Читать книгу Złotko - C.J. Skuse - Страница 11
Czwartek, 11 stycznia
Оглавление1. Pani Whittaker – sąsiadka, podstarzała kleptomanka.
2. Dillon z kasy w Lidlu – policzył mi za dużo za gazetę Craiga.
3. Koleś w niebieskim qashqaiu, który co rano wytacza się z Sowerberry Road.
4. Derek Scudd.
5. Wesley Parsons.
W ogródku przed domem rodziców zakwitły kamelie. Posadziła je jeszcze moja mama. Wyglądają cudownie. Zauważyłam je, kiedy zajrzałam tam rano przed pójściem do pracy. Julia znów bawi się w żebraka. Po raz kolejny próbowała wybić okno.
– ANI SIĘ WAŻ ROZBIJAĆ SZYB! – wrzasnęłam na nią i szarpnęłam ją za włosy, aż zwinęła się w kłębek na dywanie. – Zachowuj się tak dalej, a utnę ci drugi kciuk.
Przypomniałam jej też o „znajomym, który ma oko na jej dzieci”. Na tę wzmiankę wreszcie się zamknęła.
Miałam ochotę zabić ją dzisiaj – trochę już mi się nudzi jeździć tam, karmić ją i powtarzać w kółko te same groźby. A plamy z dywanu jak nie chciały zejść, tak nie chcą. Tyle że to nie jest dobry moment. Kiedy przyjdzie pora, chcę mieć pewność, że wszystko będzie jak trzeba.
Policja ujawniła więcej informacji na temat Daniela Wellsa, elektryka, którego życie (i przyrodzenie) skróciła pisząca te słowa. Nareszcie napisali, że zwłoki były niekompletne. W związku z tym cała redakcja dowcipkowała dziś o Danielu Niestanielu. Na razie wykluczyli hipotezę o udziale terrorystów. Geniusze. Okazało się też, że pan Dan wdał się w jakąś bójkę w sylwestrowy wieczór (tłumaczyłoby to rozciętą brew), więc policja podąża tym fałszywym tropem.
Dziś na lunch znów sałatka. Rzygać mi się chce na samą myśl o ogórkach.
AJ chyba podrywa Lanę. Od drzwi pyta: „Hej, L, jak tam?”, a rano dzieli się z nią masłem orzechowym i smażonymi bananami. Zauważyłam też, że przynosi jej chai latte, zanim doniesie moje cappuccino, i gada z nią dłużej niż ze mną. Oboje lubią pływać, mają podobne doświadczenia rodzinne (ojciec zmył się, kiedy byli mali) i oboje trzymali kiedyś kakadu. Claudia już zwietrzyła sprawę i chyba pilnuje, żeby młodemu się w pracy nie nudziło. Po południu zagoniła go do pomocy przy katalogowaniu (magazyn jest piętro wyżej).
Zastanawiam się, jak brzmiałyby krzyki Lany. Czy przed śmiercią wrzeszczałaby tym samym głosem co w sypialni?
W przerwie na herbatę przeprowadziłam kolejną debatę z Jeffem. Tym razem spieraliśmy się o pomysł przerobienia jednego z zabytkowych przytułków dla ubogich na noclegownię. Ja jestem za – w końcu w mieście żyje tylu bezdomnych. Jeff natomiast jest zdania, że szkoda dla nich budynku z tak długą historią. Nie doszliśmy do porozumienia, ale pożegnaliśmy się w przyjacielskiej atmosferze.
Planowany na dzisiejszy wieczór marsz przeciwko podwyżce podatku od nieruchomości przerodził się w prawdziwe zamieszki. Część z tych wesołych zabaw – szabrowanie sklepów, rzucanie koktajlami Mołotowa (z benzyny bezołowiowej) i tak dalej – odbyła się przed centrum handlowym na naszej ulicy. Dopiero co stamtąd wróciłam. Zrobiłam parę niezłych zdjęć i jedno takie, że jutro w redakcji wszystkim opadną szczęki. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym tygodniu wyląduje na stronie tytułowej. Może uda mi się zrobić wrażenie na Claudii i Linusie i wreszcie dostać od życia to, co należy mi się jak psu zupa. Widok mojego nazwiska na pierwszej stronie „Gazette” powetuje mi część strat moralnych, jakie tam ponoszę.
Po drodze do domu nie trafiłam na żadnych miłośników okazjonalnego gwałtu. Kiedy człowiek na nich czeka, nigdy się nie pojawiają. Całkiem jak autobusy.
Przed spaniem postanowiłam trochę popisać. Nie szło mi. Mój żołądek wydawał z siebie żałosne dźwięki, bo zapomniałam wypić herbatę na trawienie (Craig zrobił nam na kolację tłuste lasagne i chlebek czosnkowy). Kiedy porównujesz zęby głównego bohatera do „cmentarzyska białych desek surfingowych”, orientujesz się, że dziś nie jest twój dzień.
Przyszedł kolejny list odmowny z wydawnictwa – tym razem jednego z dużych (konkretnie Garside Agency). Napisali, że moja twórczość „nie ma emocjonalnej głębi”. Cóż, jaki pan, taki kram. To już trzydziesta siódma oficyna, która odsyła mnie z kwitkiem. Z oceną tylu redaktorów trudno dyskutować. Chyba pora zapomnieć o projekcie Zegar Alibi. Zresztą po co komu beletrystyka, kiedy życie oferuje takie same rozrywki?