paznokcie wbiły się w podrażnioną skórę. Teraz nadszedł czas na głośny jęk Caleba. Ciało, wciąż drażliwe po spłukaniu go ukropem, mimo wszystko z chęcią powitało ból, zwłaszcza w połączeniu z przyjemnością. Chciał więcej. Chciał wszystko.

Caleb zrobił krok do przodu. Livvie cofnęła się, nie przerywając namiętnych pocałunków. Rozpoczęli taniec, który ich ciała dobrze już znały. Dziewczyna przygryzła wargi Caleba, zaskakując go, lecz po chwili ich języki znów się spotkały. Caleb wykorzystał to, że Livvie była przyciśnięta plecami do ścianki prysznica, i przysunął się bliżej, całując mocniej. Jego wzwiedziony penis otarł się o jej brzuch; pchnął go w jej śliskie ciało.

– Auć! – zawołała.

Przerwała pocałunek i złapała się za podbrzusze, zginając się lekko w pasie pod wpływem bólu.

Caleb natychmiast się wycofał.

– Cholera, nie pomyślałem – jęknął, trzymając ręce po bokach i zaciskając dłonie w pięści. – Nic ci nie jest?

– Nie, nic – zapewniła, ale jej głos mówił co innego. – Nic się nie stało, tylko daj mi sekundkę.

Calebowi zrobiło się głupio, gdy tak stał nad nią ze sterczącym fiutem. Co on sobie myślał, cholera jasna. Nie powinien tego robić. Wahał się między tym, co powinien, a czego chciał. To musi się skończyć.

– Musimy przestać.

Livvie wyciągnęła rękę do góry, a Caleb pozwolił jej się oprzeć o jego ramię. Nie spodziewał się, że jej druga dłoń wyląduje na jego penisie. Ścisnęła go, a Caleb głośno jęknął.

– Nie – zaprotestowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie chcę przestać. Nie chcę myśleć. Chcę zostać tutaj i udawać, że nic nas nie czeka po wyjściu.

Słowa Livvie wydawały się dotykać czegoś głęboko w nim schowanego; czegoś, czego sam nie potrafił dosięgnąć. Oczywiście, liczył się też sam fizyczny dotyk jej dłoni na jego penisie.

Syknął przez zaciśnięte szczęki. Palce dziewczyny ciasno oplotły jego prącie, ale nie były dość długie, żeby się stykać. Zacisnęła znowu. Więcej przyjemności. Więcej bólu.

– Nie możemy. Skrzywdzę cię – powiedział Caleb.

Livvie go puściła, a gdy krew napłynęła do główki penisa, uczucie to sprawiło, że omal znowu nie wcisnął go w rękę dziewczyny. Jęknął, gdy opuszkami palców przesunęła po nabrzmiałej skórze.

– Cóż, jak tak patrzę na ciebie, to wierzę. Czy wszyscy jesteście… tacy? To znaczy… czy wszyscy mężczyźni są tak wyposażeni?

Caleb dotknął jej ręki i przytrzymał.

– Nie mów teraz o innych mężczyznach. Nie kiedy masz mojego fiuta w ręku.

Nie był zazdrosny. To nie było w jego stylu; zazwyczaj nie zależało mu na tyle, by pojawiła się zazdrość. Jednak jej pytanie przypomniało mu, jak wiele wiedział o innych i cholernie mu się to nie podobało.

– Przepraszam – wyszeptała i zaczerwieniła się. – Chyba nie wypada, prawda?

Livvie uśmiechnęła się do Caleba, ostrożnie i pięknie mimo obrażeń.

Twarda sztuka.

Brązowe oczy dziewczyny wciąż przyciągały jego uwagę, nawet bardziej niż wcześniej. Pozwolił sobie zapatrzeć się w nie i zauważył, że dziewczyna odwdzięczyła się tym samym. Czuł pod palcami i na penisie drżenie jej dłoni. Jęknął i patrzył, jak jej źrenice się rozszerzają, zwiększając głębię spojrzenia; zastanawiał się, czy jego oczy reagują podobnie.

Caleb przyglądał się, jak koci język dziewczyny przesuwa się powoli po jej dolnej wardze, a potem znika w środku. Livvie przygryzła usta, a on głośno przełknął ślinę.

– Nie – powiedział chrapliwym głosem – zwłaszcza w tej pozycji. – Uśmiechnął się do niej. – Mimo to zapewniam, że mój penis jest wyjątkowy.

Livvie rozciągnęła usta w uśmiechu.

– Nie mogę uwierzyć… że zmieściłeś go we mnie.

Słysząc te słowa, Caleb wypchnął biodra do przodu. Jego penis dobrze pamiętał, jak pieprzył jej tyłek, pamiętał tę ciasnotę i ciepło czekające na niego w środku. Pamiętał jej jęki i wzdychania, gdy wygięła się, wpuszczając go do środka.

– Nie mogę. Nie możemy.

Jego własne chrypienie zaskoczyło go. Pragnął seksu tak bardzo, że nie potrafił tego ukryć.

Livvie podeszła bliżej i przysunęła głowę do jego piersi. Caleb otoczył ją ramionami, jakby instynktownie.

– Chcę, żebyś doszedł – szepnęła z ustami przy jego skórze, wstydliwie i uwodzicielsko. Jej dłoń w dalszym ciągu go trzymała i właśnie zaczęła poruszać się w górę i w dół.

Caleb wspiął się na palce i jęknął, nie mogąc oprzeć się rozkosznemu ocieraniu się skóry o skórę, ale udało mu się powstrzymać przed wbiciem penisa w miękkość jej piersi, które spotykały się z jego główką.

– Nie przerywaj – wydyszał.

Oparł się jedną ręką o ścianę za Livvie, prostując ramię tak, by pamiętać, że nie może przygnieść dziewczyny. Drugą ręką przytrzymywał ją delikatnie przy sobie. Zauważył, że jej zranione ramię opierało się o niego, a dłoń spoczęła na biodrach, wciąż drażliwych po gorącym prysznicu.

W dalszym ciągu go pieściła. Otworzył usta i cicho wypuścił powietrze, próbując nie jęczeć. Mięśnie brzucha napięły się. Dziewczyna wykonywała niewprawne ruchy, brakowało im harmonii, raz były niebiańsko delikatne, a za chwilę przypominały gwałtowne szarpanie, ale i tak mu się podobało. Dotykała go, bo tego chciała; nie istniał żaden inny powód. Co ty ze mną wyprawiasz, Livvie?

W następnej minucie jego umysł się zresetował. Nie mogąc dłużej się opierać, wepchnął głębiej penisa w jej dłoń, wysuwając biodra do przodu tak, by dotknąć niesamowitych piersi dziewczyny.

Rujnujesz mi życie…

Tak miękkie. Tak piekielnie miękkie.

– O… Boże – wymsknęło mu się, ale miał to gdzieś. Tuż przy jego piersi Livvie dyszała z podniecenia i wysiłku. Palce zacisnęły się mocniej na biodrach i przysunęły je jeszcze bliżej, a potem odepchnęły do tyłu.

Więcej. O kurwa! Proszę, więcej.

– Mocniej, Livvie, ściśnij mocniej – jęknął. Livvie posłuchała, posyłając Caleba w stan nirwany. Czuł się, jakby zaraz miał spalić się od środka. – Nie przerywaj. Właśnie tak.

– O matko, Caleb. Jesteś taki twardy – w głosie Livvie słychać było czyste pożądanie. – Chcę, żebyś doszedł. Chcę zobaczyć, jak dochodzisz.

Próbowała się odsunąć, ale Caleb przysunął ją jeszcze bliżej.

Pokręcił głową.

– Nie patrz na mnie, patrz na mojego kutasa. Patrz, jak dochodzę na ciebie.

Palce Livvie zacisnęły się mocniej i przyspieszyły.

Caleb nie mógł już dłużej wytrzymać. Z głośnym jękiem wspiął się na palce i wytrysnął na jędrne piersi Livvie. Dysząc i próbując nie zemdleć, usłyszał pisk zaskoczonej dziewczyny.

– O. Mój. Boże! – szepnęła i zaśmiała się. Spojrzała w dół na swoje ciało, a jej mina była bezcenna. – Jestem cała umazana. Fuj. Caleb, to się klei.

Caleb wybuchnął śmiechem i patrzył, jak dziewczyna próbuje zmyć z siebie jego nasienie.

Uśmiechnął się szelmowsko.

– Bardziej się klei, gdy jest mokre – ostrzegł.

Odwrócił się i sięgnął po mydło. Zamarł na chwilę pod wpływem dotyku jej dłoni na plecach. Westchnął głęboko. Ciągle rozpalony po orgazmie nie miał już energii na kłótnie czy walki.

Spiął się, gdy podeszła bliżej. Zacisnął powieki, gdy przesuwała palcami po poszarpanych białych liniach znaczących jego tył. Skórę wciąż miał zaczerwienioną po polewaniu jej ukropem i wiedział, że przez to blizny są jeszcze lepiej widoczne. Livvie nie była pierwszą osobą, która je widzi. Nie wstydził się ich i nie krył swojego ciała przed kochankami. Nigdy jednak o tym nie rozmawiał, przenigdy.

– Co się stało?

Szept był bardzo cichy. Caleb mógłby go nie usłyszeć, gdyby nie spodziewał się tego pytania.

– Popierdolone dzieciństwo się stało – powiedział beznamiętnie.

Czuł oddech Livvie wędrujący po jego skórze. Całowała jego blizny.

Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet

Подняться наверх