Читать книгу Dlaczego, mamo? - Daria Skiba - Страница 6

4. Marlena

Оглавление

Marzec 2011

Bałam się, że straciłam ojca. Nie wiem, dlaczego pomyślałam akurat o najgorszym. Zazwyczaj wyobrażałam sobie sceny, w których dzwoni do mnie ktoś bliski i łamiącym się głosem przez łzy wymawia imię osoby, która odchodzi z tego świata. Zawsze niepokoiłam się na myśl o takiej chwili. Tak, bałam się śmierci. Co może się wydawać dziwne – nie swojej. Najbardziej na świecie bałam się stracić rodziców, siostrę, jak kiedyś babcię. Tej, niestety, nie było już wśród nas. Bardzo za nią tęskniłam. Właściwie z każdym kolejnym dniem powinnam to lepiej znosić. Jednak tak nie było. Kochałam moją babunię każdego dnia tak samo, a tęsknota, zamiast maleć, wzrastała.

Czy można być gotowym na śmierć? Czekać, aż nadejdzie moment, w którym zapuka do naszych drzwi, wskazując kościstym palcem osobę, po którą przyszła? Tylko głupiec się jej nie boi, ktoś, kto nie kocha lub człowiek niemający już nic do stracenia. Ja miałam. Kogoś, kogo kochałam najbardziej na świecie. Za kilka miesięcy do tego grona miała dołączyć jeszcze jedna osoba, małe serduszko, które z każdym dniem rozwijało się w moim ciele.

Kiedy przybiegłam do domu od cioci Anieli, próbowałam pocieszyć mamę, chociaż kompletnie nie wiedziałam, co się stało.

– Mamo, proszę, popatrz na mnie i powiedz spokojnie, co się dzieje. Gdzie jest tato? – zapytałam, chociaż chyba wolałabym nie wiedzieć.

Bałam się usłyszeć, że zabrała go karetka. Kiedy biegłam, nie słyszałam sygnału syreny. Jeśli zabrałby go ambulans, najprawdopodobniej oznaczałoby to jedno: taty nie byłoby już wśród nas. Mogło być też tak, że nie słyszałam sygnału przez strach, który zawładnął moim ciałem. Oczekując odpowiedzi od mamy, trzęsłam się jak galareta. Opadłam na kolana tuż obok niej, bojąc się, że nie ustoję na nogach.

W końcu mama podniosła zapłakaną twarz i wpatrując się w moje oczy, zaczęła mówić.

– Nie wiem, co się stało. Po prostu nie wiem… Posprzeczaliśmy się, Franek się zdenerwował i wyszedł. Znów wyszedł, rozumiesz? A tak mu dobrze szło! – Ostatnie słowa wykrzyczała i znów zaniosła się płaczem.

Tym razem to ja zaprowadziłam mamę do jej pokoju. Przykryłam ją kocem i poszłam do kuchni, zaparzyć jej ulubioną herbatę jaśminową. Jak mawiała moja świętej pamięci babcia: Na wszelkie problemy najlepsza jest dobra herbata, a jeszcze lepsza przy niej rozmowa. Coś w tym było, bo kiedy tylko poczułyśmy ciepło rozchodzące się od kubka, a do naszych nozdrzy dotarł przyjemny i delikatny zapach naparu, rozluźniały się wszystkie spięte mięśnie.

Obie wiedziałyśmy, że czekamy na moment, gdy katastrofę obwieści łomotanie w drzwi. Taki dźwięk miał oznaczać jedno – ojciec znów zatopił smutki w butelce wódki. Nie chciałam jednak o tym myśleć. Nie mogłam stresować ani siebie, ani mamy. Było mi jej żal. Życie z naszą trójką to niezła szkoła życia, a ona nigdy się nie uskarżała na zły los. Zawsze z uśmiechem na twarzy witała nas każdego dnia. Codziennie przygotowywała dla każdego śniadanie, zajmowała się domem, chwytała się każdej pracy, jakiej tylko mogła. A co najbardziej mnie bolało i doszło to do mnie dopiero po latach – z całego tego poświęcenia nie miała nic dla siebie. Kompletnie nic. Wszystko przeznaczała na swoje córki, które nie zawsze były grzecznymi i godnymi pochwał dziewczynkami.

– Mamo, powiedz mi, jak ty to robisz?

– Ale co, kochanie? – Tym pytaniem wyrwałam mamę z zamyślenia. Zapewne wybiegała już w przyszłość, zastanawiając się, jak ściągnąć ojca do domu, zanim po raz kolejny wpadnie w cug.

– Jakim cudem przetrwałaś te wszystkie lata? Ja załamałabym się już dawno.

– Niedługo zrozumiesz.

– Niedługo? – Nie wiedziałam, co mama miała na myśli. Myślałam, że zdradzi mi jakąś tajemnicę. Sekret będący złotym środkiem na wszelkie krzywdy i wyrządzane zło.

Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie, że mama jest wróżką, posiadającą ogromną moc. W momencie, gdy było jej smutno, wypowiadała zaklęcie, a na ustach od razu pojawiał się uśmiech. Niestety, wtedy nie wiedziałam, że najgorsze jest to niewidzialne dla oczu. Największy smutek wyrażają oczy i serce człowieka, nie uśmiech lub jego brak. Mama często przybierała dobrą minę do złej gry. I pomimo wszystkiego ludzie, których znam, ciągle uważają ją za taką osobę. Każda matka dla swojego dziecka jest dobrą wróżką spełniającą najpiękniejsze marzenia.

– Zrozumiesz, kiedy będziesz miała już w ramionach swoje dzieciątko. Dla niego będziesz w stanie skoczyć w ogień. To, co czuje matka do własnego dziecka, jest nie do opisania. Tego nie można zrozumieć, dopóki się samemu nie poczuje.

– Myślisz, że będę choć w połowie tak dobrą mamą, jak ty?

– Będziesz lepszą – odpowiedziała mi z uśmiechem.

Była piękna, kiedy szczera radość malowała się na jej twarzy. Życie nie obeszło się z nią łaskawie i schorowane ciało coraz częściej odmawiało posłuszeństwa. Dla mnie jednak była najpiękniejszą kobietą, bo doświadczoną przez los, a mimo to walczącą o swoich bliskich do końca. Zwykle nawet kosztem siebie…

Po tym dniu sama poczułam zmęczenie. Poszłam do łazienki wziąć kąpiel, po której chciałam się położyć i poczytać notatki na następny dzień do szkoły. Odnosiłam wrażenie, że po informacji od dyrektora, że jestem brzemienna, traktowano mnie z taryfą ulgową. Nie powiem, żeby było mi z tego powodu jakoś szczególnie przykro. Nie chciałam jednak tego za bardzo wykorzystywać i starałam się nie dawać innym powodów do kpin. Gdybym jednak powiedziała, że chodzenie do szkoły było w ostatnim czasie przyjemnością – skłamałabym. Tak naprawdę ciągle wstydziłam się tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Chociaż moje ciało nie zmieniło się jeszcze na tyle, by widoczne były oznaki mojego stanu, a cholernie się ich bałam, to już teraz zakładałam szersze ubrania. Bluzki oversize, które w ogóle nie przylegały do ciała, luźne sweterki. Cokolwiek, by nie wzbudzać w nikim żadnych podejrzeń.

Po rozstaniu z Krystianem odwrócili się ode mnie nawet znajomi, których jeszcze do niedawna uważałam za przyjaciół. Dopiero po tym wydarzeniu zorientowałam się, że ludzie, którzy mnie otaczali, wcale nie byli moimi przyjaciółmi, a jego. Wraz z odwróceniem się ode mnie Krystiana, cała reszta również mnie olała. Wcześniej to ja pod naciskiem swojego ukochanego chłopaka zepsułam relację ze swoją najlepszą koleżanką, Olką. Żałowałam tego bardzo, ale było już za późno na naprawianie błędów. Jej rodzice dostali rewelacyjne warunki pracy w Azji i z całą rodziną wyjechali tam właściwie z dnia na dzień. Zostałam praktycznie sama ze swoim życiem i problemami. Gdyby nie mama, byłoby bardzo kiepsko.

Kończyłam już ogarniać się w łazience, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Było jednak podejrzanie spokojnie. Postanowiłam przeczekać jeszcze chwilę, nasłuchując, co się będzie działo. Po chwili do moich uszu doszedł dźwięk zamykania drzwi na klucz i odwieszania kurtki na miejsce. W domu było tak cicho, że najdrobniejsze szmery były teraz słyszalne.

Już chciałam wyjść i sprawdzić, co się dzieje, żeby nie dokładać mamie cierpień, kiedy usłyszałam słowa taty. Obie spodziewałyśmy się niezrozumiałego bełkotu, jednak nic takiego nie miało miejsca.

– Bożenko, Bożenko, wróciłem. Jesteś w łazience? – Po tych słowach usłyszałam jeszcze delikatne pukanie do drzwi, za którymi kurczowo trzymałam klamkę.

– Nie, tato, to ja. Już wychodzę, minutka.

– Spokojnie, nie trzeba – dodał, po czym usłyszałam kolejne kroki.

Nie chciałam dłużej przysłuchiwać się tej całej sytuacji z łazienki, dlatego wyszłam. Gdy otworzyłam drzwi, do przedpokoju weszła również mama. Zrobiło się ponownie dziwnie cicho i niezręcznie. Tata trzymał w ręce piękną czerwoną różę. Był trzeźwy, choć w jego oczach gościł smutek.

– Bożenko, przepraszam. Uwierz mi, nie piłem. Ani łyczka. Dobra tam, może i pierwsza myśl była taka, cobym wyszedł na jednego, ale dałem radę. Nie poszedłem. – Choć faktycznie był trzeźwy, jąkał się jak nastolatek, który tłumaczył się rodzicom ze swoich szczeniackich wybryków. – Aaa… to dla ciebie, Bożenko.

– Ty mi tu nie Bożenkuj! Marlena to przez ciebie prawie urodziła z miejsca! Ostatni raz mi taki wyskok robisz, bo jak nie, to pogonię!

Mama udawała twardą, chociaż widać było, że złapał ją tym za serce. Pomimo wszelkiego zła, jakiego doznała z jego strony, kochała go. Trwała przy nim i wierzyła, że poradzi sobie z nałogiem, choć miała świadomość, że wystarczy ułamek sekundy, by ojciec mógł znów wpaść w jego sidła.

– Przepraszam.

– No, już, już… Marlena, do siebie. A ty do łazienki i za dziesięć minut kolacja. Co ja się z wami mam. Oj, co ja się mam. – Ostatnie słowa usłyszałam już zza pleców rodzicielki, która pognała czym prędzej do kuchni, przygotować, jak co wieczór, kolację dla męża.

Do teraz nie wiem, o co się posprzeczali i co tak bardzo zasmuciło mamę. Czy chodziło o samą kłótnię? Czy może bała się, że faktycznie mógł wrócić pijany? W każdym razie tego wieczoru zostawiłam rodziców samych, by spokojnie mogli sobie wszystko wyjaśnić albo po prostu pobyć razem. Sama zadzwoniłam do Kamili. Robiłam to ostatnio coraz częściej, bo choć miałam świetny kontakt z mamą, to głupio było mi wypytywać ją o poród i o to, jak to w ogóle będzie. Kamila była już po dwóch porodach, naturalnym i cesarskim cięciu. Pierwszy trwał podobno tysiąc lat, a przynajmniej tak relacjonowała mi to siostra. Jednak dzięki uporczywym staraniom i krzykom oraz wsparciu jej męża mała Emilka przyszła na świat siłami natury. W przypadku Oliwki niestety z góry skazano moją siostrę na cesarkę, gdyż malutka nie była odpowiednio ułożona.

***

Musiałam przyznać, że z każdym kolejnym dniem zaczynałam się obawiać tego, co mnie czeka. Na samym porodzie zaczynając, a kończąc na zmianie pieluch, kolkach, bezsennych nocach i całą resztą spraw związanych z macierzyństwem. Bałam się, że sobie nie poradzę i moje dziecko nie będzie szczęśliwe. Nie chciałam skrzywdzić tego maleństwa, a obawiałam się, że jak do tej pory raniłam każdego, kto stawał na mojej drodze. Odsunęłam się od siostry, która już dawno próbowała mnie wyciągnąć z patowej sytuacji, w jaką wpadłam, zaślepiona głupim zauroczeniem. Nie byłam też ostatnio dobrą córką, choć mama starała się robić wszystko, by utrzymać naszą rodzinę w komplecie. I jeszcze Olka – ją potraktowałam najgorzej.

Zaczęłam również chodzić na spotkania z położną środowiskową, która w naszej małej miejscowości prowadziła zajęcia w stylu szkoły rodzenia. Pech chciał, że zgłosiłam się do niej trochę za późno i jej grupa ruszyła już z zajęciami, a ja zostałam w tyle. Postanowiłyśmy jednak, że może zorganizować cykl zajęć tylko dla mnie i poświęcić mi pełną uwagę. Przyznałam szczerze, że było to dla mnie idealne rozwiązanie. Pani Lucyna bardzo dużo opowiadała i puszczała mi najróżniejsze filmiki – od ujęć z porodów, przez wskazówki w sprawie pielęgnacji dziecka, po zabawy i masaże.

Starałam się pokazywać jej, że nieźle mi idzie i jestem dobrze przygotowana do pełnienia tej nowej życiowej roli. Na każdych kolejnych zajęciach twierdziłam, że jestem silniejsza, mądrzejsza o nowe wiadomości. Powtarzałam wszystkim w koło, że będzie dobrze. Bałam się jednak przyznać, że o ile nie ruszał mnie fakt, że będzie mnie prawdopodobnie bardzo bolało podczas porodu, to bałam się tego, że nie dam rady z opieką i mojemu dziecku stanie się krzywda. Im więcej czytałam w Internecie na temat porodów, tym robiło mi się gorzej. Błędy lekarzy, rodzących, choroby… Było tego tyle, że za każdym razem czułam napływające do oczu łzy. Dla otoczenia starałam się być jednak zmotywowaną, silną i życiowo ogarniętą kobietą, która z radością oczekuje swojej pierwszej pociechy. Tymczasem pod tą maską zadaniowego podejścia do sprawy kryła się zagubiona dziewczynka, która zamiast tulić do piersi swoje własne dziecko, chętnie sama zdałaby się na matczyną opiekę. Obawiałam się, że to wszystko mnie przerośnie, a w najmniej oczekiwanym momencie nie będę miała do kogo zwrócić się o pomoc. Do tej pory zawsze mogłam liczyć na mamę i wsparcie Kamili, tata też wyglądał na zmotywowanego, ale zaczynałam przyzwyczajać się do faktu, że ostatecznie to ja miałam ponosić odpowiedzialność za tę małą istotkę.

Byłam już w dwudziestym tygodniu ciąży. Podczas następnej wizyty u ginekologa prawdopodobnie miałam poznać płeć dziecka. Na zmianę cieszyłam się i płakałam. Zdecydowanie coraz częściej brały nade mną górę hormony i nie do końca radziłam sobie z tą huśtawką nastrojów. Nie wiedziałam też, co mam zrobić z formularzami. Dostałam stertę papierów od położnej, która radziła wypełnić kilka z nich już teraz, żeby być przygotowanym w razie nagłego wypadku. Na jednej z kartek należało wpisać, czy chce się mieć poród rodzinny, czyli w towarzystwie osoby wspierającej. Zazwyczaj taką osobą był partner, mąż, narzeczony – po prostu ojciec dziecka. W moim przypadku pewne było jednak to, że ojca dziecka nie będzie przy mnie, podczas porodu oraz w życiu naszego maleństwa. Choć formalnie nie było to załatwione, właściwie zrzekł się praw rodzicielskich już wtedy, w parku. Nigdy więcej ze mną nie rozmawiał. Nie zapytał, jak się czuję. Ignorował mnie, choć na początku próbowałam jeszcze jakoś się z nim dogadać…

Nasze miasteczko jest malutkie. Liczy może z sześć, siedem tysięcy mieszkańców. Większość zna się ze sobą od zawsze. Wielokrotnie mnie widział, wychodzącą z marketu, obładowaną siatkami z zakupami. Nigdy nie zaoferował pomocy. Nie przyszło mu do głowy zapytać się, czy czegokolwiek potrzebuję. Nie wspominając o jakimkolwiek zainteresowaniu się dzieckiem. Nic. Zniknął z mojego życia jak słońce za burzowymi chmurami. Bolało mnie to bardzo, bo naprawdę wierzyłam, że to ten jedyny. Na szczęście z każdym kolejnym dniem oswajałam się z wizją samotnego macierzyństwa.

Nie chciałam prosić mamy o towarzyszenie podczas porodu. Kochałam ją najmocniej na świecie. Była nie tylko rodzicem, ale również przyjaciółką, choć doszłam do tego wniosku dopiero jakiś czas temu. Mimo wszystko nie wyobrażałam sobie, żeby towarzyszyła mi przy porodzie. Jedyną osobą, którą mogłabym o to poprosić, była Kamila. Z tym że siostra mieszkała w Grecji, więc raczej taka opcja nie wchodziła w grę. Całe życie pod górkę…

Dlaczego, mamo?

Подняться наверх