Читать книгу Święte krowy na kółkach - Jacek Fedorowicz - Страница 7
ОглавлениеSkarga artysty
Zostałem obdarowany przez naturę poczuciem koloru, co utrudnia mi życie, ponieważ chodząc po ulicach Warszawy, patrzę i cierpię. Nigdy dotąd się nie skarżyłem, bo moje skargi – przeczuwałem to – trafiałyby w próżnię. Przez większość mojego dorosłego życia ludzie cieszyli się, że w ogóle coś zostało wybudowane, a jak to się ma do estetyki, było problemem drugorzędnym. Ale nadszedł kapitalizm, buduje się szybko, obficie, okazale, może by więc wreszcie zacząć zwracać uwagę, jaki to wszystko ma kolor?
Umiejętność mieszania pigmentów tak, aby otrzymywać różne barwy, a następnie zestawiać je ze sobą, jest sztuką i wymaga zatrudnienia fachowców. To się w Warszawie jeszcze chyba nie zdarzyło. Efekty decyzji o intensywności barw i ich zestawieniach w pejzażu warszawskim wydają się świadczyć raczej o tym, że fachowcy byli skutecznie odpędzani. Hotel Sobieski na przykład. Wielkie płaszczyzny kolorów kładzione były na przekór formie. Nawet gdyby zaakceptować koncepcję, uznać, że to „twórcza prowokacja”, reklama czy rodzaj żartu w pejzażu, to można było dobrać inne kolory i inaczej je zestawić. To, co jest, to szmira, cyrk i głęboka prowincja. Pstrokate bloki peerelowskie też często malowano wedle zasady, że jak jest dużo jaskrawych kolorów, to jest ślicznie i wesoło. Nie jest. Nie jest to kolorowe, a „kolorkowe” – jak mawialiśmy w ASP – i żywo przypomina modę z lat sześćdziesiątych, kiedy to ławki w parkach czy na peronach dworcowych malowano „w pikasy”. Nagle wyszedł taki nakaz, że ma być „nowocześnie”, i zamiast ławki całej na biało czy brązowo mieliśmy ławkę w kilku kolorach „prosto z puszki”, kładzionych bez ładu i sensu.
Na biegunie przeciwnym, choć niestety równie szkaradnym, znajduje się inny przykład, Złote Tarasy mianowicie. Słusznie przez warszawiaków okrzyknięte – drogą plebiscytu – największym kiczem stolicy. Pomijam już idiotyczny, dziwaczny dach tej pretensjonalnej budowli, zwracam uwagę na zestawienia kolorów. Też powodują, że cierpię. Wynikają z barw materiałów użytych do pokrycia ścian zewnętrznych i choć tym razem nie buntują się przeciwko formie i są stonowane, to dobrane zostały fatalnie. Nie ma nic brzydszego od zestawienia barw złamanych, czyli popularnie mówiąc „niejaskrawych”, na przemian ciepłych i zimnych, o podobnym walorze i na płaszczyznach o podobnej wielkości (to ostatnie zdanie napisałem, żeby pokazać, że się znam i tym samym podkreślić ogrom moich cierpień).
Kolejne przykłady mógłbym snuć w nieskończoność. Chyba jednak zacznę wychodzić na miasto dopiero po zmroku.
(2008)