Читать книгу Sędziowie mówią - Ewa Siedlecka - Страница 7

Оглавление

Nie uczono nas na bohaterów. Nie przyszliśmy, żeby walczyć. Przyszliśmy sądzić – słyszałam od sędziów, których pytałam o „dobrą zmianę” w sądownictwie. Byli to w większości sędziowie, którzy czynnie, nie bacząc na konsekwencje, angażowali się w ruch sprzeciwu wobec poszerzania władzy politycznej nad sądami.

„Dobra zmiana” zniszczyła gwarancje sędziowskiej niezawisłości. Ale też zbudowała w wielu sędziach świadomość, że niezawisłość jest w nich. I zbudowała więź pomiędzy sędziami a społeczeństwem.

Sądownictwo przez dwadzieścia dziewięć lat III RP zmieniło się nie mniej niż wszystko inne w Polsce. I działa ani gorzej, ani lepiej niż na przykład służba zdrowia czy oświata. Jednak to sędziowie, a nie lekarze czy nauczyciele są trzecią władzą. Władza PiS postrzega ich jako władzę konkurencyjną. I chce wchłonąć. Bazuje na tym, że przez blisko trzydzieści lat działania w Polsce niezależnych sądów, w których sądzą niezawiśli sędziowie, nie zbudowano społecznego zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Dlatego hasło „reforma sądownictwa”, nawet jeśli oznacza przejęcie nad sądami władzy przez partię rządzącą, jest do zaakceptowania przez dużą część opinii publicznej.

Dlaczego w ludziach nie ma przekonania, że sądy czynią sprawiedliwość, a nie tylko sprawują władzę sądowniczą?

Nie wszystko można przypisać kłamliwej propagandzie polityków, za małym nakładom na sądownictwo, zbyt wielkiemu obciążeniu sądów sprawami. A także złej prasie i temu, że politycy robią karierę na krytyce sądów i sędziów. Wina jest też po stronie sędziów, przez lata mających przekonanie, że „sąd się nie tłumaczy”, że „przemawia w wyroku”. To odgrodziło ich od ludzi.

Najpierw w PRL-u, a potem w III RP sędziowie nie nawiązywali kontaktu z opinią publiczną. Separowali się. Pozostawali anonimowi. Gdy media na początku lat dziewięćdziesiątych powszechnie zaczęły relacjonować procesy, milczenie sędziów i niechęć do tłumaczenia powodów rozstrzygnięć, które często budziły kontrowersje, zaczęły ludzi uwierać: oto jedna z trzech władz odmawia dialogu ze społeczeństwem. Tak stworzył się wizerunek „nadzwyczajnej kasty” pozostającej poza społeczną kontrolą. I ten wizerunek wykorzystali politycy. Występowali jako obrońcy ludzi przed niesprawiedliwymi sądami obsadzonymi przez sędziów samozwańców, członków jedynej władzy nieustanawianej demokratycznie.

Na takich hasłach odrodziła się zapomniana partia braci Kaczyńskich – Porozumienie Centrum. Później zmieniła nazwę na Prawo i Sprawiedliwość i przejęła władzę w 2005 roku. Teraz – po raz drugi.

Dopiero w obliczu zagrożenia anihilacją niezależnych sądów sędziowie wyszli z wieży z kości słoniowej. Powstają „kawiarenki prawne”, gdzie można przyjść na spotkania z sędziami. Sędziowie jeżdżą po Polsce zapraszani przez lokalne organizacje, byli na tegorocznym Przystanku Woodstock (przemianowanym na Pol’and’Rock Festival).

Jednocześnie obrona niezależnych sądów stała się katalizatorem powstania spontanicznego ruchu obywatelskiego sprzeciwu. Obywatele bronią sądów, mimo że bywają krytyczni wobec ich dotychczasowej działalności. Rozumieją, że bez trójpodziału władzy i niezależnych sądów nie ma demokratycznego państwa prawa. Skala protestów latem 2017 roku, gdy parlament uchwalał trzy ustawy, które mają partii dać władzę nad wymiarem sprawiedliwości: o ustroju sądów powszechnych, o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, była niesłychana. „Łańcuchy światła” pod sądami w całej Polsce zgromadziły setki tysięcy ludzi. I wygląda na to, że przeorały sędziowską świadomość.

W relacji władzy sądowniczej i społeczeństwa zamiast chińskiego muru pojawia się poczucie wzajemnej niezbędności.

* * *

Dla ludzi kwestie sprawiedliwości są ważne. Gdyby nie były, hasło reformy sądownictwa nie wyniosłoby PiS do władzy w 2005 roku i dziesięć lat później. Żadna inna partia nie wciągała reformy sądownictwa na wyborcze sztandary, chociaż wszystkie rządy, poczynając od rządu Mazowieckiego, sądownictwo reformowały. Zaczęło się przy Okrągłym Stole, gdzie wypracowano podstawowe gwarancje niezależnego sądownictwa. Wszystkie trafiły do konstytucji. Teraz zostały zdemolowane przez kolejne ustawy uchwalone w ramach „dobrej zmiany”.

Andrzeja Dudę do władzy wyniosła w 2015 roku „Dudapomoc” – punkt „interwencji prawnej”, gdzie obiecywano ludziom, którzy czuli się skrzywdzeni przez sądy, że władza zainterweniuje i przywróci sprawiedliwość. Gdyby mieli zaufanie do sądu – może lepiej znieśliby przegraną. Ale nie mają. I trudno ich obarczać za to winą. Wybrane dzięki „Dudapomocy” sprawy nagłaśniano w mediach, pokazując, jaką krzywdę czynią ludziom sędziowie. Nieco wcześniej w Sejmie odbył się kolejny kongres „osób pokrzywdzonych przez sądy”, zrzeszonych w rozmaitych organizacjach. Jego obrady transmitowała sejmowa telewizja. Latem przed wyborami do parlamentu pod Sądem Najwyższym zainstalowało się miasteczko protestacyjne utworzone przez rozmaite organizacje kontestujące ówczesną władzę PO-PSL, m.in. Solidarni 2010, czyli ruch protestu powstały po katastrofie smoleńskiej, Ruch Byłych i Przyszłych Więźniów Politycznych „Niezłomni”, Ruch Kontroli Wyborów i Adam Słomka, były lider KPN, ze swoimi zwolennikami. Hasła: „Sąd pod sąd”, „Komunistyczni zdrajcy” (to o sędziach Sądu Najwyższego) i instalacje: muszla klozetowa, do której miano spuścić sędziów zdrajców i pralka Frania, w której miano ich „oczyścić” – tak wyglądało miasteczko protestacyjne.

Miasteczko przetrwało rok, do wizyty Donalda Trumpa, który przemawiał w pobliżu, przy pomniku Powstania Warszawskiego. Wtedy władza – już PiS-owska – zlikwidowała je nocą przy użyciu służb miejskich, policji i BOR-u. Wykonało swoje zadanie i nie było już władzy potrzebne. A pod Sąd Najwyższy zaczęli przychodzić ze świeczkami obywatele protestujący przeciwko przejmowaniu sądów przez partię rządzącą.

Idea, że sprawiedliwość w sądach zagwarantuje nie sędziowska niezawisłość, ale władza polityczna, która tych sędziów dopilnuje – chwyciła. I stała się akceptowalnym przez dużą część opinii publicznej argumentem za przejęciem politycznej kontroli nad sądownictwem. Można się oburzać lub dziwić, że są ludzie, którzy tak myślą, ale trzeba to brać pod uwagę.

* * *

Opresja spowodowała, że sędziowie zaczynają się czuć trzecią władzą. I używać swojej władzy sądzenia do obrony konstytucji i niezależności sądów. Możliwe, że gdyby używali jej od początku szturmu PiS-u, zdołaliby ten walec zatrzymać. Konstytucja by się obroniła. Bo konstytucja nie ma armat. Ma sędziów.

Lepiej późno niż wcale. Sędziowie Sądu Najwyższego odmówili podporządkowania się prawu przerywającemu kadencję pierwszej prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf. Siedmiu sędziów Sądu Najwyższego zadało Trybunałowi Sprawiedliwości UE pytanie prejudycjalne o zgodność z prawem Unii przepisów wysyłających sędziów na przedwczesną emeryturę i zawiesiło działanie tych przepisów. Sędziowie sądów powszechnych wydają wyroki na rzecz wolności zgromadzeń i wolności słowa obywateli protestujących przeciw zawłaszczaniu wymiaru sprawiedliwości przez partię rządzącą.

Czynny sprzeciw sędziów przeciw likwidacji niezależności sądów nie jest powszechny. Przypomina raczej opozycję końca lat siedemdziesiątych: małe grupki przyjaciół, które postanowiły się nie dać i nie bać. Sędzia Bartłomiej Przymusiński, działacz Iustitii, mówi: „Strachu nie odczuwam, bo nie wyobrażam sobie, że mógłbym się zachowywać inaczej. W czasie wojny mówiono, że na polu walki najlepiej walczy ten żołnierz, który nie liczy, że wróci do domu. Bo nie żyje nadzieją, że przeżyje. Już się pożegnał ze wszystkimi i uważa, że umarł. Można powiedzieć, że wchodząc w to wszystko, przyjąłem założenie, że najgorsze musi się stać”. (Wywiady z dwunastoma sędziami zamieszczamy w drugiej części książki – przyp. red.)

Generalnie „sędziowie walczący” nie widzą swojej sytuacji aż tak dramatycznie, ale mają świadomość, że muszą się liczyć z konsekwencjami. Wielu już spotkała utrata funkcji czy przeniesienie do innego wydziału. A władza zapowiada postępowania dyscyplinarne i wydalanie z zawodu.

Taka „elitarność” ruchu sprzeciwu nie musi być słabością. Ważne, że istnieje grupa zorganizowanych, zdeterminowanych, ideowych osób, które potrafią prowadzić innych.

Znakomita większość sędziów po prostu robi swoje, to znaczy sądzi. A to, jak sądzi – jest kluczowe. Bo władza sędziowska polega na sądzeniu, a przez owo sądzenie – na kontrolowaniu i hamowaniu zapędów władzy wykonawczej, a także ustawodawczej. „Nie widzę żadnych instrumentów, które mogłyby mnie nakłaniać do tego, żebym orzekł nie tak, jak chcę i uważam za słuszne” – mówi sędzia Łukasz Biliński, który nie „stoi ze świeczką” i osądził już kilkaset spraw Obywateli RP. Sędziów, którzy orzekają zgodnie z prawem i sumieniem w sprawach wrażliwych dla władzy, jest sporo – ich na pewno niekompletna lista jest na końcu tej książki.

Ale są – jak w każdym środowisku – osoby, które wolą zejść z linii strzału. I konformiści. Tych jest najwięcej. Jak zawsze. Jak w PRL-u.

Porównanie sytuacji dzisiejszego sądownictwa do sytuacji z PRL-u jest uprawnione z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, dlatego że w kolejnych krokach PiS zlikwidował gwarancje niezależności sądów i niezawisłości sędziów uzgodnione przy Okrągłym Stole i wprowadzone w 1990 roku. Sytuacja sędziów jest więc dziś podobna do tej, w jakiej orzekali w PRL-u: o ich niezawisłości decyduje wyłącznie siła ich charakteru i sumienia. Konsekwencje narażenia się władzy politycznej też są podobne, jeśli nie tożsame: odebranie sprawy, przeniesienie do innego wydziału, delegowanie do innego sądu, zła ocena okresowa, blokada awansu. I odpowiedzialność dyscyplinarna uzależniona od władzy politycznej. A ta zapowiada usuwanie z zawodu.

Drugie podobieństwo jest wręcz symboliczne. Sędziowie, jak w stanie wojennym, stanęli przed dylematem, czy mają uznać i stosować prawo sprzeczne z konstytucją, ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, a tym samym z prawem Unii Europejskiej i europejskimi standardami.

Jak sobie sędziowie radzą z presją? Kiedy rozmawiałam z kilkoma sędziami o sytuacji w jednym z okręgów sądowych, okazało się, że jedna osoba w ciągu ostatnich miesięcy miała udar, druga – zawał płuc, trzecia wylądowała na oddziale kardiologicznym, czwarta ma nawracającą wysypkę na tle nerwowym, piąta – leczy depresję. Szósta nie zachorowała, ale trzęsą się jej ręce.

Ale presja w zawodzie sędziego była, jest i będzie. Niekoniecznie polityczna. Presja stron, presja opinii publicznej i mediów – oczywiście tylko w tych głośniejszych sprawach. Z rozmów z sędziami wnioskuję, że bronią się przed presją, stosując coś, co nazwałam widzeniem tunelowym: patrzą wyłącznie na okoliczności związane bezpośrednio z sądzoną sprawą i na dostępne instrumentarium prawne. Starają się nie widzieć kontekstu. Na przykład w sprawach kryminalnych, gdzie jest presja na surowy wyrok, pozwala im to nie brać jej pod uwagę.

Ale ten sam mechanizm działa w sprawach, których konsekwencje są istotnie dla państwa. I bywa połączony z inną cechą polskich sędziów: tendencją do samoograniczania się w korzystaniu ze swojej władzy. Profesor Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, a teraz sędzia Trybunału Sprawiedliwości UE, mówi: „Dla wielu sędziów kontrolowanie decyzji władzy o daleko idących konsekwencjach politycznych to jest przełamanie bariery. Tymczasem w państwie prawa, gdzie wszystkie działania władzy muszą mieć oparcie w prawie, jest to normalna aktywność sędziowska. W Trybunale Sprawiedliwości sędziowie zadają sobie przede wszystkim pytanie: jaki powinien być efekt rozstrzygnięcia? Do realizacji jakich wartości dążymy? Bo naszym zadaniem jest tak zastosować prawo – w granicach jego możliwości – żeby zapewnić osiągnięcie określonego efektu: zgodności z traktatem i wartościami, na których się opiera”.

* * *

Co będzie z sądownictwem w Polsce po opanowaniu przez partię rządzącą Krajowej Rady Sądownictwa, decydującej o sędziowskich nominacjach i stworzeniu mechanizmów dyscyplinarnych umożliwiających wydalanie z zawodu niepokornych sędziów? Po wymianie kierownictwa sądów, łącznie z Sądem Najwyższym?

Jeśli sytuacja polityczna się nie zmieni, może się okazać, że za pięć lat korpus sędziowski zostanie zdominowany przez – jak to określił poseł PiS i były prokurator Stanisław Piotrowicz – „osoby o mentalności służebnej”. Że odejdą z sądownictwa sędziowie, którzy nie godzą się na partyjną kontrolę, ale też nie będą mieli ochoty „kopać się z koniem”. A kiedy w sądach zapanuje mentalność służebna, bez większego znaczenia będzie, czy służyć ona będzie władzy PiS, PO, czy jakiejkolwiek innej władzy, która przyjdzie. Trzecia władza służąca pozostałym dwóm zamiast je kontrolować – to władza samolikwidująca się. To – parafrazując klasyka – władza „non est”.

Od kilku miesięcy Obywatele RP stają co rano pod Sądem Najwyższym z banerem, na którym jest apel do sędziów: „ZOSTAŃCIE”. Nie dotyczy on wyłącznie sędziów Sądu Najwyższego. I nie wyłącznie fizycznego trwania. Dotyczy tego, by sędziowie wytrwali jako trzecia władza.

Ewa Siedlecka

Sędziowie mówią

Подняться наверх