Читать книгу Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek - Страница 8

Rozdział 6. A wszystko te czarne oczy

Оглавление

Tadeusz podniósł rękę do czoła. Nic nie widział w tak intensywnym blasku. W upalne dni, a takie panowały niemal od początku maja, nie wyjeżdżał z Winnego Wzgórza. Jeżeli miał zająć się Kacperkiem, prosił o przywiezienie go do siebie. Maluch miał tutaj nie tylko świeże powietrze, ale przede wszystkim sporo miejsca do zabawy. Mężczyzna kupił mu plastikową piaskownicę, trochę zabawek i specjalny piasek. Wnuk mógł używać sobie do woli. Bawił się, skakał, hasał, a gdy wieczorem przyjeżdżała po niego Sabina, nie było czystego miejsca na małym ciałku, za które mogłaby go chwycić. Ze śmiechem prowadziła synka do łazienki pod prysznic i długo oblewała wodą. Tadeusz w tym czasie przygotowywał posiłek. Zjadali kolację i jechali do siebie. Sabina telefonowała zawsze po powrocie. Kacperek zasypiał już w samochodzie, umęczony całym dniem u dziadka.

Dziadek… To słowo nadal wywoływało w Tadeuszu dreszcze. Ojciec – nie. Pewnie dlatego, że córka była już dorosła i praktycznie łączyły ich więzy krwi, a nie uczucia. Miała opory, gdy musiała powiedzieć „tato”. Zdecydowanie łatwiej przychodziło jej zwracanie się po imieniu. Było bezpieczniejsze i neutralne. Natomiast Kacperek nie miał najmniejszego kłopotu: dziadek stał się dziadkiem od razu. Chłopiec pewnie jeszcze nie rozumiał, co to znaczy. Zyskał towarzysza, który zajmował się nim wtedy, kiedy mama i babcia nie mogły. Dziadek podsuwał mu w dodatku smakołyki, które były zabronione w domu.

Po tym jak Sabina odebrała malucha, Tadeusz delektował się zimnym piwem wyciągniętym dopiero co z lodówki. Usiadł na leżaku pod drzewem i przymknął oczy. Z jednej strony miał ochotę na drzemkę, z drugiej wiedział, że nie może jej sobie uciąć, bo nie zaśnie w nocy. Głowa leciała mu po oparciu leżaka. Powieki niemal się zamykały. Jeszcze chwila i nadejdzie sen.

– Halo! Halo! – Dobiegł go męski głos spod bramki.

Tadeusz momentalnie się ocknął. Przyłożył dłoń do czoła, by dostrzec, kto tam stoi. Na listonosza było za późno. Pocztę rozwoził zawsze około południa, nie teraz.

– Halo! Proszę pana!

Gospodarz podniósł się niechętnie z miejsca. Wypite do połowy piwo dawało już o sobie znać. Krok stał się nieco chwiejny. Tadeusz nie widział dokładnie, do kogo idzie. Szedł pod słońce. Dopiero w pobliżu furtki, gdy znalazł się w cieniu drzewa, dostrzegł gościa. Był to młody, może trzydziestokilkuletni mężczyzna z ciemnymi, nieco przydługimi włosami, które zdaniem Tadeusza pasowały przybyszowi. Ogorzała twarz wskazywała na to, że gość często przebywa na powietrzu. Na plecach dźwigał duży plecak, a pod pachą dzierżył niewielką gitarę.

– Słucham – odezwał się starszy mężczyzna.

– Przepraszam, że nachodzę. – Dopiero teraz dał się słyszeć w jego głosie wschodni zaśpiew. – Mam nadzieję, że nie wystraszyłem pana.

– O co chodzi? – Tadeusz zaczął się nieco irytować.

– Nie potrzebuje pan kogoś do pracy?

– Jakiej pracy?!

– Jakiejkolwiek. – Młody mężczyzna się uśmiechnął. – Jestem w stanie robić wszystko, od prac ogrodowych, poprzez leśne, remontowe, budowlane. O fizyczne zajęcie chodzi.

– Nie, dziękuję. Radzę sobie ze wszystkim sam. – To mówiąc, Tadeusz spojrzał na wysoką trawę porastającą podwórze. Właściwie było to siano. Zamiast koloru zielonego panował żółtopomarańczowy. Kacperek nie lubił biegać bosymi stopami po tym ściernisku, bo kaleczył je sobie, a gospodarz nienawidził koszenia. To była jedyna czynność wywołująca w nim wstręt. Miał wrażenie, że wraz z uruchomieniem kosiarki w powietrzu zaczynają wirować tysiące trawiastych drobinek dostające się do oczu, uszu, w nozdrza, pod koszulę, powodujące okropne swędzenie oraz duszności. Kiedyś najął kogoś ze wsi, ale to było dawno. Stał przed młodym człowiekiem i drapał się po głowie. – Właściwie to jednak wykorzystałbym pana do czegoś… – zaczął, a tamtemu buzia aż pokraśniała z zadowolenia. – Potrzebuję, by ktoś skosił to siano na mojej posesji. Ma pan teraz czas?

– Tak! – Gość przeszedł przez otwartą przez Tadeusza furtkę i postawił plecak pod drzewem. – Gdzie szukać kosiarki?

Obaj udali się w stronę drewutni wskazanej przez gospodarza. Był tam wszelki sprzęt, z którego Tadeusz niewiele korzystał. Wiedział jedynie, do czego służy kosiarka. Młody towarzysz wyciągnął ją na zewnątrz i dokładnie obejrzał.

– Paliwa powinno wystarczyć – ocenił. – Ale przydałoby się naoliwić tarcze, nim zacznę. Koszenie pójdzie wtedy zdecydowanie łatwiej, tym bardziej że są tu już suche łodygi, a nie soczysta trawa. Ma pan towot?

Tadeusz rozłożył bezradnie ręce.

– Nie wiem.

– Proszę pozwolić mi spojrzeć. Czasami jest w pojemniku z rzeczami zamiennymi.

Gospodarz tylko skinął głową. Przybyły zajrzał do wnętrza kosiarki i bez problemu znalazł to, czego potrzebował. Nasmarował części i szukał czegoś, w co mógłby wytrzeć ubrudzone ręce.

– Przejdźmy, proszę, do łazienki w domu. – Tadeusz wskazał, w którym kierunku iść.

Kiedyś takie zachowanie było nie do pomyślenia. Nienawidził obcych naruszających jego prywatną przestrzeń. Odkąd jednak zamieszkał na Winnym Wzgórzu, zmieniał się. Może nie nabrał jeszcze całkowitego zaufania do ludzi, ale częściowe na pewno. Zrewidował niektóre nawyki i przyzwyczajenia, otworzył się na innych. Spowodowała to pewnie starość, a nie nagła potrzeba przebywania z drugim człowiekiem.

– Skąd pan jest? – zapytał, gdy gość umył ręce i wyszedł z łazienki.

Podał mężczyźnie szklankę wody. Widać było, że wędrował od jakiegoś czasu. Kloszardem nie był, ale przemierzył sporo kilometrów pieszo, co Tadeusz wywnioskował po zniszczonych butach i zakurzonych nogawkach spodni.

– Mam na imię Radosław. Jestem z Rosji. Tam się urodziłem. Moja babcia pochodziła z Polski. Mieszkała w okolicach Białogardu. Nie żyje od kilku lat. W dzieciństwie spędzałem u niej każde wakacje.

– I teraz przyjechałeś do pracy? – Tadeusz mimowolnie zaczął zwracać się do niego bezpośrednio.

– Studiowałem filologię polską i rosyjską w obu krajach. Mogę wykładać te przedmioty. Tylko gdyby jeszcze zapał do pracy był należycie wynagradzany… Więcej zarobię podczas jednego dnia fizycznej roboty w waszym kraju niż po tygodniu za wschodnią granicą – zrobił małą pauzę, aby się napić. – Dziękuję za wodę. Idę kosić.

Po chwili dał się słyszeć regularny warkot kosiarki. Tadeusz przyglądał się pracownikowi, stojąc w oknie. Nie miał zastrzeżeń. Dwie godziny później teren wyglądał zgoła inaczej. Równiutko przystrzyżony, prezentował się zdecydowanie porządniej. Tadeusz oczami wyobraźni zobaczył minę Kacperka, któremu wygodniej będzie się spacerowało po wykoszonym trawniku.

– Warto go podlać od razu – powiedział Radosław, ocierając pot z czoła. – Jeśli będzie pan to robił co wieczór, zieleń szybko odbije.

Gospodarzowi wstyd było przyznać, że i tę sprawę zaniedbał. W drewutni były jakieś węże, ale nawet nie wiedział, gdzie je przymocować. Przyglądał się uważnie Rosjaninowi, który nie czekając na zachętę, wyciągnął je z pomieszczenia i przytwierdził do kranu w ścianie domu. Odkręcił zawór i po chwili spalona trawa syciła się świeżą, chłodną wodą. Deszcz nie padał tutaj niemal od dwóch miesięcy, nie licząc sporadycznych burz dających krótkotrwałe ulewy. To jednak za mało, by roślinność normalnie rosła. Od wody bił przyjemny chłodek. Ptaki się zleciały, aby zamoczyć pióra i spragnione dzioby. Widać było, że praca sprawia Radosławowi przyjemność. Do koszenia ściągnął koszulkę. W promieniach schodzącego powoli ku ziemi słońca wyglądał niczym młody bóg. Widać było, że wykonywał w życiu niejedną pracę fizyczną. Miał solidnie wyrzeźbione mięśnie. Do tego był mocno opalony. Gdy zaśpiewał po rosyjsku Oczy czarne, Tadeusz z prawdziwą przyjemnością wsłuchał się w melodyjny głos. Sam, jak nigdy, nucił pod nosem.

– Jeszcze coś dla pana zrobić? – zapytał Rosjanin, gdy schował sprzęt tam, skąd go wyciągnął.

– Na dzisiaj to chyba koniec. Ile się należy?

Radosław milczał przez chwilę.

– Tyle, żebym nie był jutro głodny – odpowiedział w końcu.

Tadeusz wyciągnął z portfela stuzłotowy banknot i podał pracownikowi.

– To za dużo – odezwał się tamten, skrępowany.

– W sam raz – stwierdził gospodarz kategorycznie i wepchnął pieniądze młodszemu mężczyźnie. – Dokąd teraz idziesz?

– Pokręcę się trochę po okolicy. Może złapię zlecenie na dłużej. – Radosław się uśmiechnął. – A jeżeli nie, to przynajmniej spędzę trochę czasu na tych cudownych terenach. Dziękuję za wszystko! Niech Bóg ma pana w opiece! Wcale nie musiał mi pan ufać.

– Proszę zjawić się za kilka dni – powiedział Tadeusz z namysłem. – Będę miał kilka prac do wykonania. Najlepiej w czwartek przed południem.

Mężczyźnie na nowo rozświetliły się oczy.

– Nie zawiodę! Dobrej nocy!

Założył koszulkę, na plecy wrzucił plecak, a pas niewielkiej gitary przerzucił przez ramię. Pomachał Tadeuszowi i ruszył w stronę głównej drogi. Do bramki dolatywał jego śpiew. Mężczyzna przyglądał się gościowi, którego nadal oświetlało zachodzące słońce. To typ, za którym większość kobiet szaleje. Te czarne oczy mogą jeszcze sporo namieszać na Winnym Wzgórzu, pomyślał gospodarz.

Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja

Подняться наверх