Читать книгу Święty i błazen - Jan Grzegorczyk - Страница 16
Czy Bóg wysłuchał Górę?
ОглавлениеPleban umierał sam, w zapomnieniu i opuszczeniu „nie wysłuchany przez Boga". Ani jedno z jego marzeń się nie spełniło. Bóg nie dał mu zakosztować zwycięstwa nad tymi, którzy mu dokuczali.
— Tak ojciec napisał w „Piórze...". I tu, ojcze, jest różnica między wami. Ojca marzenia się realizują.
— Nie narzekam. Jestem marzycielem. Człowiek bez marzeń jest biedny. Pamiętam moje marzenia przed maturą. W parku miejskim przy szkole kwitły kasztany, ale nie zwracałem na nie uwagi. Po brzegi wypełniony byłem Wezwaniem. Matura wydawała mi się zbędnym, ale koniecznym progiem do przebycia. Niosłem w sobie tajemnicę powołania, ale tajemnicę ukrytą, głęboko schowaną. Marzyłem, marzyłem i jeszcze raz marzyłem. Chciałem być ptakiem, który latając, czuje wokół siebie ogromną przestrzeń. Myślałem dużo o sobie, ale dojrzałości społecznej nie miałem. Bo to, co było wokoło, nie odpowiadało mi, było jakby nie moje. Moim było nasze mieszkanie, nasze podwórko i moim było bycie ministrantem w parafii, bo tam czułem się wolny. Bycie ministrantem to była przestrzeń prawdziwej wolności. Wprowadziła mnie w inny świat i zaprowadziła do innych ludzi. W szkole słyszałem, że to, co wypełniało moją duszę, myśli o Bogu, który był moim światłem, są przejawem ciemnoty. W szkole panował dziewiętnastowieczny pozytywizm. Byliśmy w zamknięciu ideowym, za „żelazną kurtyną" komunistycznej klatki. Nie dość że żyliśmy w zaduchu komunistycznym, to również we wstecznictwie naukowym. Wierzono, że nauka zastąpi religię, że rozwiąże wszystkie problemy, jeśli nie dziś, to już jutro. Słyszałem na lekcjach, że wierzą już tylko ludzie starzy i niewykształceni. A ja widziałem swoją matkę na kolanach, na modlitwie. Chciałem iść do dominikanów, którzy używali głowy i rozumu w wierze. Znałem kilka światowych nazwisk. Byli też u nas w parafii i imponowali mi. Umieli odpowiedzieć na moje pytania i nie bali się naszych pytań ani spotkań z nami.
— Wszyscy nauczyciele byli tacy „światli"?
— Nie, miałem też wspaniałych nauczycieli i profesorów. Wielu mrugnięciem oka, uśmiechem potrafiło skomentować oficjalną wykładnię prawdy dotyczącą np. AK, Powstania Warszawskiego czy Katynia. Niektórzy kłopotliwe kwestie kazali sobie odczytać z podręcznika, jakby nie chcąc się tym babrać. Ale pamiętam do dziś głupkowate sformułowania nauczycielki, tak zwanej propedeutyki filozofii, natrząsającej się z metafizyki jako bezowocnego mędrkowania.
— I ojcu nigdy nerwy czy emocje nie puściły. Opowiadał mi ojca kolega z klasy, Rysiu Monasterski, że oni nie podejrzewali, że ojciec idzie do zakonu, bo ojciec się nigdy nie odezwał na te prowokacje dla ojca duszy. Było tak?
— Zgadza się. Przyczaiłem się. Słuchałem z politowaniem tych wywodów, ale się nie zdradziłem. Miałem mądrość konspiracyjną. Byłem jak pułkownik Kukliński. Marzyłem, że kiedyś zdobędę wiedzę, która pozwoli mi odpowiedzieć na te prowokacje.
— Ciężko było wytrwać w tej konspiracji? Miał ojciec jakąś jedną zaufaną duszę?
— Nie, byłem całkowicie sam. Ale dawałem sobie radę. Wstawałem rano i biegłem do kościoła. Służenie do mszy wprowadzało mnie w inny wymiar, dawało mi inne wibracje. Pragnąłem samotnych wycieczek w góry, pragnąłem obcować z czymś wielkim. Chciałem służyć czemuś wielkiemu, czemuś większemu ode mnie. Marzyłem, aby zostać księdzem, więcej — zakonnikiem, aby mieć dostęp do wnętrza człowieka i wnętrza Boga. Moje małe „ja" chciało rozmawiać z tym wielkim „TY". Wtedy zrozumiałem, że ktoś mnie chce, że mam zadanie w życiu do wypełnienia, że jestem akceptowany, że jestem kochany. Wizja ta we mnie stale ewoluowała, ale długo później stała się wewnętrzną pewnością, determinacją.