Читать книгу Ilion - Dan Simmons - Страница 8

2
Wzgórza Ardis, Dwór Ardis

Оглавление

Daeman zmaterializował się w pobliżu domu Ady. Kilka razy zamrugał z głupkowatym wyrazem twarzy, rażony promieniami czerwonego słońca. Na niebie nie było ani jednej chmury. Blask zachodu płonął pomiędzy wysokimi drzewami na grani, rozświetlając oba wirujące z wolna na kobaltowym niebie pierścienie B i R. Daeman poczuł się nieco zdezorientowany. Tutaj zapadał wieczór, a drobną sekundę wcześniej, gdy faksował się z przyjęcia w Ułanbacie – Tobi obchodził akurat swoją Drugą Dwudziestkę – było jeszcze rano. Odkąd złożył Adzie ostatnią wizytę minęło już wiele lat, a wyjąwszy domy tych znajomych i przyjaciół, których odwiedzał najczęściej – Sedmana w Paryżu, Ono w Bellinbadzie, Risir na klifach Chomu, kilku innych osób – nigdy nie miał pojęcia na jakim kontynencie, tudzież o której godzinie wyląduje. W gruncie rzeczy to nie miało szczególnego znaczenia – chłopak i tak nie znał nazw ani rozkładu kontynentów, a jeszcze mniejsze pojęcie miał o geografii i sprawach takich jak koncepcja stref czasowych.

Dezorientacja była jednak rzeczywista. Uciekł mu cały dzień. A może właśnie jeden dzień zyskał? W każdym razie, powietrze pachniało tutaj inaczej – było bardziej duszne, wilgotne, dzikie.

Daeman rozejrzał się. Stał pośrodku standardowej platformy faksowej. Konstrukcja była typowa: z permabetonowego okręgu sterczały fikuśne żelazne słupki podtrzymujące jak w ogrodowej altance kopułę z żółtego kryształu. W samym centrum kręgu tkwił słup oznaczony tradycyjnym, lecz niezrozumiałym dla niego symbolem. Poza platformą, w całej dolinie nie było widać żadnej innej budowli. Tylko trawa, drzewa, szemrzący w oddali strumień i krzyżujące się na niebie pierścienie, obracające się powoli niczym obręcze gigantycznego żyroskopu.

Wieczór był ciepły i bardziej wilgotny niż w Ułanbacie. Platformę zbudowano w niecce łąki otoczonej niskimi wzniesieniami. Dwadzieścia stóp dalej czekał mocno już sfatygowany, dwuosobowy, jednokołowy kabriolet. Tuż nad kozłem unosił się równie wiekowy serwitor, a pomiędzy drewnianymi dyszlami stał samotny wojniks. Daeman odwiedził ostatni raz Ardis już ponad dziesięć lat temu, lecz w jednej chwili przypomniał sobie wręcz barbarzyńskie niewygody tutejszego życia. Przecież to absurd – co trzeba mieć w głowie, żeby nie zbudować domu tuż przy faksowęźle?

– Daeman Uhr? – upewnił się serwitor, mimo że przecież musiał znać tożsamość gościa.

Daeman burknął coś w odpowiedzi i wyciągnął rękę, w której trzymał swój podniszczony neseser. Maleńki serwitor podleciał bliżej, przejął bagaż wyściełanymi miękkim materiałem chwytakami i zapakował go do krytego płótnem bagażnika. Chłopak zajął miejsce w kabriolecie.

– Czekamy jeszcze na kogoś?

– Przybył pan jako ostatni z gości – odparł serwitor.

Z nikłym brzęczeniem wleciał z powrotem na kozioł i rozkazująco cmoknął. Wojniks poderwał dyszle i ruszył biegiem w kierunku zachodzącego słońca. Jego rdzewiejące kończyny i koło kabrioletu prawie nie wzbijały kurzu ze żwirowej drogi. Daeman rozsiadł się wygodnie na obitym zieloną skórą siedzeniu, wsparł dłonie na główce laski i zaczął się rozkoszować przejażdżką.

Nie przybył do Ady po prostu w odwiedziny. Pojawił się tutaj, by ją uwieść. Tym właśnie zajmował się najczęściej – uwodził młode kobiety. Aha, kolekcjonował jeszcze motyle. Fakt, że Ada miała około dwudziestu pięciu lat, a on dobijał powoli swojej Drugiej Dwudziestki, zupełnie mu nie przeszkadzał. Podobnie jak ten drugi fakt – Ada była jego kuzynką. Zakazujące kazirodczych związków tabu wygasło już dawno temu. Zresztą Daeman nigdy nawet nie słyszał o dryfie genetycznym. A gdyby słyszał, pozostawiłby naprawienie ewentualnych szkód konserwatorni. Konserwatornia potrafiła wyleczyć wszystko.

Dekadę temu chłopak odwiedził Dwór Ardis w ramach rodzinnej wizyty – oraz po to, by uwieść kuzynkę Ady, Virginię. Oczywiście wyłącznie dla zabicia nudy, gdyż Virginia miała mniej więcej tyle uroku, co przeciętny wojniks. Wtedy jednak, po raz pierwszy w życiu, zobaczył Adę nago. Przemierzał właśnie niekończące się korytarze dworu w poszukiwaniu oranżerii, gdzie miano podać śniadanie. W pewnej chwili znalazł się przy wejściu do pokoju dziewczyny. Drzwi były uchylone, a za nimi widać było wysokie, lekko wypaczone lustro. Szklana tafla ukazywała odbicie Ady, obmywającej się ze znudzoną miną gąbką w miednicy. O kuzynce Daemana dało się powiedzieć wiele, lecz nie to, by przesadnie dbała o higienę – potwierdził to odkrycie później. Niemniej ten obraz – uroda młodej kobiety wykluwającej się właśnie z poczwarki wieku dziewczęcego – pochłonął go bez reszty. Jego, mężczyznę niewiele wówczas starszego niż Ada była obecnie.

Zresztą nawet wówczas, gdy jej biodra i uda wciąż zdradzały dziecięce krągłości, a piersi były zaledwie gotowymi do rozkwitnięcia pączkami, Ada stanowiła widok, dla którego warto było przystanąć. Była blada – jej skóra nie traciła jasnego pergaminowego odcienia, bez względu na to, jak długo dziewczyna przebywała na słońcu – a szare oczy, malinowe usta i kruczoczarne włosy składały się na całość żywcem wyjętą z marzeń domorosłego miłośnika erotyki. W myśl zaleceń ówczesnej mody kobiety powinny golić pachy, lecz ani młoda Ada, ani – Daeman miał na to niekłamaną nadzieję – jej bardziej dorosłe wcielenie nie przykładały do tego nakazu wagi większej, niż do pozostałych kulturowych nakazów. W tym wspomnieniu wizerunku z lustra – które niczym motyl zostało starannie przebite szpilką, zamknięte za szkłem i zawieszone w galerii pamięci Daemana – zastygło wciąż dziewczęce, lecz już zmysłowe ciało, ciężkie i jasne piersi, śmietankowa cera, uważne spojrzenie oraz ogólne wrażenie bladości, podkreślonej czterema plamkami czarnych włosów – wijący się znak zapytania na głowie (zwykle nosiła niestarannie upiętą fryzurę, chyba że właśnie się bawiła, co zajmowało jej większość czasu), przecinki pod pachami i dwa idealnie ukształtowane wykrzykniki – wciąż nieprzemienione przez czas i dojrzewanie w trójkąt – prowadzące prosto w cień między udami.

Na usta siedzącego w kabriolecie Daemana wypłynął uśmiech. Nie miał pojęcia, z jakiego powodu Ada zaprosiła go po tylu latach na swoje urodziny – lub urodziny osoby, której dwudziestkę mieli obchodzić – był jednak pewien, że zanim powróci do swej zwykłej rzeczywistości bankietów, długich wizyt u przyjaciół i przelotnych romansów ze światowymi kobietami, uwiedzie i tę dziewczynę.

Wojniks ciągnął pojazd bez wysiłku. Mimo że truchtał żwawo, nie było słychać niczego poza chrzęstem żwiru pod jego odnóżami i nikłym szmerem starzejących się żyroskopów kabrioletu. W dolinie kładły się już pierwsze cienie, lecz wąska, wiodąca na przełęcz droga wciąż była oświetlona ostatnimi przebłyskami dnia. Na grzbiecie mignęło im słońce, a zaraz potem zjechali w szerszą dolinę, gdzie po obu stronach ciągnęły się łany jakiegoś niezidentyfikowanego, niskiego zboża. Nad polami szybowały rolnicze serwitory. Skojarzyły się Daemanowi z lewitującymi piłkami do krykieta.

Dotychczas prowadząca na zachód droga odbiła na południe – z perspektywy chłopaka w lewo. Krytym, drewnianym mostem przecięli rzekę, po czym wspięli się na bardziej strome wzgórze i wjechali do starego lasu. Mgliście przypominał sobie, że dziesięć lat temu – tego samego dnia, gdy ujrzał w lustrze nagą Adę – łowił tutaj motyle. Złapał wtedy rzadką odmianę rusałki żałobnika i rozkosz tej chwili zlała się w jego pamięci z emocjami, jakich doświadczył, patrząc na blade ciało i czarne włosy dziewczyny. Przypomniał sobie spojrzenie, jakim obrzuciła go oglądana w zwierciadle Ada, kiedy na moment przerwała mycie. Żadnego zainteresowania. Nie była zła ani zadowolona. Nieskromna, lecz nienachalna. W zasadzie beznamiętna. Posłała dwudziestosiedmioletniemu Daemanowi, który zamarł z pożądania na korytarzu, takie samo spojrzenie, jakim on obdarzał chwytane przez siebie motyle.

Kabriolet zbliżał się do Dworu Ardis. Pod wiekowymi dębami, wiązami i jesionami panował mrok, lecz wzdłuż drogi rozstawiono żółte latarnie. Głębiej w pierwotnym lesie majaczyły podobne różnokolorowe szlaki, wyznaczające zapewne trasy do innych miejsc.

Wojniks wyprowadził ich wreszcie spomiędzy drzew i oczom Daemana ukazał się wieczorny pejzaż: jaśniejący na szczycie wzniesienia Dwór Ardis; wysypane białym żwirem ścieżki i drogi łączące dom Ady z innymi ośrodkami; szeroka, zielona murawa, ciągnąca się spod samej rezydencji przez ponad ćwierć mili, aż do granicy kolejnego lasu. Jeszcze dalej pobłyskująca rzeka, w wodzie odbijały się promyki umierającego na niebie słońca. Za przełęczą na południowym zachodzie widać było odległe, równie gęsto zalesione wzgórza – czarne teraz, stęsknione za światłem – a za nimi jeszcze następne wzniesienia, stapiające się z mrocznymi chmurami na horyzoncie.

Daeman zadygotał na całym ciele. Na śmierć zapomniał, że dom Ady znajduje się w pobliżu zamieszkanych przez dinozaury lasów. Przypomniał sobie strach, jaki ogarnął go przy poprzedniej wizycie, mimo że Virginia i Vanessa oraz wszyscy pozostali zapewniali, że tereny łowieckie naprawdę groźnych gadów znajdują się ponad pięćset mil dalej. Wszyscy z wyjątkiem piętnastoletniej Ady, która obdarzyła go wyrachowanym, lekko rozbawionym spojrzeniem, które – jak się niebawem przekonał – było jej sztandarowym wyrazem twarzy. Potem, by w ogóle zechciał się przespacerować po lesie, musieli go kusić, sugerując spotkania z motylami. Teraz – co nagle stało się jasne – będą potrzebować silniejszych argumentów. Owszem, zdawał sobie sprawę, że w towarzystwie serwitorów i wojniksów jest całkowicie bezpieczny, ale nie miał najmniejszej ochoty dać się pożreć wymarłym gadom i ocknąć w konserwatorni ze wspomnieniem tak kompromitującego końca.

Rozłożysty wiąz, rosnący na nachylonym ku posiadłości stoku został upstrzony dziesiątkami latarni; wzdłuż okrągłego podjazdu i białych, żwirowych ścieżek w ogrodzie stały pochodnie. Wojniksy trzymały wartę przy wytyczających granice rezydencji żywopłotach i na skraju mrocznego lasu. Nieopodal wiązu Daeman zauważył długi stół – migotliwa poświata falujących w wieczornym wietrze płomyków odbijała się w zastawie – kilkoro gości szykowało się już do bankietu. Chłopak spostrzegł również z zadowoleniem – w głębi ducha był snobem – iż większość zebranych mężczyzn jest odziana w ziemistej barwy burnusy, pełniące tu rolę wieczorowych płaszczy. W kręgach wpływowej socjety, w jakich zwykle się obracał, moda na ten ubiór przeminęła już kilka miesięcy temu.

Kabriolet przetoczył się po okrągłym podjeździe prosto pod główne wrota dworu i zatrzymał w snopie żółtego światła padającego z otwartych drzwi. Wojniks opuścił drewniane dyszle na ziemię tak delikatnie, że Daeman nawet nie wyczuł, kiedy zetknęły się z ziemią. Serwitor obleciał pojazd, by wziąć bagaż, a gość wysiadł i z przyjemnością poczuł pod stopami stały grunt. Wciąż lekko kręciło mu się w głowie – przypadłość nieuchronna po każdym faksowaniu.

Z dworu wypadła mu na powitanie Ada. Daeman zatrzymał się w pół kroku i dość głupio uśmiechnął. Dziewczyna okazała się nie tylko piękniejsza niż zapamiętał; takiej urody nie oczekiwał w najśmielszych snach.

Ilion

Подняться наверх