Читать книгу Śledztwo Setnika - Davis Bunn - Страница 8

ROZDZIAŁ
SZÓSTY

Оглавление

Garnizon w Kafarnaum

Pokryty kurzem oddział dotarł do garnizonu w chłodnym świetle księżyca. Alban dostosował tempo poruszania się do możliwości rannych jeńców, choć wystawiało to konwój na potencjalne ataki. Rozciągnął swoich ludzi na flankach jako straże, podczas gdy on sam i Horaks krążyli konno, sprawdzając oba krańce pochodu. Alban nie zdawał sobie sprawy z własnego zmęczenia, dopóki nie zobaczył z oddali fortu, do którego wracali. Wierzchołek wzgórza żarzył się od ognisk strażników. Alban zlecił Horaksowi wprowadzenie korpusu z zakutymi w łańcuchy Partami przez umocnione fortyfikacjami bramy. Sam pozostał z tyłu do momentu, aż ostatni żołnierz wszedł bezpiecznie do środka i upewnił się, że nie ma żadnej zasadzki.

Alban wjeżdżał jako ostatni; towarzyszyły mu wiwaty całego garnizonu. Jego ludzie mieli solidne powody do świętowania. Właściciele karawany nagrodzili ich pracę dwoma workami pełnymi złota. Garnizon nie dostawał żołdu od ponad dwóch miesięcy, co stanowiło dość powszechny problem na odległych placówkach, Alban zaś potrzebował tych pieniędzy równie rozpaczliwie, jak każdy z jego ludzi. Został prawie bez grosza po tym, jak dał podarunki Piłatowi i urzędnikowi jerozolimskiemu, który przedstawiał jego sprawę.

Alban wyszczerzył zęby w uśmiechu, patrząc na podskakujących z radości mężczyzn i odpowiedział na ich wiwaty wzniesioną pięścią. Rozkazał nocnemu strażnikowi, by zaprowadził pojmanych bandytów do pustej jaskini. W tym momencie zauważył jakichś obcych.

Podeszli do konia Albana, a dowodzący nimi zasalutował.

– Ty jesteś setnik Alban?

– Tak.

Żołnierz wyglądał imponująco. Miał nawoskowane włosy, a na mundurze wyszyte złote ornamenty. Wskazał na jaskinię.

– To są ci Partowie, o których większość ludzi mówi, że nie istnieją?

– W rzeczy samej.

– Ilu ludzi straciłeś w bitwie?

– Ani jednego.

Żołnierz zwracał się do niego po łacinie, na co Alban odpowiadał w tym samym języku. Ale nawet tych kilka słów w jego ustach wydało mu się dziwne, obce. Nie używał łaciny od miesięcy. I wątpił, by którykolwiek z jego ludzi znał więcej niż kilka słów w ojczystym języku Rzymian.

– Setniku, należą ci się gratulacje. Twój poprzednik w starciach z niewidzialnymi przeciwnikami stracił jedną czwartą wojska – oficer przerwał na chwilę, po czym dodał: – Piłat wydał rozkaz, byś natychmiast się do niego zgłosił.

Alban zsunął się z konia i zmęczonym ruchem wytarł kurz z twarzy.

– Podał powód?

– Powiedział tylko, że sprawa jest pilna.

– Zatem wyruszamy o brzasku.

– Setniku, mamy rozkaz…

– Weźmiemy ze sobą dwóch dowódców partyjskich, żeby Piłat sam mógł ich zobaczyć – Alban wskazał w ciemności za główną bramą garnizonu. – Banda około trzydziestu łotrzyków uciekła nam konno. Chcesz się narazić na niebezpieczeństwo nocnego ataku ze strony ludzi, którzy są na koniach? I w dodatku wściekli z powodu dzisiejszej upokarzającej porażki?

Żołnierz z powątpiewaniem odparł:

– Piłat nic nie mówił o przyprowadzeniu Partów.

– Nie dziwi mnie to, bo nikt nie wiedział o naszych planach napaści na Partów – Alban odprawił nowo przybyłych zmęczonym ruchem ręki. – Wyruszamy o świcie.

***

Mimo zmęczenia Alban nie spał dobrze. Nie rozumiał, dlaczego Piłat uznał za konieczne wysłać oficera ze swojej osobistej straży, by go wezwał i towarzyszył mu do Cezarei. Godzinami przekręcał się z boku na bok, szukając powodów do nadziei, że to oznacza dobre wieści, ale nie wpadł na nic, co by go uspokoiło.

Największym lękiem Albana nie była perspektywa śmierci, ran, czy bycia okrytym hańbą. Przerażenie, które ogarniało go w najposępniejszych momentach, dotyczyło ryzyka utraty kontroli. W przeszłości niewiele z jego życia wyglądało tak, jak by chciał. Gdy miał sześć lat, ojciec kazał mu zacząć przygotowywać się do bitew. Gdy miał lat dwanaście, ojciec właściwie wygnał go z domu i kazał zamieszkać u emerytowanego setnika, gdzie był intensywnie szkolony w sztuce walki. Wolno mu było przyjechać do domu tylko cztery razy w roku, na święta i na urodziny matki. Ojciec odwiedzał go od czasu do czasu, obserwował jego postępy we władaniu mieczem, nie dając żadnego innego znaku troski czy pochwały, jedynie swoją obecność.

Alban leżał i wpatrywał się w belki na suficie, migoczące i wijące się w świetle lampy oliwnej. Przypominał mu się ostatni raz, kiedy widział ojca. Starszy wódz przyjechał na siedemnaste urodziny Albana z podarkami i z rozkazami. Pojechali na wschód, do legionu rzymskiego stacjonującego w Awinionie. Ojciec mówił o wielkich zmianach na świecie, o szansie dla Albana na podniesienie swojego statusu i wywyższenie ich rodowego nazwiska. Dał mu małą sakiewkę ze złotem oraz zwój, w którym było napisane, że awansował na adiutanta komendanta garnizonu. Następnie zasalutował synowi i odjechał. Łzy, których Alban tamtego dnia nie uronił, wciąż paliły go pod powiekami.

W tamtym czasie Alban w ogóle nie pragnął być żołnierzem, a już na pewno nie rzymskim legionistą. Ale zrobił, jak mu kazano. Ćwiczył ciało, by rosło w siłę i pogłębiał umiejętności. Uczył się pilnie i służył swoim dowódcom. Najmądrzejszego z nich wypytywał o lekcje, które przechodziło się jedynie wychodząc cało z bitwy. Wracał do domu raz do roku. Ostatnią podróż w rodzinne strony odbył na pogrzeb ojca. Gdy klęknął, przysięgając lojalność nowej głowie rodu, swemu starszemu bratu, widział w jego twarzy urazę i błysk lęku. Następnego ranka Alban dostał rozkaz udania się do Judei. Brat nie mógł go zabić, więc zadbał, by Alban spędził resztę swoich dni w najbardziej odludnym zakątku imperium rzymskiego.

Alban naciągnął koc na twarz, próbując odciąć się od gorzkich wspomnień. Nigdy w życiu nie złamał danej przysięgi. Ale jeśli dostanie pozwolenie na podróż do domu, jego brat słono za to wszystko zapłaci.

***

Oficer ze straży namiestnika okazał się być całkiem w porządku. Miał stopień tesserariusa; mógł on oznaczać wiele rzeczy, ale na pewno był niższy od stopnia Albana. Jednak Alban wiedział, że Rzymianie są przewrażliwieni na swoim punkcie i potrafią być mściwi, jeśli urazi się ich dumę, dlatego potraktował oficjalnego wysłannika Piłata, jakby byli równi stopniem. Żołnierz miał na imię Linuks i pochodził z małego miasteczka w Umbrii, prowincji położonej na północ od Rzymu. Według Linuksa Umbria nadawała się jedynie do hodowli dorodnych świń i wyrobu słabego wina.

– Wydawało mi się, że już widziałem najpaskudniejsze miejsca na ziemi. Byłem, widziałem, jestem odporny na najgorsze. Ale ta prowincja okazuje się twardsza od żelaza.

Piłat na nich czekał, więc wszyscy pojechali konno. Alban mocno przywiązał partyjskich bandytów do siodeł i opuścili garnizon, zabrawszy ze sobą jeszcze tylko jednego z jego ludzi. Jakub błagał, żeby Alban wziął go ze sobą, jednak ten zdecydowanie odmówił i odwrócił się nie czekając, aż zmięknie i zmieni zdanie.

Jego drugi koń wiózł ładunek zawierający dział Albana z łupu, który zdobyli w ostatniej potyczce. Dowódcy partyjscy posiadali złote tarcze, a pochwy i rękojeście ich mieczy wysadzane były klejnotami. Alban nie spotkał się jeszcze z tym, by zwierzchnik nie ucieszył się z podarunku zdobytego w bitwie.

Kilka godzin później wjechali do Samarii, mijając niewielką placówkę. Strażnik dał znak z wieży i główna brama została otwarta, by oficer stojący na warcie mógł zasalutować wysłannikom Piłata. Linuks odpowiedział niedbałym machnięciem ręki, po czym odwrócił się do Albana:

– Całkiem nieźle władasz łaciną, jak na Galla.

– To dzięki pewnemu rzymskiemu setnikowi w stanie spoczynku, który mieszkał niedaleko ziem mojego ojca. Był surowym człowiekiem, ale świetnym wojownikiem i jeszcze lepszym nauczycielem.

– To wyjaśnia tę plebejską nutę w twoim akcencie – Linuks wyszczerzył zęby. – Bez urazy, setniku. My, Rzymianie, lubimy uliczny język. A jeńcy świadczą o twoich umiejętnościach zarówno jako wojownika, jak i dowódcy. Właściwie to sam Piłat wspomniał, że twój sojusznik w Jerozolimie stwierdził, iż będzie z ciebie prawdziwy bohater. Jak on się nazywał?

– Setnik Atticus. Stacjonuje w twierdzy Antonia.

– Ze wszech miar dobry z niego człowiek – Linuks spoważniał. – Przeszedł swoje.

– Czy coś mu dolega?

– Tak jakby. Słyszałeś o Proroku?

– O tym Nazarejczyku, co Go zwą Jezus? Tak. Wieści dotarły do mnie wczoraj.

– Twój przyjaciel był odpowiedzialny za ukrzyżowanie. Bardzo się to odbiło na jego zdrowiu. Naprawdę. Na zdrowiu Piłata też. A już najbardziej to widać po żonie Piłata, Proculi.

Mimo pustynnego upału Alban poczuł, że powietrze zaczyna się ochładzać.

– Żonie Piłata?

– Miała sny. Niektórzy twierdzą, że wciąż je miewa. Gorączkowe sny, tak straszne, że jej krzyki stawiają na nogi cały dom. Dlatego jedziemy do Cezarei. Piłat z całą administracją prowincji opuścił Jerozolimę osiem dni temu. Wszyscy wrócili do jego nadmorskiego pałacu.

Mijała ich właśnie karawana, co utrudniało dalszą rozmowę. W pewnym momencie dołączył do nich starszy oficer konnicy jadący z Syrii. Alban przyjął wymuszone gratulacje trybuna z powodu udanego zatrzymania bandytów, po czym wycofał się i obserwował, jak Linuks zagaduje zgryźliwego dostojnika o arystokratycznych manierach, dopóki Syryjczycy nie skręcili na północ w kierunku Tyru.

Podróż upływała im szybko. Tej nocy rozbili obóz na polach Armagedonu. Duży caravanserai, dom zajezdny dla karawan, stał przy połączeniu dwóch głównych dróg w tej prowincji. Tyberiada i Galilea, skąd wyruszyli rano, leżały na północy, na zachodzie zaś znajdowała się rzymska stolica, Cezarea. Na południu była Jerozolima, a dalej na północ Tyr, największy port w tym regionie i siedziba rzymskiej floty morskiej. W miejscu, gdzie się zatrzymali, ruiny dawno zapomnianego fortu sterczały w świetle zachodzącego słońca. Lokalni kupcy za ogromne sumy sprzedawali świeże owoce, chleb i paszę dla zwierząt, a ich kobiety za pieniądze tańczyły w świetle ognisk.

Rzymianie rozbili obóz w pewnej odległości od nich. Gdy zapadł zmrok, gwiazdy uformowały na niebie świecącą falę, a otaczające ich wzgórza błyszczały światłem ognisk z samarytańskich wiosek. Alban poszedł do swoich jeńców i osobiście wbił paliki z krępującymi ich łańcuchami w ziemię, po czym powiedział podoficerowi, że sam weźmie drugą wartę.

Dwóch żołnierzy, którzy podróżowali z Linuksem, zadbało o ich potrzeby. Choć nosili mundury i płaszcze rzymskich legionistów, Alban przypuszczał, że byli zaufanymi sługami. Gdy usiedli wygodnie przy ognisku, oficer powiedział, że jego rodzina kiedyś rządziła większą częścią Umbrii.

– Mój starszy brat ma czelność na to narzekać, jakby bycie najpotężniejszym człowiekiem w Umbrii było ciężarem, który nosi z troski o moje zbyt słabe barki.

– Też takich spotkałem.

– Wcześniej czy później będę zmuszony powrócić do domu. Mój brat jest zobowiązany rzucić mi kilka okruszków. Dostanę jakiś pełen przeciągów pałac z cieknącym dachem, umieszczony na jakimś samotnym klifie. A służący będą chorować na wszelkie choroby, których mój brat mi życzy – Linuks wskazał na krzątających się służących. – Niestety, obawiam się, że będą tacy jak ci dwaj.

Ten z nich, który był bliżej, przyjął to jako wyraz poczucia humoru swojego pana, oznajmiając z szerokim uśmiechem:

– Panie, kolacja gotowa.

– No to podawaj, człowieku, podawaj – Linuks potrząsnął głową i westchnął przepraszająco w kierunku Albana. – Idę o zakład, że podadzą nam piach posypany kurzem. A ty skąd pochodzisz?

– Stąd i zewsząd.

– Aaa. Aż tak źle.

– Nawet gorzej.

Linuks wziął talerz od służącego i przypatrzył się temu, co się na nim znajduje.

– Skąd żeście to wzięli?

– Pasterz samarytański sprzedał mi ten udziec barani przyprawiony rozmarynem i tymiankiem.

Linuks powąchał danie z podziwem.

– Wybacz, setniku. Kontynuuj.

– Mój ojciec był wodzem, a starszy brat to tchórz, który obawia się mojego miecza.

– I bez wątpienia słusznie. Gdybym na ciebie trafił podczas bitwy, podwinąłbym togę i zwiewał – wskazał na talerz Albana. – Proszę, częstuj się.

Pomiędzy kęsami Alban mówił dalej:

– Życie żołnierza było pragnieniem mojego ojca. A gdy jego funkcję jako wodza przejął mój najstarszy brat, pierwsze, co zrobił, to wysłał mnie do Judei. A jak było z tobą?

– Służba wojskowa to u mnie tradycja rodzinna. Prawdopodobnie w moim drzewie genealogicznym znajdzie się kilku generałów, ale nie wiem, takich rzeczy się nie pamięta. Brat nakazał mi kontynuować tradycję.

Alban parsknął.

– Bracia!

Linuks podniósł kielich.

– Niech na nich spadnie zaraza i wrzody.

Alban zaczął kroić mięso nożem, który trzymał za pasem.

– Czemu rzymski arystokrata podróżuje do dalekiej placówki na obrzeżach Galilei?

– Zgłosiłem się do tej służby. Była to dla mnie taka ulga, że nie muszę zostawać w Jerozolimie, iż zgłosiłbym się na ochotnika prawie wszędzie – Linuks wzdrygnął się. – Jerozolima to okropne miejsce. Zwłaszcza teraz. Miasto jest o krok od rewolucji, a Piłat wyjeżdża, bo jego żona ma złe sny.

– Nie podoba ci się to?

– Cała ta prowincja mi się nie podoba. Moim zdaniem to gniazdo żmij. A ty? Masz reputację przyjaciela Judejczyków.

– Mój region rozciąga się od Tyberiady do granic Golan, i od Galilei prawie do Tyru. A mam tylko setkę ludzi. Nie mógłbym skutecznie rządzić, nie zaprzyjaźniając się z miejscowymi i nie zdobywając sobie sojuszników.

– W tym się akurat z tobą zgadzam, nawet jeśli wielu żołnierzy ma inne zdanie. Za bardzo się boją Judejczyków, żeby się z nimi układać. Zwłaszcza teraz.

W świetle ogniska Alban widział troskę w twarzy Linuksa. Może było w nim więcej głębi, niż pierwotnie przypuszczał.

– Chodzi ci o Proroka?

– Setniku, ciesz się, że ten mały dramat cię ominął – niedbały sposób bycia Linuksa przybrał odcień powagi. – Procula uważa, że to przyniesie Piłatowi upadek, co z kolei martwi gubernatora jak nic do tej pory – to mówiąc, wrzucił resztki jedzenia do ogniska. – Sny i kobiety. Jak oliwa wlana do ognia.

– Opowiedz mi, co się stało.

Linuks siedział cicho na tyle długo, że Alban przypuszczał, iż oznacza to grzeczną odmowę. Kiedy przemówił, jego głos był tak cichy, że Alban musiał się wysilać, żeby go usłyszeć przy trzaskającym ogniu.

– Ile widziałeś ukrzyżowań?

– Wystarczająco – choć Alban nigdy nie skazał nikogo na ukrzyżowanie, jego poprzednik był znany z zasypywania całego regionu krzyżami. Znaki drogowe do prawidłowych zachowań – tak je nazwał stary setnik w dniu, gdy Alban przejmował jego stanowisko. Postaw wystarczająco dużo takich znaków, a nawet Judejczycy nauczą się odczytywać przesłanie Rzymu – dodał.

– Ja widziałem zbyt wiele okropnych zabójstw – kontynuował Linuks. – Cesarz Tyberiusz jest znany z krzyżowania swoich wrogów. Ale czegoś takiego w życiu nie widziałem; ani takiego procesu, który je poprzedzał. Judejska rada starszych, Sanhedryn – wiesz coś o nich?

– Jedynie znam nazwę.

– Ale słyszałeś, jak walczą między sobą, tak? Sanhedryn składa się z dwóch ugrupowań: faryzeuszy i saduceuszy, które się wzajemnie nienawidzą – Linuks potrząsnął głową. – Ale tamtego dnia przyszli razem i stanęli na dziedzińcu u Piłata jak jeden mąż. Wykrzykiwali te same słowa powtarzane na ulicach przez tłumy, które opłacili z własnej kieszeni. Jeszcze trochę i doszłoby do zamieszek. W kółko krzyczeli: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!” Piłat kazał Go ubiczować w nadziei, że to zaspokoi ich żądzę krwi. Ale zagrozili gubernatorowi otwartą rewoltą. Umył ręce. Rada wygrała. Prorok sam zaniósł swój krzyż na Golgotę.

Twarz Linuksa pociemniała w żarze ogniska.

– Wysłano mnie na południe, żebym coś załatwił. Właśnie wracałem przez Bramę Lwów, gdy to miało miejsce. Znienacka zrobiła się burza, taka, że sobie nie wyobrażasz. Niebo było ciemne niczym sny Proculi. Wiatr smagał ze wszystkich czterech stron świata. A potem ziemia się zatrzęsła. Doświadczyłem już wcześniej trzęsień ziemi, ale tym razem zdawało się, jakby świat wydawał ostatnie tchnienie.

Alban poczuł okropny lęk, jak za pierwszym razem, gdy usłyszał te wiadomości.

– A Atticus był w centrum tego wszystkiego? Nie dziwne, że zachorował.

Nagle Linuks wstał.

– Śpij dobrze, setniku. Jutro wielki dzień.

– Czekaj.

Gdy Linuks odwrócił się do niego, Alban spytał:

– Co możesz mi powiedzieć o Piłacie?

– Nigdy go nie spotkałeś?

– Jedynie przelotem, gdy przejmowałem dowództwo. Byłem jednym z dwudziestu oficerów w zatłoczonym pomieszczeniu.

Linuks przyjrzał mu się uważnie.

– On nic nie daje za darmo. O cokolwiek go poprosisz, wynegocjuje najwyższą cenę, jaką będziesz chciał zapłacić, a potem zażąda jeszcze więcej – oczy Rzymianina błyszczały w świetle ogniska, pełne ostrzeżenia. – Wiedz dobrze, czego chcesz, setniku, i upewnij się, że twe pragnienie jest warte tej ceny. Bo zapłacisz na pewno. Swoim łupem wojennym albo krwią. Może nawet życiem.

Śledztwo Setnika

Подняться наверх