Читать книгу Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek - Страница 4

Rozdział 2. Malowane na niebiesko okiennice

Оглавление

Liliana z zadowoleniem popatrzyła na efekt porannej pracy. Cieszyło ją, że nie poddała się lenistwu, tylko wyskoczyła z łóżka i zabrała się do tego, co obiecała babci. Dała słowo już dobrych kilka tygodni temu, ale ciągle wynajdywała wymówki, aż nadszedł dzień, w którym nie miała jak wytłumaczyć swojej opieszałości. Wyszła z pościeli i narzuciła roboczy fartuch staruszki używany do prac w obejściu – tak nazywała podwórze i najbliższą okolicę. Chwyciła zardzewiały pojemnik z farbą. Jeszcze niedawno wyszukiwała argumentów, by nie podjąć się tej pracy.

– Babciu, to jest stare! – tłumaczyła, wskazując na puszkę, z której zeszła etykieta. – Nie wiadomo nawet, jaki kolor jest w środku.

– Owszem, kupowane dawno, ale wtedy produkty były lepszej jakości – odpierała atak staruszka.

– Otworzę, a opary mnie zabiją!

– Wątpię. Pewnie wszystko wywietrzało.

– To znaczy, że farba nie nadaje się do użytku. Pojadę do sklepu i kupię nową.

– Takiego odcienia nie znajdziesz. – Babcia popatrzyła na wnuczkę. – Kiedyś nie było wyboru. Kolory komponowało się samodzielnie. W sklepie były podstawowe barwy, a ludzie, którzy chcieli czegoś innego, musieli wysilić się nieco. Tę farbę zmieszać z tą, tu dodać jeszcze trochę innej. Powstawały naprawdę wspaniałe efekty. Teraz mamy wszystko podane na tacy i niemal nie musimy się starać. Po co piec ciasto, skoro można je kupić? No właśnie, jeśli pomalujesz mi w końcu te okiennice, upiekę jabłecznik z papierówek. Susza jest, są maleńkie, ale na ciasto doskonale się nadadzą. Pomożesz nazbierać? Gdy we dwie się do tego zabierzemy, pójdzie szybciej.

Liliana skinęła głową, zgadzając się automatycznie. Jej myśli krążyły wokół czegoś kompletnie innego. Od kilku tygodni zastanawiała się, co począć z własnym życiem. Wiedziała, że nie wróci do korporacji, a żyć za coś musi. Tego, co odłożyła na koncie, wystarczy na kilka miesięcy na tym odludziu, ale co dalej? Nie przyznała się babci, że odwiedziła tutejszy urząd pracy. Poza sezonowymi ofertami w turystyce nie było nic. Rozmyślała, czy nie spróbować szukać pracy w Kołobrzegu lub w Koszalinie. To oznaczałoby jednak rozłąkę z babcią, a przecież z jej powodu trafiła na Winne Wzgórze.

Staruszka pod wpływem wnuczki nabrała więcej sił do życia. Przez kilka zimowych miesięcy była niemal uziemiona z powodu nogi. Teraz, gdy nastały naprawdę długie i piękne dni, wypuszczała się o lasce spory kawał od domu. Odwiedzała sąsiadów, zbierała zioła na łące, chodziła na stary niemiecki cmentarz i pieliła groby. Każdego dnia miała nowy cel i zadanie do wykonania. Lilę to cieszyło.

Wkrótce babcia zaczęła interesować się nowinkami technicznymi. Wnuczka wymusiła na niej obietnicę, że będzie nosiła przy sobie telefon komórkowy i użyje go w razie potrzeby. Gdy udawała się do sąsiadki, dzwoniła, że dotarła na miejsce, a potem że właśnie wychodzi do domu. Liliana zawoziła ją do pani Walentyny i czekała na sygnał, kiedy po babcię przyjechać. Gdy wnuczka wybierała się do sklepu do Czaplinka, staruszka mogła telefonicznie uzupełnić listę zakupów. To srebrne pudełeczko okazało się świetną pomocą.

Kiedyś komórka Liliany rozgrzewała się do czerwoności rozmowami prowadzonymi jedna za drugą. Teraz panowała kompletna cisza. Właścicielka kilka razy w ciągu dnia włączała podświetlenie ekranu i sprawdzała, czy nie przeoczyła jakiegoś połączenia. Niestety nikt nie usiłował skontaktować się z nią, kiedyś niezastąpioną osobą w korporacyjnym świecie, informowaną i bombardowaną o każdej porze dnia i nocy, w święta oraz w weekendy. Wtedy odnosiła wrażenie, że bez jej decyzji zawali się coś, że prezes będzie niezadowolony, a podwładni nie dadzą sobie rady. Praca była jej życiem. Życie stało się pracą. Teraz panowały kompletna pustka i cisza. Jakby w kilka tygodni po jej decyzji o rezygnacji z pracy nagle przestała istnieć. Na początku miała jeszcze nadzieję, że ktoś zreflektuje się, zatęskni za nią, doceni jej profesjonalizm i wkład, jaki włożyła w rozwój firmy, i powie: „Niech pani pracuje na swoich warunkach, a kiedy będzie mogła, wróci do nas”. Ale tak się nie stało. Trybik w korporacyjnej machinie został zastąpiony kolejnym.

Praca pracą, ale najbardziej przykre było jednak to, że Wiktor prawie się nie odzywał. Mieli ze sobą sporadyczny kontakt. Wiedziała, że od śmierci żony minęły zaledwie dwa miesiące i mężczyzna na pewno potrzebuje czasu, by oswoić się z nową sytuacją, ale czy ona rzeczywiście była nowa? Przecież kobieta od miesięcy przebywała w hospicjum. Wiktor wiedział doskonale, że żona nie opuści tego miejsca i tam dokończy żywota. Kontakt z Lilą po tym przykrym zdarzeniu ograniczył niemal do zera. Liliana powstrzymywała się przez ostatnie cztery tygodnie. Pewnie był zajęty pogrzebem, potem porządkowaniem rzeczy po zmarłej, kontaktem z rodziną – tak sobie tłumaczyła to milczenie. Jego gabinet w tym czasie był zamknięty. Przypadkowo w sklepie dowiedziała się, że doktor Matusz zaczął przyjmować pacjentów na nowo. Zadzwonić jednak nie zamierzał. W końcu kobieta wysłała esemesa:

Witaj! Czy wszystko u Ciebie w porządku? Pozdrawiam.

Odpowiedź przyszła po dwóch godzinach:

Tak, jest okej. Zadzwonię do Ciebie za kilka dni.

Zrobił to dopiero po kolejnych dwóch tygodniach. Rozmowa była sztywna.

– Jak sobie radzisz? – spytała Liliana.

– Tak, jak muszę – odparł zdawkowo. – Wstaję, idę do pracy, zajmuję się pacjentami.

– Mogę ci jakoś pomóc? – Zabrzmiało jak tekst z amerykańskiego tasiemca.

– Nie, dziękuję. Kiedyś to wszystko przejdzie, ale na razie emocje są świeże. Jak czuje się twoja babcia? – zmienił temat.

Dalsza część konwersacji dotyczyła staruszki. Wiktor nie zapytał, co u Liliany. Nie interesowała go jej praca, a właściwie brak zajęcia. Pożegnał się szybko, nie obiecując, że zadzwoni, przyjedzie, odwiedzi…

Spotkała go przypadkiem kilka dni później, gdy wybrała się do pralni. Zabijała czas i oczekiwanie na jakiekolwiek zajęcie, zabierając się za solidne porządki w domku babci i obejściu. Umyła wszystkie okna, najęła specjalistów do prania dywanów, wymiotła wszystko z szaf i ciężkie, grube rzeczy zawiozła do pralni w Czaplinku. Tam, stojąc przy ladzie, usłyszała za sobą znajomy głos. Wiktor jej nie zauważył. Podszedł do pracownika zajmującego się przyjmowaniem odzieży i przekazywał coś w szarych, długich workach.

– Dzień dobry. – Liliana podeszła do lekarza.

Drgnął, zaskoczony, słysząc jej głos.

– Dzień dobry! – Podał jej rękę. Nie przytulił, nie pocałował, przywitał się jak z każdym innym człowiekiem.

Patrzyli na siebie, nie wiedząc, jak prowadzić rozmowę.

– Masz czas na kawę? – Odważyła się zapytać.

– Niestety. Muszę biec na wizyty domowe. – Nie patrzył jej w oczy, nie była zatem pewna, czy mówi prawdę, czy po prostu podaje wymówkę. Po chwili odebrał kwitek i bez pożegnania niemal wybiegł z pralni.

Liliana spojrzała na parking, szukając wzrokiem jego samochodu. Po mieście poruszał się autem, a motor zostawiał na dłuższe dystanse. Czerwone audi wypatrzyła od razu. Czekała, aż Wiktor wsiądzie do samochodu i odjedzie. Nieoczekiwanie drzwi pasażera otworzyły się. Wysiadła młoda kobieta. Podeszła do lekarza, uśmiechnęła się, powiedziała coś, a potem go objęła. Wtedy Liliana wszystko zrozumiała. Nie kontaktował się, bo miał kimś innym zajęte myśli. Szybko znalazł pocieszenie po śmierci żony! Dlaczego to nie ona, Lila?! Przecież to jej… No właśnie: co jej? Obiecał cokolwiek? Oświadczył się? Zadeklarował miłość? Nic z tych rzeczy! Zabrał ją kilka razy na przejażdżkę, okazał bliskość, ale nic poza tym. Resztę dopowiedziała sama. Wyobraźnia podsuwała jej, że z tej relacji może wyjść związek. Była naiwna! Jakby niczego nie nauczyła ją sytuacja z pracą w korporacji! Nie powinno się nikomu ufać ani na nikim polegać! Jedynie na sobie!

Liliana z trudem otworzyła puszkę z farbą. Po pomieszczeniu gospodarczym rozszedł się mocny zapach. Podobno babcia kiedyś wynajmowała domek letnikom. Przez kilka lat przyjeżdżały do niej zaprzyjaźnione rodziny ze Śląska, by na lato zmienić otoczenie.

– Ale to było dawno – opowiadała staruszka. – Miałam wtedy krowę, kilka kur, dbałam o sad. Dla miastowych było to coś egzotycznego, gdy mogli napić się ciepłego mleka prosto od krowy, przecedzonego przez pieluchę założoną na wiadro. Dzisiaj, gdyby to zobaczył ktoś z sanepidu, miałabym masę kontroli na głowie.

Liliana rozglądała się po wnętrzu. Poniemieckie mury wydawały się w bardzo dobrym stanie. Wiedziała, że doprowadzono tu kanalizację. W niewielkiej kuchni stały zakurzone sprzęty. Obok była łazienka, z której nikt już nie korzystał. Kobieta weszła tam, aby sprawdzić coś, co przed chwilą zaświtało jej w głowie. Tak, dałoby się to tutaj wstawić… Oczami wyobraźni widziała wszystko nieco inaczej. Z roku na rok wprowadzałaby zmiany. Najpierw musi porozmawiać z babcią, czy w ogóle jest taka możliwość… Spontaniczny pomysł, który właśnie się narodził, domagał się realizacji.

Z malowaniem okiennic babci uporała się w ciągu dwóch godzin. Farba schła bardzo szybko. Jej zapach początkowo przyciągał różne latające stworzenia, ale gdy jedna z much przykleiła się na dobre, reszta jakby wyciągnęła wnioski i omijała z daleka odnawiane elementy. Liliana wyciągnęła z kieszeni telefon i zrobiła kilka zdjęć. Krwistoczerwone malwy posadzone tuż pod oknami prezentowały się uroczo. Cudownie odbijały się na tle niebieskich okiennic. W domku gospodarczym zamontowano identyczne. I tamte warto pomalować, pomyślała, tylko nieco później.

Wnuczka zagadnęła babcię, gdy siedziały na ganku po kolacji. W ciepłe czerwcowe dni wolały jeść na zewnątrz. Dodatkowych wrażeń dostarczały odgłosy natury. Słychać było skrzeczące mewy przelatujące w pobliżu jeziora. Dochodziły też odgłosy żurawi i cykanie świerszczy. Liliana nie wiedziała, jak zacząć rozmowę. Doszła do wniosku, że należy ruszyć temat prosto z mostu.

– Babciu, wiesz, że poszukuję pracy… – zaczęła.

– Wiem, kochanie. To przeze mnie straciłaś posadę.

– Babciu! Przestań mówić takie rzeczy! Nie straciłam, ale zrezygnowałam z niej sama – obruszyła się wnuczka.

– Ja tam swoje wiem… Gdyby nie moja ułomność, nie musiałabyś tu przyjeżdżać. Już jest lepiej, więc będziesz mogła wracać.

– Nie. Nie zostawię cię tutaj samej. Praca dla mnie się znajdzie.

– Tutaj? Ciężko o zajęcie dla osoby z takim wykształceniem!

– Wiem – przyznała Liliana. – Wpadłam na pewien pomysł. Tylko muszę wiedzieć, co ty na to.

Dziewczyna wyłuszczyła ideę, która narodziła się jej w głowie. Z każdą chwilą oczy seniorki robiły się coraz bardziej okrągłe.

– Naprawdę?! Przecież to cudowny pomysł!

– Czyli zgadzasz się?

– Tak! Mam nadzieję, że znajdą się chętni, bo ludzie teraz chcą wygód. Oczekują, że zapewni im się wszelkie atrakcje kulturalne i sportowe. Z tym może być u nas problem.

– Babciu, myślę, że są jeszcze osoby, które łakną ciszy i spokoju. Naprawdę. Jak myślisz, ile pokoi uda się tam przygotować?

Obie popatrzyły na domek od lat używany jako budynek gospodarczy.

– Hm, kuchnia i łazienka byłyby wspólne. Poza tym trzy pokoje na pewno. Z czasem największy możesz podzielić i mieć dodatkowy pokój.

– Babciu, musimy zacząć od formalności… – zawiesiła głos. – Podjedziemy jutro do wydziału budowlanego i zgłosimy roboty. Potem trzeba założyć działalność gospodarczą, spisać umowę dzierżawy pomiędzy nami…

– I tak miałam ci zaproponować, abyśmy spisały testament i miały wszystkie papiery z głowy. Ja już długo nie pożyję, a chciałabym, by wszystko przeszło w twoje ręce.

– Babciu, przestań opowiadać takie głupoty!

– Liluś… – Staruszka rzadko zwracała się do niej tak pieszczotliwie. – Przestań. Wiesz, że mam rację. Trzeba te sprawy uregulować. Po co dochodzić praw po mojej śmierci, skoro możemy to załatwić teraz? Jesteś ekonomistką i wiesz, że to dobre rozwiązanie.

– Ale tak nie można! To moja wina, bo przywołałam temat. Nie chcę, żebyś myślała o śmierci, a mnie postrzegała jako złaknioną twojego majątku wnuczkę.

– To przecież żaden majątek. – Staruszka machnęła ręką.

Przez pół wieczoru omawiały wszystkie istotne sprawy. Liliana kładła się do łóżka z głową pełną marzeń. Przez moment chwyciła za telefon, chcąc się z kimś podzielić emocjami, ale zrezygnowała z tego.

Rankiem obdzwoniła biura notarialne. Wolny termin udało się jej zarezerwować już na popołudnie. Na pierwszym spotkaniu wyznaczono kolejne, na które urzędnik przygotował niezbędne dokumenty. Nim minął tydzień, Liliana oficjalnie stała się właścicielką przekazanych w darowiźnie nieruchomości. Natychmiast zaczęła szukać ekipy do przeprowadzenia niezbędnych prac remontowych. Z tym był większy problem, ale udało się, bo fachowcy potraktowali zlecenie jako dodatkową fuchę. Przez tydzień pojawiali się popołudniami. Wiercili, kuli, wyrzucali gruz, szpachlowali, a potem malowali.

Liliana przejrzała sprzęt zgromadzony w domku. Na pewno należało kupić nowe łóżka, materace i pościel. Z uwagą przyjrzała się kredensowi wystawionemu na czas remontu na zewnątrz. Gdyby go dobrze wyczyścić i odmalować oraz usunąć pewne usterki, byłby niezłym dodatkiem do stylowego wnętrza. Niemal zabytkowym! Bardzo ostrożnie go dotykała, polerując niektóre fragmenty. Babcia miała rację. To, co zostało zrobione kiedyś, służyło przez lata.

Parę dni później Liliana sprzątała po robotnikach. Czyściła wnętrza, pucowała okna, myła podłogi, ścierała pozostałości po farbie, aż pozdzierała paznokcie. Postanowiła, że gdy zarobi pierwsze pieniądze, ponownie zadba o dłonie. No właśnie: gdy zarobi. Były momenty, gdy Lilianę ogarniały nieciekawe myśli. Na przygotowanie domku letniskowego wydała niemal wszystkie oszczędności. Babcia zadeklarowała, że w razie potrzeby dołoży wnuczce odpowiednią sumę, ale ona nie chciała brać nic od staruszki. I tak sporo od niej dostała. Dokupiła jeszcze proste łóżka, szafki nocne, kilka półeczek do powieszenia, aby ustawić na nich książki. Konto po wszystkich niezbędnych zakupach było prawie puste. Przejrzała zatem jeszcze babciny strych, znajdując na nim koszyki, stare patery i jakieś meble. Czyściła wszystko, malowała i zanosiła do domku letniskowego. Zrobiła zdjęcia, zamieściła kilka ogłoszeń i niecierpliwie oczekiwała na pierwszych wczasowiczów.

Po tygodniu nadal nie miała ani jednego telefonu w sprawie wynajmu.

Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja

Подняться наверх