Читать книгу Stajnia pod lasem - Elżbieta Pragłowska - Страница 2
Londyn, 15 lat wcześniej. Wspomnienia Ewy
ОглавлениеGdy okazało się, że Robert dostał pracę w Londynie, byliśmy bardzo szczęśliwi. Warszawa zaczęła nas nudzić; już kilka lat wcześniej zamieszkaliśmy z mężem na ukochanej Sadybie w pięknym domku z ogródkiem, o którym marzyliśmy przez wiele lat, gnieżdżąc się w kawalerce. Dom był wprawdzie do gruntownego remontu, ale był nasz i nie zrażało nas, że będziemy musieli w nim mieszkać, jednocześnie go remontując. Ale gdy dom już był wyremontowany i urządzony, zaczęło nam czegoś brakować. Nowych wyzwań, miejsc, czegoś, co pozwoli znów zacząć od nowa. Wszystko było poukładane, nudne i bezpieczne. W tygodniu praca, w weekend wycieczki nad Wisłę lub do Lasu Kabackiego albo do Konstancina, zimą chodziliśmy jak wszyscy do galerii handlowych na zakupy, lody, do kina. Potrzebowaliśmy zmiany, byliśmy jeszcze dość młodzi, żeby wyjechać i spróbować życia w innym kraju. Od jakiegoś czasu marzyliśmy o Londynie, gdzie mieszkało już wielu Polaków, w tym nasi znajomi. Wielka Brytania zachęcała do przyjazdu, wydawała się otwartym krajem, pełnym możliwości, krajem o ciekawej kulturze, architekturze i międzynarodowym statusie. Zresztą ryzyko nie wydawało się duże. Robert dostał pracę w tej samej firmie, w której pracował ponad dziesięć lat. Znał ją i miał pracować na podobnym stanowisku. Ja pracowałam w bibliotece uniwersyteckiej, codziennie ci sami ludzie, plotki, herbatki, pracy było niewiele, a pracownicy mieli mentalność z poprzedniego ustroju. Pracowało mi się dobrze, spokojnie, ale zawodowo utknęłam w miejscu. Myślałam, że w Londynie się rozwinę, dokształcę, nauczę języka.
Praca w bibliotece zaczęła mnie mierzić do tego stopnia, że zaczęłam namawiać męża do szukania pracy w Londynie. Gdy dostał kontrakt byłam przeszczęśliwa, otwierały się nowe możliwości, szerokie horyzonty i perspektywy.
Nie mieliśmy dzieci, byliśmy w tym czasie nastawieni na pracę i rozrywki, za to obrośliśmy w zwierzęta. Najpierw kupiliśmy kotkę syjamską Lukrecję, potem, jako że trzeba było chronić dom, dokupiliśmy owczarka niemieckiego o wymownym imieniu Blade, czyli ostrze, a następnie klacz rasy wielkopolskiej o śmiesznym imieniu Cytryna, którą trzymaliśmy w pobliskiej szkółce jeździeckiej, prowadzącej pensjonat dla koni.
Samo przygotowanie zwierząt do wywozu zajęło trochę czasu przez wzgląd na przepisy weterynaryjne. Wielka Brytania nie jest w strefie Schengen i trzeba było zwierzęta oczipować, wyrobić paszporty, pilnować szczepień przeciwko wściekliźnie i zrobić badanie, czy jej nie mają, a przed wyjazdem jeszcze przeprowadzić odkleszczanie. To wszystko nie dotyczyło konia, któremu wystarczył tylko paszport. Załatwiliśmy wszystkie niezbędne formalności, zgraliśmy transport zwierząt z naszym lotem, zamknęliśmy dom i pojechaliśmy na lotnisko.
Firma, w której mąż miał pracę, opłacała wszystko, łącznie z transportem mebli, wynajęciem domu i prywatną opieką medyczną – mieliśmy więc bardzo ułatwioną emigrację. Dolecieliśmy bez większych problemów. Zwierzęta i meble dotarły kilka godzin później, więc już czekaliśmy w naszym nowym domu, w pięknej dzielnicy Hampstead w północnym Londynie.
Jest to prześliczne małe miasteczko o chronionej zabudowie, posiadające wiele pięknych, zabytkowych budynków, pubów i małych, organicznych kawiarenek. Miasteczko jest bardzo eleganckie, konserwatywne, natomiast znajdujące się w tej samej dzielnicy Camden Town jest znane z kultury alternatywnej. Słynie z targów, w tym Camden’s Stables Market, tak zwany targ stajenny, mieści się on w miejscu stajni i szpitala dla koni, których używano do ciągnięcia barek po kanale. Sprzedaje się tam dziwaczne ubrania, ozdoby, płyty, ale posągi koni przypominają o tradycji używania koni do transportu towaru rzeką. Młodzi ludzie przyjeżdżają tu na koncerty. Można spotkać wiele osób odróżniających się od innych stylem ubioru, włosów, tatuażami. Przez Camden przechodzi Regent΄s Canal z wciąż czynnymi śluzami, po którym ciągle pływają barki, ale już nie są napędzane żywymi końmi, tylko mechanicznymi.
W tej dzielnicy znajduje się również ogromny park Hampstead Heath, po którym dostojnie przechadzają się jelenie, można też spotkać króliki. Idealne miejsce na spacery z psami. Nawet poidła dla ludzi mają przytwierdzone miski z wodą dla psów. To miejsce różni się od wypielęgnowanych parków znajdujących się w centrum Londynu, ale właśnie przez to jest bardziej swobodne, z przepięknymi widokami, które są prawnie chronione. W letnie dni można się kąpać w stawach, są stawy dla kobiet, dla mężczyzn, w stawach oprócz ludzi pływają kaczki, a gdy się ktoś zmęczy, może odpocząć, trzymając się przytwierdzonej do dna opony, która unosi się na powierzchni, dając wytchnienie wyczerpanym pływakom. Dla osób interesujących się kulturą, polityką również nie brak tu atrakcji. Są tu muzea, m.in. poety Johna Keatsa, Anny Pavlovej – baletnicy znanej bardziej z deseru utworzonego na jej cześć. Mieszkał tu również psychoanalityk Zygmunt Freud. W jego domu można podziwiać leżankę do psychoanalizy oraz zgromadzoną przez lata kolekcję starożytnych figurek. W pobliskim Highgate mieści się wspaniały cmentarz z wiktoriańskimi grobami przypominającymi Egipt. Jest tu też grób Karola Marksa z ogromnym popiersiem działacza rewolucyjnego.
Dom, w którym zamieszkaliśmy, był bardzo podobny do naszego na warszawskiej Sadybie, tyle że bez ogrodzenia od frontu, co początkowo było dla nas zaskakujące, a później stało się naturalne. Był w zabudowie bliźniaczej, z przodu miał jedno miejsce postojowe, co było luksusem w tak ciasnym miejscu, i na tym podobieństwo się kończy. Układ domu był bardziej przemyślany, mniej przestrzeni zajmowała klatka schodowa, był ogród zimowy, tak zwane conservatory z pięknym widokiem na zieleń bujną nawet zimą i co nas na początku zaskoczyło, rury znajdowały się na zewnątrz budynku.
Po wstawieniu naszych mebli zrobiło się przytulnie i swojsko. Pies i kot zadomowiły się dość szybko. Pies potrzebował więcej spacerów, aby oswoić miejsce, ale było gdzie spacerować i tu pojawił się problem. Blade był psem obronnym, trenowanym do pilnowania domu i człowieka, natomiast w Londynie wszystkie psy są przyjaźnie nastawione i nie chodzą na smyczy, a my musieliśmy go ciągle trzymać, szczególnie gdy pojawiał się kolejny chcący się zaprzyjaźnić piesek. Kot, jak to kot, najważniejsze, żeby w misce zgadzał się pokarm, a zwłaszcza saszetka. Klacz pojechała jeszcze bardziej na północ, do Finchley, gdzie panowały bardzo dobre warunki dla konia za przyzwoitą, jak na Londyn, cenę. Stajnię prowadziła miła Irlandka. Ludzi poznałam niewielu, zresztą sama nie próbowałam się zaprzyjaźniać. Jako że do stajni trzeba było jakoś dojechać, kupiliśmy samochód terenowy z automatyczną skrzynią biegów, aby było łatwiej przyzwyczaić się do ruchu angielskiego. Samochód służył nam przez wszystkie lata w Londynie, nie zepsuł się ani razu, a używaliśmy go bardzo często, bo zwiedzaliśmy bardzo intensywnie, a było tam co eksplorować. W weekendy zwiedzaliśmy niestrudzenie. Najpierw naszą dzielnicę Hampstead, stawy pływackie, basen otwarty w Londynie zwany Lido, małe uliczki z szeregowcami z dziewiętnastego wieku, później Hampstead Garden Suburb z domkami jak chaty z piernika, miasto – ogród podobnie jak Sadyba, ale nie było nawet porównania, panowała tam niesamowita harmonia, brak nachalnych reklam, domy są do siebie podobne, rozbudowy bardzo ograniczone. Wszystko pod ścisłą ochroną konserwatorską. Gdy już wyeksplorowaliśmy sąsiednie dzielnice, zaczęliśmy jeździć do Richmond, gdzie mogliśmy dotrzeć kolejką. Bardzo podobne, przepiękne miasteczko, ciekawsze niż Hampstead, bo nad rzeką Tamizą, po której odbywają się rejsy. Znajduje się tam ogromny park, w którym jelenie podchodzą do ludzi, żebrząc o jedzenie. Blisko Richmond znajduje się Kew – ogród botaniczny z zabytkowymi palmiarniami, a liczba roślin z całego świata przyprawia o zawrót głowy.