Читать книгу Świat Hani Bani - Hanna Bakuła - Страница 7
Mamusia
ОглавлениеMam najpiękniejszą Mamę na świecie, wszyscy tak mówią. Mama ma zęby tak białe jak sztuczne i ręce jak Madonna Rafaela – tak twierdzi wujek Henryk, który jest konserwatorem zabytków, a ja się z nim zgadzam, bo mi pokazał Madonnę na zdjęciu w albumie Dziadka. Ma jeszcze talię jak klepsydra do gotowania jajek na miękko i popielate jasne włosy. Niewiele, ale zakręca na wałki. U fryzjera panie pytają, jakiej farby używa, a ona na to, że żadnej. Wtedy pękam z dumy, bo włosy muszą być naturalne. Chodzę z Mamą do fryzjera, bo przy okazji podcina mi końce włosów. Biust Mamusi jest wysoko, nawet bez stanika, co robi latem wrażenie na wujkach i obcych panach. Do tego ma zielone oczy. Wszyscy na nią patrzą, a ona niby nic, ale jest zadowolona. Mama obiecuje, że kiedyś będę taka jak ona i wspomina bajkę o brzydkim kaczątku, w którą nie wierzę. Jak ktoś jest brzydki, to jest brzydki. Na przykład Stefa. Mama wraca późno z ministerstwa, jemy obiad i śmieją się z Babcią z byle czego albo mi każe opowiadać, co robiłam, i śmieją się jeszcze bardziej, choć naprawdę nie ma powodów, bo niektóre historie są smutne.
Mama ma piękną, przedwojenną damkę z siatką na tylnym kole, ale jestem na nią jeszcze za mała. Mam swój rower Bobo, ale mam dostać większy. Jeździmy na spacery. Mama umie grać w ping-ponga i brydża, bo tata ją nauczył. Ja też umiem, ale w brydża nie. Szyje mi sukienki, bo to uwielbia. Takie same szyje dla mojej ogromnej, łysej lalki Heni, od wujka. Zrobiła jej z wełny perukę z końskim ogonem, takim jak mój. Mama umie haftować i robi mi na drutach piękne czapki i sweterki, Babci też. Przytulamy się i mówię jej wszystkie tajemnice. Mama pięknie pachnie perfumami Soir de Paris, co znaczy wieczór paryski. Kiedyś chciałam je wypić, ale mnie przyłapały i powiedziały, że od tego się umiera. Zobaczymy. Jak jestem okropna, Mama chlipie i to jest nie do wytrzymania, więc też płaczę, a Dziadek dostaje szału. Tatuś mało, bo nigdy go nie ma. Ma swoje sprawy.
Jeździmy z Mamą i Babcią do Iwonicza-Zdroju, gdzie pachnie zgniłymi jajami i siarką, ale i kwiatami, bo wszędzie wielkie klomby. Jest też basen, ale wchodzę tylko ja, bo woda lodowata. Od tego sinieję w plamy. Czasem wozi nas tam Dziadek, ale krótko zostaje. Głównie czytamy i gramy w gry i bierki, a o 16.00 chodzimy na fajfy. Mama jest rozrywana, Babcia trochę mniej, a ja spokojnie jem wuzetki i krem sułtański, ale góra dwa, bo o 18.00 kolacja. Mama pięknie rysuje, umie kwiaty i ludzi, ale ostatnio wyszła jej podobna krowa. Konia nie umie, ja narysowałam lepszego. Mam sto kredek czeskich od Henryka i zawsze blok rysunkowy. Jak nie czytam, to rysuję albo jeżdżę na rowerze, za co Mama mnie chwali i mówi, że jestem grzeczna i że od tego schudnę.
Potrafi też się drzeć o byle co, jak się pokłóci z Tatusiem. I zmusza mnie do jedzenia makaronu, grożąc, że nie wyjdę do ogrodu albo nie obejrzę „Kobry”. Wszyscy mi czegoś zabraniają!