Читать книгу Śledztwo Setnika - Davis Bunn - Страница 11

ROZDZIAŁ
DZIEWIĄTY

Оглавление

Godzinę później

Alban i Linuks opuścili pałac na wypoczętych koniach z prywatnej stajni Piłata. Prefekt kazał im się spieszyć. Jego władczy ton sugerował, że skorzystanie z łaźni i porządny posiłek to wszystko, czego rzymski żołnierz potrzebuje, by w pełni zregenerować siły. Linuks dostał rozkaz towarzyszenia Albanowi i dopilnowania, by garnizon w Jerozolimie zapewnił mu wszelką pomoc potrzebną do wypełnienia zadania.

Koń Albana był najwspanialszym wierzchowcem, jakiego kiedykolwiek widział; była to kasztanka o łagodnej naturze, ogromnej sile i błyszczącej sierści, na której tle grzywa i ogon odbijały się wyraźnie jaśniejszą barwą. Odrzucała łeb do tyłu, jakby była w pełni świadoma swej urody. Linuks musiał zauważyć podziw w oczach Albana, bo powiedział:

– Dostałem wyraźny rozkaz, że mam wrócić z obu końmi.

– Konie mogą się zgubić – zażartował Alban.

– Ale nie ten. Bo żaden z nas by nie przeżył.

***

Po podaniu Proculi popołudniowej dawki leku Lea znalazła Dorit w kuchni z krzesłem przysuniętym blisko ognia. Starsza służąca obserwowała, jak Lea myje miskę, tłuczek i kubek, po czym odezwała się:

– To prawda, co mówią, że setnik złapał partyjskich bandytów?

Westchnienie Lei wydobyło się z samego wnętrza jej duszy.

– Słyszałam tylko jak Piłat, Herod i setnik przehandlowali mnie w małżeństwo, którego nie chcę.

Dorit nic nie powiedziała.

Lea odłożyła naczynia na tacę, aby wyschły i powoli podeszła do krzesła obok Dorit.

– Tak, to prawda.

– I jest tak przystojny jak powiadają?

Lea przez moment się wahała.

– Z tego, co mogłam zauważyć, wygląda nie najgorzej.

– Nawet żołnierz, który nie pochwala jego metod, nazwał Albana prawdziwym przywódcą – przypomniała jej Dorit.

Ciężar tego, co nieuniknione spoczywał na Lei niczym kamienny płaszcz.

– Ale czy to daje im prawo przykuć mnie do niego na resztę życia?

– Oczywiście, że nie – Dorit zawahała się, po czym mówiła dalej: – Ale po latach samych tylko pogłosek i po tym, jak całe rzesze kupców zapadły się bez śladu w piasku, ten setnik przyprowadza Piłatowi dwóch partyjskich przywódców i ratuje karawanę, w dodatku bez strat w swoich ludziach – w jej głosie słychać było podziw, a Lea nie miała argumentów przeciw jej słowom.

Obie siedziały w ciszy, patrząc w ogień.

Lea przypominała sobie, jak niedługo po jej przyjeździe do pałacu Dorit zabrała ją do miasta. Za hipodromem, na granicy rynku, przy porcie, stała świątynia poświęcona Merkuremu, rzymskiemu bożkowi dobrobytu, skrzydlatemu patronowi posłańców i kupców. Budowla była przysadzista i dobrze rozplanowana, postawiona z całą praktycznością godną kantoru. Gdy przechodziły obok jej bocznego wejścia, Dorit poprawiła szal rozglądając się na wszystkie strony, następnie pochyliła się, jakby chcąc złożyć ofiarę do misy świątynnej. Zamiast tego splunęła jednak na figurę bożka.

W tamtej chwili spokojna maska spadła z twarzy Dorit, zgorzknienie uczyniło ją srogą jak śmierć. Po chwili znów starannie skryła swoje uczucia.

Dopiero w drodze powrotnej do pałacu Lea ją o to spytała. Dorit wyjaśniła, że kiedyś była zakochana w strażniku karawany. Procula pobłogosławiła ich małżeństwo, po czym strażnik wyjechał w podróż ze swoimi towarami, które zamierzał sprzedać i za uzyskane pieniądze kupić Dorit wolność. Ale słuch zaginął o tym mężczyźnie i o całej karawanie.

Dorit ciągnęła dalej:

– Nie skazywałabym cię na taki los, żebyś się zestarzała służąc innym, bez żadnych oczekiwań, wśród samotnych nocy przy ognisku, które nie ogrzeje bolesnej pustki w twojej duszy.

– Lepsze to – odparła Lea – niż być uwięzioną w domu mężczyzny, który używa cię do zaspokojenia własnych ambicji i postrzega cię jak kolejną niewolnicę.

– Tego nie wiesz.

– Ale znam mężczyzn.

– Czyżby? – zadrwiła Dorit głosem równie łagodnym jak głos Lei. – Ty znasz się na mężczyznach?

– Wiem wystarczająco dużo. Wiem, że odchodzą. Wiem, że zawodzą. Wiem, że nie można im ufać – mówiąc to trzymała twarz w dłoniach, nie cierpiąc palącego uczucia bezsilności, które wypełniało całe jej jestestwo. Nie ma gorszego losu niż bycie związanym małżeństwem z kimś, kogo się nie zna i kogo się nie chce znać.

***

Po południu stan Proculi znacznie się poprawił, na tyle, że chciała porozmawiać z mężem. Wypełniając swoje obowiązki, Lea wielokrotnie przechodziła przez prywatne komnaty swojej pani, więc słyszała ich głosy z pobliskich komnat Piłata. Nie kłócili się, ale o czymkolwiek nie rozmawiali, musiał to być niezbyt przyjemny temat. Coś jej podpowiadało, że dyskutowali o jej przeszłości. Dwukrotnie Lea miała pokusę, by podejść do drzwi.

Późnym popołudniem Procula wreszcie wyszła i oznajmiła:

– Jedziemy do Jerozolimy.

Wyraz twarzy Lei zdradzał jej zaskoczenie.

– Ty i ja jedziemy w pierwszej grupie – w tle słychać było Piłata wołającego sekretarza. – Mój mąż pojedzie za nami z resztą służby, gdy skończy tu pracę.

– Ale, pani, tak prędko? Twoje zdrowie…

– Głowa boli mnie tak samo tu jak i tam. A sny mam gorsze. Poza tym tęsknię za jazdą konną i świeżym powietrzem.

Procula jedną prostą deklaracją sprawiła, że służba uwijała się jak w mrowisku. Powiedziała, że zamierza wyruszyć w ciągu godziny, a co nie zostanie spakowane, nie będzie zabrane. Piłat ze srogą miną przyglądał się wynikłej z tego ogólnej panice, ale nic nie powiedział. Zdawał się obserwować Leę z taką samą uwagą jak swoją żonę, co tylko spotęgowało jej strach.

Niepokój wzrósł jeszcze bardziej, gdy Procula powiedziała do niej:

– Wybierz sobie suknię.

– Dziękuję, pani, ale nie potrzebuję nosić takich pięknych szat.

Procula była ostra, jak rzadko kiedy.

– Masz dwa wyjścia: albo będziesz mi posłuszna, albo pojedziesz na swoje zaręczyny w tym, co ja tobie wybiorę.

Słowa te, ostre jak sztylet, zawisły w powietrzu pomiędzy nimi.

Lea momentalnie uświadomiła sobie, że przekroczyła niewidzialną granicę i zaryzykowała o wiele więcej niż kwestię swojej ślubnej szaty. Wypowiedziała pierwsze słowa, które przyszły jej na myśl:

– Pani, proszę, nie bądź na mnie zła. Ale jeśli mam być zaręczona jako Judejka, może powinnam się również tak ubrać, a nie jak obywatelka Rzymu czy Grecji.

Zmarszczka na czole Proculi się pogłębiła, ale w końcu odrzekła:

– Dobrze. Możesz wybrać coś odpowiedniego od kupca na rynku, gdy dotrzemy do Jerozolimy. A teraz idź! I każ strażnikom przyprowadzić mojego konia od frontu.

Wyruszyli w pośpiechu. Lei i Proculi towarzyszyło dwóch sług i dziewięciu strażników pod dowództwem Hugo. Tym razem obecność starszego żołnierza nie napełniła Lei pokojem. Rozświetlone słońcem widoki ani szeroka droga nie dawały jej poczucia przygody. Wszak przed nią, tuż za następnym zakrętem, rozciągała się beznadziejna przyszłość pełna złych przeczuć.

***

Alban i Linuks pojechali drogą graniczącą z nowym akweduktem Piłata, po czym skierowali się na południe. Na niebie zbierały się chmury grożące późnowiosenną nawałnicą, a wiatr garściami podwiewał piach w ich twarze. Wjechali na szlak prowadzący do opuszczonej wioski na skraju zbocza, gdzie schronili się w jedynej chacie, która jeszcze miała dach, dokładnie w tej chwili, kiedy na dobre rozpętała się burza. Poprzedzający ich podróżni musieli czynić tak samo, bo był tam pokryty czarną sadzą kwadrat ułożony z gładkich kamieni, a obok niego rozrzucone drewienka. Linuks zebrał więcej drewna i rozpalił ogień.

– W Judei zawsze bardziej pada. A może to tylko tak kontrastuje z pustynią.

– Nie – Alban zrzucił siodła i powiesił koce do wyschnięcia na belce dachowej. – Tutaj wszystkie pory roku są ostrzejsze.

– Pamiętam deszcze w Umbrii. Łagodne niczym pocałunek panny. Kiedy przechodziły, świat był tak przejrzysty, że prawie się widziało Rzym.

Koń Albana tupnął nerwowo na odgłos grzmotu. Alban poklepał go po boku i poczuł drżenie jego mięśni.

– W Galii też tak padało. Każdej wiosny i jesieni. Nagłe powodzie niekiedy zmiatały całe wioski.

– Tęsknisz czasem za domem?

– Już ci mówiłem, że nie mam domu, więc nie mam za czym tęsknić – tym razem Alban nie miał nic przeciwko temu, by powiedzieć prawdę.

– A mnie czasem we śnie śpiewa Italia – zamyślił się Linuks. – Albo słyszę śmiech i wspominam Rzym. Zawsze w moich wspomnieniach z Rzymu jest obecny śmiech. Albo śpiew.

– Chciałbym mieć okazję zatęsknić za Rzymem – Alban kucnął przy ogniu. Był w dobrym nastroju, który ostatnio rzadko miewał. W oddali uderzył piorun, a deszcz padał coraz mocniej. Było mu ciepło. Chata, w której się schronili, była wystarczająco sucha, podróżował z kompanem, którego dało się lubić, w dodatku na koniu wartym majątek, a w sakwie na ramieniu miał zwój od Piłata. Alban dotknął dokumentu przez miękką skórę. Zdawało mu się, jakby pergamin był jeszcze ciepły w miejscu, w którym Piłat stopił wosk i przyłożył do niego swoją pieczęć z imieniem i autorytetem nie kogo innego, ale samego Tyberiusza, cesarza Rzymu. Cylinder pieczęci przymocowany był do złotej rączki ukoronowanej cesarskim orłem. A tekst dokumentu oświadczał, że Alban jest osobistym emisariuszem Piłata i nakazywał całej Judei wykonywać jego rozkazy.

Śledztwo Setnika

Подняться наверх