Читать книгу Stajnia pod lasem - Elżbieta Pragłowska - Страница 6
Ewa
ОглавлениеPrzeżuwała naprędce zrobione śniadanie. Byle się najeść na cały dzień i nie zasłabnąć – myślała. Usmażyła jajecznicę, którą jadła, nie czując smaku, żołądek miała ściśnięty. Zastanawiała się, co mogło być przyczyną śmierci konia, krok po kroku eliminowała wszystkie potencjalne zaniedbania, których mogli się dopuścić ona lub pan Roman. Była wprawdzie ubezpieczona od odpowiedzialności cywilnej, ale na pewno na niższą sumę niż wartość Amira. Ewa słyszała, że na poprzednich mistrzostwach Europy zaproponowano właścicielowi milion euro za tego konia. Miała nadzieję, że koń zmarł śmiercią naturalną. Ale tak nagle… Wydawało jej się to nieprawdopodobne. Spojrzała na zegarek, była prawie dziewiąta. Postanowiła zadzwonić najpierw do weterynarza. Wybrała numer. Odebrał od razu.
– Panie Wojtku, tu Ewa Tarnowska, bardzo proszę przyjechać. Amir nie żyje.
Jeszcze coś mówiła do słuchawki, ale on wykrzyknął tylko: jadę, i się rozłączył.
Trochę ją zdziwiło jego zachowanie, ale wiedziała, że ten koń dużo dla niego znaczy. Dodawał mu prestiżu, dzięki niemu jego kariera nabrała tempa. Fakt, że leczy takiego konia, ściągnął mu wielu bogatych klientów. Chodziły również plotki, że spotyka się z Olgą, choć jej ojciec był temu przeciwny. Ewa wiedziała, że mimo to się spotykają. Często widziała ich razem w stajni, rozmawiających nie tylko o koniach.
Postanowiła odczekać jeszcze parę minut do dziewiątej i zadzwonić do Olgi, chociaż w ostatniej chwili zrezygnowała. Zadzwoniła do jej ojca. To on był właścicielem Amira, z nim miała podpisaną umowę, więc wydawało jej się to bardziej profesjonalne, choć to Olgę widywała codziennie i z nią ustalała szczegóły dotyczące konia.
– Proszę? A, to pani – powiedział z silnym wschodnim akcentem, gdy się przedstawiła
– Pani do Olgi? – zapytał zdziwiony.
– Niestety, sprawa jest bardzo poważna, dlatego dzwonię do pana. Amir nie żyje.
Usłyszała jakieś przekleństwo, tak przynajmniej wywnioskowała z tonu, bo nie zrozumiała.
– Jadę! – wykrzyknął i rozłączył się.
Ewa miała trochę czasu do przyjazdu weterynarza i właściciela konia, więc zrobiła sobie herbatę, żeby się trochę uspokoić i rozgrzać ściśnięty żołądek. Zaparzyła też dla stajennego, bo żal jej się zrobiło, że zostawiła go samego z martwym koniem. Zamknęła psa w domu. Został bardzo niechętnie i tylko mruknął z dezaprobatą. Wzięła kubki ze świeżą herbatą i skierowała się do stajni. Konie były niespokojne, więc Roman zaczął wyprowadzać je na karuzelę i padoki, mimo że były zalane po ostatnich deszczach. Trudno, lepiej niech zniszczą padoki, niż miałyby być przy wywożeniu zwłok Amira – pomyślała Ewa.
Zastała Romana wybierającego obornik. Mocno śmierdziało amoniakiem, ale widać mu to nie przeszkadzało, bo tak się zapamiętał w swojej pracy, że nawet jej nie zauważył.
– Panie Romanie, przyniosłam herbatę – zawołała.
Odwrócił się i obdarzył ją uśmiechem, który jednocześnie był uspokajający i dodawał otuchy.
– Zrobiłam panu herbatę. Nie wiem, jaką pan lubi, więc zrobiłam taką jak dla siebie, z cytryną bez cukru.
– Bardzo dobrze, też taką piję, dziękuję. To bardzo miłe z pani strony – powiedział, upijając łyk gorącej herbaty, grzejąc przy okazji spracowane dłonie. – Nieprzyjemna historia z tym koniem, żałuję, że to nie ja go znalazłem – dodał.
– Nie mogę się otrząsnąć po tym wydarzeniu, ale co zrobić, muszę sobie jakoś radzić – powiedziała, ale poczuła, że za bardzo się żali, więc szybko dodała – poradzę sobie, zawsze sobie radziłam.
– W to nie wątpię, ale proszę, aby pani pozwoliła sobie pomóc.
– Dziękuję, doceniam to.
Przez chwilę pili w milczeniu. Ewa pomyślała, że pan Roman mówi jak człowiek wykształcony. Co on ukrywa? Dlaczego wyrzuca obornik, zamiast poszukać sobie innej pracy? Zbeształa się za takie myśli. Powinnaś się cieszyć – pomyślała.
– Jak pan myśli, jaka była przyczyna śmierci Amira? – zapytała po chwili.
– Nie wiem, ale zastanawiam się, czy nie dałem mu czegoś niewłaściwego do jedzenia. Właściciele ciągle coś zmieniają, ale chyba nie zdechłby od tego, na pastwisko nie wychodzi. Za cenny, kontuzja wyeliminowałaby go z treningu, stoi na trocinach, więc nie była to zgniła słoma. Nie wiem, cały czas o tym myślę, wczoraj zachowywał się normalnie, zjadł kolację, był zmęczony, ale to nic dziwnego po takim treningu. Może powinniśmy przejrzeć nagrania, może coś się wyjaśni.
– Właśnie taki miałam zamiar.
Rozmowę przerwał weterynarz, który podbiegł do boksu. Wszedł i zaczął badać Amira. Wydawało się, że trwa to w bardzo długo. Wreszcie wyszedł.
– Nie żyje od dłuższego czasu, chyba atak serca, ale ciężko mi to stwierdzić bez badań w klinice. Musimy go przewieźć na patomorfologię – powiedział szczerze zasmucony. – Trzeba zadzwonić do Olgi.
– Zadzwoniłam do jej ojca, już jedzie.
W tym momencie weszli do stajni Vadim i Olga, która dziś była wyjątkowo bez makijażu. Cała zapłakana wbiegła do boksu Amira, odpychając Wojtka, który stał jej na drodze i wyglądał, jakby chciał ją objąć. Z boksu dochodziło zawodzenie, które stawiało w kłopotliwej sytuacji stojących na zewnątrz.
– Zapraszam do domu – powiedziała Ewa – napijemy się czegoś, porozmawiamy spokojnie.
– Ja dziękuję – powiedział Roman. – Muszę skończyć pracę.
We trójkę poszli do domu. Ewa wprowadziła ich do salonu.
– Czego się Państwo napiją?
– Ja wody – powiedział Vadim – chociaż wolałbym koniak, ale mam wysokie ciśnienie i muszę zażyć leki.
Faktycznie twarz ma bardzo czerwoną, teraz wyjaśniło się, dlaczego, pewnie jeszcze ma cukrzycę, sądząc po tuszy, jeszcze mi tu zejdzie – pomyślała Ewa, z niepokojem obserwując, jak trzęsły mu się ręce, gdy sięgał po wodę.
– Ja poproszę kawę, wczoraj miałem wezwanie do kolki i nie spałem całą noc.
Wojtek wyglądał kiepsko, oczy miał podkrążone, sine, siedział przygarbiony, widać było, że jest bardzo zmęczony.
Ewa poszła zająć się przygotowywaniem kawy dla Wojtka. Doskonale słyszała rozmowę, bo salon był połączony z kuchnią.
– Muszę zadzwonić do ubezpieczyciela, zapytam, co trzeba zrobić – powiedział Vadim.
– Ja też się muszę z nimi skontaktować, muszę przygotować odpowiednie dokumenty, formularze, może sami będą chcieli zbadać konia, podejrzewam, że był ubezpieczony na poważną sumę.
– Milion euro – powiedział Vadim, nie owijając w bawełnę.
Obaj zaczęli dzwonić, byli tak pochłonięci prowadzonymi rozmowami, że nie zauważyli nawet, kiedy Ewa postawiła przed nimi kawę dla Wojtka, śmietankę, a nawet jakieś ciastka i owoce, bo pomyślała, że pewnie nic nie jedli.
Przysłuchując się ich konwersacji, dowiedziała się, że konia mieli przewieźć do kliniki, która jest wyposażona w lodówkę i ma niezbędne warunki do przeprowadzenia sekcji zwłok, bo ubezpieczyciel, przy takiej kwocie odszkodowania, chciał się upewnić, że koń nie został zabity, aby wyłudzić odszkodowanie.
Ewa szybko wypiła swoją kawę. Już trzecia – pomyślała, choć wcale nie potrzebowała niczego na pobudzenie i zostawiając gości w salonie, poszła do stajni pocieszyć Olgę. Gdy weszła, zobaczyła stajennego przytulającego Olgę, ale gdy ją usłyszał, odskoczył zmieszany i nie patrząc na nią, zaczął wybierać obornik. Ewa podeszła do Olgi, udając, że niczego nie zauważyła. Olga wyglądała dziś zupełnie inaczej niż zazwyczaj, bez makijażu, widać było, że ubierała się naprędce i płakała od dłuższego czasu. Oczy miała spuchnięte, nos czerwony. Ewie zrobiło się jej żal, objęła ją.
– Chodźmy do domu, ogrzejesz się, tu i tak już nic nie poradzisz – powiedziała.
Olga dała się zaprowadzić do domu, słaniając się na nogach. Ciągle nie mogła się uspokoić i łkała bezradnie. Weszły do salonu, gdzie jeszcze naradzali się jej ojciec z weterynarzem. Dziewczyna, gdy tylko ich zobaczyła, wykrzyknęła:
– Nic nie rozumiecie. To przez was! – szlochając, padła na sofę.
Ewa poszła do kuchni zrobić herbatę dla Olgi, ale najpierw dała jej zimnej wody, którą ta piła, uspokajając się powoli. Siedzieli tak wszyscy troje wyraźnie poruszeni jej słowami i patrzyli na siebie podejrzliwie.
Ciekawe, czy ojciec wie, że Wojtek i Olga się spotykają – zastanawiała się Ewa.
Ojciec Olgi, Vadim, miał około pięćdziesiątki. Zawsze świetnie ubrany w markowe ciuchy, co nie zmieniało faktu, że wyglądał dość pospolicie jak na milionera, oligarchę, który z niewiadomych przyczyn osiadł w Polsce, uciekając z Ukrainy, czy to przed mafią czy przed wymiarem sprawiedliwości. Ewa nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Grunt, że płacił zawsze na czas i to aż za cztery konie, na których jeździła jego córka. Olga nie była do niego podobna. Była piękna, delikatna. Pewnie odziedziczyła urodę po matce, która ponoć zmarła przy porodzie. Mówiła biegle po polsku bez akcentu, nawet studiowała zootechnikę. Zawsze była świetnie ubrana w najnowsze jeździeckie kolekcje i doskonale umalowana. Wyglądała, jakby miała pozować do katalogu z odzieżą jeździecką, ale jednocześnie jeździła niesamowicie odważnie i bardzo przykładała się do treningów, była nastawiona na sukces. Ojciec inwestował w córkę, kupował konie w Holandii, koniowóz na cztery konie, w którym można było mieszkać na zawodach, bardzo dobrze opłacał trenera, weterynarza, który był w stajni bardzo często i ostrzykiwał konia wszystkim, co się dało. Zatrudnił nawet luzaka, aby Olga mogła skupić się na treningach i nie musiała przygotowywać koni. Ewa uświadomiła sobie, że wcześniej nie pomyślała o luzaku, młodym chłopaku z bujną czupryną i pryszczatą twarzą, którego ojciec Olgi zatrudnił niedawno, ale nie widziała go kilka dni, więc nikt go nie podejrzewał o zaniedbanie.
– Gdzie jest Marek? – zapytała Ewa
– Wyjechał na wczasy na Kanary, w sezonie pracował bez przerwy, w weekendy też, jeździł ze mną na zawody. Teraz mam dłuższą przerwę, więc dałam mu wolne, ale żałuję, bo nie daję rady ze wszystkimi końmi – powiedziała Olga.
Goście pospiesznie wypili, ciasteczek ani owoców nawet nie tknęli i wyszli. Vadim z Olgą pogrążeni w ożywionej rozmowie odjechali limuzyną prowadzoną przez kierowcę ochroniarza, a weterynarz poszedł porozmawiać z Romanem.
Prawdopodobnie ustala szczegóły transportu zwłok konia – pomyślała i ciarki ją przeszły po plecach.
Ewa, nagle pozbawiona towarzystwa, zapragnęła komuś się zwierzyć, komuś bezstronnemu, kto na pewno nie był zaangażowany w śmierć Amira. Zadzwoniła do Roberta, prosząc go, aby przyjechał. Chciała mieć kogoś bliskiego w pobliżu, gdy zaczną się schodzić właściciele koni.