Читать книгу Z głosów lądu i morza - Jadwiga Marcinowska - Страница 4
I. ATLANTYK
ОглавлениеPamiętam przed rokiem — jedną, przedziwnie smutną, marcową noc w Paryżu.
Obszerny, chłodny pokój o ceglanej podłodze, gdzieś wysoko, na któremś piętrze i w starej dzielnicy za placem Panteonu. — Dwa duże okna spoglądają na bezlik dachów — bliżej, i dalej, i jeszcze dalej, aż gdzie jest kres widzenia. Ale oto teraz szarawe światło tej dziwnej nocy tłumi występowanie kształtów, a jeno dozwala im majaczeć. Godzina druga, więc ta jedyna na całą dobę i krótka przerwa w zdyszanym ruchu wielkiego miasta.
Zanim się znów obudzi, przez chwilę bezwzględnie nad wszystkiem panuje wicher.
Wzmógł się, spotężniał, rozszalał; wyje niepodzielnie władnący w półświetle smutnej, nocy. Pod przepaścią szarego nieba, nad oceanem dachów i wieżyc, ten jeden jedyny dech przechodzi. Zda się wynikać z jakiejś niezmiernej dali i z głębokości, kędy już zgoła miłosierdzia nie ma.
Przez okna źle opatrzone wpadają ze świstem przeciągłe, zimne tchnienia. — Naraz w mroku, który izbę wypełnia, słyszę głos towarzyszki mojej mówiącej: „Jakaż to noc jest straszna i jaki wicher. Ale — i nic dziwnego! przecież stąd niedaleko — morze”.
Głos się podniósł i opadł. — Mrok wypełnia tę izbę, nasycony utajeniem kształtów, które pochłonął, a jednak niecierpliwy, zda się, oczekujący.
Za oknami na falach wietrznych bezdennie żałośne, w bezkres idące wycie.
Ale oto-od zerwanego, krótkiego dźwięku przychodzi nieobjęte sercem wrażenie. Nagły zalew jakoby ciemności, zanik wszystkiego, cokolwiek znane było; otwarta droga wnętrzna jedyna, widzenie gdzieś przepaściste, dostępne jeno duszy. Tam od północy, dalekie, a niedalekie, spiętrzone, niewyczerpane, nieogarnione i aż bolesne, krzyczy w przepaściach łkaniem odwiecznem, któremu zgoła ukojenia niema...
I — objawiło się, niewidziane jeszcze, a upragnieniem tęsknem zdawien przeczute..
Wiem: jesteś morze.