Читать книгу Święte krowy na kółkach - Jacek Fedorowicz - Страница 9
ОглавлениеUnieważnić!
Pałacu Kultury nie pokocham nigdy, ale przestałem marzyć o jego rozebraniu.
Zdanie powyższe to zwięzłe streszczenie kompromisu, do którego dochodziłem całymi latami. Tak się składa, że pamiętam ten kawałek Warszawy jeszcze sprzed Powstania. Na Marszałkowską, niedaleko rogu Świętokrzyskiej chodziłem do przedszkola Pani Chełmońskiej, które potem było tajną pierwszą klasą. Po wojnie chodziłem jeszcze w prawie to samo miejsce do ocalałego kina Stylowy, jedynego kina z aż dwoma balkonami. Do dziś pamiętam, jakie to na mnie robiło wrażenie.
Potem władza ludowa przyjęła prezent od towarzyszy radzieckich. Przygotowując miejsce pod prezent, zmiażdżyła wszystko, co spokojnie nadawałoby się do odbudowy, zniszczyła wszystko, co się z wojny ostało, i powiedziała towarzyszom: „Pażausta, niszczcie dalej, budując po swojemu”.
Jeździłem do gimnazjum na Mokotów tramwajem i codziennie oglądałem powstający prezent. Początkowo mi się – o dziwo! – podobał. Mimo tęsknoty za starą Warszawą i mimo całej odrazy do wszystkiego co radzieckie (odebrałem prawidłowe wychowanie, a ponadto miałem już jednak własny rozum). Niestety, wkrótce potem goła, prosta konstrukcja wypełniona została ścianami, całość ozdobiona wszystkim, co tylko mogło przypominać budowle moskiewskie i wyszło, co wyszło. Tutaj bardzo proszę, żeby mi nikt nie tłumaczył, że takie same wieżowce można znaleźć na Manhattanie. Pałac Kultury miał być moskiewską pieczęcią – i był. Miał stanowić dowód i symbol całkowitej podległości PRL-u wobec ZSRR – i stanowił. Miał nas porażać bezczelną obcością swojej architektury – i to zadanie spełniał. Działał na podświadomość każdego obserwatora, sącząc mu do mózgu przekonanie o absolutnej władzy nowego okupanta.
Minęło ponad pół wieku. Pałac już zmalał dzięki otoczeniu, a także dzięki zegarowi (świetny pomysł!), obrósł nową tradycją, nowymi znaczeniami, jest czymś już mniej obcym, czymś w rodzaju zdobycznego czołgu albo niemieckiego hełmu, na którym polski powstaniec wymalowywał biało-czerwoną wstążkę. Ale wciąż dezorganizuje miejsce, które powinno być wizytówką miasta i wydatnie przyczynia się do jego ogólnej szpetoty.
W kolejnych projektach, od pierwszego – moim zdaniem – skandalicznego, który przewidywał bulwar dookoła Pałacu, poprzez wszystkie kolejne, wciąż pokutuje nadmierny szacunek do tej budowli. I dlatego wciąż nie ma nadziei na – cieszące oko – centrum Warszawy.
Zgadzam się z Wami, Rodacy, przywiązaliście się do Pałacu – okej, nie należy go rozbierać ani przebudowywać. Ale trzeba go zdetronizować! Budując obok coś lepszego. Piękniejszego. Może większego, choć niekoniecznie; zdolni architekci mają sposoby, by coś unieważnić optycznie. Pałac trzeba pozbawić dominacji. Nie ze względów ideologicznych; nie, z pobudek czysto praktycznych: tylko zerwanie z brnięciem w ślepą uliczkę, jakim są wszelkie próby podporządkowania zabudowy całej okolicy Pałacowi Kultury, i przyjęcie koncepcji, że Pałac unieważniamy, pozwoli wreszcie na zagospodarowanie środka miasta zgodnie z potrzebami Warszawy, desperacko łaknącej centrum, którego przynajmniej nie musiałaby się wstydzić.
(2008)