Читать книгу W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa - Elisabeth Asbrink - Страница 3
ОглавлениеW dużym mieście przed domem stało dziecko. Dawno temu. Miasto przecina rzeka, jak rana zszyta przez siedem mostów, które spinają wzgórza z równiną, zieleń ze spalinami. Budapeszt.
Chłopiec bawił się na skwerze przed domem, w którym mieszkał. Jego ojciec był w pracy, matka w mieszkaniu kilka pięter wyżej. Nie miał rodzeństwa, na skwerze nie było kolegów. Miał pięć lat i może lubił być sam.
Jakiś człowiek przechodził obok, przystanął i spojrzał na niego. Krzyknął coś i chłopiec natychmiast przestał się bawić. Słów użytych przez mężczyznę nigdy wcześniej nie słyszał, więc ich nie zrozumiał, ale dotarła do niego obelga, ton głosu, złość. I wzrok. Skierowany prosto na niego.
W tym miejscu przerwę.
W innym kraju, w innym mieście, nad inną wodą, gdzie inne mosty przytrzymują brzegi jak pasy napinające, mieszkało inne dziecko: dziewczynka. W Londynie.
Chodziła do szkoły, bawiła się i namawiała się z przyjaciółkami, a jej największym marzeniem było pójść na doroczny bal w szkole dla chłopców. Kiedy więc otrzymała drukowane zaproszenie, nie posiadała się z radości – może nawet pochwaliła się przed przyjaciółmi – dopóki nie spostrzegła, że kartka jest wypisana ręcznym pismem; zaproszenie było sfabrykowane, było fałszywe. Ktoś (dziewczynka przypuszczała, że intrygę uknuła odtrącona koleżanka) chciał, by przyszła na tańce wystrojona oraz pełna nadziei i została sromotnie zawrócona przy wejściu. Dziewczynka rozpłakała się ze złości i poskarżyła matce.
Matka wpadła w gniew i poszła porozmawiać z ojcem dziewczynki; powinni się wybrać do dyrektora, zażądać ukarania oszustki i przeprosin dla córki. Ale ojciec był niewzruszony, mówił jedynie: „Psst” i „Daj spokój”. Potem wypowiedział słowo, którego od tamtej pory dziewczynka nienawidzi i nie chce znać. Powiedział: „Nie, (słowo) tak nie robią. My nie rozwiązujemy problemów, stwarzając nowe, my nie wywołujemy kłótni. Kłos uginający się na wietrze się nie łamie”.
I chociaż ta dziewczynka przekroczyła dziś już osiemdziesiątkę, nadal pamięta tamto rozżalenie. Poczucie zaznanej niesprawiedliwości, niemożność obrony, przypisane jej słowo – to wszystko spowodowało wewnętrzne pęknięcie.
Traf chciał, że usłyszała to samo słowo, które (z dodatkiem „parszywy”) obcy człowiek wykrzyczał do bawiącego się samotnie chłopca. A ponieważ chłopiec miał zaledwie pięć lat, nie zrozumiał go, poszedł na górę do mamy i zapytał: „Co to znaczy parszywy Żyd?”.
Matka nie powiedziała mu, że jest ochrzczony. Powiedziała tylko, że istnieją dwa rodzaje ludzi: dobrzy i źli, i świat stał się dla dziecka bardziej zrozumiały.
Przypadek zrządził, że chłopiec z Budapesztu i dziewczynka z Londynu spotkali się jako dorośli ludzie, dostrzegli w sobie tę samą otchłań i się pokochali.
Przypadek zrządził, że urodziło im się dziecko, któremu przekazali poczucie obcości – mieli go w nadmiarze. Przekazali mu również tamto słowo, jak jakąś dolegliwość. Usłyszało: „Psst”. Usłyszało: „Im mniej ludzi o tym wie, tym lepiej”. A później: „Dobrze, że ojciec twoich dzieci nie jest Żydem, krew się szybciej oczyści”.
Taka jest moja historia.
Mutti. Pappa. Zupełnie jakby was nigdy nie było.
A przecież się urodziłem.