Читать книгу Anioły i demony - Дэн Браун - Страница 9
Rozdział 2
Оглавление– Czy teraz mnie pan wysłucha? – zapytał męski głos, kiedy Langdon w końcu się odezwał.
– Tak, z pewnością. Może pan się wytłumaczy, do cholery!
– Usiłowałem to zrobić wcześniej. – Głos brzmiał sucho, mechanicznie. – Jestem fizykiem. Kieruję laboratorium badawczym. Mieliśmy tu morderstwo, a na zdjęciu widzi pan zwłoki.
– Jak pan mnie znalazł? – Langdon nie mógł się skupić. Jego umysł chciał się uwolnić od tego, co przed chwilą zobaczył.
– Już panu mówiłem, w Internecie. Na stronie prezentującej pańską książkę Sztuka bractwa iluminatów.
Langdon usiłował zebrać myśli. Książka była praktycznie nieznana w szerokich kręgach literackich, ale w sieci doczekała się sporej grupy entuzjastów. Jednak jego rozmówca i tak mijał się z prawdą.
– Na tej stronie nie podano informacji, jak się ze mną kontaktować. Jestem tego pewien.
– Mam tu w laboratorium ludzi doskonale radzących sobie z wydobywaniem informacji o użytkownikach z WWW.
Langdon nie bardzo mu wierzył.
– Wygląda na to, że wasze laboratorium sporo wie o Światowej Pajęczynie.
– Oczywiście – odparował mężczyzna. – Myśmy ją wynaleźli.
Coś w jego głosie przekonało Langdona, że to nie żart.
– Muszę się z panem spotkać – nalegał rozmówca. – To nie jest sprawa na telefon. Moje laboratorium jest tylko o godzinę lotu od Bostonu.
Langdon stał w półmroku gabinetu i uważnie przyglądał się trzymanemu w ręku faksowi. Widok napisu dosłownie go obezwładniał. Było to prawdopodobnie największe odkrycie epigraficzne stulecia, dziesięć lat jego badań potwierdzone jednym symbolem.
– To pilne – naciskał głos.
Langdon jednak nie potrafił oderwać wzroku od napisu. Illuminati, czytał w kółko. Jego praca opierała się na symbolicznych odpowiednikach skamielin – starożytnych dokumentach i historycznych pogłoskach. Tymczasem to, co widział, pochodziło z czasów współczesnych. To teraźniejszość. Czuł się jak paleontolog, który nagle stanął oko w oko z żywym dinozaurem.
– Pozwoliłem sobie wysłać po pana samolot – kontynuował jego rozmówca. – Będzie w Bostonie za dwadzieścia minut.
Langdon poczuł nagłą suchość w ustach. Godzinny lot…
– Proszę wybaczyć, że tak się z tym pospieszyłem, ale potrzebuję pana tutaj.
Langdon ponownie spojrzał na faks – potwierdzenie starodawnego mitu czarno na białym. Implikacje pojawienia się tego napisu były przerażające. Z roztargnieniem wyjrzał przez okno. Przez gałązki brzóz w jego ogrodzie przesączały się już pierwsze blaski świtu, ale dzisiejszego ranka wszystko wydawało mu się trochę inne niż zwykle. Czując dziwne pomieszanie lęku z radością, zrozumiał, że nie ma wyboru.
– Wygrał pan – odezwał się. – Proszę mi powiedzieć, gdzie będzie czekał samolot.