Читать книгу Sędziowie mówią - Ewa Siedlecka - Страница 10
Nadzór ministra nad sądami
ОглавлениеWładza wykonawcza od lat walczy o więcej nadzoru nad sądami. W 2012 roku rząd PO-PSL znowelizował ustawę o ustroju sądów powszechnych, wprowadzając między innymi instytucję dyrektora sądu. To człowiek ministra w sądzie, zajmujący się wyłącznie sprawami administracyjnymi i podległy ministrowi. Ale dyrektor trzyma kasę, a to może mieć wpływ na orzecznictwo sądu. Bo od tego, czy i ilu sędziów dostanie asystentów, sekretarki, komputery, zależy sprawność orzekania. A od sprawności ocena prezesa sądu przez ministra, który może prezesa odwołać ze względu na nieudolność. Prezesa można też odwołać pod pretekstem naruszenia dyscypliny finansowej, a finanse trzyma dyrektor. Z pomocą dyrektora minister może zatem naciskać na prezesa.
Dyrektorów do sądów wprowadzono. Ale okazało się, że wcale nie spowodowało to definitywnego oddzielenia sfery orzekania i sfery administrowania, co miało być zaletą tego rozwiązania. Sędziowie twierdzą nawet, że dyrektor to po prostu kolejny instrument nadzoru więcej. A Trybunał Konstytucyjny, rozpatrując skargę KRS, uznał w 2013 roku, że wprowadzenie dyrektorów nie narusza konstytucji, bo to sfera administracji i nie ma tu wkraczania w sferę orzecznictwa.
Kolejny element władzy ministra nad sądami, a właściwie nad sędziami: minister może polecić rzecznikowi dyscyplinarnemu (którym jest sędzia) wszczęcie postępowania przeciwko sędziemu. I żądać zawieszenia sędziego w obowiązkach. O zawieszeniu decyduje sąd dyscyplinarny, ale już sam wniosek jest formą presji wywieranej przez ministra zarówno na sędziego, jak i na sąd. Minister może też odwoływać się od odmowy postawienia sędziego przed sądem dyscyplinarnym. I od wyroku sądu dyscyplinarnego pierwszej instancji. Ostatnie zmiany w prawie poszerzyły władzę dyscyplinarną ministra sprawiedliwości.
Na Pierwszym Kongresie Sędziów Polskich w 1999 roku padł postulat, aby sądownictwo powszechne podlegało nadzorowi pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, tak jak sądownictwo administracyjne podlega prezesowi Naczelnego Sądu Administracyjnego. Inny wariant: aby podlegało Krajowej Radzie Sądownictwa.
Krajowa Rada Sądownictwa kilkakrotnie przy rozmaitych okazjach skarżyła do Trybunału Konstytucyjnego nadzór ministra nad sądami. Argumentowała, że sfery orzecznictwa nie da się oddzielić od administrowania. KRS skarżyła konkretne uprawnienia ministra i w ogóle nadzór jako taki. Trybunał czasem uznawał jakieś uprawnienie ministra za nadmierne[2], ale konsekwentnie we wszystkich tych sprawach orzekał, że nadzór ministra nad sądami – jako zasada – jest zgodny z konstytucją. To fragment jednego z orzeczeń: „Odnosząc się do zarzutu KRS co do powierzenia Ministrowi Sprawiedliwości nadzoru nad działalnością administracyjną sądów, Trybunał wskazał, że do ustawodawcy należy wybór, czy nadzór zostanie zorganizowany w ramach władzy sądowniczej, czy też kompetencje nadzorcze zostaną przypisane innej władzy – w tym przypadku władzy wykonawczej. Trybunał przypomniał, że we wcześniejszym orzecznictwie nadzór ministra sprawiedliwości nad działalnością administracyjną sądów, w tym bezpośrednio związaną z działalnością orzeczniczą sądu, został uznany za konstytucyjnie dopuszczalny”.
Dziś wobec skali poszerzania władzy ministra nad sądami dokonanej przez PiS wielu prawników (w tym były prezes TK, profesor Marek Safjan) mówi, że to mogła być krótkowzroczność, jeżeli nie błąd. „Po prostu nie wierzyliśmy, że władzy [ministra] można tak nadużyć” – mówi profesor Safjan.
Ministrem sprawiedliwości, który zasłynął poszerzaniem granic nadzoru administracyjnego nad sądami w ramach „poganiania do pracy”, była Hanna Suchocka (minister w rządzie Jerzego Buzka w latach 1997–2000). Walczyła – w 2000 roku – o prawo decydowania o przenoszeniu spraw zagrożonych przedawnieniem do innego sądu. Myśl wydaje się słuszna: skoro sądy warszawskie są zapchane sprawami, to niech taką zagrożoną przedawnieniem sprawę rozpatrzy sąd, powiedzmy, w Suwałkach. Tylko: dlaczego o przeniesieniu miałby decydować minister? Jego intencje nie zawsze muszą być czyste. W końcu jest władzą wykonawczą, którą władza sądownicza ma kontrolować. Może mu więc chodzić o to, żeby sprawę osądzili „swoi” sędziowie. Konstytucja, art. 45, nie bez kozery mówi o osądzeniu sprawy przez „właściwy sąd” – ma to zapewnić prawo do bezstronnego sądu. I oto teraz o tym, który sąd osądzi sprawę, miałaby decydować nie ustawowa właściwość sądu, ale przedstawiciel władzy wykonawczej. Gdyby to prawo miał dziś minister Zbigniew Ziobro, mógłby zdecydować o przeniesieniu na przykład spraw wytaczanych Obywatelom RP, sądzonym za protesty w obronie demokracji i państwa prawa, z sądu dla Warszawy-Śródmieścia (gdzie zapadają wyroki korzystne dla Obywateli) do Suwałk.
Pomysł minister Suchockiej – przenoszenia spraw – zwalczała Krajowa Rada Sądownictwa. Ostatecznie uchwalono przepisy o możliwości przenoszenia spraw zagrożonych przedawnieniem, ale decydować miały sądy apelacyjne. To nie budziło wątpliwości z punktu widzenia trójpodziału władzy i prawa do sądu.