Читать книгу W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa - Elisabeth Asbrink - Страница 6

Оглавление

Tramwaj z centrum miasta zatrzymywał się przy placu Radetzkiego, a stamtąd wjeżdżał w Löwengasse. Mijał szkołę i kościół, dalej piekarnię, warsztat szewca i sklep z nabiałem.

Dzielnica Ottona nie była ani brzydka, ani ładna. Nie tak wytworna jak Prater, gdzie wszyscy mijali się na niedzielnych przechadzkach, trzymając się pod rękę, Żydzi i chrześcijanie. Ale też nie jak Taborstrasse, gdzie gęsto było od lokali z czarną kawą, prasą i stołami do szachów. Löwengasse nie była ani zaułkiem, ani główną ulicą, ani celem podróży. Miejskie ptaki, które lądowały na kablach tramwajowych, przysiadały tam jakby przypadkiem, a ludzie na chodniku zawsze dokądś szli, do domu lub w inną stronę. Nikt tu nie przychodził dla samej ulicy.

Na początku XVII wieku dzielnica Leopoldstadt była niezabudowanym terenem na peryferiach Wiednia. Jeżeli ktoś z jakiegoś powodu chciał się tam dostać, musiał powędrować na to bezdrzewne pustkowie, gdzie cesarz Ferdynand II wysłał żydowskich mieszkańców miasta.

Wodząc palcem po mapie wzdłuż obecnie gęsto zabudowanych ulic Kleine Pfarrgasse, Grosse Schiffgasse, Krummbaumgasse, Karmelitergasse i Taborstrasse, wytyczamy zamknięty obszar. Tam niech pieką swój przaśny chleb, urządzają targi. Żydzi. Bezdrzewne pustkowie.

Kiedy urodził się Otto, Leopoldstadt wciąż uchodziło za żydowską dzielnicę, mimo że w większości zamieszkiwali ją chrześcijanie. Jedni trzymali się swojej wiary, inni ją porzucali.

Przy Löwengasse 49 stał prosty budynek bez ozdób. Dom naprzeciwko pysznił się secesyjnymi girlandami w odcieniu angielskiej czerwieni, na narożnej kremowej kamienicy wisiały złoty zegar i balkony jak perły w naszyjniku. Czterdziestkadziewiątka stała wśród nich solidna i niewzruszona, ze sklepem mięsnym przy bramie wejściowej. Pod numerem piętnastym mieszkali Otto, Lisl, Pepi i ciotka Grete oraz pomoc domowa Mitzi, która przyjechała do nich ze wsi jako młoda dziewczyna.

Tam, w czterech pokojach, kilka ulic od Kanału Dunajskiego, upływały ich dni i noce. W Austrii. Nie w granicach Rzeszy Niemieckiej. Jeszcze nie. Tymczasem Otto chodził do szkoły, a Pepi był redaktorem działu sportowego w gazecie „Wiener Tag”. Po całym dniu pracy przysypiał na stojąco w tramwaju i otwierał oczy na swoim przystanku. Jego pensja starczała na wygodne życie, wieczory w operze i sobotnie popołudnia na trybunie stadionu piłkarskiego, na niedzielne obiady z rurką z kremem na deser i na przyzwoite wynagrodzenie dla Mitzi.

W niedziele pakowali koszyki i jechali tramwajem do Lasu Wiedeńskiego. Tam wędrowali po ścieżkach i zboczach z ciotką Nuny i jej mężem Paulem. Na otwartej przestrzeni grali w piłkę. W ciepłe dni Otto biegał bez koszuli. Potem siadali w cieniu, czytali książki lub omawiali doroczny pobyt w Bad Ischl. Rozprawiali o wynikach meczów i kontuzjach gwiazd sportowych, zrzucali z siebie wymogi i nawyki codzienności – jednym słowem, cieszyli się wspólnie spędzanym wolnym czasem wśród szumu liści i plam słońca na ziemi, w cieniu drzew Lasu Wiedeńskiego.

Dorośli z przyjemnością konstatowali, że Otto odznacza się nie tylko inteligencją i muzykalnością, lecz i wyraźnymi zdolnościami językowymi. Na prośbę Pepiego Paul udzielał mu prywatnych lekcji gramatyki greckiej, łaciny i angielskiego. Chłopiec z taką inteligencją mógłby może zostać lekarzem lub prawnikiem?

Nietrudno ich sobie wyobrazić. Mutti Lisl trzymała Ottona na spacerach za rękę, dopóki się na to zgadzał. Pappa Josef miał wyraźną łysinę, był dobrze zbudowany, o głowę wyższy od żony. Często trzymał ręce w kieszeniach luźnych spodni, które kończyły się za kolanami, dalej były podkolanówki. Na korcie tenisowym obowiązywały ubrania w kolorze białym.

A Otto – w małej marynarce, ciemnoniebieskiej, dwurzędowej lub innej dwurzędowej w niebiesko-białe prążki, niemal zawsze w krótkich spodniach. Wciąż był jeszcze dzieckiem.

W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa

Подняться наверх