Читать книгу Adieu - Jan Grzegorczyk - Страница 8
2
ОглавлениеPo powrocie znalazł na biurku karteczkę z informacją, żeby zgłosił się do proboszcza bez względu na porę. Zauważył też, że znikła teczka z opowiadaniem. Właśnie minęła dwunasta. Wbiegł na piętro i lekko dysząc, zapukał do drzwi.
— Od dłuższego czasu chciałem z księdzem porozmawiać.
— Cieszę się, choć muszę przyznać, że tego nie wyczułem.
— Wielu rzeczy ksiądz nie wyczuwa — rzekł z udanym ubolewaniem, a jednocześnie rezygnacją w głosie prałat Henryk. — Na przykład, co księdzu przystoi, a co nie. Chodząc w tej żałosnej czapeczce, ośmiesza ksiądz nie tylko siebie. Bardzo przepraszam, to w końcu nie moja sprawa. Muszę księdzu się przyznać do drobnego grzeszku. Otóż w czasie dość długiej nieobecności księdza bardzo potrzebowałem planu katechezy i byłem zmuszony wejść do księdza pokoju. Zrobiłem coś wbrew swojej życiowej zasadzie. Ksiądz chyba zauważył, że staram się nie wkraczać w cudze życie.
— Tak.
— No właśnie… Natrafiłem bowiem w księdza pokoju na dość nieoczekiwane dla mnie zapiski. Nigdy bym się nie posunął do tego, żeby czytać cudze notatki, ale sprowokował mnie tytuł. Konfesjonał. Wiem, że ksiądz nie ma hamulców i w poszukiwaniu rozgłosu rok temu był ksiądz nawet zdolny opublikować opowiadanko, w którym opisał to, co było treścią księdza spowiedzi.
— Wyjaśniałem już, że to nie miało nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistą spowiedzią.
— Nieważne. Ksiądz może nawet pisać o krasnoludkach, a ludzie pomyślą, że to prawda. Znając księdza zapędy, poczułem się upoważniony, wręcz zobligowany do przejrzenia tego tekstu. Rzeczy, które tam wyczytałem, zatrwożyły mnie. Wystarczy już, że ksiądz poszedł do prawie obcej osoby, świeckiej, i obnażył się w sposób kompromitujący. Chyba nie zamierza ksiądz drukować historii swego upadku? Kategorycznie się temu sprzeciwiam.
Na twarzy proboszcza pojawił się odcień emocji, może niezbyt wielkiej, ale i tak, biorąc pod uwagę jego zwykle beznamiętne oblicze — znaczący.
— To są problemy, które trzeba powierzyć spowiednikowi, proboszczowi, ewentualnie iść z nimi do biskupa. Widziałem od dawna, że coś księdza dręczy. Po czterdziestu latach kapłaństwa wystarczy, że spojrzę na człowieka, i wiem, co w nim siedzi.
Proboszcz zmrużył oczy, jakby raziło go światło.
— A mnie się ciągle wydaje, że człowiek jest zbyt wielką tajemnicą, żeby mógł ją pojąć drugi — odparł Wacław, uśmiechając się do swych myśli. — Tak na marginesie, to opowiadanie nie jest opisem mojego życia i problemów, przynajmniej w większości.
— Może zamiast żyć cudzym życiem, lepiej zająłby się ksiądz trochę swoim. — Głos proboszcza przybrał nagle barwę ojcowskiego ciepła.
— Zawsze mi się wydawało, że powołaniem księdza jest otwierać się na problemy innych.
— Ja wiem, że ksiądz ma mnie za idiotę — rzekł ze spokojem prałat. — Jest mi to obojętne, ale nie jestem tak naiwny, żebym nie potrafił się domyślić, że w księdza opowiadaniu skarga na proboszcza, który przez trzy lata nie rozmawia ze swym wikarym, odnosi się do mnie.
— Wie ksiądz, literatura polega na tym, że miesza się fikcję z rzeczywistością, żeby coś powiedzieć, a nikogo nie zranić.
— A może do księdza rzeczywistości coś innego się wmieszało? Na przykład kobieta? Może to z nią do tak późnej godziny spędzał ksiądz czas poza plebanią. Nie mówię o innym towarzyszu, johnnie walkerze. No, ale tu ksiądz ma alibi, bo nie pije.
— Nie, czemu? Aha, ksiądz znowu mówi o opowiadaniu. W małych ilościach i dobrego gatunku piję…
Proboszcz słuchał z obojętnością.
— Jeśli ksiądz nie wierzy, mogę chuchnąć — zaproponował Wacław.
— Ksiądz jest nie tylko bezczelny, ale prostacki — rzekł raczej z politowaniem niż oburzeniem prałat.
— Może raczej zraniony. Kobiet jest w istocie wiele w moim życiu. Jak ksiądz wie, prowadzę grupę modlitewno-pielgrzymkową składającą się w 90 procentach z kobiet. Ale akurat dzisiejszy wieczór spędziłem z mężczyznami. Mieliśmy cokwartalne spotkanie naszego rocznika z seminarium. No, to zaniosłem, co miałem najlepszego.
— Czyli to motto do księdza opowiadania też jest zmyślone?
— Jakie motto?
— Przeczytam je księdzu: „Jeżeli celibat nie będzie formą miłości, i to takiej, na którą w pewnym sensie nigdy nie będzie pełnej odpowiedzi — to, co tu dużo mówić: przychodzi noc, człowiek się kładzie do łóżka i… brak kobiety. Wacław O.". Dziwne, że nie podpisał się ksiądz swoim ulubionym pseudonimem: Groser. Nawet całego nazwiska nie ośmielił się ksiądz napisać.
— Jakiego nazwiska?
— Olbrycht, księdza prawdziwego nazwiska.
Wacław z trudem nadążał za skomplikowanym wywodem proboszcza.
— A nie… To jest cytat z księdza Wacława Oszajcy. Jego głos z takiej pięknej dyskusji o celibacie, która była przed laty w „Znaku".
— Szkoda, ale nie czytuję moderny. Te słowa, jak przypuszczam, księdza duchowego mistrza to rzeczywiście piękny znak księdza tęsknot.
Zapadła grobowa cisza. Żeby chociaż zegar tykał. Nic. Po chwili odezwał się Wacław.
— Niech mi ksiądz powie, czy można być księdzem, nie kochając ludzi? Będąc całkowicie samemu?
— Ksiądz myśli o sobie czy o mnie?
— Tak w ogóle.
— Jeśli w ogóle, to wie ksiądz, zrobiła się pierwsza w nocy. Mimo wszystko dziękuję, że znalazł ksiądz dla mnie chwilę o tak późnej porze. Aha, zwracam opowiadanie. Przyznam się, że byłem trochę zawiedziony.
— Przykro mi. Może dalsza część będzie bardziej interesująca.
— Zostawiłby ksiądz pisanie takich dyrdymałek świeckim. Oni mają do tego większy talent. Jest tyle rzeczy do zrobienia w parafii. Ja też mam swoje ambicje, ale ich nie realizuję, bo wiem, jaka jest hierarchia ważności.