Читать книгу Śledztwo Setnika - Davis Bunn - Страница 9
ROZDZIAŁ
SIÓDMY
ОглавлениеZamek Piłata, Cezarea
Alban nigdy wcześniej nie był w Cezarei, choć miał wiele okazji, by odwiedzić rzymskie centrum panowania. Unikał jednak Cezarei z bardzo konkretnego powodu.
Garnizony z peryferii, takie jak jego, były obsadzane najemnikami. Alban wiedział, że elita w tym mieście uważała ich za nic więcej, jak tylko chrząstki przylegające do zewnętrznych krawędzi Rzymu, za szumowiny często hańbiące swój mundur. Alban poprzysiągł sobie, że będzie przyjeżdżał do Jerozolimy lub Cezarei dopiero wówczas, gdy osiągnie uprzywilejowaną pozycję i będzie wystarczająco silny, by stanąć ponad tymi szyderstwami; gdy będzie przywódcą. Generałowie dostawali tytuł cezara. Czemu Gall miałby go nie dostać?
Nigdzie potęga Rzymu nie była tak widoczna, jak na drodze do Cezarei. Miasto rozciągało się na dziewięciu nadmorskich wzgórzach i wąskim pasie skalistej równiny. Jego granice były otoczone wieżami strażniczymi. Alban i Linuks zasalutowali dowódcy strażników i weszli do Cezarei wejściem południowym.
Szeroka aleja z kolumnadą prowadziła obok koloseum, po czym skręcała na północ w stronę morza.
Po miesiącach spędzonych w Galilei mieszanina zapachów miasta – wielbłądów, osłów, przypraw, ognisk i ludzi – nieprzyjemnie drażniła zmysły. Im dalej wjeżdżali w miasto, tym robiło się tłoczniej. Aleja rozszerzyła się i przekształciła w rynek; tu łatwo było spostrzec, dlaczego ludzie nazywają Cezareę miniaturą Rzymu. Owszem, wzgórza pokrywał złoty piasek, a nie, jak w Rzymie, skały i skarłowaciałe drzewa, ale pałace były tak samo wspaniałe, jak te w stolicy imperium. Wolni ludzie, których Alban ujrzał, byli odziani w eleganckie togi i relaksowali się w luksusowych gospodach lub odwiedzali świetnie zaopatrzone stragany na rynku. Ich służba miała na sobie lepsze ubrania niż jakiekolwiek z tych, które on posiadał.
Zdaniem Albana pałac gubernatora znajdował się w najświetniejszym miejscu w całej Judei. Półka skalna, na której został wzniesiony, rozciągała się na południe od portu, sięgając daleko w głąb Morza Śródziemnego. Teren posiadłości zajmował cały ten półwysep. Od miasta odgradzała go niska budka strażnicza. Główna budowla pałacowa stała w najwyżej położonym miejscu, z widokiem zarówno na miasto jak i na morze. Zejście do morza tworzyła seria wypolerowanych stopni, a każdy był tak szeroki, jak cały garnizon, który Alban dopiero co opuścił.
Gdy Alban zsiadał z konia, poczuł podenerwowanie. Tak wiele zależało od następnych kilku godzin…
Linuks rozkazał strażnikom pałacowym zamknąć bandytów, których przywieźli, po czym zwrócił się do Albana:
– Możesz poczekać w środku, jeśli chcesz. Ja pójdę zdać raport.
– Zostawiasz mnie tutaj?
Linuks zasalutował zbliżającemu się do nich żołnierzowi i zniżył głos.
– Przyjmiesz moją radę?
– Zawsze – odparł Alban.
– Żaden oficer będący twoim przełożonym nie lubi być zaskakiwany. Ostatnia rzecz, której Piłat oczekuje od wzywanego żołnierza, to przybycie bez uprzedzenia z łupem i jeńcami.
Przez chwilę Alban poczuł obawę, że Linuks chce zepsuć pierwsze wrażenie Piłata na jego temat, lub też ukraść jego zasługę. Odsunął jednak te myśli od siebie.
– Dziękuję za twoją mądrość.
Strażnik wskazał Albanowi komnatę, której okno wychodziło na północne wzgórza miasta. Ten jednak wolał zostać z towarzyszącym mu podwładnym w cieniu padającym od dachu budynku strażników. Pomiędzy nimi a portem rozciągał się wspaniały miejski hipodrom, którego owalna bieżnia wyłożona była wysokiej jakości białym piaskiem. Z trzech stron otaczały go siedzenia; czwarta pozostała otwarta, aby widzowie mogli rozkoszować się widokiem lazurowych wód.
Podoficer otarł pył z twarzy.
– Chyba czuję zapach pieczonej baraniny.
Alban pokiwał głową. Z pałacowej kuchni położonej zaraz za budynkiem strażników słychać było głosy kobiet. Zastanawiał się, czy jeden z tych głosów nie należy do Lei.
– Ale żołnierzy pewnie tu karmią resztkami, tak samo jak wszędzie – narzekał podoficer.
– Dopilnuję, żebyś dostał to samo, co ja. A potem będziesz miał trochę wolnego.
Podwładny nie odpowiedział nic, więc Alban spytał:
– Czy coś jeszcze cię niepokoi?
– Partowie. Są zbyt spokojni.
– Byli szkoleni na pustyni – odparł Alban. – Nauczyli się dobrze ukrywać swoje uczucia.
– Ale nie aż tak. Nie mówiliby w taki sposób.
– Rozumiesz ich mowę?
– Nie muszę. Przysłuchiwałem im się wczoraj w nocy, kiedy myśleli, że cały obóz już śpi. Stałem na straży nieco dalej od nich. Śmiali się, jakby już byli wolni.
Alban zostawił podoficera i obszedł dookoła budynek strażników. Była to pokaźna budowla, z barakami, kuchnią, łaźniami, kwaterami sypialnymi i pozbawioną okien celą. Więźniowie nie byli w niej długo przetrzymywani – była przeznaczona jedynie dla tych, którzy czekali, aż Piłat ich osądzi. Wartownicy wyglądali jak wszędzie; mieli na twarzy wypisane zarazem znudzenie, jak i czujność.
– Chciałbym zobaczyć się z moimi więźniami – zwrócił się do nich.
– Teraz to są więźniowie Piłata – odparł jeden z nutą drwiny, ale podniósł się i sięgnął po klucze. Ruszał się wystarczająco wolno, by pokazać, co myśli o rozkazach wydawanych przez jakiegoś setnika z prowincji.
Partowie leżeli na postawionych pod ścianami drewnianych ławkach. Światło w pomieszczeniu zapewniała jedynie lampa oliwna. Więźniowie byli brudni i wyglądali na zmęczonych, lecz jak na gust Albana, byli zbyt spokojni. Tylko jeden pofatygował się, by rzucić Albanowi przelotne spojrzenie. Drugi leżał jak przedtem, gładząc brodę ręką zakutą w kajdany, gapiąc się w sufit i nucąc bezgłośnie.
Gdy Alban wrócił na zewnątrz, Linuks już na niego czekał.
– Masz zaproszenie do łaźni Piłata – obwieścił.
Alban przysunął się bliżej niego i mruknął:
– Więźniowie zachowują się, jakby mieli zostać ułaskawieni. Wczoraj w nocy mój podoficer słyszał jak rozmawiali i śmiali się. Sprawiali wrażenie, jakby czekali, aż ktoś da im klucze do kajdan.
Linuks odwrócił się plecami do wartownika i odpowiedział:
– Odtąd musisz zakładać, że wszystko, co powiesz lub zrobisz, zostanie zaobserwowane i doniesione.
– Rozumiem – Alban podniósł głos i powiedział: – Mój żołnierz potrzebuje porządnego posiłku. A nasze konie trzeba wprowadzić do stajni.
Linuks odwrócił się do wartownika.
– Dopilnuj tego.
Zostawiając Albana, wszedł do budynku strażników. Gdy po chwili wyszedł, sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Chodź ze mną.
Poprowadził Albana obok kuchni w stronę drzwi prowadzących do przebieralni.
– Co myślisz o Partach? – spytał Alban.
– Warto to sprawdzić – Linuks wskazał Albanowi jedną z kabin, gdzie obaj się rozebrali.
Pomieszczenia łaźni były zbyt eleganckie jak dla zwykłego żołnierza. Ręczniki i szaty do kąpieli leżały ułożone na tacach z onyksu i steatytu. W szczerozłotych wazonach stały kwiaty. Mozaikę na podłodze przyozdabiały kamienie półszlachetne, a naczynia w łaźni były ręcznie rzeźbione w kości słoniowej. Alban był pewien, że człowiek, który rządzi Judeą z takiego pałacu, niespecjalnie potrzebuje jakiegoś pospolitego Galla.
Usługujący w łaźni niewolnik podał im mydła oraz maści w srebrnych naczynkach. Świeża woda lała się bez przerwy, mieli do dyspozycji nowe brzytwy ze srebrnymi trzonkami. Linuks i Alban weszli do pierwszej z trzech łaźni, podgrzewanego caldarium. W powietrzu unosiła się para, przez co pokrywające ściany malowidła zdawały się powstawać do życia i tańczyć. Następnie przenieśli się do frigidarium, znajdującego się w komnacie o trzech ścianach; tam, gdzie powinna być czwarta, otwierał się widok na kryształowo błękitne morze. Dwa stopnie prowadziły w dół do patio z trzecią łaźnią, wypełnioną podgrzewaną wodą morską. Odpoczywało tam w nonszalanckich pozach pół tuzina mężczyzn. Alban z każdego rogu czuł na sobie czyjś wzrok.
Zjedli z Linuksem posiłek w jednej z bocznych alków. Naprzeciw nich niewolnik masował potężnego mężczyznę rozciągniętego na stole. Inni jedli śliwki i pili słodkie wino, rozmawiając o Rzymie, pieniądzach i władzy.
Gdy zwolniła się komnata obok nich, Linus mruknął:
– Jeśli chcesz tu przeżyć, musisz wchodzić na każde spotkanie dobrze przygotowany. Zostawiłem cię przy budynku strażników, żeby porozmawiać z sojusznikami – podniósł krawędź ręcznika, pocierając nim twarz i tłumiąc słowa tak, że były prawie niesłyszalne. – Procula jest nadal bardzo chora z powodu swoich snów. Po naszym powrocie z Jerozolimy Herod złożył Piłatowi wizytę, a teraz namiestnik wysłał posłańca do pałacu Heroda na drugim wzgórzu, nad hipodromem. Przez jakiś czas ci dwaj się nie lubili, ale śmierć Proroka zjednoczyła ich w sposób, którego nie potrafię wyjaśnić. A nie mam zaufania do rzeczy, których nie rozumiem.
W oddali jakiś głos wywołał imię Albana.
– Tutaj! – odkrzyknął Linuks, dodając ciszej do Albana: – Gdy spotykasz się z Piłatem, myśl o każdym spotkaniu tak, jakbyś przystępował do bitwy.
W przebieralni Alban znalazł przygotowaną dla niego togę. Splot bawełny i lnu był wyższej jakości niż ubrania, które kiedykolwiek wcześniej miał na sobie. Na bocznej ścianie zaskoczył go kolejny z cudów tego pałacu – lustro o wypolerowanej powierzchni sięgające od podłogi wysoko ponad jego głowę. Nie zważając na zniecierpliwienie służącego, Alban przyglądał się sobie przez dłuższą chwilę. Po raz pierwszy w życiu ujrzał w lustrze swoje pełne odbicie.
Mężczyzna spoglądający na niego z lustra był znacznie dojrzalszy niż ten, który przybył do Judei cztery lata temu. Miał przedzielony bruzdą podbródek i bliznę od lewej skroni do linii włosów – pamiątkę po strzale, która omal nie pozbawiła go oka. Jego włosy, wcześniej koloru oscylującego pomiędzy brązowym i rdzawym, teraz przybrały złotą barwę, a jego skóra była ciemna jak końskie siodło. Lecz jego uwagę najbardziej zwróciły oczy. Zawsze był ostrożny, rozważny, powściągliwy, lecz teraz zobaczył w nich cień strachu.