Читать книгу Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet - C.J. Roberts - Страница 6

Jeden

Оглавление

Niedziela, 30 sierpnia 2009

Dzień 2:

Wiwisekcja. Właśnie to słowo przychodzi mi na myśl, gdy zastanawiam się, jak opisałabym swoje samopoczucie. Zupełnie jakby ktoś rozciął mnie skalpelem, a ze środka wydostały się tkanki i krwawe bąble. Słyszę, jak trzaskają żebra przy otwieraniu klatki piersiowej. Moje mokre i lepkie ograny zostają powoli wyciągnięte na zewnątrz, jeden po drugim, aż w końcu staję się zupełnie pusta. Pustka ta nie oznacza jednak kresu cierpienia. Ból sugeruje, że wciąż żyję. Wciąż. Żyję.

Nade mną świecą sterylne, przemysłowe fluorescencyjne światła. Jedna z żarówek mruga i brzęczy, jakby miała się zaraz przepalić, walczy o życie. Już od godziny nie mogę przestać obserwować nadawanego przez nią alfabetem Morse’a komunikatu. Światło-ciemność-bzz-bzz-światło-ciemność. Bolą mnie oczy, a mimo to nie mogę odwrócić wzroku. Odpowiadam własnym komunikatem: Nie myśl o nim. Nie myśl o nim. Caleb. Nie myśl o nim.

Ktoś mnie obserwuje. W takich miejscach zawsze ktoś cię obserwuje. Ktoś przychodzi ciągnąć za różne kable. Jedna osoba patrzy na wykres pracy serca, druga na rytm oddechów, a trzecia dba o to, żebym nic nie czuła. Nie myśl o nim. Kable. Te wystające z dłoni doprowadzają płyny i leki. Te przylepione do klatki piersiowej monitorują pracę serca. Czasami wstrzymuję oddech, żeby sprawdzić, czy się zatrzyma. Ono jednak tylko przyśpiesza, a ja po chwili muszę zaczerpnąć powietrza. Bzzzz-światło-ciemność.

Jest też kobieta, która próbuje mnie karmić. Zdradza mi swoje imię, ale mam to w nosie. Ona się nie liczy. Nikt się nie liczy. Pyta mnie, jak się nazywam, jakby jej uprzejmość miała zachęcić mnie do mówienia. Nigdy nie odpowiadam. Nigdy nie jem.

Nazywam się Kotek, a mojego pana nie ma. Co może być bardziej ważnego?

Kątem oka widzę, jak obserwuje mnie z cienia.

– Naprawdę myślisz, że błaganie ci coś da? – pyta mnie duch Caleba i uśmiecha się.

Płaczę. Wydostaje się ze mnie głośny szloch, tak gwałtowny, że wstrząsa całym moim ciałem. Nie potrafię go powstrzymać. Pragnę Caleba, a zamiast tego dostaję leki. Pokarm jest dostarczany przez rurkę, kiedy śpię.

Zawsze ktoś mnie obserwuje.

Zawsze.

Chcę stąd odejść. Przecież nic mi nie dolega. Gdyby Caleb tu był, wyszłabym stąd szczęśliwa, uśmiechnięta i kompletna. Ale jego nie ma, a oni nie pozwalają mi opłakiwać go w spokoju.

* *

Dzień 3:

Zamykam oczy, a potem powoli znowu podnoszę powieki. Caleb stoi obok mnie. Serce zaczyna mi szybciej bić, a z oczu płyną łzy. Wreszcie tu przyjechał. Wreszcie przybył, żeby mnie stąd zabrać. Jego twarz jest ciepła, a uśmiech szeroki. Zauważam znajome wygięcie warg i wiem, że myśli o czymś niegrzecznym. Czuję mrowienie, które rodzi się w brzuchu i wędruje do cipki, sprawiając, że puchnie i zaczyna pulsować. Nie miałam orgazmu od wielu dni, choć wcześniej zdążyłam się do nich przyzwyczaić.

– Mam cię uwolnić? Wyglądasz tak seksownie, gdy jesteś przypięta do łóżka – mówi z uśmiechem.

– Tęskniłam za tobą – próbuję powiedzieć, ale moje usta okazują się niewiarygodnie suche i kiedy oblizuję dolną wargę językiem, na myśl przychodzi mi papier ścierny.

Karmią mnie przez rurkę, która została wciśnięta mi do nosa; zawartość kroplówki spływa po gardle. Swędzi mnie tam i nie mogę się podrapać. Boli. Nie potrafię pozbyć się tej rurki i czuję jej zawartość za każdym razem, kiedy przełykam. Smakuje środkiem antyseptycznym.

– Przepraszam – mówi Caleb.

– Za co? – szepczę.

Chcę, żeby przeprosił mnie za to, że tak długo zwlekał, by… wyznać mi miłość.

– Za przywiązanie cię do łóżka – wyjaśnia.

Marszczę brwi ze zdziwienia. Przecież on uwielbia mnie wiązać.

– Kiedy zyskamy pewność, że jesteś stabilna emocjonalnie, uwolnimy cię.

Coś tu jest nie tak. Coś tu jest bardzo nie tak.

To przez te leki.

– Wiesz, gdzie się znajdujesz, Olivio? – pyta łagodnie kobieta.

Nie nazywam się Olivia. Nie jestem już tamtą dziewczyną.

– Jestem doktor Janice Sloan i pracuję dla FBI – mówi. – Policjanci zdołali cię zidentyfikować dzięki zdjęciu dołączonemu do aktów sprawy zaginięcia. Twoja przyjaciółka, Nicole, zgłosiła porwanie. Szukaliśmy cię. Twoja matka bardzo się martwiła.

Mam ochotę się odezwać i kazać jej się zamknąć. Dosłownie aż mnie świerzbi. Przestań! Przestań do mnie mówić. Ale ona nie zamierza milczeć. Będzie zadawać więcej pytań, tych samych pytań, a tym razem może się okazać, że będę musiała na nie odpowiedzieć. Wiem, że to jedyny sposób, żeby mnie wypuścili. Teraz trzymają mnie przywiązaną do łóżka i naszprycowaną lekami; mówią, że próbowałam skrzywdzić pielęgniarkę. Ja wyjaśniam, że to ona zaczęła. Nie prosiłam o przewiezienie do szpitala. Krew nie należała do mnie, a jej właściciel nie będzie za nią tęsknił. Byłam niemal pewna, że nie żyje. Wiem o tym, bo sama go zabiłam.

– Rozumiem, że to dla ciebie trudne. Tak wiele przeszłaś… – Słyszę, jak kobieta przełyka głośno ślinę. – Nie potrafię sobie tego wyobrazić – ciągnie dalej.

Z daleka śmierdzi od niej współczuciem, którego wcale sobie nie życzę. Nie od niej. Kobieta wyciąga rękę, żeby mnie dotknąć, a ja odruchowo cofam dłoń. Głośne szczęknięcie sprzączki pasa uderzającego o metalową ramę łóżka brzmi jak groźba przemocy. Jestem gotowa właśnie w ten sposób zareagować na kolejną próbę kontaktu fizycznego. Kobieta unosi obie ręce i odsuwa się o krok. Zaczynam oddychać spokojniej, a czarny krąg otaczający pole mojego widzenia znika. Świat odzyskuje kolory i ostrość. Teraz, gdy już zwróciła moją uwagę, zdaję sobie sprawę, że nie jest sama. Przyszła z mężczyzną, który uniósł głowę i patrzy na mnie jak na zagadkę, którą chce rozwiązać. To spojrzenie jest boleśnie znajome.

Odwracam głowę w stronę okna i wbijam wzrok w światło wpadające przez szpary między żaluzjami. Ściska mnie w żołądku. Caleb. Wydaje mi się, że słyszę jego imię. Kiedyś patrzył na mnie w ten sposób. Zastanawiam się dlaczego, skoro najwyraźniej potrafił czytać mi w myślach. Z tęsknoty za nim wszystko mnie boli. Tak bardzo mi go brakuje. Czuję znowu, jak łzy zbierają się pod powiekami i wypływają kącikami oczu.

Doktor Sloan nie odpuszcza.

– Jak się czujesz? Rozmawiałam z naszym przedstawicielem, który był obecny podczas wstępnego badania, a także dowiedziałam się od policji w Laredo, co zaszło w trakcie twojego zatrzymania.

Przełknęłam głośno ślinę, próbując odepchnąć napływające wspomnienia. Właśnie tego bardzo chciałam uniknąć.

– Wiem, że to może wyglądać inaczej, ale jestem w szpitalu, żeby ci pomóc. Znalazłaś się tutaj ze względu na oskarżenie o napaść na funkcjonariuszy straży przygranicznej, posiadanie broni, stawianie oporu oraz podejrzenie popełnienia morderstwa. Moim zadaniem jest ustalenie twojej odpowiedzialności, ale też pomoc. Jestem pewna, że masz powody, dla których dopuściłaś się tego, o co się ciebie oskarża, ale nie pomogę ci, o ile nie wtajemniczysz mnie w swoją historię. Proszę, Olivio, daj sobie pomóc – mówi doktor Sloan.

Czuję narastającą panikę. Moje serce już przyśpieszyło, a wzrok raz jeszcze zachodzi mgłą. Duszę się od łez zbierających się wokół rurki w gardle. Świat po stracie Caleba jest pełen bólu. Spodziewałam się tego.

– Twoja matka próbuje znaleźć kogoś do opieki nad twoim rodzeństwem, żeby móc się z tobą zobaczyć – mówi.

NIE! Niech się trzyma z dala ode mnie.

– Powinna dotrzeć tutaj jutro albo pojutrze. Możesz porozmawiać z nią przez telefon, jeśli chcesz.

Jęczę, żeby wreszcie zamilkła. Chcę, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju – ta kobieta, mężczyzna w kącie, moja matka, rodzeństwo, nawet Nicole. Nie chcę ich słuchać. Nie chcę ich oglądać.

Odejdź, odejdź, odejdź.

Drę się jak opętana. Nie wrócę do domu!

– Caleb! – wołam. – Pomóż mi!

Moje ciało chce się zwinąć w kłębek, ale nie może. Jestem uwięziona jak zwierzę w klatce, ku uciesze gawiedzi. Chcą wiedzieć, co się stało, ale oni nigdy, przenigdy tego nie zrozumieją. Nie mogę im powiedzieć. Ból jest mój i tylko mój.

Krzyczę i krzyczę, aż w końcu ktoś podbiega i naciska wszystkie magiczne guziki.

Leki przejmują kontrolę.

Caleb.

* *

Dzień 5:

Doskonale zdaję sobie sprawę, że znajduję się na oddziale psychiatrycznym szpitala. Powtarzano mi to wielokrotnie. Śmiać mi się chce z ironii sytuacji. Wypuszczą mnie wtedy, gdy będę w stanie ich o to poprosić, ale ja nie zamierzam się odzywać. Dosłownie stałam się własną zakładniczką. Może faktycznie zwariowałam. Może faktycznie pasuję do tego miejsca.

Obtarcia na nadgarstkach i kostkach przybrały kolor wściekłej czerwieni. Chyba ostro walczyłam. Tęsknię za więzami. W pewnym sensie pozwalały mi wić się i szarpać. Dawały mi coś, przeciwko czemu mogłam się buntować. Bez nich… czuję się jak zdrajczyni. Nie jestem już więźniem i najwyraźniej pozwalam im mnie tu trzymać.

Jem, kiedy przynoszą posiłki, żeby nie wciskali mi więcej rurek do nosa. Biorę prysznic, kiedy jest to konieczne. Wracam do łóżka jak grzeczna dziewczynka. Odpływam w nieświadomość pod wpływem leków.

Och, uwielbiam leki.

Tylko że oni nigdy nie zostawiają mnie samej. Zawsze ktoś mi towarzyszy, obserwując mnie jak króliczka doświadczalnego. Kiedy tylko mgła po lekach opada, od razu ich widzę: doktor Sloan i jej „partner”, agent Reeda. Mężczyzna lubi na mnie patrzeć. Odpowiadam tym samym. Kto pierwszy odwróci wzrok, przegrywa. Często ja jestem pierwsza. Jego wzrok jest niepokojący.

W oczach Reeda dostrzegam znajomą determinację i przebiegłość, jakiej nie mogłabym dorównać.

– Jesteś głodna? – zapytał.

Czuję się, jakby mówił, że nie mam innego wyjścia i muszę się złamać; że w końcu dostanie to, czego ode mnie chce. Dręczę go milczeniem, a on czasami uśmiecha się pod nosem. W takich chwilach widmo Caleba staje się bardziej wyraźne.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, Caleb musnął palcami prawej dłoni dolną część mojej prawej piersi.

Tego dnia jednak on pierwszy odwraca wzrok i skupia uwagę z powrotem na swoim laptopie. Wstukuje coś na klawiaturze, a potem myszką przewija informacje, których nie mogę dostrzec.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc i uciekłam przed dotykiem Caleba, wciskając zamknięte oczy w skórę uniesionej ręki.

Powoli sięga po swoją teczkę, która stoi na podłodze obok krzesła, i wyciąga z niej kilka brązowych folderów. Otwiera jeden z nich i zapisuje coś, marszcząc czoło.

Jego wargi musnęły moje ucho…

Wiem.

Wiem, że Caleba tu nie ma. Postradałam zmysły. Właściwie to zauważam, że agent Reed jest całkiem przystojny. Nie tak przystojny jak Caleb. Mimo to wydaje mi się równie interesujący. Jego czarne jak smoła włosy wydają się nieco zbyt długie jak na wykonywany przez niego zawód, ale pozostają nienagannie ułożone. Miał na sobie typowy strój filmowego agenta: białą koszulę, czarny garnitur i ciemny krawat. Nosił to jednak swobodnie, jakby prywatnie ubierał się tak samo. Zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałby nago…

Caleb zmienił mnie w kogoś takiego. Sam to przyznał. Jestem wszystkim, czym chciał, żebym była. I co dostałam w zamian?

Wiedziałam, że się uśmiechnął, chociaż nie mogłam tego zobaczyć. Wstrząsnął mną dreszcz tak potężny, że moje ciało niemal rzuciło się w stronę Caleba.

– Twoja matka powinna przyjechać dzisiaj – informuje agent Reed.

Ton jego głosu pozostaje beznamiętny, ale wzrok mówi coś innego. Czeka na moją reakcję. Serce zaczyna mi szybciej bić, ale chwila mija szybko i znowu czuję… odrętwienie. Jest moją matką, a ja jej córką. To nieuniknione. W końcu będę musiała się z nią zobaczyć. I wiem, że wtedy będę musiała to powiedzieć. Będę musiała powiedzieć jej, że nie chcę wracać do domu. Będę musiała kazać jej o mnie zapomnieć.

Z wdzięcznością przyjęłam wstrzymanie egzekucji, ale dlaczego aż pięć dni zajęło jej dotarcie tutaj? Może niepotrzebnie się martwiłam, że trudno będzie powiedzieć jej o moim odejściu. Nie wiem właściwie, co czuję.

– Wyjaśnij mi, co się z tobą działo przez te prawie cztery miesiące. Jeśli wytłumaczysz, skąd wzięłaś broń i pieniądze, zadbam o to, żebyś dzisiaj wyszła ze szpitala razem z matką – obiecuje Reed tonem przedstawiciela handlowego, który chce mnie namówić na zakup towaru.

Nie, dziękuję. Już wiedzą o pieniądzach, nie zajęło im to wiele czasu. Spoglądam na Reeda zmieszanym i niewinnym wzrokiem. Pieniądze? Wpatruje się we mnie przez sekundę, a potem spogląda na foldery i zapisuje coś skrycie. Agent Reed najwyraźniej nie łyknął mojej ściemy. Nie robi to na nim wrażenia. Przynajmniej nie mam do czynienia z kompletnym idiotą.

Jego wargi musnęły moje ucho.

– Odpowiesz mi z łaski swojej? Czy znowu mam cię do tego zmusić?

Tik-tak. Czas ucieka, a ja nie mogę bez końca chować się za zasłoną milczenia. Ciążą na mnie dość poważne zarzuty. Najwyraźniej nie da się po prostu wejść z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Wiem, że powinnam współpracować i opowiedzieć całą historię, żeby zyskać poparcie Reeda, ale nie potrafię się przełamać. Jeśli zacznę mówić, nigdy nie będę mogła zostawić tego wszystkiego za sobą. Do końca życia będę w cieniu tego, co się wydarzyło przez ostatnie cztery miesiące. Co więcej, nie mam pojęcia, co właściwie powiedzieć! Po raz setny dzisiaj tęsknię za Calebem.

Coś ścieka mi po szyi i zdaję sobie sprawę, że płaczę. Zastanawiam się, jak długo agent Reed mnie obserwował i czekał, aż się wreszcie złamię albo poddam. Czuję się zagubiona, a ta odrobina troski ze strony mężczyzny jest jak ostatnia deska ratunku. Nietrudno dostrzec w nim Caleba.

– Tak – wydukałam. – Jestem głodna.

Mija kilka długich i pełnych napięcia sekund, zanim mężczyzna przerwie niekończącą się ciszę.

– Możesz mi nie wierzyć, ale chcemy dla ciebie jak najlepiej. Jeśli nie spróbujesz pomóc nam pomóc tobie, wkrótce stracisz panowanie nad tym, co się z tobą dzieje. – Chwila ciszy dla lepszego efektu. – Potrzebuję informacji. Jeśli się boisz, możemy zapewnić ci ochronę, ale musisz okazać dobrą wolę. Każdy kolejny dzień, kiedy nic nie mówisz, oznacza kurczenie się twoich szans.

Czuję na sobie jego wzrok i wiem, że próbuje swoimi ciemnymi oczami skłonić mnie do udzielenia odpowiedzi. Przez chwilę chcę wierzyć, że naprawdę pragnie mi pomóc. Mogę sobie pozwolić na zaufanie nieznajomemu?

Co takiego chciał ode mnie, czego nie mógł sobie po prostu wziąć?

Otwieram usta, a słowa czają się na czubku języka. Skrzywdzi go, jeśli coś powiem. Zaciskam z powrotem wargi.

Agent Reed wydaje się sfrustrowany. I chyba słusznie. Bierze kolejny głęboki wdech i patrzy na mnie, jakby mówił „dobra, sama o to prosiłaś”. Sięga ręką do teczki i wyciąga z niej jeden z brązowych folderów, na które wcześniej patrzył. Otwiera go i najpierw wpatruje się w jego zawartość, a potem we mnie.

Nachylił się nade mną i przysunął smakowicie pachnący kęs mięsa do moich warg.

Przez chwilę wydaje się niepewny, ale potem wraca jego determinacja. Wyciąga ze środka kartkę i podchodzi, trzymając ją luźno w dłoni. W pewnym sensie nie chcę na to patrzeć, ale nie potrafię się powstrzymać. Muszę spojrzeć. Serce zaczyna mi szybciej bić. Każde włókno mojego jestestwa zaczyna drgać, jakby ktoś próbował na nich wygrywać piosenkę. Czuję palące łzy w oczach, a z ust wydobywa się dźwięk wyrażający jednocześnie radość i smutek.

To zdjęcie Caleba! To zdjęcie jego pięknej, surowej twarzy. Tak bardzo chcę po nie sięgnąć, wyciągam szyję, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

Z niemal nieskrywaną ulgą otworzyłam usta, ale on gwałtownie się odsunął.

– Znasz tego mężczyznę? – pyta agent Reed, ale jego ton wyraźnie pokazuje, że już zna odpowiedź.

Pogrywa sobie ze mną i dobrze mu idzie. W akompaniamencie zduszonego szlochu jeszcze raz próbuję chwycić fotografię. Agent Reed trzyma ją tuż poza moim zasięgiem.

– Ty skurwielu – szepczę ochryple, gapiąc się w kawałek papieru.

Jeśli mrugnę, zniknie?

Za chwilę wszystko powtórzył.

Nie próbuję ponownie chwycić fotografii, lecz nie potrafię odwrócić od niej wzroku. Caleb jest na niej młodszy, ale niewiele. To wciąż mój Caleb. Jego jasne włosy podmuch wiatru odrzucił do tyłu, a błękit oczu wygląda cudownie, gdy patrzy w obiektyw. Jego usta, pełne i doskonałe do całowania, utworzyły pełną irytacji linię na idealnej twarzy. Ma na sobie białą koszulę, a wiatr rozchylił jej poły, ukazując kuszący widok. To mój Caleb. Pragnę mojego Caleba. Spoglądam spode łba na agenta Reeda i wreszcie łamię śluby milczenia, nasycając każdą sylabę gniewem:

– Daj. Mi. To.

Oczy mężczyzny na ułamek sekundy otwierają się szeroko. Dostrzegam pyszałkowate zadowolenie z siebie, ale zaraz znika.

Rundę pierwszą wygrał agent Reed.

– Czyli jednak go znasz? – kpi.

Patrzę na niego groźnie.

Podchodzi bliżej, wyciągając do mnie zdjęcie.

I znowu.

Wyciągam po nie rękę, ale on je cofa.

Za każdym razem przysuwałam się bliżej i bliżej, aż w końcu wcisnęłam się między jego nogi, trzymając ręce po obu stronach jego ciała.

Caleb nauczył mnie kilku rzeczy na temat potyczek, których nie mogę wygrać. Chciałby, żebym ruszyła głową i wykorzystała wszystkie swoje atuty, aby dostać to, czego potrzebuję. Zmuszam swoją twarz, by wyrażała spokój i smutek. To drugie przychodzi bez trudu.

– Tak… znałam go.

Celowo wbijam wzrok w kolana i pozwalam, by z moich oczu popłynęły łzy.

– Znałaś? – pyta zaciekawionym głosem agent Reed.

Kiwam głową i zaczynam głośno szlochać.

– Daj mi zdjęcie – szepczę.

– Najpierw powiedz mi to, czego chcę – odpowiada mężczyzna.

Wiem, że myśli dokładnie to, co chciałam, żeby myślał.

– On… – nie potrafię opanować żalu, nie muszę udawać bólu. – Umarł w moich rękach.

Oczami wyobraźni natychmiast widzę Caleba, jego szklany wzrok i ciało pokryte krwią oraz piachem. To właśnie w tamtej chwili go straciłam. Zaledwie kilka godzin wcześniej trzymał mnie w ramionach i myślałam, że wreszcie wszystko będzie dobrze. Wystarczyło pukanie do drzwi… i sprawy przybrały zupełnie inny obrót.

Agent Reed ostrożnie robi krok do przodu.

– Widzę, że to dla ciebie trudne, ale muszę wiedzieć, jak to się stało, panno Ruiz.

– Daj mi zdjęcie – płaczę.

Mężczyzna znowu się do mnie zbliża.

– Powiedz mi, jak to się stało – szepcze.

Nie raz już grał w tę grę. Podnoszę wzrok i patrzę na niego groźnie spod mokrych od łez rzęs.

– Próbował mnie ochronić.

– Przed czym?

Kolejny krok do przodu – tak blisko, tak chętnie.

– Przed Rafiqiem.

Agent Reed bez słowa odwraca się, żeby wyjąć kolejną fotografię z folderu i mi ją pokazać.

– Masz na myśli tego człowieka?

Syczę. Dosłownie syczę. Oboje jesteśmy zdziwieni moją reakcją. Nie wiedziałam, że potrafię być taka zdziczała. Podoba mi się to. Czuję, że jestem zdolna do wszystkiego. Nagle rzuciłam się na niego, przytrzymałam jego rękę i otoczyłam ustami palce, żeby skraść jedzenie. O mój Boże, było takie pyszne.

Agent Reed stoi blisko i wydaje się zupełnie zaskoczony, gdy nagle łapię go za kołnierz koszuli i przyciskam swoje usta do jego. Upuszcza folder.

Mój!

Mimo szoku udaje mu się przycisnąć mnie z powrotem do łóżka. Zakłada mi kajdanki i przykuwa do metalowej ramy. Zanim udaje mi się złapać dokumenty, on ma je już w swoich rękach.

Caleb szybko zareagował, łapiąc mnie za czubek języka i szczypiąc wściekle, jednocześnie drugą ręką chwytając mnie za kark.

Jego twarz wykrzywia gniew i niedowierzanie.

– Co ty wyprawiasz? – szepcze i ociera wargi, a potem patrzy na swoje palce, jakby spodziewał się znaleźć na nich odpowiedź.

Jedzenie wypadło na podłogę, a ja zaskomlałam z powodu jego utraty.

Kiedy próbuję się odezwać, zamiast tego krzyczę z frustracji, a pod powiekami zbierają mi się łzy wściekłości.

Jesteś dumna i rozpuszczona, ale ja wybiję ci z głowy te złe maniery.

Kiedy do środka wchodzi pielęgniarka, przestraszona i z ręką na piersi, agent Reed uprzejmie każe jej spływać.

– Lepiej? – pyta, unosząc brew.

Spoglądam na skute ręce.

– Ani trochę…

Wiwisekcja. Światło-ciemność-bzz-bzz-światło-ciemność. Caleb, tęsknię za tobą.

– Pomóż mi go złapać, Olivio. – Waha się na moment, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. – Wiem, że nie jestem przyjemny, ale może potrzebujesz kogoś takiego jak ja po swojej stronie.

Caleb.

Odejdź, odejdź, odejdź.

Serce mnie boli.

– Proszę… daj mi zdjęcie.

Agent Reed wchodzi w zasięg mojego wzroku, ale ja tylko gapię się na jego krawat.

– Jeśli dam ci to zdjęcie, opowiesz mi, co się stało? Odpowiesz na moje pytania?

Zagryzam dolną wargę, a gdy znajduje się w moich ustach, oblizuję ją. Teraz albo nigdy, a nigdy nie wchodzi w rachubę. Stało się to, co nieuniknione.

– Rozepnij kajdanki.

Mężczyzna obrzuca mnie badawczym spojrzeniem. Wiem, że jego umysł pracuje na najwyższych obrotach, próbując znaleźć sposób, by skłonić mnie do mówienia. Zaufanie nie może być jednostronne. W końcu Reed robi krok do przodu i powoli, ostrożnie rozpina kajdanki.

– I jak? – pyta.

– Powiem ci wszystko, ale tylko tobie. W zamian dasz mi każde jego zdjęcie, jakie masz, i wyciągniesz mnie stąd. – Serce biło mi jak oszalałe, ale zebrałam się wreszcie na odwagę; nigdy się nie poddaję. – Daj mi zdjęcie – mówię, wyciągając rękę.

Agent Reed krzywi się na myśl, że nie może ze mną wygrać. Niechętnie zbiera zawartość folderu i podaje mi zdjęcie Caleba.

– Najpierw będziesz musiała odpowiedzieć na moje pytania, a potem porozmawiam z przełożonymi o umowie. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby cię ochronić, ale musisz zacząć mówić. Musisz mi wyjaśnić, dlaczego wygląda na to, że miałaś z tą sprawą więcej wspólnego, niż powinnaś jako ledwie osiemnastoletnia dziewczyna.

Nikt już dla mnie nie istnieje, gdy wpatruję się w twarz Caleba. Szlocham i muskam palcami znajome rysy twarzy. Kocham cię, Caleb.

– Przyniosę kawę – oznajmia agent Reed, a w jego głosie słyszę pewną rezygnację, choć pozostaje zdeterminowany. – A kiedy wrócę, spodziewam się wyjaśnień.

Nie zauważam, kiedy wychodzi, ale mam to gdzieś. Wiem, że daje mi czas, bym mogła rozpaczać w samotności.

Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Tym razem usłyszałam zgrzyt klucza w zamku.

Pierwszy raz od pięciu dni jestem sama. Podejrzewam, że minie dużo czasu, zanim znowu będę mogła spędzić chwilę z Calebem. Całuję go drżącymi ustami.

Zapach ciemności. Tom 2 The dark duet

Подняться наверх