Читать книгу W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa - Elisabeth Asbrink - Страница 5

Оглавление

Wspomnienia latami leżały bezużytecznie. Jak gdyby czekały, że może kiedyś Otto zajrzy do krainy cieni i liści. Ale on patrzył w inną stronę. Nie chciał pamiętać.

I nagle dostał pęk kluczy. Przyszedł do niego list, koperta ze zdjęciami; pomieszane dni, chwile bez daty, spojrzenia bez słów.

Osobą, która przechowała zdjęcia, była oczywiście Mitzi. A kiedy wszystko się skończyło, włożyła mniejszą kopertę do większej, zaadresowała do Ottona Ullmanna i wysłała do Szwecji.

Ujrzał samego siebie. Napotkał jasne spojrzenie swojego ojca. Josef! Zobaczył swoje dziecięce ciało wtulone w ramiona matki.

„Der Blade” – grubaska, tak nazywano Elise ze względu na jej krągłe kształty i pulchne ciało.

Otto i ojciec tworzyli drużynę – mężczyźni przeciwko matce – i żartowali sobie z niej przy każdej okazji. A ona doglądała ich, jak mieli gorączkę, i zamartwiała się, gdy zbyt długo chodzili w deszczu lub zimnie.

Pappa i Mutti podzielili świat Ottona pomiędzy siebie. Był późnym dzieckiem i ich życie koncentrowało się wokół niego, właściwie nie spuszczali go z oka. Bojaźliwa Elise troszczyła się o jego zdrowie i wygodę. Dbała, żeby gotowano jego ulubione potrawy, żeby zawsze miał nowe, czyste i w odpowiednim rozmiarze ubrania, i starannie opatrywała każde, nawet najmniejsze, zadrapanie. Z kolei ojciec z nim wychodził, poszerzał zakres jego doznań, otwierał przed nim świat. Czerwony plusz operowych foteli. Bokserski ring. Drążek baletowy. Prawidłowy bekhend w tenisie. Rozmowy nad Kanałem Dunajskim o piłce nożnej, Bogu i znaczeniu dobrego wykształcenia. To Josef.

Na zdjęciach z końca lat trzydziestych widać, jacy byli kiedyś w świetle dni, które już dawno zgasły. Mężczyźni w szarych kapeluszach obok kobiet w szerokich kraciastych sukienkach. Josef na tle austriackich gór i Elise w białych skarpetkach i butach na płaskim obcasie latem.

Czy wciąż tak wyglądali w snach Ottona? Wciąż tak samo, mimo że od dawna był od nich starszy? Czy nadal mieli po czterdzieści pięć lat, chociaż już nie żyli? I czy wciąż czuł siłę ich miłości?

Josef miał chyba zawsze pod ręką aparat. Może dlatego mało jest zdjęć pozowanych, toczy się na nich codzienne życie – na spacerach, na chodnikach, w parkach. Przemierzali ulice wielkiego Wiednia i jednocześnie robili zdjęcia – migawki z lata. Upał promieniuje z ich twarzy, z przewiewnych sukienek Elise. Otto w skórzanych szortach ze szmacianym królikiem w ręku lub ze szkolną teczką. Otto z foksterierem ciotki Miny, który zawsze ciągnął smycz. Otto wlecze za sobą hulajnogę. Elise na wakacjach, w bujnym ogrodzie na wsi, w ciepłym morzu, skąd spogląda na brzeg. Nie bała się kąpać?

Josef ma zawsze zadowoloną minę. Rozbawił stojącego obok kolegę, widać po oczach, że właśnie powiedział coś śmiesznego. Trzyma syna w ramionach, bawi się i prowadzi rozmowy, jakby nie było nic lepszego nad życie z pulchną żoną i małym Ottonem.

Wspomnienia. Obrazy z idealnego świata. Przywoływanie upadłej potęgi.

Wiedeń, miasto w środku Europy, gdzie kiedyś chodzili z parasolem chroniącym przed upalnym słońcem, karmili gołębie w parku, kopali piłkę, jedli lody i byli rodziną.

Ojciec Ottona, Josef, prawdopodobnie urodził się w Wiedniu, dokąd jego rodzice przenieśli się z miasta Iglau, leżącego dawniej w granicach monarchii austro-węgierskiej.

Josef miał trzech braci i siostrę. Kobieta, która go wydała na świat, jest jednym z wielu sucho szeleszczących imion w drzewie genealogicznym, z którego pnia pozostał tylko cień.

Wiem, że Josef chciał być szczęśliwy. Ale nie jestem pewna, czy rzeczywiście doświadczył szczęścia. Z pewnością sprawiało mu przyjemność formułowanie długich, zawiłych zdań, z licznymi, następującymi po sobie wtrąceniami. Przepadał za wszelkimi imprezami sportowymi, w czasie których rywalizowali znakomici piłkarze, tenisiści lub lekkoatleci. Miał dobre oko i potrafił dostrzec niewielkie zmiany, które wprowadzał nowy trener w długości kroku i pracy ramion biegacza. Sam nie był chyba aż tak zręczny, żeby zostać zawodowym sportowcem, ale potrafił relacjonować grę jedenastu piłkarzy w sposób, który pozwalał wychwycić słaby punkt w przebiegu meczu nawet średnio zainteresowanemu słuchaczowi, umożliwiając mu zrozumienie reguł gry i samodzielną ocenę wyniku. Josef lubił pisać. Został więc dziennikarzem sportowym.

Nie można co do tego mieć pewności, ale przypuszczalnie przyswoił sobie kilka prawd, które niewątpliwie można ująć w słowa – choć z dużym prawdopodobieństwem dotarły one do niego bez słów:

„Wiedzy nikt ci nie odbierze”. „To też minie”. „Kłos uginający się na wietrze się nie łamie”.

Sto siedemnaście lat po przyjściu na świat Josefa Ullmanna – długo po tym, jak został zamordowany – wymawiam jego imię.

Elise Kollmann przybyła do Wiednia z Moraw. Podobnie jak Josef urodziła się w Austro-Węgrzech i mimo że nigdy się nie przeprowadzała, po I wojnie światowej znalazła się w Czechosłowacji. Miała gęste, faliste, brązowe włosy.

Może pojechała do Brna razem z siostrami Margarethą i Adolfiną – trzy mocno zbudowane kobiety o ciemnych oczach. Zamiast oficjalnych imion miały zwyczaj używać zdrobnień, i tak Elise nazywano Lisl, Margarethę – Grete, a do Adolfiny mówiono Nuny.

Kiedy poznały Josefa, nazwały go Pepi. Zaprzyjaźniły się z nim. Któregoś dnia, nie wiadomo dokładnie kiedy, Lisl wyszła za mąż za dwa lata od siebie młodszego Pepi i zmieniła nazwisko z Kollmann na Ullmann.

Czy lubiła sport? W każdym razie nie lubiła pisać, uważała, że nie potrafi. Niemniej zmuszona przez okoliczności, postanowiła się bardzo starać.

Kiedy urodziło się ich jedyne dziecko, Lisl miała trzydzieści cztery lata, a Pepi trzydzieści dwa. Było to 20 lipca 1925 roku.

Tak jak wszyscy rodzice kołysali swojego syna do snu z nadzieją, że czeka go szczęśliwa przyszłość. Nadawali mu pieszczotliwe imiona (złoty chłopczyk, Wuzi, Mucki pucki), mieli nadzieję, że nie odziedziczy brzydkiego nosa swoich krewnych, za to przejmie ich zdolności językowe, muzykalność i żyłkę piłkarską. Chcieli, żeby chłopiec był wrażliwy, ale zarazem potrafił racjonalnie myśleć, posyłali go i na balet, i na boks, bo pragnęli, aby wrodzone zdolności i nabyte umiejętności zrodziły liczne i zdrowe owoce.

Otto wyrósł na szczupłego chłopca o ciemnej czuprynie, zwinnym ciele i bystrym umyśle. W lecie fryzjer strzygł go krótko i jego nieregularne rysy i ciemne oczy stawały się bardziej wyraziste. Lisl i Pepi widzieli w nim najpiękniejsze dziecko na świecie. Swojego jedynaka.

Być może Lisl uznała, że mając ukończone trzydzieści pięć lat, jest już za stara, a może chęć posiadania syna była tak silna, że kiedy urodził się Otto, niczego więcej nie pragnęli?

Chłopiec dorastał bez rodzeństwa i mógł rywalizować wyłącznie z własną potrzebą bycia najlepszym. Jedną z rzeczy uznanych za oczywiste było to, że Otto nie ma konkurencji. Pepi, Otto i Lisl tworzyli nierozłączną całość. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowali.

Oczywiście był rozpieszczony.

Hołubiły go na zmianę Lisl i pomoc domowa Mitzi. Jak dwie matki. Ciotki Nuny i Grete, rywalizując z drugą ciotką Grete, siostrą Pepiego, prześcigały się w zasypywaniu go słodyczami i prezentami, w zamian za uściski i nazbyt mokre buziaki, podczas gdy Pepi i wujek Paul prowadzili z nim długie rozmowy o muzyce, polityce i sporcie.

Otto był uparty i przywykły do narzucania swojej woli. Kiedy napotykał sprzeciw, wpadał w złość, która mu szybko mijała. Zresztą na ogół stawiał na swoim.

I tak wyrósł na czułe i samolubne dziecko, chętnie obdarowujące innych prezentami, bo sam ich dużo dostawał. Był jednak niecierpliwy i impulsywny. Wpojono mu, rzecz jasna, poczucie przyzwoitości i wartość dobrego wykształcenia. Obycie i umiejętność konwersacji Ottona brały się głównie stąd, że jego rodzina składała się z dorosłych w średnim wieku – wielbicieli literatury i opery, zawsze gotowych śmiać się z jego żartów, pozwalających mu się boksować lub grać w piłkę, w zależności od jego humoru, a nawet samodzielnie podejmować różne decyzje. Postępowali tak, bo to ich bawiło. Również dlatego że był dla nich wszystkim. Poza tym mieli jeszcze dobrą i oddaną Mitzi.

Uważam, że nie można mieć pewności.

Mimo to twierdzę, że Elise – kobieta, której nigdy nie spotkałam – kochała swoje dziecko. I poza tym, że Otto miał studiować, zarabiać pieniądze, cieszyć się popularnością w kręgu kolegów, a później koleżanek, być dobrym synem, który rozmawia z matką o życiowych kłopotach i radościach, mieć czas, żeby zatroszczyć się o jej samopoczucie i wysłuchać jej rad – chciała tylko jednej rzeczy (trudno znaleźć bardziej wygórowane pragnienie). Chciała, żeby Otto był szczęśliwy.

W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa

Подняться наверх