Читать книгу 12 kroków z Jezusem - Daphne K. - Страница 6
wprowadzenie
ОглавлениеBył taki czas, kiedy wiele opowieści kończyło się w momencie, gdy szczęśliwa para, po wielu wyzwaniach nareszcie razem, dopływa ostatecznie do krainy szczęśliwości – przed ołtarz. Może moja opowieść rozpoczyna się nie całkiem dokładnie od tego momentu, lecz gdybym nie poślubiła Philipa, to nie musiałabym tej historii opisywać. To właśnie ślub z Philipem w ostatecznym rozrachunku doprowadził mnie do programu Dwunastu Kroków, nauczył mnie wielu rzeczy, które zmieniły moje życie na lepsze i sprawił, że chcę o tym wszystkim napisać.
Po raz pierwszy spotkałam Philipa kilka lat wcześniej, lecz tylko na niwie zawodowej. Następnie znowu się spotkaliśmy na pewnym przyjęciu i parę dni później otrzymałam od niego list. Zaprosiłam go na swoje przyjęcie urodzinowe, gdzie poznał kilkoro moich przyjaciół i rodzinę. Wówczas postanowił, że powinien uwolnić się od swojej ówczesnej dziewczyny, zanim będzie musiał – używając staromodnego wyrażenia – „zdeklarować się co do swoich intencji”. Kiedy już to zrobił, zaprosił mnie na obiad. Był wydawcą, a ja prowadziłam firmę doradczą, zajmującą się personelem komputerowym, i oboje pracowaliśmy w Londynie. Każde z nas posiadało własne mieszkanie, ale on miał się właśnie wyprowadzać ze swojego, bo już wcześniej wynajmował kryty strzechą domek nad rzeką Wiltshire, w bardzo sielankowym miejscu.
Od kilku lat zdarzali się tacy, którzy chcieli mnie poślubić, a których ja nie chciałam i vice versa. Ostatnimi czasy modliłam się słowami: „Panie, jeśli chcesz, żebym została mężatką, to czy mógłbyś, proszę, znaleźć dla mnie mężczyznę, który jest chrześcijaninem, inteligentnym, kochającym, uczciwym i z poczuciem humoru, może niekoniecznie Adonisa, lecz w miarę atrakcyjnego, nie bogacza, lecz wypłacalnego, i nie rasistę”. Wydawało mi się, że te moje wymagania są minimalne i niezbyt roszczeniowe! Niedługo po tym zjawił się Philip, który spełniał wszystkie powyższe kryteria, więc doszłam do wniosku, że jest on – w dosłownym sensie – „odpowiedzią na moją modlitwę”.
Powiedział, że kiedy następnym razem przyjadę do brata do Wiltshire, to koniecznie muszę go odwiedzić w jego domku. Kiedy skorzystałam z jego zaproszenia, odkryłam, że właśnie zjechała do niego na weekend nieco męcząca osiemdziesięcioletnia ciotka, więc doszłam do wniosku, że obok wszelkich pozostałych zalet, musi on mieć dobre serce! Im lepiej go poznawałam, tym bardziej zaczynał mi się podobać. Był we mnie bardzo zakochany, mi zaś bardzo łatwo przyszło go pokochać i wkrótce się zaręczyliśmy. Dwa miesiące później, w 1970 roku, miał miejsce nasz piękny, wiejski ślub i miesiąc miodowy we Francji.
Dziewięć miesięcy później zrobiłam badania prenatalne, na sześć tygodni przed wyznaczoną datą narodzin dziecka. Jednakże „dziecko” okazało się być bliźniętami, które przyszły na świat pięć dni później! Urodziło się nam dwóch chłopców, których nazwaliśmy Richard i John. Mimo, że byli oni wcześniakami, to rośli zdrowi oraz piękni i stali się naszą ogromną radością.
Kiedy właśnie co skończyli roczek, wszyscy razem pojechaliśmy na wakacje do Libanu. Był to czas odpoczynku i szczęścia, z którego większość spędziliśmy w oplecionym winoroślą ogrodzie na dachu nadmorskiej willi należącej do naszego przyjaciela. Chłopcy mogli sobie bezpiecznie raczkować bez pokusy wpychania kamyków do ust, jak to robili na plaży. Było to jeszcze przed „kłopotami” (jak Libańczycy określali wojnę), w bardzo spokojnej chrześcijańskiej wiosce. Córka gospodarza uwielbiała obwozić po wsi w wózku niebieskookie bliźniaki, popisując się nimi przed przyjaciółmi.
Wypoczywałam i odzyskiwałam siły po pierwszym roku macierzyństwa, które było ekscytujące, lecz w jakiś szczególny sposób skracało sen. Żadne widoczne chmury nie zbierały się nad horyzontem mojej psychiki, który wydawał się być „nastawiony na jasność”.