Читать книгу Dlaczego, mamo? - Daria Skiba - Страница 13

11. Marlena

Оглавление

Wrzesień 2011

– Już dłużej nie wytrzymam! – Mój krzyk poniósł się po całej sali, ale nie zwracałam już na to uwagi.

Od siedmiu godzin znajdowałam się w tym miejscu i byłam pewna, że nie wytrzymam już ani minuty dłużej. Rano miałam kontrolną wizytę u pani ginekolog, która zapewniała mnie, że jeszcze przez tydzień nie urodzę. Tydzień! Minęło kilka godzin od tej rozmowy, a ja już odczuwałam pierwsze skurcze. Doktor wspominała, że jeśli takie się pojawią, to będą dopiero te przepowiadające, czy jak oni je tam nazywają. W każdym razie dzisiejszą noc miałam spędzić w swoim łóżku. Jednak siedem godzin temu wylądowałam na porodówce z bólami co trzy minuty. Po wstępnym badaniu pani doktor stwierdziła: „Rodzimy!”. Z uśmiechem na ustach oznajmiła, że dziecko ułożone jest idealnie, rozwarcie na trzy centymetry. Kilka godzin i miało być po wszystkim.

– Marlenko, jesteś silna. Jeszcze troszkę… Dasz radę. – Kamila pocieszała mnie jak tylko mogła i dodawała mi sił. Powoli jednak i jej zapewnienia, że już za moment będę trzymać swoją córeczkę na rękach, przestawały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.

Na początku mogłam jeszcze chodzić do łazienki, korzystać z prysznica albo siedzieć na wielkiej piłce. Może dużo to nie dawało, ale na koszmarne bóle krzyżowe choć odrobinę pomagało. Właściwie skurcze nie były takie dokuczliwe w porównaniu z bólami krzyżowymi. Im dłużej to trwało, tym bardziej miałam wrażenie, że ktoś stoi za mną i z całej siły uderza mnie w kręgosłup jakimś młotkiem. Można było zwariować!

– Już nie mam siły, zróbcie mi cesarkę! Nie mam już sił! – wycedziłam przez zęby, po czym poczułam kolejny gwałtowny skurcz. Tym razem również krzyknęłam, żeby uśmierzyć choć trochę ból.

Od jakiejś godziny miałam zakaz kursowania do łazienki. W ogóle nie pozwolono mi już chodzić. Musiałam leżeć na tym okropnym krześle ginekologicznym i czekać na rozwój wydarzeń. Czułam się jak zamknięte w klatce zwierzę, które nie ma prawa decydować o swoim ciele. Podświadomie wiedziałam, że powinnam wstać. Próbowałam się podźwignąć, jednak położna bacznie mnie obserwowała i kategorycznie zabroniła się ruszać.

– Kamila, ja chcę się podnieść! – Kilka głębokich i szybkich oddechów. – Proszę…

– Proszę pani, dlaczego moja siostra nie może się sama ułożyć? Nie wie pani, że ciało kobiety reaguje intuicyjnie w takich sytuacjach? Skoro Marlena chce się podnieść, to znaczy, że tak będzie jej lepiej.

Siostra starała się interweniować, ale czułam, że nie przyniesie to żadnych efektów. Tymczasem atakowały mnie kolejne skurcze, które były już naprawdę bardzo silne.

– Może i jej tak, ale dziecku z całą pewnością nie. Nie próbuj mnie pouczać, drogie dziecko. Pracuję w tym zawodzie od trzydziestu lat. Odebrałam tyle porodów, że mogłabym zaludnić małe osiedle. Nie denerwujcie się, niedługo urodzimy.

– A może po prostu tak jest pani wygodniej? Przecież stosuje się już pozycje wertykalne, zamiast horyzontalnych. Rodzącym podaje się też znieczulenie i pozwala znacznie dłużej być w wodzie. To ma być „rodzenie po ludzku”? – irytowała się Kamila.

– Bardzo proszę nie podważać moich kompetencji i zasad funkcjonowania naszego szpitala, bo wyproszę panią z sali! – fuknęła położna.

Wiedziałam, że nic nie ugramy z tą babą. A jeszcze kilka dni temu koleżanka Kamili pisała mi, jak cudownie przebiegał jej poród. Dostała gaz rozweselający, prawie cały poród spędziła w wannie. No tak, ale to Anglia… Tymczasem… Auuu!

– Oddychaj! Wdech, wydech… Wdech, wydech. – Kamila jak na zawołanie znów była przy mnie. Trzymała mnie za rękę jak na amerykańskich filmach, ocierała ręcznikiem spocone czoło, podawała wodę. Była niesamowita i nigdy jej się za to nie odwdzięczę.

Minęła kolejna godzina, a może nawet dwie. Przestawałam kontrolować czas. Byłam zmęczona jak nigdy dotąd. Powoli zbliżał się świt, a mój kilkugodzinny poród znacznie się przedłużał. Położna podała mi coś na wydłużenie przerw pomiędzy skurczami. Mówiła, że są za długie i zbyt częste, a ja nie miałam nawet kiedy zaczerpnąć porządnie powietrza. W tym musiałam się z nią zgodzić. Nim skończył się jeden skurcz, zaczynał się kolejny. Po chwili środek zaczął działać, a ja ze zmęczenia przysypiałam pomiędzy kolejnymi bólami. Budził mnie każdy zbliżający się skurcz. W końcu bardzo powoli dotarliśmy do kolejnej fazy.

– Przyj! Teraz, mocno! – Nawet położna się w końcu zaangażowała. Chyba i ona zaczynała być powoli zmęczona, choć właściwie oprócz patrzenia na nas wilkiem i wygłaszania kąśliwych uwag praktycznie nic nie robiła. – Marlena, dasz radę, jeszcze trochę!

I tak w kółko. Powoli wybijała kolejna godzina i choć położna widziała już główkę, twierdząc, że moja córeczka ma dużo włosów, akcja nie posuwała się do przodu. Przynajmniej tak twierdziła. Ja na przemian płakałam i prosiłam o cesarkę, choć panicznie się jej bałam. Nie byłam na nią przygotowana. Do szpitala szłam z przekonaniem, że uda mi się urodzić siłami natury. Nawet tutaj, na sali porodowej od wszystkich wkoło otrzymywałam zapewnienia, że lada chwila urodzę. Wszystko było niemalże książkowo: dziecko idealnie ułożone, odpowiednia proporcja miednicy i główki dziecka, silny organizm młodej matki. Wszystko niby idealnie, a ja wciąż nie tuliłam swojego dziecka w ramionach.

Mijały kolejne minuty i w kółko działo się to samo. Te same polecenia, coraz mniej entuzjazmu ze strony pani położnej, a ja tylko prosiłam o to, bym mogła się podnieść. Ślizgałam się na tym całym fotelu, łóżku czy jak to jeszcze nazwać. Miałam wrażenie, że zaraz spadnę i w końcu, uderzając o podłogę, urodzę. Kiedy wypowiedziałam głośno swoje obawy, tylko mnie wyśmiano. A ja naprawdę się tam ślizgałam…

Do sali wchodziły różne osoby, głównie pielęgniarki i położne. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że wszyscy tutaj działali jak bezemocjonalne maszyny. W końcu i pani doktor prowadząca raczyła się pojawić i sprawdzić, co się właściwie dzieje. Stała przede mną z założonymi rękoma i spoglądała na zegarek. Kiedy moim ciałem zawładnął kolejny skurcz, ona zastanawiała się głośno, czy zdąży wrócić do domu, by zrobić mężowi śniadanie. Wymieniły tylko porozumiewawcze spojrzenia z położną, która była ze mną przez te wszystkie godziny, po czym lekarka wyszła. Chwilę po tym wszystko się zmieniło.

– Dobra, Marlena, ostatnia szansa. Albo teraz rodzisz, albo robimy cesarskie cięcie, to już twoja decyzja.

– Teraz? Po tym wszystkim? Są do tego jakieś wskazania, coś zagraża dziecku? – Moja siostra od razu zaczęła o wszystko wypytywać.

Ja właściwie nie miałam już sił nawet na to. Chciałam tylko, żeby to wszystko się skończyło, choć na samą myśl o zabiegu zaczęły mi do oczu napływać łzy. Tak bardzo się tego bałam…

– Ten poród trwa już za długo. Dziecku może coś zagrażać – odpowiedziała położna, unikając kontaktu wzrokowego.

– Macie je cały czas pod kontrolą. Czy cokolwiek złego się dzieje? Porody trwają nawet po kilkanaście godzin.

– Wiem, co robię, proszę nie ingerować w pracę personelu.

Czułam już tylko spływające po policzkach łzy. Starałam się, naprawdę się starałam. Tak bardzo chciałam ją urodzić naturalnie, żeby nikt mi nigdy nie zarzucił, że jestem gorszą matką, bo nie dałam rady. Po tym wielogodzinnym wysiłku na sali porodowej miałam wrażenie, że przestaję czuć skurcze, choć cała aparatura szalała, gdy zbliżał się kolejny. Parłam, gdy widziałam, że powinnam. I kiedy już wydawało mi się, że wszystko jest na dobrej drodze, na salę weszła znów pani doktor.

Dlaczego, mamo?

Подняться наверх