Читать книгу Z głosów lądu i morza - Jadwiga Marcinowska - Страница 8

LEGENDA.

Оглавление

Zdawało mi się przez chwilę, jakoby zlał się na głowę moją sen niewymowny i szum wezbranych od głębi tajemnic.

Podnoszę twarz, ale nie wiem.

Chwila — jak sen odeszła.

Uszy mam pełne niezgłębionego szlochania, serce miałam jako wiązkę strun naciągniętych...

I — — pękły.

Serce bije rozdźwiękłym, bezładnym bólem.

Długo leżałam twarzą na głazach w płaczu aż zbytnio ciężkim i pod ulewą złotego slońca.

Podnoszę głowę.

U dołu cichy klekot; wpół majacząca postać rybaka. Idzie spodem tak nizko, iż woda od czasu do czasu zalewa mu z pluskiem nogi.

Wychylam się z nad kamieni:

„Czy ono tak zawsze będzie?”

Podniósł twarz dziwnie senną.

—„Kto ono?” pyta.

—„Morze”.

Usiadł na wystającym skalnym obłamku; nawpół go widzę, zda się po pas wrośnięty między nadbrzeżne kamienie, albo wtopiony w wodę.

Myśli.

Twarz ma senliwą i jakoby zmytą od przejścia niejednej długiej fali; wzrok głęboko schowany i opadnięte powieki.

Poczynam szeptać: „Mówcie.”

Odpowiada do myśli swojej:

„Ja wiem; nie wszyscy wiedzą.”

—„A wy dlaczego?”

—„Ja utopiony byłem”...

—„I jakże?...

— „Fala nas żywi i oto grzebie fala: porwała kiedyś i zniosła.

Poszedłem na dno jak do matki”...

—„I jakoż przecie?”

—„Wyratowali podobno, ale szept został w uchu odkąd gadało do mnie morze”.

—„Powiedźcie”.

—„Stary jestem! dawno, zalana odmętem wód, opowieść... Jeszcze starsi mówili. Ja, utopiony, skroś przestrzer1 wód pamiętam...

Podniósł palec do góry:

„Dawno, niezmiernie dawno, u początku wszystkiego i przed nazwaniem czasu, kiedy Bóg świat uczynił, przystąpiła doń wielka tę skność, i ujrzał, jako nie wszystko dobre było, i zapragnął dać każdej rzeczy stworzonej oddzielną, wieczną duszę.

Więc nadał górom duszę, która się modli, a gęstym borom duszę, która wieczyście i wonnie śpiewa, a jeziorom duszę, która pamięta...

A księżycowi powiedział; będziesz miał słodycz błogą nieopisanej, cudnej miłości, abyś po wieki goił ból nieskończonej modlitwy, i wstrząsanego śpiewu, i wywołanej pamięci.

I gdy tak wszystkie Pan Bóg po wszystek czas obdarował, ostała jedna dusza — za wielka...

Zamyślił się oto Stwórca, a potem... przechylił się mocą swoją nad bezmiarami przepaści i oddał tę duszę — morzu.

I wnet poczęło ogromnie cierpieć-morze.

Wstawało rozparte nieokiełzanym oddechem, płakało strasznem szlochaniem wiecznej żądzy...

Aż wreszcie kędyś wzdęło się w przeraźliwym łoskocie i szło niszczące ku ziemi.

Ale Bóg wiekuiste dłonie rozłożył: nie pójdziesz.

Opadło w wielkim bólu:,,O, pozwól, Panie! Pozwól, a w jednej chwili tę nędzną łupinę ziemską okryję, i przejdę po niej, i sięgnę, kędy jest męce mojej świetlista ulga przez słodki blask miesiąca”.

Ale głos Boży nad niem:

„Żywie ziemia, którą-m utworzył i me dam na zniszczenie”.

Więc rozgorzało krzykiem niezmiernej męki, aż po święcony próg wieczności:

„Czyż nigdy, Panie?”...

A Boży sąd odpowiedział:

„Pokąd na onej ziemi żyjący sami nie poczną zabijać i deptać Życie”.

Z głosów lądu i morza

Подняться наверх