Читать книгу Dlaczego, mamo? - Daria Skiba - Страница 7

5. Bożena

Оглавление

Tej nocy nie mogłam spać. Co chwilę się budziłam, choć miałam wrażenie, że nie mijała nawet minuta, od kiedy zamknęłam powieki. Za oknem powoli robiło się szarawo, a mnie dopiero zaczął dopadać sen. Była sobota, więc mogłam sobie pozwolić na dłuższą drzemkę. Postanowiłam jeszcze raz spróbować odpłynąć myślami i zamknęłam oczy.

Sznury.

Krew.

Płacz.

Ból.

Potworny ból i krzyk: Dlaczego, mamo?!

Zerwałam się z łóżka. Oddech miałam bardzo szybki, serce biło jak oszalałe. Nie wiedziałam, co się działo. Za oknem zrobiło się już całkiem jasno. Franka nie było w łóżku, a w pokoju zaczęłam wyczuwać unoszący się zapach mocnej kawy. Czyli wszystko było w porządku, a to był tylko zły sen? Zdecydowanie byłam przemęczona, co objawiało się między innymi problemami ze snem. Coraz częściej stwierdzałam, że powinnam się udać do lekarza. Profilaktyczne badania chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Musiałam mieć pewność, że jest ze mną całkiem dobrze, zanim na świat przyjdzie dziecko Marleny. Ona potrzebowała mojej pomocy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Poleżałam jeszcze kilka minut, dając czas sercu na uspokojenie się i powrót do właściwego rytmu. Czułam, że to maleństwo zmieni nasze życie. Już zmieniało, choć jeszcze grzecznie leżało pod sercem mojej córki. Przede wszystkim coś się zmieniło we Franciszku. Od kiedy dowiedział się o ciąży córki, nie tknął alkoholu. To chyba najdłuższy czas w naszym małżeństwie, kiedy był w pełni trzeźwy. Tak bardzo się cieszyłam i byłam z niego dumna. Zaczynałam odzyskiwać męża, którego kiedyś tak bardzo pokochałam.

Kiedy nie pił, był zupełnie innym człowiekiem. Złapał nawet jakąś pracę. Nic konkretnego, bez umowy. Właściwie to bardziej coś dorywczego i na czarno, ale zawsze był to zastrzyk gotówki, której teraz bardzo potrzebowaliśmy. Marlena musiała skompletować wyprawkę dla dziecka i potrzebowała też rzeczy dla siebie. Sama również dorabiała, udzielając korepetycji dzieciom z podstawówki, ale musiała się przede wszystkim skupić na własnej nauce.

W kuchni zastałam męża z przygotowanym śniadaniem i kawą. W wazonie stał skromny bukiet fioletowych frezji i białych margerytek. Zamurowało mnie. Dosłownie nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Franiu wytarł chusteczką usta, wstał od stołu i podszedł do mnie, dając mi w policzek delikatnego całusa. Poczułam na skórze jego miękki kilkudniowy zarost i przyjemny zapach perfum. Dostrzegłam też błysk w oku, którego brakowało mi przez wiele lat.

– Wróciłeś. – To było jedyne słowo, jakie zdołało się wydostać z moich ust.

– Byłem tylko w sklepie, ale to już tak z godzinkę temu, Bożenko. Ja to se tam siedział tylko. – Franek był z całą pewnością zmieszany, co sprawiało, że wydawał się jeszcze bardziej uroczy.

Szczerze się zaśmiałam. Od dawna tego nie robiłam z jego powodu.

– Brakowało mi ciebie, ty stary durniu.

Wtuliłam się w mojego męża, na chwilę zapominając o świecie, który nas otaczał. Na moment zniknęły wszystkie problemy, które od długiego czasu nieustannie się nas czepiały.

– Tylko nie durniu, maleńka. – Wypowiadając te słowa, mąż wyszczerzył zęby z zadowolenia. Widać było, że miał bardzo dobry dzień.

– A już myślałam, że przyczepisz się do innego słowa. – Zaśmiałam się i poklepałam go po ramieniu.

Jeszcze raz pocałowałam małżonka i usiadłam przy stole, dziękując za kawę i śniadanie.

– A Marlena głodna nie jest? Która właściwie godzina?

– Jakoś po dziesiątej już będzie. Ja sem chyba trochę przysnął tu, ale kawa jeszcze całkiem ciepła. Jedz, Bożenko, jedz. Co by bardziej nie ostygło.

Franek podsunął mi talerz praktycznie pod nos. Grubo pokrojony pomidor, bardzo gruba warstwa masła. Bardzo tego nie lubiłam, ale nie chciałam mu sprawiać przykrości. Widać, że się starał, a to najważniejsze. W końcu to ja byłam tutaj od gotowania. W ostatnich latach właściwie byłam tutaj od wszystkiego.

– To ty sobie jedz, Bożenko, a ja obudzę już Marlenkę.

Usłyszałam otwierające się drzwi tuż za kuchnią, co świadczyło o tym, że Franiu poszedł jeszcze do łazienki.

Niby byliśmy już znacznie starsi niż kiedyś, ale kiedy on spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem, wzbudzał we mnie takie same uczucia jak wiele lat temu. Kochałam tego drania, choć wylałyśmy z dziewczynkami przez niego wiele łez. W końcu wszystko miało się zmienić, a przynajmniej byliśmy na najlepszej drodze ku temu.

Przeglądałam jeszcze gazetę, którą Franek zostawił na stole, kiedy nagle usłyszałam krzyk zarówno Franka, jak i Marleny.

– Matko Boska! Co tam się działo?

Rzuciłam wszystko, co miałam w rękach i pobiegłam do miejsca, z którego dochodziły krzyki, a raczej już płacz córki. Wpadłam do jej pokoju, a moim oczom ukazał się rozdzierający serce widok. Marlena stała przy łóżku, w swojej długiej bladoróżowej koszuli nocnej, a w okolicach ud widniała duża czerwona plama. Czerwona plama… Krew. Dziecko!

– Marlena, połóż się, już! Franek, dzwoń po pogotowie. Franek!

– Już, tak, tak, pogotowie, już…

Mąż odwrócił się i szybkim krokiem ruszył do kuchni, żeby zadzwonić po karetkę. Słyszałam jeszcze, jak wychodząc, mamrotał pod nosem: „Pogotowie, szybko, pogotowie”. Był jak w transie. Przeniosłam wzrok na córkę, choć bałam się spojrzeć w jej oczy. Wiedziałam, że dostrzegę w nich ogromny strach.

Nie pamiętałam, co do niej mówiłam przez cały ten czas. Właściwie nie wiem, czy w ogóle odezwałam się choćby jednym słowem. Pamiętam tylko, że leżała nieruchomo, bez uśmiechu, ale i bez łez. Bez jakiejkolwiek oznaki choćby najmniejszych emocji na twarzy. Odnosiłam wrażenie, jakby razem z powiększającą się czerwoną plamą krwi ulatywało z niej życie.

Pamiętałam swoją pierwszą ciążę. Sama miałam wtedy szesnaście lat. Byłam wtedy chyba w dwunastym tygodniu. Cały dzień się źle czułam, ale wszyscy mówili, że to normalne. W pierwszym trymestrze kobieta potrafi przejść istną rewolucję. Wychodziło na to, że i ja ją przechodziłam. Pod wieczór tego nieszczęsnego dnia okazało się coś innego. Ja również znalazłam na nocnej koszuli plamę krwi, ale mnie towarzyszył jeszcze okrutny, przeszywający ból podbrzusza… Poroniłam, a pustka w sercu pozostała na długi czas. Nawet kolejna ciąża nie była w stanie jej wypełnić. W duchu modliłam się, by nie musiała tego doświadczyć moja córka. Ona chyba nie była świadoma tego, co się z nią działo. Była jeszcze taka młoda…

Nagle z zamyślenia wyrwały mnie podniesione głosy. Przybyli ratownicy medyczni. Coś mówili, o coś pytali, ale byłam chyba równie sparaliżowana, jak Marlena. Pamiętam tylko, że na pytanie, czy ją boli, pokręciła przecząco głową. Z jej ust wyrwały się jedynie słowa: „Moje dziecko, moje dziecko”. Pękało mi serce, gdy patrzyłam na tę sytuację. Nie wiedziałam, jak mogę pomóc własnej córce. Pozostało mi jedynie modlić się o to, by miłościwy Bóg nie odebrał nam tego maleństwa, które jeszcze przed narodzeniem dokonało rewolucji w naszym życiu.

Franiu pobiegł po sąsiada, żeby zawiózł nas do szpitala, do którego zabrali Marlenę. Ja działałam jak automat, bezrefleksyjnie i jakby na zwolnionych obrotach. Spakowałam jej najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiedziałam, czy zatrzymają ją na obserwacji, czy wypuszczą do domu. Nic nie wiedziałam, niczego już nie mogłam być pewna. Życie znów chciało zagrać z nami w swoją grę, a ja nie miałam żadnych kół ratunkowych.

Po wszystkich badaniach w końcu mogliśmy do niej wejść. Franiu trzymał mnie za ramię, czułam drżenie jego dłoni. On też się bał, tego byłam pewna i chyba tylko tego.

– Marlenko, córeczko moja… – Podeszłam do łóżka, w którym leżała moja dzielna dziewczynka.

Nie była już tak blada, jak w domu, gdy widziałam ją po raz ostatni. Musiałam zadać jej to pytanie. Najważniejsze i najtrudniejsze, ale musiałam poznać odpowiedź. Zwariowałabym, gdyby kazano mi dłużej czekać.

– Marlenko, jak się czujesz? Czy…?

O Boże, tylko nie to. Ona nie mogła stracić dziecka! Nie teraz, kiedy już zdążyła je pokochać. Patrzyłam prosto w jej oczy i po raz pierwszy nie potrafiłam nic z nich odczytać.

– Nie, mamo. Nie poroniłam. – Usłyszałam tylko tyle albo aż tyle.

– Nie? Dziękuję ci, Boże! Dziękuję! – Uściskałam córkę i usiadłam na brzegu jej łóżka. Wygładziłam białą kołdrę, zastanawiając się, co powinnam jej powiedzieć. W tak młodym wieku nie powinno się mieć takich problemów.

– Dlaczego mnie to spotyka? Może byłoby lepiej, gdybym jednak dziś straciła dziecko? – Marlena, zadając mi to pytanie, nie patrzyła mi już w oczy. Wbiła wzrok w ścianę, jakby szukała w niej odpowiedzi. – Ja… ja sobie nie poradzę. Zranię je, wcześniej czy później. Przyjdzie taki dzień, że przestanę panować nad tym, co się dzieje. Mamo, nie dam rady…

Teraz emocje zaczynały powoli do niej wracać, a w kąciku jej zielonych oczu szkliły się łzy. Ta cała sytuacja przerastała moją dziewczynkę. Chciałabym wziąć brzemię, które dźwigała, jednak nie było takiej możliwości. Mogłam jedynie wspierać ją, jak tylko byłam w stanie, i pomóc przy dziecku, kiedy się narodzi.

Kiedy ja urodziłam Kamilkę, zostałam ze wszystkim sama, niespecjalnie mogąc liczyć na Franka. Wtedy jeszcze nie zatracał się w alkoholu, ale i tak całymi dniami nie było go w domu. Ktoś na naszą trójkę musiał zarabiać. Było nam bardzo ciężko. Wtedy nie potrafiłam jeszcze zajmować się małym dzieckiem. Uczyłam się na własnych błędach i poradach mojej mamy. Mieszkaliśmy jednak sami, nie było Internetu i tych wszystkich pomocy, które młodzi mają teraz.

– Dasz sobie radę. Wszyscy razem sobie poradzimy. Nie zostaniesz z maleństwem sama. Pamiętaj, nigdy nie będziesz sama. A jeśli kiedykolwiek poczujesz, że coś jest nie tak, przyjdź do mnie. Zawsze będę obok i pomogę ci we wszystkim. Nie wychowam za ciebie dziecka, nie skończę za ciebie szkoły, ale zawsze możesz na mnie liczyć. Dobrze, że naukę zaczęłaś rok wcześniej. Teraz zdasz maturę i z końcem maja będziesz mieć to za sobą. Zapewniam cię, że nigdy cię nie opuszczę i nauczę wszystkiego, co potrafię.

– Kocham cię, mamo.

Dlaczego, mamo?

Подняться наверх